Quatorze.
Luke's pov
Od powrotu do domu minęło raptem kilka dni, a mnie już zżerało potworne poczucie winy. To nie tak, że nie chciałem całować Michaela przy każdej najbliższej okazji. To nie tak, że jego uśmiech nie był najpiękniejszą rzeczą na świecie, bo był. I świadomość, że mógłbym go zniwelować, co zresztą pewnie zrobię, była nie do zniesienia.
Zobaczyłem niebieskowłosego na dziedzińcu, wówczas gdy razem z blondynką zmierzał do szkoły. Szczerze? Chciałem ją udusić, gdy tylko pomyślałem o tym, w czym siedzi, ale za chwilę dochodziło do mnie, że ja też maczam w tym palce. I czułem się jak potwór. Rozmowa z Ashtonem nic by tutaj jednak nie dała, bo słowo się rzekło i dopóki nie będzie zwieńczone czynem, nie zniknie w niepamięć, choćbym nie wiem, jak bardzo chciał.
- Hej, Luke – Mikey pomachał mi nieśmiało, a ja, cholera, bardzo chciałem złapać za jego dygoczącą ze zmieszania i zakłopotania dłoń. Cóż.
- Hej, dudes* - odmachałem, nie kryjąc przy tym uśmiechu. - Wyjdziemy gdzieś dziś?
Grace, która dotychczas stała niewzruszona – warto nadmienić, że od wyjazdu nie zamieniliśmy ze sobą zbyt wielu słów, nie chcąc powodować tym kolejnej burzy – wreszcie zabrała głos:
- Nie, pasuję. Wychodzę dziś z Ashem i idziemy... gdzieś – wzruszyła ramionami i poprawiła w zdenerwowaniu torbę na swoim ramieniu. Ugh, nie umie kłamać.
- Z Ashtonem? Ashtonem „Jestem W Nim Kurewsko Zakochana" Irwinem? - Michael zmarszczył brwi w ten uroczy sposób i posłał jej pytające spojrzenie.
- Tak, jesteśmy parą, tak jakby?
- Jesteś w związku, a ja dowiaduję się o tym dopiero teraz? - chłopak zbeształ ją ramieniem, a ona zarumieniła się. Najwidoczniej w tym całym amoku zapomniała powiedzieć swojemu „przyjacielowi", że związała się z tym frajerem kilka tygodni temu. Nie rozumiem, jak można być tak fałszywym.
Luke, sam jesteś jej wart.
Zamknij się, mózgu?
- Tak wyszło, przepraszam, Mikey.
- Nie, nic się nie stało, Gracey – zarumienił się. Cholera, jak można być tak dobrym człowiekiem? - A co do twojego pytania, Lukey – tym razem zwrócił się do mnie, a ja poczerwieniałem na dźwięk mojego zdrobnienia. - Nie mogę dzisiaj, pracuję.
- Przyjadę po ciebie – wzruszyłem ramionami. - Cóż, lubię to robić – mrugnąłem do niego, co na szczęście umknęło uwadze blondynki, bo gdyby jednak nie, byłbym martwy.
- Czy to jakiś dzień słodkich zdrobnień – Grace warknęła, po chwili chichocząc cicho. - Zaraz się przez was porzygam, frajerzy. Idziemy do szkoły.
- Super-jednorożce Lukey, Gracey i Mikey wyruszają na podbój liceum! - krzyknął Michael, a przyjaciółka uderzyła go w tył głowy, w ramach rekompensaty za jego monstrualną głupotę. Dla mnie jednak było to zachowanie najsłodszego kotka na świecie.
Michael's pov
Dzień dłużył mi się niemiłosiernie, choć poniekąd wiedziałem, że było to spowodowane tylko jedną godziną w obecności Luke'a. Resztę mieliśmy oddzielnie, przez co doskwierała mi po prostu samotność, nie wspominając o braku izolacji do nieprzyjemnych docinków, choć od początku mojej znajomości z Hemmingsem jest ich jakby mniej.
Po skończonych zajęciach pożegnałem się z Grace i nie czekając na Luke'a, udałem się w stronę kawiarni. Ku mojemu zdziwieniu, nie było tam dziś zbyt dużego ruchu, Cass wyjechała do matki na kilka dni, a Helen popijała herbatę czytając tygodnik przy jednym ze stolików.
- Cześć, Mikey, słoneczko! - zawołała, gdy tylko mnie zauważyła. Odłożyła gazetę na stół i podeszła do mnie, przytulając.
- Ktoś tu jest w dobrym humorze, tak? - poklepałem ją po plecach uśmiechając się przy tym lekko. Rozpromieniona Helen, to cudowna Helen.
- Tak, nie ma nic lepszego, niż brak klientów w środku tygodnia. To takie niecodzienne i odprężające, jak nigdy!
- Dobrze widzieć cię szczęśliwą – zachichotałem. - Idę na kasę.
Kobieta kiwnęła głową i wróciła do czytania.
- Wiesz – zaczęła, nie odrywając wzroku od lektury – przyjeżdża dziś po mnie mój bratanek, możemy cię odwieźć. Wiem, że do domu masz kawałek drogi.
- Um, nie, nie... - zacząłem, ale staruszka weszła mi w słowo.
- Jest bardzo przystojny. I nie jest prosty jak linijka**, Cliffo – poruszała konspiracyjnie brwiami.
- Helen! - zbeształem ją. - Skąd ty w ogóle znasz takie zwroty?
- Czytało się to i owo – wzruszyła ramionami, a chytry uśmieszek nie opuszczał jej twarzy.
- Cóż, bardzo chętnie poznałbym tego twojego „uroczego bratanka", ale Luke po mnie przyjeżdża.
- Och... Czyli między wami już wszystko okej?
- Tak, chyba – westchnąłem cicho. Sam nie znałem jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Jedyne, co było pewne, to to, że bardzo lubiliśmy się całować. Jako przyjaciele, oczywiście.
- On jest bardzo sympatycznym chłopcem, muffinko.
- Wiem, wiem Helen... - założyłem fartuch i w tym czasie drzwi kawiarni zaskrzypiały. Do pomieszczenia wszedł niewysoki, dobrze zbudowany chłopak. Mógłbym też przysiąc, że jego szczęka byłaby w stanie przeciąć kartkę papieru.
- Cześć, ciociu – pomachał w stronę sprzątaczki, na co ta od razu rzuciła się w jego ramiona.
- Logan, kiedy zdążyłeś wyrosnąć na takiego dużego chłopca? Nie zdążyłam nawet pokpić z ciebie w okresie mutacji – szczebiotała nad jego uchem. - To jest Michael – wskazała na mnie skinieniem ręki, gdy wypuściła go już z objęć.
- Hej, Michael. Jestem Logan, ale to już wiesz – parsknął śmiechem i wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Miło mi cię poznać, Logan.
- - - - - - -
* lepiej brzmi "hej, dudes" niż "hej, ziomy" cri, więc napisałam ten zwrot w zangielszczonej wersji
**prosty jak linijka - chyba nie muszę Wam tłumaczyć, co znaczy ten zwrot
Well, wreszcie pojawił się w tym ff ktoś nowy, dodałam już Logana do obsady :-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro