Dix-neuf.
Patrzyłem na blondyna, jak na przybysza z innej planety. Nasze spojrzenia złapały ze sobą bezpośredni kontakt, a on tylko uśmiechał się szeroko i zapewne czekał na jakiś ruch z mojej strony.
Nie powiem, była to najbardziej wzruszająca i romantyczna rzecz, jaką ktoś dla mnie zrobił, a, cholera, on stał tu ze związanymi wstążką marchewkami i w za dużym garniturze. To nie mogło być przecież romantyczne. Jednak dla mnie było i najchętniej wymazałbym z tej sceny Logana i powiedział Luke'owi jak bardzo go... Nie, Michael, przestań. Przyszedłem tu z Loganem, bawiliśmy się doskonale, Logan jest bardzo fajny.
Logan jest ideałem faceta. Nie ma żadnych wad. Żadnych. Tymczasem przychodzi tu arogancki, chamski Luke. Ten Luke, który wepchnął mnie do wody na wycieczce, na którą sam mnie zresztą zapisał. Ten Luke, który siedział pijany na gałęzi w moim ogródku w środku nocy, a potem chciał, żebym go przytulał. Ten Luke, który jest największym dupkiem świata, który stwierdził, że „nie jesteśmy niczym".
Ten, który spędził ze mną kilka nocy, tylko i wyłącznie przytulając się. Ten, który ma moje zdjęcie na tapecie i woli chodzić ze mną do parku rozrywki, niż do jego znajomych, mimo że wie, że potem musi mnie uspokajać, ale jakoś mu to nie przeszkadza.
To ten sam Luke, który stoi teraz przede mną z bukietem marchewek - co jest swoją drogą bardzo urocze – i na pewno musiał się trochę namęczyć, aby zorganizować tą całą złożoną akcję, tylko i wyłącznie dla mnie. A ja zamiast skupić się na Loganie, chciałem pocałować tego blond dupka, bo, cholera – kocham Luke'a Hemmingsa.
- Przepraszam cię na chwilę – szepnąłem brunetowi na ucho i złapałem blondyna za rękę. Pokierowałem nas do łazienki, gdzie przygwoździłem go do ściany z zamiarem dość mocnego wydarcia się na niego. Jednak mój plan legł w gruzach, gdy spojrzałem w te lazurowe, piękne tęczówki i cóż...
- Przepraszam, że przeszkodziłem ci w twojej genialnej randce, ale stwierdziłem, że zawsze jest dobra pora na zjedzenie kilku marchewek i...
Nie udało mu się niestety rozwinąć swojej wypowiedzi, bo przycisnąłem swoje wargi do jego, łapiąc go w tym czasie za kark i jeszcze bardziej zmniejszając odległość między nami, aż do całkowitego jej wyparowania.
- Po prostu nic już nie mów – szepnąłem między kolejnymi pocałunkami, a w odpowiedzi usłyszałem tylko cichy pomruk i dźwięk upuszczanych na ziemię marchewek. Blondyn złapał moją talię, a wraz z jego dotykiem przeszedł mnie ten znany, przyjemny dreszcz, który towarzyszył każdemu naszemu kontaktowi.
- Wiesz, podczas wczorajszej rozmowy przez telefon wspominałeś coś o łazience – zaczął, gdy na chwilę oderwaliśmy się od siebie, aby zaczerpnąć powietrza.
- Możesz choć raz w takim momencie nie być dupkiem? – mruknąłem, po raz kolejny muskając jego usta. - Skąd w ogóle wiedziałeś, gdzie jestem?
- Grace ma trochę długi język i chłopaka Ashtona. Ashton to mój przyjaciel, był zmuszony mi w tym pomóc – po raz kolejny mnie pocałował, ale było to szybkie i krótkie – Naprawdę chciałbym...
- Logan czeka na mnie przy stoliku, a ja czuję się jak potwór, całując się z tobą w toalecie, kiedy wiem, że jestem na randce z naprawdę fantastycznym kolesiem. On jest ideałem partnera dla wielu ludzi i nie chcę, aby przeze mnie cierpiał – westchnąłem. Naprawdę było mi źle z tym, jak wprowadzałem bruneta w ślepą uliczkę, ale, do cholery, jestem tylko człowiekiem.
- Och, rozumiem. Idealny Logan nie może czekać, jasne, idź do niego – blondyn prychnął. - I wsadź mu w tyłek jedną z tych marchewek, z pozdrowieniami ode mnie.
- Och, zamknij się. Zabrzmię teraz jak naprawdę wielki frajer, ale kurewsko kocham wszystkie te twoje beznadziejne wady, za które chcę cię czasem zabić.
- To, um, urocze – Luke przejechał ręką po swoich włosach aby ukryć zakłopotanie – na swój sposób. Pominę fakt, że moje wady są „beznadziejne".
- Idę teraz przeprosić Logana i wymyślić dobrą wymówkę, abym mógł wyjść stąd i wreszcie porządnie na ciebie nakrzyczeć. Postaraj się siedzieć w miejscu i niczego nie zepsuć, zaraz wrócę.
Chłopak kiwnął głową na moje słowa i przepuścił mnie w drzwiach.
Podszedłem do naszego stolika, gdzie spotkało mnie chłodne spojrzenie mojego obecnego partnera. Usiadłem na moim poprzednim miejscu i nerwowo zacząłem dziobać widelcem w moje danie, czekając aż to on zacznie rozmowę.
- Więc, gdzie Luke? - Logan spojrzał na mnie spod byka, popijając w międzyczasie zamówiony napój.
- No właśnie, w tym rzecz. Schował się w łazience i muszę zabrać go do domu. Wiesz – zbliżyłem się do twarzy mojego towarzysza, szepcząc konspiracyjnie – Luke ma małe problemy psychiczne, musisz mu to wybaczyć.
- Ale... - zrobił naburmuszoną minę, a ja wszedłem mu w słowo.
- Nie mam czasu, przepraszam. Mam nadzieję, że uda nam się jeszcze kiedyś umówić na kolejną „randkę". A teraz lecę, Luke nie może być długo w małych pomieszczeniach! - krzyknąłem podrygując się do odejścia od stolika i niemalże w biegu kierując się do blondyna.
Wszedłem cicho do pomieszczenia i oparłem się o ścianę, obserwując Hemmingsa. Żaden z nas nic nie mówił, ale cisza, która nas otaczała, była raczej przyjemna. W końcu synchronicznie wybuchliśmy śmiechem.
- Więc, mówiłeś coś o randce z chłopakiem, który ci się podoba? - zacząłem, gdy nasze chichoty ucichły.
- A, no tak, muszę iść do Logana! To taki genialny gość, wiesz – chłopak parsknął i upozorował chęć faktycznego pójścia w stronę bruneta, a ja wziąłem jedną z marchwi i rzuciłem ją w jego stronę.
- Dupek.
***
Po krótkiej wymianie zdań z szefem lokalu i naszym irytującym błaganiu, pozwolono nam wyjść tylnymi drzwiami, co oczywiście w zaistniałej sytuacji było nam na rękę. Swoją drogą musieliśmy wyglądać przekomicznie. Kolorowowłosy nastolatek i jego towarzysz w za dużym garniturze, obaj z marchewkami w rękach. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę się działo.
Gdy byliśmy już w drodze do domu, musiałem wreszcie zadać mu najistotniejsze pytanie:
- Czemu akurat marchewki? - spojrzałem na nasze ręce, w których znajdowały się owe przedmioty. Blondyn westchnął cicho, a jego policzki pokrył soczysty rumieniec.
- Słyszałem, że twoim OTP* jest Larry, więc uznałem, że będzie to słodkie – szepnął tak, że ledwo usłyszałem całą wypowiedź.
- Czasem nie mogę w ciebie uwierzyć, przysięgam.
- - - - -
*OTP - one true parring, chyba nie muszę wyjaśniać
Ostatnio zastanawia mnie, czy jest tu więcej sprzymierzeńców #TeamMogan (jak zwał, tak zwał, wymyślaliście miliony nazw dla tego szipu) czy jednak #TeamMuke idk
Ogólnie ten rozdział ssie, jak zresztą cała moja egzystencja ostatnio, bo kompletnie nie wiedziałam, jak rozwinąć tę akcję. Myślałam też o zawieszeniu tego ff, ale nie wiem, czy podzielacie aprobatę na ten ruch, więc piszcie:-)
Oh i wiem, że ona tego nie przeczyta, ale ten rozdział dedykuję mojej wifey, która jechała przez całe miasto (w sumie to wieś, cri) z pizzą i laurką dla mnie, bo się stęskniła:-) Kocham Cię jeju, nie muszę chyba mówić, że aż popłakałam się ze wzruszenia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro