Six.
Wreszcie stanąłem przed drzwiami kawiarni i delikatnie chwyciłem za klamkę.
- Cześć Mikey! - usłyszałem, jak tylko przekroczyłem próg pomieszczenia, a do moich nóg przykleiła się córka Cassidy.
- Cześć, robaczku – poklepałem ją po głowie. Skyler była najsłodszym dzieckiem, jakie istniało, choć na ogół nie lubiłem tych małych stworzeń. Ona była wyjątkiem.
- Jadę dziś z mamą na basen! - krzyknęła z entuzjazmem i zakręciła się wokół własnej osi.
- Oh, naprawdę? - udawałem zaskoczonego, ale od dawna wiedziałem, że przedwczesnym prezentem urodzinowym dla małej będzie nauka pływania.
- Tak! - znów zapiszczała. - Kiedy będę już umiała pływać, pójdziemy razem na plażę.
- Pewnie, że pójdziemy – uśmiechnąłem się do niej ciepło, bo nie było możliwości na inną reakcję, przy tak kochanym dziecku.
- Dzień dobry, Michael – Cassidy zjawiła się za ladą, wciągając trencz na ramiona. - Już wychodzimy, Helen jest w sklepie. Posiedzisz chwilę sam.
- Jestem dużym chłopcem, poradzę sobie – parsknąłem i pomachałem małej na odchodne.
-Trzymam cię za słowo, Michael.
-Pa, Mikey! - dziewczynka zawtórowała mamie i po chwili już ich nie było.
Usiadłem za ladą i zacząłem wybijać palcami jakiś nieznany mi rytm na blacie. Nagle w kawiarni rozległ się dźwięk dzwonka, a cień rzucany za drzwiami stawał się coraz większy, dopóki jego właściciel nie pojawił się przede mną.
- Clifford – chłopak kiwnął głową w moją stronę i przysiadł się na krzesełku barowym na wprost mnie.
- Hemmings. Nie powinieneś, no nie wiem, szykować się na dzisiejszą imprezę, czy coś? - starałem się zabrzmieć jak najbardziej poważnie i spokojnie, ale wychodziło mi to dość marnie.
- Właściwie, to tak. Ale potrzebuję mocnej kawy, czeka mnie długa noc – blondyn poruszał sugestywnie brwiami. - Zwykła, czarna, bez cukru.
- Jasne... - szepnąłem i ruszyłem w stronę kuchni.
- Czekaj! - krzyknął nagle, a ja odwróciłem się na dźwięk jego głosu. - Jesteś sam?
- Ja, t-tak, Helen wróci za kilka minut.
- Tyle czasu mi wystarczy – Luke zszedł z krzesła i ruszył w moją stronę, a ja intuicyjnie zacząłem stawiać kroki w tył. W końcu przekroczył framugę prowadzącą do pokoju dla personelu, wciąż zbliżając się do mnie, z kroku na krok zmniejszając dystans, który nas dzielił.
- Tu... tu nie mogą... wchodzić ludzie z zewnątrz – ledwo wypowiadałem poszczególne słowa. Czułem, jak powietrze robi się gęstsze, a właściwie nic konkretnego się jeszcze nie wydarzyło. W końcu jego twarz znajdowała się jakieś dziesięć centymetrów od mojej i czułem na sobie jego ciepły oddech. Chłopak uśmiechnął się zawadiacko i przygryzł kolczyk. Moje kolana zdawały się odmawiać posłuszeństwa, ledwo trzymałem się na nogach. Nie wspominając o kolorze mojej twarzy. To była jakaś porażka. Gdy już przeczuwałem, że blondyn posunie się trochę dalej, dźwięk dzwonka znów rozbrzmiał po pomieszczeniu.
- Cliffo, już jestem! Kupiłam ci trochę słodyczy, bo podobno spędzasz dzisiejszy wieczór samotnie – Helen rozpromieniona zaczęła rozglądać się po całej części dla klientów, więc na szczęście jeszcze nas nie zauważyła.
- Przyrzekam ci, że do tego wrócimy, Cliffo – Hemmings uśmiechnął się lekko, gdy wymówił moje pieszczotliwe przezwisko i odsunął swoją twarz od mojej, przez co poczułem przeszywający mnie chłód. Zilustrował mnie swoimi błękitnymi tęczówkami ostatni raz i ruszył w stronę kas. - Dzień dobry, Helen.
- Witaj, Luke. Zabierasz mi dziś gdzieś małego Mikey'a? - kobieta obleciała nas przenikniwym wzrokiem i, o zgrozo, chyba miała pewne przeczucia do tego, co mogło się tu zdarzyć kilka chwil temu.
- Niestety nie, próbowałem. Jest nieugięty – pokiwał głową z dezaprobatą, a staruszka przytaknęła mu, przypieczętowując to swoim gardłowym śmiechem.
- Tak, cały Michael.
- Będę się już zbierał, ale miło było zamienić z panią słowo. Pa, Cliffo – zwrócił się jeszcze w moją stronę i ruszył do drzwi. Gdy zniknął w tłumie przechodniów, kobieta pacnęła mnie w ramię.
- Nie muszę wiedzieć, co się tu wydarzyło, ale twoje rumieńce mówią same za siebie.
- Nic się tu nie wydarzyło. Nie ma pomiędzy nami niczego innego, prócz różnicy w statusie społecznym.
- Jeszcze – Helen poklepała mnie znacznie po plecach i ruszyła po swoją zmiotkę.
Jęknąłem na komentarz sprzątaczki i również wróciłem do zajęć, modląc się, aby nic podobnego mnie dziś nie spotkało. Poprawka – żeby nie spotkało mnie nic podobnego już nigdy.
Jak zwykle, dzień w pracy nie należał do najciekawszych, pomijając typowy, sobotni ruch. To niosło za sobą jedynie więcej rozlanych napojów (dziś zarejestrowałem cztery) i więcej napiwków uczniowskich (stać mnie już na najnowszą wersję GTA). Ale finalnie mogłem wrócić do domu. Godzina była już teoretycznie całkiem późna, bo dochodziła dwudziesta, ale nie miałem tego za złe Cass. Wiedziałem, że Skylar czekała na swoją niespodziankę urodzinową od kilku miesięcy i to było rekompensatą za całe moje zmęczenie. Gdy leżałem już w łóżku, zacząłem kontemplować nad dzisiejszą domówką u Ashtona. Ciekawe, jak wygląda Grace. Ciekawe, czy udało jej się zwalić Asha z nóg. Mam nadzieję, że tak. Ciekawe, jak wygląda Luke i czy zdążył poderwać już jakąś ładną dziewczynę. Ciekawe, czy przez ten cały wieczór pomyślał o mnie choć raz.
Uderzyłem się mentalnie w głowę. Oczywiście, że nie, idioto. W akompaniamencie tego średnio przyjemnego akcentu, wreszcie udało mi się zasnąć. Jednak nie na długo. Dokładnie o pierwszej trzynaście usłyszałem pukanie w okno, co spowodowało u mnie największy strach w moim życiu. Mieszkam bowiem na piętrze, nie mam też balkonu, czy – to już w ogóle abstrakcja – drabiny. Mimo wszystko, ledwo rozbudzony, ruszyłem w stronę szyby. Delikatnie odsłoniłem zasłonkę i to, co zobaczyłem, było zwieńczeniem moich najgorszych koszmarów. Luke Hemmings siedział na gałęzi drzewa stykającego się z moim oknem i ledwo trzymał otwarte oczy.
- - - - - - - - -
Przepraszam, PRZEPRASZAM, że to jest tak krótkie, bo ma ledwo 800 słów, ale nie chciałam robić z tego wszystkiego, co napisałam, jednego, długiego na 2k słów wpisu, bo byłby monotonny i nudzący, a po podzieleniu tego na mniejsze kawałki, będę zostawiała u was większy niedosyt;-)
A, i jesteście totalnie słodcy, myśląc, że Lukey się z kimś założył. Niestety - albo i stety - chodzi o coś zupełnie innego.
Przyszłe dwa rozdziały będą pełne muke moments, więc mam nadzieję, że mnie kochacie, robaki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro