Un.
- Mikey! - usłyszałem za sobą znajomy głos uroczej blondynki, którą dumnie mogłem nazywać swoją przyjaciółką od połowy pierwszej klasy liceum. Gdyby nie fakt, że dziewczyny nie pociągają mnie w żaden sposób, pewnie już dawno starałbym się o jej względy, na szczęście, nie spadła na mnie ta „odpowiedzialność".
- Grace! - sparodiowałem jej piskliwy głos i wyciągnąłem ręce do góry, tak jak ona. Nienawidziła, gdy nabijałem się z jej nawyków, ale dla mnie była to czysta przyjemność.
- Gdyby nie fakt, że mam dla ciebie super informację, odwróciłabym się na pięcie i odeszła – prychnęła – ale nie mogę tego zrobić, bo chcę widzieć twoją radość, Clifford.
Skinąłem ręką, żeby rozwinęła swoją myśl, ciekawy jej kolejnego „genialnego" pomysłu.
- W tą sobotę Ashton organizuje imprezę i pomyślałam...
- Nie, nie, nie – przerwałem jej. - Nie pójdę z tobą na żadną imprezę, zwłaszcza do Irwina.
Dziewczyna zrobiła naburmuszoną minę i dziobnęła mnie palcem w policzek, czego swoją drogą totalnie nienawidziłem.
- Proszę - załkała. - Zaklimatyzowałbyś się wzreszcie, polubiliby cię – moim oczom ukazały się jej śliczne dołeczki, które wychodziły na wierzch przy każdym pojedynczym uśmiechu.
Tak, Grace była wspaniałą przyjaciółką, ale miała jeden, istotny minus - jej towarzystwo. Grupa osób, których nazwiska są znane w całej szkole. Pozerzy, ignoranci i narcyzy z homofobicznym uprzedzeniem do gejów. Podziękuję, naprawdę.
Najbardziej we znaki dawała mi się jednak grupa domniemanego Ashtona Irwina. Calum Hood i Luke Hemmings, znani bardziej pod określeniem „łamaczy serc", „królów tej szkoły", „zajebistych gości". Brzmi jak fragment żywcem wycięty z niskobudżetowego filmu młodzieżowego. Wciąż nie wiem, co takiego Grace widzi w Ashtonie, że lgnie do niego jak ćma do światła. Z kolei ona nie wie, co widzę, to znaczy – widziałem w Hemmingsie. Ale cholera, to nie moja wina, że jest wyjątkowo przystojny i mógł mi na krótko zawrócić w głowie. To zauroczenie przeszło mi na szczęście dość szybko, ponieważ zauważyłem, jak paskudny charakter zdobi tego człowieka. Finalnie, nie widzę w nim nic, prócz ładnych oczu i kości policzkowych, co bardzo cieszy blondynkę, bo według niej i tak „nie pasowalibyśmy do siebie".
- Nie podoba mi się ten pomysł, Gracey - pokiwałem głową – a nawet gdybym tam poszedł, zanudziłbym się.
- Będzie tam dużo przystojnych chłopaków. Naprawdę przystojnych – dała nacisk na pierwsze słowo, a ja zbeształem ją łokciem.
- Nie przekonasz mnie. I nie baw się w swatkę, to przerażające – wyminąłem ją w celu udania się do klasy, słysząc na odchodne jej roześmiany krzyk:
- To jeszcze nie koniec Clifford! Idę sama, a ty siedź w domu, nudziarzu.
Parsknąłem pod nosem. Nie wiem czym zasłużyłem sobie na tak cudowną osobę przy moim boku, ale dziękuję za nią niebiosom. I pomyśleć, że to wszystko zaczęło się od niewinnych korepetycji z angielskiego w połowie pierwszej klasy, bo biedna dziewczyna nie mogła zdać semestru. Dzięki mnie (oczywiście) udało jej się, z czego jestem cholernie dumny. Powinienem dostać za to Nobla, wciąż na niego czekam.
Moje elokwentne rozmyślania, a raczej ich brak przerwał huk. Głośny huk. Centralnie spod moich stóp. Niepewnie skierowałem wzrok w dół, na, jak się okazało, wszystkie moje książki leżące bezwładnie na szkolnej posadzce.
- Ups? - usłyszałem znajomy głos. - Musisz bardziej uważać jak chodzisz, pedale.
Luke Hemmings.
Wspominałem już, że jego charakter nie należy do jakoś szczególnie sympatycznych? Jeżeli tak, tu mam przypieczętowanie mojej opinii.
Jego koledzy zawtórowali mu melodyjnymi śmiechami i jak gdyby nigdy nic, odeszli w swoją stronę. Dobre i to. Gorzej byłoby, gdyby w tym momencie nabrali ochoty na szydzenie ze mnie, jak to mieli w zwyczaju, kiedy jeszcze nie przyjaźniłem się z blondynką. Od tego czasu trochę stonowali, ale gdy nie ma jej w zasięgu ich wzroku – stara śpiewka znów się powtarza. Grace nieraz przepraszała mnie za to, jak wielkimi idiotami byli, ale nigdy nie usłyszałem tego bezpośrednio od nich. I pomyśleć, że ta mała idiotka chciała nas wszystkich zgromadzić na jednej imprezie. Bóg ją opuścił, zaręczam wam.
Kiedy byłem już zupełnie sam ze sobą, odetchnąłem z ulgą.
„Byle do piętnastej."
Dzięki Bogu i upragniona godzina dobiegła dość sprawnie i nim się obejrzałem, stałem na szkolnym dziedzińcu i wypatrywałem wzrokiem niskiej blondynki.
- Idziemy gdzieś? - dziewczyna zaszła mnie od tyłu, na co wzdrygnąłem się delikatnie.
- Nie mogę. Załatwiłem sobie pracę dorywczą w kawiarnio-cukierni, tej ulicę dalej – powiedziałem nieśmiało, trochę bojąc się jej reakcji.
- Jeju, to super - podekscytowała się, a ja odetchnąłem z ulgą.
- Tak, też się cieszę. To zawsze kilka centów więcej dla nas.
- Zazdroszczę Karen takiego pomocnego dziecka. Dobry z ciebie syn, Mikey – Grace zmierzwiła mi włosy, co trochę poprawiło mi humor. Nic nie było bardziej motywujące niż fakt, że ktoś zauważa twoje starania. Prawda była taka, że chciałem pomóc mamie, a właściwie byłem do tego wręcz zobowiązany, jako ciążący jej obowiązek, który też pochłania jakąś część funduszy.
- Dzięki – dziobnąłem ją w policzek. - Idę, moja zmiana zaczyna się za kilkanaście minut.
Grace pokiwała głową i pomachała mi na pożegnanie.
- A, Mikey! - odwróciłem głowę w jej stronę. - Masz jeszcze cały jutrzejszy dzień na namysł odnośnie imprezy.
- Zastanowię się – kąciki moich ust uniosły się ku górze. - Ale nic nie obiecuję.
Wreszcie udało nam się pożegnać, więc ruszyłem w stronę cukierni. Dotarłem tam dość szybko, a w progu powitała mnie podstarzała sprzątaczka.
- Cześć, Helen – uśmiechnąłem się do kobiety i odwiesiłem katanę w szatni dla personelu.
- Mikey, cześć słońce - odwzajemniła uśmiech. - Załóż fartuch, Cassidy właśnie kończy pracę, zaraz zaczynasz.
Kiwnąłem głową i udałem się do szefowej.
- Hej, Cass – oparłem się o framugę drzwi prowadzących do składziku. Brunetka była w trakcie odwieszania fartucha, który zaraz od niej przechwyciłem.
- Michael Clifford. Jak zwykle punktualny. Cała Karen - zachichotała i zasalutowała mi, jak to miała robić w zwyczaju zawsze, gdy się mijaliśmy, a ja uśmiechnąłem się na wspomnienie mojej mamy. Cassidy była jej najlepszą przyjaciółką i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że to dzięki niej nie żyjemy jeszcze na ulicy ze szczurami i grzybami.
- Chcę zrobić dobre wrażenie i zasłużyć na plakietkę pracownika miesiąca – prychnąłem sarkastycznie, na co oboje zachichotaliśmy cicho.
- Myślę, że z tym nie będzie problemu. Muszę iść, moja córka czeka na mnie w przedszkolu, poradzisz sobie. Możesz poprosić Helen o pomoc w każdej chwili, ale liczę na to, że sam zgrabnie zapanujesz nad wszystkim.
Skinąłem głową na jej słowa i po szybkim pożegnaniu obserwowałem, jak wsiada do samochodu i odjeżdża.
Zawiązałem mocniej fartuch i zająłem się rozstawieniem świeżych wypieków i dekorowaniem babeczek lukrowymi wzorkami, dyskutując w międzyczasie z posiwiałą sprzątaczką o naszych aktualnych nowinkach.
- Jak układa ci się z tą przemiłą blondynką? - Helen spojrzała na mnie z dołu, gdy szorowała podłogę.
- Właściwie to my... huh, nie jesteśmy razem – podrapałem się nerwowo po karku.
- Naprawdę? Dałabym sobie rękę uciąć, że jesteście zakochaną parą. A prowadzasz się z jakąś ładną damą?
- Właściwie, to mam nieco inne preferencje? - spojrzałem na nią zakłopotany, ale chyba załapała aluzję.
- Och... - Helen zamrugała szybko. - Cóż, nie neguję tego, będzie z niego szczęściarz – mrugnęła do mnie porozumiewawczo, czego skutkiem były moje rumieńce na policzkach.
Wróciłem do dekorowania babeczek, nucąc jakąś nieznaną mi melodię, gdy w pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwoneczka drzwi wejściowych.
- Dzień dobry, chciałbym - zaczął, ale urwał w połowie, gdy zorientował się, z kim rozmawia. - O proszę, los chce, abyśmy na siebie wpadali – blondyn oparł się dłońmi o ladę. - To może szybki numerek na kawiarnianym stole? Co ty na to?
- Co panu podać? - mruknąłem obojętnie, ignorując jego zaczepkę najbardziej jak to możliwe.
- Już mówiłem – chłopak puścił do mnie oczko. - A tak serio, to kawę i jedną z tych uroczych babeczek. Ty je dekorowałeś, Clifford?
Kiwnąłem delikatnie głową.
- I wszystko jasne – szepnął ze swoim pewnym siebie wyrazem twarzy i bez jakichkolwiek innych komentarzy udał się do stolika na wprost kas. Czy on robi to specjalnie?
Tak, na pewno robi to specjalnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro