Douze.
*upewnij się, że przeczytałeś/łaś poprzedni rozdział i zostaw komentarz przy akapicie, który Ci się spodoba, abym mogła poznać Twoją reakcję:)*
Gdy wszyscy znajdowali się już wokół ognia, jeden z opiekunów zasugerował klasyczne ogniskowe podśpiewywanie. Każdy z uczestników (pomijając mnie, ale to nie było dla nikogo zaskoczeniem) okazał aprobatę odnośnie tego pomysłu, więc zaczęły się spekulacje, komu pierwszemu przekazać gitarę. Ku mojemu zdziwieniu, Luke zgłosił się po nią samoistnie, a gdy został zapytany przez panią Cox, co zaśpiewa, powiedział, że wykona pewien nie do końca dopracowany, ale bardzo ważny dla niego utwór. Konkretniej refren. Nauczycielka przytaknęła na jego słowa, a skinieniem ręki nakazała mu zaczynać.
- "Torn in two, and I know I shouldn't tell you.
But I just can't stop thinking of you.
Wherever you are, you, wherever you are,
every night I almost call you,
just to say it always will be you,
wherever you are."*
Zaśpiewał powoli, a ja wsłuchiwałem się w każde słowo. Wiedziałem, że jego głos ma ładne brzmienie, ale nigdy nie podejrzewałbym, że umie śpiewać, a tym bardziej pisać piosenki i grać na gitarze, i to w tak cholernie perfekcyjny sposób.
Kiedy wszyscy już ochłonęli po jego niesamowitym, ale krótkim wystąpieniu, w ramach rozładowania atmosfery poprosił, aby reszta zaczęła śpiewać razem z nim, co, cóż, było całkiem zabawne. Jednak wiem, że śpiewanie nie jest moją mocną stroną, nieważne, że Grace zawsze mówiła zupełnie co innego. Postanowiłem więc udać się w jakieś odludne miejsce, by mieć chwilę spokoju i móc po prostu odetchnąć. Zapuściłem się nieco w las, wciąż trzymając się jednak tej bezpiecznej strony. W takich momentach dziękowałem światu za tego wewnętrznego panikarza we mnie, który trzymał mój rozsądek na smyczy. Chwilę ciszy przerwały jednak szmery dochodzące z głębi lasu, a po chwili niosące się za nimi głosy:
- Co tu robisz, pedale? Przyszedłeś zwalić sobie konia do jakiegoś mocnego, gejowskiego porno? - rozpoznałem w tej wypowiedzi brzmienie Hooda, który zaraz po tym wyłonił się z ciemności, w towarzystwie Briana i dwóch gości, z którymi miałem bodajże historię.
- Jeszcze raz nazwiesz mnie w ten sposób, a nie ręczę za siebie – zacisnąłem szczękę i wycedziłem te słowa z największym jadem, na jaki było mnie stać.
- Cóż, może zamieniłbyś swoje słowa w czyny? - Calum nie odpuszczał, stopniowo zbliżał się w moją stronę. - O, tak jak ja – i w tym momencie była już tylko ciemność. Dałbym sobie rękę uciąć, że uderzył mnie w głowę, albo w brzuch, ale mroczki przed oczami odcięły mnie od kontaktu ze światem. Poleciałem na ziemię, a gdy leżałem już bezwładnie, kilka stóp naraz zaczęło po prostu kopać mnie po brzuchu i plecach.
Luke's pov
- Wy spierdoleni idioci – krzyknąłem, gdy w końcu zobaczyłem Michaela, ale w nie takiej sytuacji, w jakiej chciałem. Leżał na ziemi, kopany przez tych kutasów. Krwawił. Miałem ochotę ich zabić, ale wiem, że nie pochwaliłby tego. - Jeszcze raz zrobicie mu coś takiego, a urwę wam jaja, kutasy. Spierdalajcie stąd, albo skończycie dużo gorzej – podszedłem do nich i podniosłem Mikey'a z ziemi, a on z trudem spojrzał na mnie, przez co na jego ustach pojawił się niemrawy uśmiech. To definitywnie mnie uspokoiło.
- Luke, ja... - próbował coś powiedzieć, ale na próżno. Ból szczęki był zbyt silny, a nie chciałem, żeby się przemęczał.
- Nic nie mów. Idziemy do domku, tam już wszystko będzie dobrze – chwyciłem go pod ramię i wręcz holowałem w stronę naszego tymczasowego lokum. Finalnie znaleźliśmy się pod drzwiami, a ja oparłem go o ścianę, po czym upewniłem się, że nie zamierzał mdleć i otworzyłem drzwi. Zaprowadziłem go do łazienki, wciąż pilnując, żeby nie zasłabł po drodze.
- Usiądź na blacie – powiedziałem poważnie, gdy byliśmy już w łazience.
- Ale ja...
- Po prostu usiądź na tym cholernym blacie, a ja poszukam czegoś, co pomoże mi doprowadzić cię do porządku – westchnąłem i ruszyłem w stronę kuchni. Na szczęście, apteczka była w dość widocznym miejscu, dzięki czemu znów szybko znalazłem się przy niebieskowłosym i wodą utlenioną zacząłem przemywać jego rany na twarzy i rękach. Ignorowałem jego skrzywioną minę, bo wiedziałem, że to mu pomoże, a to było w tym momencie dla mnie priorytetem.
- Jeszcze sekunda – szepnąłem, gdy kończyłem pracę. Wreszcie jego twarz nie przypominała pola bitwy, była jednak tak samo piękna, jak każdego innego dnia, tylko miała na sobie kilka nieistotnych zadrapań i strupów.
Nasze spojrzenia spotkały się i, Boże, on miał naprawdę ładne oczy. Przypadkiem, a może i nie do końca przypadkiem, mój wzrok zjechał na jego zaróżowione i napuchnięte od bójki usta. I pierwszy raz, właśnie w tamtym momencie, tak bardzo chciałem posmakować czyichś warg. Chłopak chyba wyczuł moje intencje, bo instynktownie pochylił głowę w przód, czekając na mój ruch.
- Bardzo chciałbym cię teraz pocałować, ale w dalszym ciągu nie jestem gejem – szepnąłem, wciąż obserwując jego usta, aktualnie wykrzywione w pobłażliwym uśmiechu.
- Cóż, ja jestem. I to bardzo namolnym – po tych słowach, które wypowiedział ze stoickim spokojem, coś pękło we mnie. Złapałem za jego kark i przysunąłem do siebie, aby po chwili poczuć ciepło jego warg na swoich. On też był zaskoczony moim ruchem, ale jego uśmiech zdradzał tak samo dużą chęć, jaką okazywałem ja.
To zdecydowanie nie był delikatny pocałunek i podobało mi się to. Nawet nie wiem, kiedy przejął dominację, ale nie chciałem rywalizacji, bo zbyt podobało mi się bycie pod kontrolą. Gdy wreszcie odsunęliśmy się od siebie, co było spowodowane tylko i wyłącznie brakiem tlenu, nie wiedziałem co powiedzieć. Pierwszy raz nie wiedziałem co powiedzieć, ale na szczęście niebieskowłosy wyręczył mnie w tym.
- Pora spać – zeskoczył z umywalki i ze zwycięskim uśmiechem wyminął mnie, po czym ruszył w stronę pokoju. Jednak niedosyt, który pozostał w moim podbrzuszu, nie dawał za wygraną. Gdy Mikey leżał już w łóżku, po cichu przycupnąłem obok, aby zaraz usiąść okrakiem na jego nogach. Jego twarz wyrażała zdezorientowanie, ale na pewno nie miało ono negatywnego podłoża.
- Co ty robisz? - spojrzał mi w oczy, ja natomiast widziałem w jego tęczówkach iskierki podekscytowania, które zapewne podzielałem. Dziękowałem tylko w duchu za to, że dookoła panowała ciemność przytłumiona blaskiem księżyca, bo dzięki temu nie musiałem afiszować się swoimi monstrualnymi rumieńcami.
- Nie wiem – odpowiedziałem najpewniej, jak potrafiłem i znów przywarłem do jego warg, tym razem na dłużej i bardziej opanowanie. Po milionach lat świetlnych, Michael w końcu odepchnął delikatnie moją klatkę piersiową.
- Naprawdę wypadałoby iść już spać – szepnął, jakby bardziej zażenowany, niż kilka chwil temu. Kiwnąłem na jego słowa i wtarabaniłem się pod kołdrę obok niego. - Um, twoje łóżko, tak jakby, jest dwa metry dalej – powiedział, wciąż trzęsącym się głosem, co było, cóż, po prostu słodkie.
- Aktualnie położenie mojego łóżka jest ostatnim, co mnie interesuje – odpowiedziałem na jednym tchu i złożyłem ostatni już tego dnia, szybki pocałunek na jego spierzchniętych wargach.
- - - - - -
*"Wherever you are" - 5SOS
jak wam się podoba rozdział?:-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro