Neuf.
Luke's pov
- Co ty robisz? - zapytałem go, dusząc śmiech.
- Co ja robię?! Co ty robisz? Wyjdź, w tej chwili – popchnął mnie w stronę swojego pokoju, po czym zatrzasnął drzwi. Opadłem na jego łóżko, wciąż nie mogąc zatrzymać chichotu. Po piętnastu minutach usłyszałem jego nawoływanie.
- Podaj mi koszulkę i nie zadawaj pytań – blada ręka wychyliła się z łazienki, a ja rzuciłem mu przyniesiony przeze mnie t-shirt. - Skąd to masz? - zapytał, gdy wciągnął ciuch za zasuwkę.
- Helen mi to dała. Nieważne... - zająknąłem się, bo ta sytuacja powoli stawała się coraz dziwniejsza.
Michael wyszedł wreszcie z toalety, odziany tylko w wcześniej wspomniane bokserki, koszulkę All Time Low i nienaturalnie długie skarpety.
- Farbowałem włosy – wskazał palcem na swoją głowę, jakbym nie wiedział, co oznacza ten zwrot.
- Tak, zauważyłem – zilustrowałem go od góry do dołu. - W sumie w niebieskim wyglądasz bardzo ładnie. Całkiem gorąco – palnąłem, dopiero po fakcie orientując się, jakie stwierdzenie opuściło moje usta.
- Dzięki, chyba? - zająknął się i ponownie zarumienił, co próbował zakryć książką, którą rzekomo czytał w tamtym momencie.
- Oczywiście nie bardziej, niż dwadzieścia minut temu. Ten czepek i te niebieskie plamy na plecach, takiego widoku nie da się zapomnieć, wierz mi – parsknąłem, a on zawtórował mi, co było bardzo zadowalające, bo wiedziałem wówczas, że udało mi się rozładować specyficzną atmosferę.
- Po co wróciłeś? - zapytał w końcu.
- Helen dała mi koszulkę i... - zacząłem, ale przerwał mi skinieniem ręki.
- Nie o to mi chodzi. Po co wróciłeś?
- Nie wiem. Czułem taką potrzebę? Źle mi z tym, że myślisz, że jesteś w moich oczach pośmiewiskiem.
- Cóż, jeszcze niedawno tak było – wzruszył ramionami.
- Ale to minęło. Lubię cię i nie okłamałbym cię, uwierz mi – uśmiechnąłem się pokrzepiająco, a on powtórzył mój gest. Och Michael, gdybyś tylko wiedział.
Mikey's Pov
Od pół godziny włóczyliśmy się bezcelowo po uliczkach, sprzeczając się w międzyczasie o to, gdzie docelowo mamy się wybrać.
- Mówię ci, wesołe miasteczko będzie najlepszą formą rozrywki – rozgorączkował się blondyn. - A jutro już je przewożą, dziś mamy ostatnią okazję!
- Tam jest za dużo ludzi, Lucas – odepchnąłem go po raz kolejny, gdy znów zawiesił się na moim ramieniu z miną zbitego psa.
- Nie nazywaj mnie tak – dziobnął mnie w brzuch. Wzdrygnąłem się na jego dotyk, przez co zaczął robić to nałogowo, a ja popadłem w histeryczny śmiech.
- Dobra, dobra! - wysapałem. - Ale to ty będziesz za mnie odpowiedzialny, gdy zemdleję w tym tłumie.
Chłopak pisnął i wskoczył na mnie zadowolony, najprawdopodobniej łamiąc mi przy tym kręgosłup. Wystarczyło jeszcze kilka sekund i pewnie nigdy bym się nie wyprostował, ale na szczęście przerwał to telefon Hemmingsa.
- Tak? - powiedział, gdy był już stopami na ziemi. - Nie, teraz nie mogę. Jestem zajęty. Tak, bardzo zajęty – i zakończył połączenie. Westchnął ciężko i pokiwał głową w stronę telefonu.
- Coś się stało?
Pokiwałem przecząco głową.
- Ashton prosił, żebym przyszedł do niego. Teraz. Ale powiedziałem mu, że mam ważniejsze sprawy na głowie – uśmiechnął się, ukazując po raz kolejny swoje nienaturalnie głębokie dołeczki, które aż prosiły o obsesyjne włożenie w nie palca.
- Przecież idziemy tylko do wesołego miasteczka – parsknąłem.
- No właśnie.
Nie wiem, który to już raz świat znów mógł podziwiać moje pokaźne rumieńce. Już nawet w internecie szukałem sposobu na zniwelowanie ich, ale natura – cóż – była silniejsza. Gdy już miałem zapadać się pod ziemię, coś zwróciło moją uwagę.
- Co ty masz na tapecie? - wybałuszyłem oczy, a Luke szybko zablokował telefon.
- Nic ciekawego – bronił się, po czym podniósł ręce ku górze jako oznakę niewinności.
- Odblokuj. Telefon - powiedziałem wolno, a chłopak po chwili namysłu spełnił mój rozkaz. Tak, to nie były zwidy. Moje niekorzystne zdjęcie podczas snu widniało na jego ekranie, ale on nie zdawał się być z tego powodu zdegustowany. Wręcz przeciwnie. Jego kąciki ust uniosły się ku górze, gdy spojrzał na komórkę, ale opadły, gdy dostrzegł mój wyraz twarzy.
- Clifford, cokolwiek pomyślisz, ja...
- Daruj sobie, nie chcę tego wiedzieć – zachichotałem, a on odetchnął, jakby spokojniejszy. - Tylko nie pokazuj tego nikomu.
- Tak jest, Sir! - zasalutował i ruszyliśmy w dalszą drogę. - Swoją drogą, naprawdę do twarzy ci w tych włosach.
- Mówiłeś to już dziś jakieś pięćdziesiąt razy – posłałem mu kuksańca w bok, na co jęknął z bólu, wiem jednak, że trochę na wyrost.
- Chcę tylko zaznaczyć szczerość mojej opinii? - chłopak uśmiechnął się niewinnie i zaczął skakać po ulicy, podśpiewując pod nosem jakąś piosenkę dotyczącą parków zabaw. Nie wiem, czy się wstydzić, czy śmiać, a może w ogóle płakać.
- Ale z ciebie dziecko – skwitowałem tylko i wyminąłem go, jednak szybko dorównał mi kroku i wystawił język w moją stronę.
- Ty natomiast jesteś starym zrzędą - krzyknął, jakby naprawdę miał pięć lat.
- Tak jakby, jesteśmy w tym samym wieku.
- To nic nie zmienia! - znów wrzasnął i przysięgam, że zacząłem tracić na niego siły.
W końcu znaleźliśmy się przed wielką, neonową bramą. Luke cieszył się coraz bardziej i był to bardzo przyjemny widok. Udaliśmy się do kas w celu kupienia biletów, ale ja odczuwałem coraz większe przytłoczenie. Wtedy jednak dokuczyła mi jeszcze jedna rzecz.
- Luke – szepnąłem. - Luke, ja nie mam pieniędzy.
- Spokojnie, nie przejmuj się.
-Ale... - już miałem zacząć się kłócić, gdy uciszył mnie ruchem palca.
- Powiedziałem, że masz się nie przejmować. Oddasz mi wtedy, kiedy będzie taka okazja – uśmiechnął się ciepło, a po chwili trzymaliśmy już w dłoniach małe świstki papieru upoważniające nas do wstępu na każdą jedną atrakcję.
Szliśmy w stronę coraz większego tłumu, a ja czułem się coraz gorzej, ale nie dawałem tego po sobie poznać. Gdy stanęliśmy w samym centrum, coś we mnie pękło. Czułem, jak moje ciśnienie przyspiesza, a na karku pojawiają się kropelki potu. Odruchowo złapałem blondyna za rękę i chyba zbyt mocno ją ścisnąłem, bo automatycznie odwrócił głowę w moją stronę.
- Boże, Michael – chłopak drastycznie pobladł na twarzy. - Co się dzieje? Nic ci nie jest?
Nie odezwałem się. Nie potrafiłem. Czułem, jak coraz bardziej brakuje mi powietrza. Pokiwałem tylko głową, mrugając kilkukrotnie. Blondyn pociągnął za moją dłoń na tyły jednej z karuzeli i usadził na stosie cegieł, po czym przysiadł się i zaczął gładzić ręką moje spięte plecy.
- Wszystko jest już dobrze, spokojnie. Jesteś bezpieczny, Mikey – szepnął, nie przestając głaskać moich łopatek. - Co się tam stało? - spojrzał na mnie wzrokiem pełnym współczucia i wtedy cały stres definitywnie minął.
- Było za dużo ludzi. Ja nie lubię przebywać w takim tłumie. Od razu brakuje mi powietrza i czuję, że odlatuję.
- Przepraszam, że kazałem ci tu przyjść. Gdybym wiedział...
- Wyluzuj. Przecież mówiłem ci, że będziesz za mnie odpowiedzialny, gdy zemdleję, czy coś – uśmiechnąłem się blado, na co wyraźnie się rozluźnił.
- Szkoda, że nie wziąłem tej uwagi na poważnie.
- Chodźmy po prostu gdzie indziej – zasugerowałem, na co przytaknął.
Takim sposobem zaczęła się nasza bezcelowa wędrówka po mieście, która zdawała się nie mieć końca.
- - - - - -
Tak, jak obiecałam, jest i nowy rozdział. :-) Przepraszam, że tak późno, ale, um, miałam dość dużo na głowie. Nie mam pojęcia, kiedy dodam kolejny, bo przyszły tydzień będzie bardzo napięty, więc mogę po prostu nie mieć czasu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro