Vingt.
Odkąd Luke „porwał" mnie z randki z Loganem, nie miałem styczności z brunetem, a minęło już kilka dni. Dziś pierwszy raz od tamtego czasu odwiedzę kawiarnię i niczego nie boję się bardziej, niż konfrontacji z Helen. Przecież ten chłopak jest jej bardzo bliski, a znam jej możliwości i wiem, że rodzina jest u niej priorytetem.
Jeżeli chodzi o moje relacje z Luke'iem, są one... Cóż, dobre. Tak, bardzo dobre. Bardzo, bardzo dobre.
Są w życiu każdego człowieka takie momenty, kiedy wszystko układa się naprawdę dobrze i ma się ochotę z tych chwil czerpać jak najwięcej, bo z tyłu głowy zawsze ma się świadomość, że to w końcu minie, a czarne chmury na nowo wzbiorą się nad głową i pozostaną tam dużo dłużej. Tak, analogicznie – teraz, gdy nagle wszystko mi się układa, czekam tylko na moment kulminacyjny, jak na zbawienie. A mam wrażenie, że zbliża się on wielkimi krokami.
- Kończysz już? - głos blondyna zadźwięczał mi w uchu, a ja odwróciłem głowę. Wychodziłem właśnie na dziedziniec szkoły, a ten głupek jak zwykle musiał mnie odprowadzić.
- Tak, idę do pracy. A co z tobą? – objąłem go ramieniem, bo ku mojemu zdziwieniu, nie sprzeciwiał się już takim ruchom z mojej strony.
- Myślę właśnie o tym, że bardzo chciałbym cię pocałować – szepnął, a moje policzki diametralnie zmieniły swój kolor, jak to zresztą zwykły robić z każdym takim zwrotem w moją stronę.
- Zatrzymaj ten pociąg miłości, kolego. Jesteśmy na terenie szkoły – zabrałem z niego swoje ramię, jakby dając mu tym znak, że wciąż wypadałoby utrzymywać dystans.
- W takim razie przyjdę do ciebie wieczorem, obejrzymy jakiś film. I może trochę się... poprzytulamy – drugie zdanie szepnął niemalże niesłyszalnie, a ja natomiast zachichotałem na jego ruch.
- Moja mama jest dziś w domu.
- Nic nie szkodzi, kocham tą kobietę – musnął ustami moje ucho.
- Naprawdę muszę już iść, niewyżyty dupku – wyrwałem się z uścisku z uśmiechem i ruszyłem w stronę kawiarni.
Gdy tylko znalazłem się w środku, Helen przytuliła mnie na powitanie. Nie byłoby w tym oczywiście nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zrobiła to w nieco bardziej dosadny sposób, niż zwykle.
- Dzień dobry? - powiedziałem niepewnie, gdy mnie już wypuściła.
- Michael, kocham cię – zaczęła i odstawiła mop koło ściany. Wiedziałem, że będzie miała mi za złe to, co zrobiłem. - Kocham też jednak Logana i nie podoba mi się sposób, w jaki go potraktowałeś. Mam nadzieję, że go przeprosisz, bo ja nie umiem się na ciebie długo gniewać.
- Helen, proszę cię. Chociaż ty nie praw mi morałów, dobrze? Jest mi szkoda Logana, naprawdę. Ale to nie to samo...
Kobieta uśmiechnęła się czule w moją stronę i usiadła przy jednym ze stołów, skinieniem ręki dając mi znać, że mam ponowić jej ruch.
- Rozumiem cię, Michael. A przynajmniej staram się to zrobić. Możesz mi w tym pomóc, mówiąc co czujesz do Luke'a. Proszę o tylko tyle, Cliffo.
- Cóż, może coś ze mną nie tak, ale chyba go kocham. Nie, ja na pewno go kocham – westchnąłem i spojrzałem na sprzątaczkę, której oczy przypominały wówczas duże, błyszczące guziki.
- Na taką odpowiedź liczyłam – uśmiechnęła się. - Teraz wracaj do pracy, nie chcemy chyba wprowadzić Cass w furię.
Kiwnąłem głową na jej słowa i ruszyłem po fartuch, żeby po chwili stać już za ladą i robić spis produktów, jak zazwyczaj.
Minęła raptem godzina, a drzwi do kawiarni znów zaskrzypiały. Persona, która raczyła się nas odwiedzić, na razie rzucała na hol tylko niewyraźny cień, ale po sekundzie z ciemności wyjawiła się Grace. Było to dość dziwne zjawisko, bo rzadko odwiedzała mnie w pracy, było jej to po prostu nie po drodze, ale nie miałem jej tego za złe. Tymczasem, dziś postawiła na odwiedziny i to w najmniej przewidywalnym momencie. Krzyknęła tylko Helen krótkie przywitanie i niemal biegiem znalazła się na krzesełku barowym na wprost kas.
- Co cię tu sprowadza? - oparłem głowę na dłoniach i spojrzałem jej w oczy. O dziwo, jej twarz nie wyrażała zachwytu.
- Musimy poważnie porozmawiać, Michael – westchnęła cicho. - Ja, ja muszę ci wreszcie o czymś powiedzieć.
- Okej, ale nie możesz zrobić tego kiedy indziej? Pracuję.
- To jest naprawdę ważne, Michael. Nie warto tego odkładać – złapała moją dłoń i złączyła nasze palce. - W takim razie przyjdę do ciebie wieczorem. I tak długo czekałam z powiedzeniem ci tego.
- O nie, nie, nie. Wieczór odpada. Luke do mnie przychodzi i chciałbym, aby było... miło – poruszałem żartobliwie brwiami, ale niestety przyjaciółka nie podzielała mojego humoru.
- Więc ty i Luke, tak? Jesteście w związku? - jej ton głosu nie wyrażał aprobaty, był raczej pusty i bezemocjonalny.
- Chyba, jesteśmy parą, tak jakby. Żaden z nas tego nie potwierdził, ale nasze zachowanie mówi samo przez siebie.
- Mikey, to jest naprawdę zły pomysł.
- Sama ukrywałaś przede mną swój związek z Ashtonem, hipokrytko – prychnąłem i odbiłem się od blatu, odwracając się do niej plecami.
- Zapomniałam ci o tym powiedzieć, okej? Po prostu uważaj na niego. Czuję, że relacja z nim nie przyniesie ci nic dobrego.
- To już wszystko? - spojrzałem na nią oschle. - Jeżeli tak, możesz już wyjść, nie potrzebuję twoich wywodów.
- Naprawdę muszę ci o tym powiedzieć, Michael.
- Skoro czekałaś z tym, cokolwiek to jest, tyle czasu, to kilka dni cię nie zbawi. Idź już.
Blondynka nie wykłócała się ze mną już więcej, tylko ruszyła z powrotem do drzwi i zaraz już jej nie było. Odetchnąłem z ulgą, choć z tyłu głowy korciło mnie, aby jednak dowiedzieć się, co było tak ważne, że musiała mi o tym niezwłocznie powiedzieć. Przyznam, że poniekąd zaczynałem się nawet bać, ale nie powiedziałbym tego na głos, oczywiście.
W końcu moja zmiana dobiegła końca i mogłem w spokoju udać się do domu. Wyszedłem więc z kawiarni, żegnając się uprzednio z Cass i sprzątaczką, a na dworze uderzyło we mnie dziwne deja vu. Ulewa i znany samochód Hemmingsa w jednym zdaniu. Brzmi iście znajomo, a wydawałoby się, że to wydarzenie miało miejsce wieki temu.
- Hej – wysapałem, gdy wszedłem do auta. - Rozumiem, że przyjeżdżanie po mnie, to już tradycja.
- Owszem, moja ulubiona – chłopak musnął moje usta, delikatnie przygryzając dolną wargę. - Nie masz nic przeciwko, prawda?
- Nie, wręcz przeciwnie – uśmiechnąłem się delikatnie i na dobre zająłem miejsce pasażera.
Jednak dobry humor wciąż mnie nie opuszczał, nawet mimo burzliwej wymiany zdań z Grace, więc postanowiłem to wykorzystać, nawet jeżeli później będę tego żałował.
- Wiesz – przejechałem ręką po jego udzie, na co momentalnie się spiął. Na to liczyłem. - Grace była dziś w kawiarni – podjechałem ręką jeszcze wyżej, przez co głośno połknął ślinę.
- Och, serio? - wysapał o oktawę wyżej, gdy moje palce musnęły jego krocze. - Przestań, jeżeli nie chcesz, żebym spowodował wypadek. To tylko trzy kilometry.
- Ale co mam przestać? - zacząłem trochę mocniej napierać ręką na jego przyrodzenie, przez co jego oddech stał się płytszy. - Rozprasza cię to?
Blondyn prychnął i samoistnie zabrał z siebie moją dłoń, a jego policzki przybrały szkarłatny kolor.
- Wytłumacz mi, w jaki sposób jeszcze chwilę temu byłeś słodkim chłopczykiem, a teraz robisz to, co robisz? - parsknął śmiechem, a ja zawtórowałem na jego ruch.
- Ale przecież ja nic nie zrobiłem – zachichotałem, przez co zostałem prześmiewczo skarcony po głowie. Jego spięcie uwolniło we mnie pewność siebie.
- Wysiadaj, Panie Niewyżyty. Już jesteśmy.
Faktycznie, przez moje zajęcie nie zauważyłem, że zdążyliśmy zajechać pod sam dom. Otworzyłem drzwi samochodu i ruszyłem przed siebie, ale Luke szybko mnie dogonił.
- W tym momencie zaczynam żałować, że Karen jest jednak w domu – szepnął mi na ucho i wyminął mnie.
Tak, w tym momencie cała moja pewność siebie wyparowała.
- - - - - -
Rozdział trochę dłuższy, ale uznajmy to za rekompensatę za brak wpisu przez cały dzień. Tak, jestem leniem i wolałam oglądać śmieszne kompilacje kotów na youtube, niż sklecić dla Was w dzień porządny materiał. (☞゚∀゚)☞
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro