Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Huit.

upewnij się, że przeczytałeś/aś poprzedni rozdział. ten rozdział jest cały z perspektywy Luke'a i zawsze, gdy tak będzie, będę Was o tym  informować:-)


 Nie wiem, czemu trafiłem akurat do domu Clifforda. Nie był najbliżej miejsca imprezy, ale na pewno dotarłem do niego szybciej, niż dotarłbym do swojego. Przynajmniej zdobędę kilka punktów u Irwina, przecież jego plan rozwija się w świetnym kierunku. Zaczyna mnie to trochę boleć, bo ten kolorowowłosy wariat jest całkiem sympatyczny. Nie pamiętam wiele z minionej nocy, bo mój mózg zaczął przyswajać informacje od jakiejś szóstej rano, gdy obudziłem się przez poruszenie Clifforda. Pomińmy fakt, że potem nie spałem przez pół godziny, bo widok Michaela z półotwartą buzią i potarganymi włosami był zbyt ładny, żeby zasypiać. Pomińmy też fakt, że zrobiłem mu kilka niewinnych zdjęć, modląc się wówczas, żeby się nie obudził. I oczywiście pomińmy też to, że jedno z nich gości teraz na mojej tapecie ekranu głównego. Chwała Bogu, że wymyślono kody na komórki, bo raczej nie chciałbym, żeby się o tym dowiedział, zresztą nie tylko on, reszta ludzkiej populacji też. Do tego, co palnąłem rano, wolę się nie odnosić, choć zawsze mógłbym wmówić znajomym, że było to zamierzone.

- Możesz już iść – powiedział, gdy wreszcie wyszedł z łazienki.

- Słucham?

- Powiedziałem, że możesz już iść. Dałem ci przenocować, to tyle.

- Co ci się stało w tej łazience? - spojrzałem na niego głupkowato, ale moją uwagę przykuwały jego bokserki w kaczki. I jak miałem się skoncentrować na jego złości, nie wybuchając śmiechem?

- Nic. Myślałem. Możesz wreszcie przestać się ze mnie nabijać, bo przejrzałem twoje zamiary, Hemmings. A teraz wyjdź po prostu z mojego domu i idź do Ashtona, Caluma, Briana, cokolwiek.

Jego reakcja mocno zbiła mnie z tropu. Nie było go raptem kilka minut, a on już zmienił swój światopogląd i stosunek do mnie. Oczywiście, ostatnie czego chciałem, to kłótnia z nim z samego rana, więc kiwnąłem na jego słowa i zacząłem po omacku szukać moich ubrań.

- Nie nabijam się z ciebie – powiedziałem w międzyczasie, czując rosnącą gulę w moim gardle.

- Ja odnoszę zupełnie inne wrażenie. Pośmiałeś się już z mojej orientacji, pobawiliśmy się w kotka i myszkę. Fajnie. Teraz możesz zniknąć i już nie wracać, a niżeli dołować mnie jeszcze bardziej.

- Okej – powiedziałem powoli, chwytając koszulkę w dłonie. - To do... zobaczenia?

- Tak, kiedyś – znów mnie zbył. Co go ugryzło?

Bez żadnego kolejnego słowa wyszedłem z domu, a moje stopy pokierowały mną w stronę Ashtona. Mogłem tylko spekulować o tym, czy kogokolwiek tam zastanę, ale biorąc pod uwagę fakt, że impreza była dość „mocna", oczywistym było, że wszyscy doprowadzają się właśnie do ładu i cicho umierają w jego domu.

W końcu dotarłem na miejsce i w stresie zapukałem w wielkie, mahoniowe drzwi.

- Gdzieś ty był? - blondyn wrzasnął, gdy tylko mnie zobaczył. - Zniknąłeś praktycznie na całą noc.

- Byłem u Michaela – podrapałem się nerwowo po karku.

- Och, to zmienia postać rzeczy. Właź – zaprosił mnie skinieniem ręki do środka.

Po chwili siedziałem wciśnięty między Irwina, a Caluma. Grace przyglądała się wszystkiemu z bujanego fotela.

- Co robiłeś w domu Mikey'a? - blondynka nie wytrzymała i pierwsza zaczęła dyskusję.

- Nie wiem, poszedłem tam pod wpływem alkoholu.

- I? - Ash świdrował we mnie swoim wzrokiem, próbując wyczytać moje myśli.

- Nie, nie doszło do niczego – zaakcentowałem ostatnie słowo dość dobitnie.

- Tym gorzej dla ciebie, Lukey. Wiesz, że musisz odpokutować i przyjąć karę. Im dłużej będziesz zwlekał, tym większy ból sobie sprawisz – chłopak uśmiechnął się kpiąco.

- Ashton, daj mu spokój. Zresztą, czemu to Mikey ma cierpieć? To mój przyjaciel, a ty bezpodstawnie krzywdzisz również jego – dziewczyna usiadła swojemu aktualnemu chłopakowi na kolanach i pogładziła jego policzek, najprawdopodobniej w celu uspokojenia go.

- Gardzę takimi ludźmi jak on, Gracey – w tym momencie splunął teatralnie. - A Luke musi odpokutować, już mówiłem.

- Okej, pamiętam. Ale właściwie nie zrobiłem ci nic złego – spojrzałem na niego, a zaraz po tym na blondynkę, która wspierała mnie swoim pokrzepiającym wzrokiem.

- Okłamałeś mnie, Hemmings. Kurwa, przyjaźnimy się. Nie okłamuje się przyjaciół.

- Przepraszam – spuściłem wzrok. Wiedziałem, że nieprędko mi wybaczy, mimo że nie było to kłamstwo wysokiej wagi. Co prawda, miałem jeszcze Caluma, ale on też bał się Irwina. Jak ognia. - Pójdę już.

- Gdzie? – chłopak o ciemniejszej karnacji odezwał się.

- Porozmawiać z Michaelem. Tak jakby, wyrzucił mnie z domu – uśmiechnąłem się krzywo i usłyszałem cichy chichot pozostałej trójki.

- Jeżeli mój Clifford ucierpi na tym, zabiję was – Bill spiorunowała nas swoimi przenikliwymi oczami.

- Nie ucierpi, obiecuję ci – ciemny blondyn pocałował ją w policzek i ponaglił mnie ręką do wyjścia.

Gdy poczułem ciepły wiatr, muskający moje policzki, nieco oprzytomniałem. Bałem się iść z powrotem do Mikey'a, tym bardziej, że jeszcze godzinę temu opuszczałem jego dom. Aby nie ryzykować, pierw zadzwoniłem do niego, uprzednio podziwiając chwilę moją nad wyraz uroczą tapetę.

- Halo? - usłyszałem dobrze znajomy mi głos, dziękując Bogu, że jednak odebrał.

- Przejdziemy się?

- Spędziłeś u mnie całą noc – westchnął. - Nie masz ochoty zwymiotować na myśl o ponownym zobaczeniu się ze mną?

- Wręcz przeciwnie. Nie daj się namawiać, i tak wiesz, że postawię na swoim.

- Racja. W takim razie niecierpliwie czekam na twoje przybycie! - udał wyolbrzymioną, przesiąkniętą sarkazmem radość, po czym rozłączył się. Nie dziwi mnie to. To był po prostu Michael.

Ruszyłem w jego stronę pewniejszym krokiem, dopóki nie zatrzymało mnie czyjeś nawoływanie.

- Luke, zaczekaj! - kobieta na zardzewiałym rowerze nieudolnie próbowała mnie dogonić. W końcu rozpoznałem w niej poczciwą Helen. Kochałem tą kobietę, a miałem z nią styczność tylko kilka mało znaczących razy. Chyba każdy w tym mieście darzył ją sympatią.

- Dzień dobry – uśmiechnąłem się ciepło.

- Mógłbyś dać to Michaelowi? – podała mi do rąk czarny materiał. - To jego ulubiona koszulka, zostawił ją u mnie po ostatniej nieprzespanej nocy.

- Skąd wie pani, że idę do niego? – postanowiłem zignorować uwagę o „nieprzespanej nocy", cokolwiek ona oznaczała.

-Domyśliłam się - uśmiechnęła się konspiracyjnie. - Pa Lukey, pozdrów ode mnie naszego Michaela.

Muszę któregoś dnia uciąć sobie z nią dłuższą pogawędkę. Czuję, że dzięki temu dowiem się więcej o "naszym Michaelu". Do jego domu wszedłem bez pytania, bo wiem, że Karen nie ma. Udałem się na górę, ale gdy ku mojemu zdziwieniu, nie było go w pokoju, poczułem się nieswojo. Siłą rzeczy zaczęły się w mojej głowie produkować najczarniejsze scenariusze. Przytrzaśnięcie głowy przez drzwiczki od lodówki, czy spalenie dłoni w piekarniku to tylko kilka z nich. W końcu moją uwagę przykuła łazienka, a raczej uchylone od niej drzwi. Bezszelestnie podszedłem do nich i wślizgnąłem się do środka. Mimo że pisk Clifforda mógł obudzić wszystkie noworodki w Tokio, było warto. Stał on bowiem przed lustrem w czepku na głowie i wciąż miał na sobie te bokserki w kaczki. Trzymajcie mnie. Nie miał teraz jednak na sobie koszulki, a jego plecy w niektórych miejscach pokrywała niebiesko-fioletowa maź.

- - - - - -

Cholernie współczuję Mikey'owi, idk (i mean, w sumie ja wiem, ale wy nie wiecie czemu)

W tym rozdziale pierwiastek (bardzo znikomy pierwiastek) prawdy wychodzi na jaw, więc mam nadzieję, że czujecie satysfakcję.

Swoją drogą, to mam wrażenie, że akcja zbyt szybko się rozkręca i że dodaję rozdziały zbyt często, ale who cares. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro