Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Vingt.


Odkąd Luke „porwał" mnie z randki z Loganem, nie miałem styczności z brunetem, a minęło już kilka dni. Dziś pierwszy raz od tamtego czasu odwiedzę kawiarnię i niczego nie boję się bardziej, niż konfrontacji z Helen. Przecież ten chłopak jest jej bardzo bliski, a znam jej możliwości i wiem, że rodzina jest u niej priorytetem.

Jeżeli chodzi o moje relacje z Luke'iem, są one... Cóż, dobre. Tak, bardzo dobre. Bardzo, bardzo dobre.

Są w życiu każdego człowieka takie momenty, kiedy wszystko układa się naprawdę dobrze i ma się ochotę z tych chwil czerpać jak najwięcej, bo z tyłu głowy zawsze ma się świadomość, że to w końcu minie, a czarne chmury na nowo wzbiorą się nad głową i pozostaną tam dużo dłużej. Tak, analogicznie – teraz, gdy nagle wszystko mi się układa, czekam tylko na moment kulminacyjny, jak na zbawienie. A mam wrażenie, że zbliża się on wielkimi krokami.

- Kończysz już? - głos blondyna zadźwięczał mi w uchu, a ja odwróciłem głowę. Wychodziłem właśnie na dziedziniec szkoły, a ten głupek jak zwykle musiał mnie odprowadzić.

- Tak, idę do pracy. A co z tobą? – objąłem go ramieniem, bo ku mojemu zdziwieniu, nie sprzeciwiał się już takim ruchom z mojej strony.

- Myślę właśnie o tym, że bardzo chciałbym cię pocałować – szepnął, a moje policzki diametralnie zmieniły swój kolor, jak to zresztą zwykły robić z każdym takim zwrotem w moją stronę.

- Zatrzymaj ten pociąg miłości, kolego. Jesteśmy na terenie szkoły – zabrałem z niego swoje ramię, jakby dając mu tym znak, że wciąż wypadałoby utrzymywać dystans.

- W takim razie przyjdę do ciebie wieczorem, obejrzymy jakiś film. I może trochę się... poprzytulamy – drugie zdanie szepnął niemalże niesłyszalnie, a ja natomiast zachichotałem na jego ruch.

- Moja mama jest dziś w domu.

- Nic nie szkodzi, kocham tą kobietę – musnął ustami moje ucho.

- Naprawdę muszę już iść, niewyżyty dupku – wyrwałem się z uścisku z uśmiechem i ruszyłem w stronę kawiarni.

Gdy tylko znalazłem się w środku, Helen przytuliła mnie na powitanie. Nie byłoby w tym oczywiście nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zrobiła to w nieco bardziej dosadny sposób, niż zwykle.

- Dzień dobry? - powiedziałem niepewnie, gdy mnie już wypuściła.

- Michael, kocham cię – zaczęła i odstawiła mop koło ściany. Wiedziałem, że będzie miała mi za złe to, co zrobiłem. - Kocham też jednak Logana i nie podoba mi się sposób, w jaki go potraktowałeś. Mam nadzieję, że go przeprosisz, bo ja nie umiem się na ciebie długo gniewać.

- Helen, proszę cię. Chociaż ty nie praw mi morałów, dobrze? Jest mi szkoda Logana, naprawdę. Ale to nie to samo...

Kobieta uśmiechnęła się czule w moją stronę i usiadła przy jednym ze stołów, skinieniem ręki dając mi znać, że mam ponowić jej ruch.

- Rozumiem cię, Michael. A przynajmniej staram się to zrobić. Możesz mi w tym pomóc, mówiąc co czujesz do Luke'a. Proszę o tylko tyle, Cliffo.

- Cóż, może coś ze mną nie tak, ale chyba go kocham. Nie, ja na pewno go kocham – westchnąłem i spojrzałem na sprzątaczkę, której oczy przypominały wówczas duże, błyszczące guziki.

- Na taką odpowiedź liczyłam – uśmiechnęła się. - Teraz wracaj do pracy, nie chcemy chyba wprowadzić Cass w furię.

Kiwnąłem głową na jej słowa i ruszyłem po fartuch, żeby po chwili stać już za ladą i robić spis produktów, jak zazwyczaj.

Minęła raptem godzina, a drzwi do kawiarni znów zaskrzypiały. Persona, która raczyła się nas odwiedzić, na razie rzucała na hol tylko niewyraźny cień, ale po sekundzie z ciemności wyjawiła się Grace. Było to dość dziwne zjawisko, bo rzadko odwiedzała mnie w pracy, było jej to po prostu nie po drodze, ale nie miałem jej tego za złe. Tymczasem, dziś postawiła na odwiedziny i to w najmniej przewidywalnym momencie. Krzyknęła tylko Helen krótkie przywitanie i niemal biegiem znalazła się na krzesełku barowym na wprost kas.

- Co cię tu sprowadza? - oparłem głowę na dłoniach i spojrzałem jej w oczy. O dziwo, jej twarz nie wyrażała zachwytu.

- Musimy poważnie porozmawiać, Michael – westchnęła cicho. - Ja, ja muszę ci wreszcie o czymś powiedzieć.

- Okej, ale nie możesz zrobić tego kiedy indziej? Pracuję.

- To jest naprawdę ważne, Michael. Nie warto tego odkładać – złapała moją dłoń i złączyła nasze palce. - W takim razie przyjdę do ciebie wieczorem. I tak długo czekałam z powiedzeniem ci tego.

- O nie, nie, nie. Wieczór odpada. Luke do mnie przychodzi i chciałbym, aby było... miło – poruszałem żartobliwie brwiami, ale niestety przyjaciółka nie podzielała mojego humoru.

- Więc ty i Luke, tak? Jesteście w związku? - jej ton głosu nie wyrażał aprobaty, był raczej pusty i bezemocjonalny.

- Chyba, jesteśmy parą, tak jakby. Żaden z nas tego nie potwierdził, ale nasze zachowanie mówi samo przez siebie.

- Mikey, to jest naprawdę zły pomysł.

- Sama ukrywałaś przede mną swój związek z Ashtonem, hipokrytko – prychnąłem i odbiłem się od blatu, odwracając się do niej plecami.

- Zapomniałam ci o tym powiedzieć, okej? Po prostu uważaj na niego. Czuję, że relacja z nim nie przyniesie ci nic dobrego.

- To już wszystko? - spojrzałem na nią oschle. - Jeżeli tak, możesz już wyjść, nie potrzebuję twoich wywodów.

- Naprawdę muszę ci o tym powiedzieć, Michael.

- Skoro czekałaś z tym, cokolwiek to jest, tyle czasu, to kilka dni cię nie zbawi. Idź już.

Blondynka nie wykłócała się ze mną już więcej, tylko ruszyła z powrotem do drzwi i zaraz już jej nie było. Odetchnąłem z ulgą, choć z tyłu głowy korciło mnie, aby jednak dowiedzieć się, co było tak ważne, że musiała mi o tym niezwłocznie powiedzieć. Przyznam, że poniekąd zaczynałem się nawet bać, ale nie powiedziałbym tego na głos, oczywiście.

W końcu moja zmiana dobiegła końca i mogłem w spokoju udać się do domu. Wyszedłem więc z kawiarni, żegnając się uprzednio z Cass i sprzątaczką, a na dworze uderzyło we mnie dziwne deja vu. Ulewa i znany samochód Hemmingsa w jednym zdaniu. Brzmi iście znajomo, a wydawałoby się, że to wydarzenie miało miejsce wieki temu.

- Hej – wysapałem, gdy wszedłem do auta. - Rozumiem, że przyjeżdżanie po mnie, to już tradycja.

- Owszem, moja ulubiona – chłopak musnął moje usta, delikatnie przygryzając dolną wargę. - Nie masz nic przeciwko, prawda?

- Nie, wręcz przeciwnie – uśmiechnąłem się delikatnie i na dobre zająłem miejsce pasażera.

Jednak dobry humor wciąż mnie nie opuszczał, nawet mimo burzliwej wymiany zdań z Grace, więc postanowiłem to wykorzystać, nawet jeżeli później będę tego żałował.

- Wiesz – przejechałem ręką po jego udzie, na co momentalnie się spiął. Na to liczyłem. - Grace była dziś w kawiarni – podjechałem ręką jeszcze wyżej, przez co głośno połknął ślinę.

- Och, serio? - wysapał o oktawę wyżej, gdy moje palce musnęły jego krocze. - Przestań, jeżeli nie chcesz, żebym spowodował wypadek. To tylko trzy kilometry.

- Ale co mam przestać? - zacząłem trochę mocniej napierać ręką na jego przyrodzenie, przez co jego oddech stał się płytszy. - Rozprasza cię to?

Blondyn prychnął i samoistnie zabrał z siebie moją dłoń, a jego policzki przybrały szkarłatny kolor.

- Wytłumacz mi, w jaki sposób jeszcze chwilę temu byłeś słodkim chłopczykiem, a teraz robisz to, co robisz? - parsknął śmiechem, a ja zawtórowałem na jego ruch.

- Ale przecież ja nic nie zrobiłem – zachichotałem, przez co zostałem prześmiewczo skarcony po głowie. Jego spięcie uwolniło we mnie pewność siebie.

- Wysiadaj, Panie Niewyżyty. Już jesteśmy.

Faktycznie, przez moje zajęcie nie zauważyłem, że zdążyliśmy zajechać pod sam dom. Otworzyłem drzwi samochodu i ruszyłem przed siebie, ale Luke szybko mnie dogonił.

- W tym momencie zaczynam żałować, że Karen jest jednak w domu – szepnął mi na ucho i wyminął mnie.

Tak, w tym momencie cała moja pewność siebie wyparowała.

- - - - - -

Rozdział trochę dłuższy, ale uznajmy to za rekompensatę za brak wpisu przez cały dzień. Tak, jestem leniem i wolałam oglądać śmieszne kompilacje kotów na youtube, niż sklecić dla Was w dzień porządny materiał. (☞゚∀゚)☞


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro