Huit.
upewnij się, że przeczytałeś/aś poprzedni rozdział. ten rozdział jest cały z perspektywy Luke'a i zawsze, gdy tak będzie, będę Was o tym informować:-)
Nie wiem, czemu trafiłem akurat do domu Clifforda. Nie był najbliżej miejsca imprezy, ale na pewno dotarłem do niego szybciej, niż dotarłbym do swojego. Przynajmniej zdobędę kilka punktów u Irwina, przecież jego plan rozwija się w świetnym kierunku. Zaczyna mnie to trochę boleć, bo ten kolorowowłosy wariat jest całkiem sympatyczny. Nie pamiętam wiele z minionej nocy, bo mój mózg zaczął przyswajać informacje od jakiejś szóstej rano, gdy obudziłem się przez poruszenie Clifforda. Pomińmy fakt, że potem nie spałem przez pół godziny, bo widok Michaela z półotwartą buzią i potarganymi włosami był zbyt ładny, żeby zasypiać. Pomińmy też fakt, że zrobiłem mu kilka niewinnych zdjęć, modląc się wówczas, żeby się nie obudził. I oczywiście pomińmy też to, że jedno z nich gości teraz na mojej tapecie ekranu głównego. Chwała Bogu, że wymyślono kody na komórki, bo raczej nie chciałbym, żeby się o tym dowiedział, zresztą nie tylko on, reszta ludzkiej populacji też. Do tego, co palnąłem rano, wolę się nie odnosić, choć zawsze mógłbym wmówić znajomym, że było to zamierzone.
- Możesz już iść – powiedział, gdy wreszcie wyszedł z łazienki.
- Słucham?
- Powiedziałem, że możesz już iść. Dałem ci przenocować, to tyle.
- Co ci się stało w tej łazience? - spojrzałem na niego głupkowato, ale moją uwagę przykuwały jego bokserki w kaczki. I jak miałem się skoncentrować na jego złości, nie wybuchając śmiechem?
- Nic. Myślałem. Możesz wreszcie przestać się ze mnie nabijać, bo przejrzałem twoje zamiary, Hemmings. A teraz wyjdź po prostu z mojego domu i idź do Ashtona, Caluma, Briana, cokolwiek.
Jego reakcja mocno zbiła mnie z tropu. Nie było go raptem kilka minut, a on już zmienił swój światopogląd i stosunek do mnie. Oczywiście, ostatnie czego chciałem, to kłótnia z nim z samego rana, więc kiwnąłem na jego słowa i zacząłem po omacku szukać moich ubrań.
- Nie nabijam się z ciebie – powiedziałem w międzyczasie, czując rosnącą gulę w moim gardle.
- Ja odnoszę zupełnie inne wrażenie. Pośmiałeś się już z mojej orientacji, pobawiliśmy się w kotka i myszkę. Fajnie. Teraz możesz zniknąć i już nie wracać, a niżeli dołować mnie jeszcze bardziej.
- Okej – powiedziałem powoli, chwytając koszulkę w dłonie. - To do... zobaczenia?
- Tak, kiedyś – znów mnie zbył. Co go ugryzło?
Bez żadnego kolejnego słowa wyszedłem z domu, a moje stopy pokierowały mną w stronę Ashtona. Mogłem tylko spekulować o tym, czy kogokolwiek tam zastanę, ale biorąc pod uwagę fakt, że impreza była dość „mocna", oczywistym było, że wszyscy doprowadzają się właśnie do ładu i cicho umierają w jego domu.
W końcu dotarłem na miejsce i w stresie zapukałem w wielkie, mahoniowe drzwi.
- Gdzieś ty był? - blondyn wrzasnął, gdy tylko mnie zobaczył. - Zniknąłeś praktycznie na całą noc.
- Byłem u Michaela – podrapałem się nerwowo po karku.
- Och, to zmienia postać rzeczy. Właź – zaprosił mnie skinieniem ręki do środka.
Po chwili siedziałem wciśnięty między Irwina, a Caluma. Grace przyglądała się wszystkiemu z bujanego fotela.
- Co robiłeś w domu Mikey'a? - blondynka nie wytrzymała i pierwsza zaczęła dyskusję.
- Nie wiem, poszedłem tam pod wpływem alkoholu.
- I? - Ash świdrował we mnie swoim wzrokiem, próbując wyczytać moje myśli.
- Nie, nie doszło do niczego – zaakcentowałem ostatnie słowo dość dobitnie.
- Tym gorzej dla ciebie, Lukey. Wiesz, że musisz odpokutować i przyjąć karę. Im dłużej będziesz zwlekał, tym większy ból sobie sprawisz – chłopak uśmiechnął się kpiąco.
- Ashton, daj mu spokój. Zresztą, czemu to Mikey ma cierpieć? To mój przyjaciel, a ty bezpodstawnie krzywdzisz również jego – dziewczyna usiadła swojemu aktualnemu chłopakowi na kolanach i pogładziła jego policzek, najprawdopodobniej w celu uspokojenia go.
- Gardzę takimi ludźmi jak on, Gracey – w tym momencie splunął teatralnie. - A Luke musi odpokutować, już mówiłem.
- Okej, pamiętam. Ale właściwie nie zrobiłem ci nic złego – spojrzałem na niego, a zaraz po tym na blondynkę, która wspierała mnie swoim pokrzepiającym wzrokiem.
- Okłamałeś mnie, Hemmings. Kurwa, przyjaźnimy się. Nie okłamuje się przyjaciół.
- Przepraszam – spuściłem wzrok. Wiedziałem, że nieprędko mi wybaczy, mimo że nie było to kłamstwo wysokiej wagi. Co prawda, miałem jeszcze Caluma, ale on też bał się Irwina. Jak ognia. - Pójdę już.
- Gdzie? – chłopak o ciemniejszej karnacji odezwał się.
- Porozmawiać z Michaelem. Tak jakby, wyrzucił mnie z domu – uśmiechnąłem się krzywo i usłyszałem cichy chichot pozostałej trójki.
- Jeżeli mój Clifford ucierpi na tym, zabiję was – Bill spiorunowała nas swoimi przenikliwymi oczami.
- Nie ucierpi, obiecuję ci – ciemny blondyn pocałował ją w policzek i ponaglił mnie ręką do wyjścia.
Gdy poczułem ciepły wiatr, muskający moje policzki, nieco oprzytomniałem. Bałem się iść z powrotem do Mikey'a, tym bardziej, że jeszcze godzinę temu opuszczałem jego dom. Aby nie ryzykować, pierw zadzwoniłem do niego, uprzednio podziwiając chwilę moją nad wyraz uroczą tapetę.
- Halo? - usłyszałem dobrze znajomy mi głos, dziękując Bogu, że jednak odebrał.
- Przejdziemy się?
- Spędziłeś u mnie całą noc – westchnął. - Nie masz ochoty zwymiotować na myśl o ponownym zobaczeniu się ze mną?
- Wręcz przeciwnie. Nie daj się namawiać, i tak wiesz, że postawię na swoim.
- Racja. W takim razie niecierpliwie czekam na twoje przybycie! - udał wyolbrzymioną, przesiąkniętą sarkazmem radość, po czym rozłączył się. Nie dziwi mnie to. To był po prostu Michael.
Ruszyłem w jego stronę pewniejszym krokiem, dopóki nie zatrzymało mnie czyjeś nawoływanie.
- Luke, zaczekaj! - kobieta na zardzewiałym rowerze nieudolnie próbowała mnie dogonić. W końcu rozpoznałem w niej poczciwą Helen. Kochałem tą kobietę, a miałem z nią styczność tylko kilka mało znaczących razy. Chyba każdy w tym mieście darzył ją sympatią.
- Dzień dobry – uśmiechnąłem się ciepło.
- Mógłbyś dać to Michaelowi? – podała mi do rąk czarny materiał. - To jego ulubiona koszulka, zostawił ją u mnie po ostatniej nieprzespanej nocy.
- Skąd wie pani, że idę do niego? – postanowiłem zignorować uwagę o „nieprzespanej nocy", cokolwiek ona oznaczała.
-Domyśliłam się - uśmiechnęła się konspiracyjnie. - Pa Lukey, pozdrów ode mnie naszego Michaela.
Muszę któregoś dnia uciąć sobie z nią dłuższą pogawędkę. Czuję, że dzięki temu dowiem się więcej o "naszym Michaelu". Do jego domu wszedłem bez pytania, bo wiem, że Karen nie ma. Udałem się na górę, ale gdy ku mojemu zdziwieniu, nie było go w pokoju, poczułem się nieswojo. Siłą rzeczy zaczęły się w mojej głowie produkować najczarniejsze scenariusze. Przytrzaśnięcie głowy przez drzwiczki od lodówki, czy spalenie dłoni w piekarniku to tylko kilka z nich. W końcu moją uwagę przykuła łazienka, a raczej uchylone od niej drzwi. Bezszelestnie podszedłem do nich i wślizgnąłem się do środka. Mimo że pisk Clifforda mógł obudzić wszystkie noworodki w Tokio, było warto. Stał on bowiem przed lustrem w czepku na głowie i wciąż miał na sobie te bokserki w kaczki. Trzymajcie mnie. Nie miał teraz jednak na sobie koszulki, a jego plecy w niektórych miejscach pokrywała niebiesko-fioletowa maź.
- - - - - -
Cholernie współczuję Mikey'owi, idk (i mean, w sumie ja wiem, ale wy nie wiecie czemu)
W tym rozdziale pierwiastek (bardzo znikomy pierwiastek) prawdy wychodzi na jaw, więc mam nadzieję, że czujecie satysfakcję.
Swoją drogą, to mam wrażenie, że akcja zbyt szybko się rozkręca i że dodaję rozdziały zbyt często, ale who cares.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro