Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Seize.

Luke's pov

Obudziłem się po raz kolejny w jednym łóżku z tym bezbronnym, niebieskowłosym chłopakiem. Tak jakby, obciągnął mi zeszłej nocy i tak jakby, był przy tym totalnie zestresowany i uroczo spięty. Niemniej, było to jego pierwsze podejście, a nieskromnie mógłbym pochwalić go za bycie kurewsko niesamowitym w tym fachu.

Spojrzałem na niego ostatni raz, zanim podniosłem się z łóżka w celu udania się do łazienki, ale mój nagły ruch wybudził go ze snu.

- Luke, nie zrań mnie, dobrze? - szepnął sennie, nawet nie otwierając oczu. Nie wiem, czy nadal śnił, czy powiedział to świadomie, ale pewnym było, że moje serce rozpadło się wówczas na milion drobnych kawałków, które pokaleczyły resztę moich wnętrzności.

Nie zareagowałem na jego słowa, licząc po cichu na to, że dalej dryfuje gdzieś po krainie Morfeusza i od razu ruszyłem w stronę drzwi.

Zastanawiałem się ostatnio coraz częściej, co by było, gdyby nasza relacja rozpoczęła się w zupełnie inny sposób. Może faktycznie bylibyśmy teraz parą, oglądalibyśmy filmy animowane w kichach w ramach randek, może wszystko byłoby w jak najlepszym porządku?

Tymczasem ja brnąłem z kłamstwa w kłamstwo, a jedyna prawda, jaka ratowała mnie od popadnięcia w kompletną euforię, to to, że tak strasznie chciałem mieć go cały czas przy sobie. Podchodziło to już według mnie pod obsesję, a dramaturgii dodawał fakt, że gdy Michael dowie się o wszystkim, nie będzie już chciał przy mnie być. Nigdy. A na to nie mógłbym sobie pozwolić. Nie teraz, kiedy wiem, że potrzebuję go w moim życiu, nawet jedną setną procenta.

- Luke, gdzie jesteś? - z rozmyśleń wyrwał mnie jego omotany poranną chrypką głos. Wychyliłem głowę z korytarza, w ogóle zapominając o pójściu do łazienki i zajrzałem z powrotem do jego sypialni.

-Tutaj, tu jestem.

- Ja, huh, przepraszam? - Mikey stał tyłem do mnie, oparty rękoma o parapet, jakby wstydził się kontaktu wzrokowego. - Za wczoraj, takie zachowanie nie powinno mieć miejsca. W ogóle, te wszystkie sytuacje nie powinny mieć miejsca. Musisz się mnie brzydzić.

Wybałuszyłem oczy na jego słowa.

- Czemu tak sądzisz?

- Nie wiem. Nigdy nie przyjaźniliśmy się, wręcz nienawidziłeś mnie...

- Ale nigdy cię nie uderzyłem! - przerwałem mu, jakby oburzony faktem, że dotknął tego tematu.

- Tak, wiem, nie jesteś Calumem, Ashtonem, Ricky'm, Brianem i całą resztą, nie musisz się tłumaczyć. Chodzi o to, że ty po prostu gardzisz takimi ludźmi... Boże, gdyby moja mama wiedziała, że moje usta od wczoraj nie służą tylko do jedzenia, zabiłaby mnie – parsknął gorzko.

- Czyli żałujesz... - szepnąłem, właściwie trochę zawiedziony, bo wczoraj nie zanosiło się na to, aby chłopak był zły.

- Nie! Tak. Nie, nie wiem. To jest chore – znów zachichotał cicho. - Nawet z moim byłym chłopakiem nie zrobiłem takich rzeczy.

- Mówisz, że nie przytulaliście się i nie całowaliście?

- Wiesz, że nie o to mi chodzi – oburzył się i rzucił w moją stronę jedną ze swoich poduszek. - Po prostu chciałbym wiedzieć, na czym stoję.

- Na czym stoisz? - zapytałem zdezorientowany, choć domyślałem się, co miał na myśli.

- No wiesz, czym my...

- O nie, nie, nie – przerwałem mu. - My nie jesteśmy niczym – nawet nie wiem, czemu to powiedziałem, ale właściwie była to prawda. Nie byliśmy niczym. Żaden z nas nie wyszedł z inicjatywą, aby „czymś być."

- Logan i Helen są innego zdania – prychnął, odbijając się rękoma od parapetu i odwracając w moją stronę. - Boże, czy ja naprawdę jestem tak głupi? Super się bawisz, prawda? Ashton wie już o wszystkim? Może ma jeszcze od ciebie jakieś zdjęcia? Czemu ja nie mogę się od ciebie odkleić? Czemu...

- Spokojnie, jesteśmy przecież przyjaciółmi – starałem się jakoś opanować buzujące w nim emocje, które w sumie niebezpodstawnie się w nim zebrały. Gdybym był na jego miejscu, pewnie zachowywałbym się identycznie.

- Przyjaciółmi, serio? - spojrzał na mnie głupkowato.

- No, tak, przecież...

- Przyjaciele nie robią tak – przerwał mi, wpijając się zachłannie i nieco wulgarnie w moje usta, ale po chwili od razu się od nich odrywając – ani tak – tym razem złapał gwałtownie za moje krocze, przez co głośno wstrzymałem powietrze. Nie mam pojęcia, czemu zebrała się w nim taka pewność siebie, ale podobałoby mi się to, jeżeli tylko dałoby się wyciąć z tej sceny jego krzyk i oburzenie - ani nie chcą robić z innym przyjacielem żadnych brudnych rzeczy. Poprawka, właściwie już zrobiliśmy jedną taką i czuję się jak śmierdzący looser, więc możesz sobie iść.

- Uspokój się, bipolarny dupku? - odepchnąłem go delikatnie od siebie i chwyciłem jego podbródek w moje palce, tak aby na mnie spojrzał. - Nic złego się nie stało.

- Naprawdę, idź już, Luke. Umówiłem się z Loganem, że wpadnę dziś poznać kilku jego przyjaciół i chcę to zrobić.

- Z Loganem? - na wspomnienie imienia tego faceta, automatycznie się spiąłem.

- Tak, wreszcie mam prawdziwych znajomych, fajnie, prawda? - klasnął entuzjastycznie w dłonie i zaczął wypychać mnie za drzwi swojego pokoju. - Pa, Luke – dał nacisk na pierwsze słowo i z impetem trzasnął nimi, tym samym powodując u mnie wzdrygnięcie i dając znak, że do wyjścia muszę pokierować się już sam.

Wreszcie byłem już na ulicy, z zamiarem pokierowania się w stronę domu. Czy nauczyłem się czegoś podczas dzisiejszego pobytu u Michaela? Owszem.

Po pierwsze - Zły Clifford, to gorący Clifford.

Po drugie - Naprawdę nie lubię Logana.

Michael's pov

Przetarłem dłońmi twarz i zacząłem się ubierać, po prostu. Doszedłem do wniosku, że nie opłaca mi się ubolewać nad tym, co się wydarzyło. Człowiek uczy się na błędach, jak to mówią, ale jeżeli to prawda, to analogicznie jestem aktualnie kurewsko mądrym człowiekiem.

Gdy wyglądałem już w miarę znośnie, wyjąłem telefon i czekałem, aż bratanek sprzątaczki raczy się odebrać komórkę.

- Hej, Michael – usłyszałem wreszcie po drugiej stronie. - Mam rozumieć, że ten telefon jest potwierdzeniem naszego spotkania? - zachichotał, na co mimowolnie zawtórowałem.

- Jak najbardziej.

- W takim razie czekaj na esemesa z informacjami, widzimy się.

- Tak, widzimy. Pa – uśmiechnąłem się sam do siebie i kliknąłem czerwoną słuchawkę. Wiadomość zwrotna przyszła niemalże od razu, przez co mój humor podniósł się o kilka stopni. Nie wiem w sumie, czy robię to bardziej dlatego, że chcę wywołać w blondynie coś na wzór zazdrości, czy może dlatego, że desperacko potrzebuję znajomych, ale to nieważne. Obie opcje są żałosne.

Minęły dwie godziny, a ja cierpliwie wypatrywałem pomiędzy parkowymi alejkami znajomej twarzy. Ku mojemu zdziwieniu, gdy ją dostrzegłem, za nią pojawiło się ich jeszcze kilka innych, jednak już mniej mi znanych. Spodziewałem się, że jego znajomi dotrą do nas później, ale, jak zwykle, przeliczyłem się.

- Cześć, Clifford! Nie żebyśmy się już dziś nie witali, prawda? – Logan uśmiechnął się i przycupnął na ławce obok mnie. - To Robbie, Becca i Daniel – wskazał ręką na każdego z osobna, a ja nieśmiało pomachałem im, nie wyjmując dłoni z przydużego rękawa.

Czarnowłosa dziewczyna złapała moją rękę i pociągnęła w swoją stronę, czego konsekwencją był fakt, że wpadłem prosto w jej ramiona. Przytuliła mnie mocno i pocałowała w policzek, dodając w międzyczasie, że to cudowne poznać nową osobę i że jest lesbijką. Cóż, jej otwartość była... zadziwiająca.

W parku spędziliśmy większą część popołudnia, właściwie nie robiąc nic produktywnego, chyba że produktywnym nazwać można naśmiewanie się z pływających w stawie kaczek, czy starszych pań nieudolnie grających w bingo, ale gdy słońce zaczęło zachodzić, powoli pochłaniała nas nuda. Na szczęście, Logan jako człowiek z inicjatywą, wybawił nas z opresji.

- Chodźmy po prostu na piwo, bo czemu, kurwa, by nie? 

- - - - - - -

Logan spokojnie może zacząć konkurować z Helen o miano mojego ulubionego bohatera w tym ff

co do rozdziału, to nie wiem, co o nim myśleć, niektóre sceny całkiem mi się podobają, niektóre ssą, ewh

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro