Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Deux.


Włączyłem ekspres do kawy i wyjąłem potrzebne składniki, czując na sobie jego wzrok, ale nie spoglądałem zbyt często w jego stronę. Jednak gdy już to robiłem, on przesadnie przygryzał swoją wargę i oblizywał ją, jakby myślał, że uda mu się mnie tym sprowokować. Jego niedoczekanie. Owszem, wyglądał dość pociągająco, ale w dalszym ciągu nienawidziłem go z całego serca.

Powolnym krokiem niosłem jego zamówienie i zwinnym ruchem postawiłem je na stole. Już miałem się cofać, gdy usłyszałem jego prześmiewczy głos:

- Czekaj, a napiwek?

- Nie przyjmujemy napiwków od zadufanych w sobie kutasów, którzy mają w dupie drugiego człowieka – uśmiechnąłem się w jego stronę najbardziej sarkastycznym uśmiechem, na jaki było mnie w tamtym momencie stać, ale żałowałem, że powiedziałem mu aż tak bogatą wiązankę słów. Zabrzmiała zbyt ckliwie i przesadnie, a nie chciałem, aby zebrało mu się na litość. Na szczęście nie skomentował mojego zachowania, zaczął natomiast w ciszy sączyć gorący napój. Trochę zszokował mnie jego stoicki spokój wymalowany na twarzy, ale stwierdziłem, że będę czerpał przyjemność z tej chwili. I owszem, czerpałem, dopóki Helen nie pojawiła się koło mnie.

- Mikey, jaki tam siedzi ładny chłopak, znacie się? - szepnęła konspiracyjnie, poruszając posiwiałą brwią, jednak przez jej głuchotę, o jakąś oktawę za głośno, a ja zauważyłem dyskretny, krzywy uśmiech na ustach Hemmingsa.

- Nie, Helen, nie znamy się – szepnąłem dosadnie. - I nie musimy się poznawać.

- To co, Michael – Luke krzyknął do mnie ze swojego miejsca, przez co nasze oczy złapały ze sobą trwały kontakt wzrokowy – przyjadę po ciebie, kiedy skończysz zmianę – mrugnął do mnie, po czym wciągnął kurtkę na szerokie ramiona i wyszedł, machając na odchodne rozpromienionej Helen. A ja? Cóż, ja stałem i kontemplowałem sytuację, ale za cholerę nie mogłem dość do tego, co właściwie się tutaj stało.

- Mikey, nie musisz się przede mną wstydzić – Helen poklepała mnie po ramieniu. - Ten blondyn wydaje się być cudownym chłopakiem.

- Nienawidzę tego cudownego chłopaka, Helen – westchnąłem i opadłem bezwładnie na krzesło. - Nie przyjedzie po mnie, to kolejna forma jego ulubionej zabawy.

Helen rzuciła mi pytające spojrzenie.

- Zabawy „Kto prędzej upokorzy Michaela Clifforda" - spojrzałem na nią spod byka, a na jej pomarszczonych policzkach dostrzegłem rumieńce wstydu.

- Przepraszam, słońce. Nie chciałam przysporzyć ci kłopotów. Po prostu wrócę do sprzątania. Jeżeli będziesz potrzebował rozmowy, wciąż tu jestem.

Kiwnąłem głową, delikatnie uśmiechając się do niej, po czym przechwyciłem jedną z babeczek i zacząłem ją nerwowo konsumować. Zajadałem się słodkością, cóż, może zbyt zachłannie, ale zawsze mogłem zrzucić wszystko na miotający mną stres. Cisza, która mnie otaczała, w końcu została przebita przez inny, równie irytujący i nie zwiastujący nic dobrego dźwięk, dochodzący z dworu.

Deszcz. No po prostu, kurwa, zajebiście."

Nie mam samochodu. Nie mam bezpośredniego autobusu do domu. Nie mam właściwie żadnego autobusu. Nie mam nawet pieprzonej parasolki.

W tym momencie pomyślałem sobie, że w sumie cudem byłoby, gdyby Hemmings faktycznie po mnie przyjechał, ale szybko przestałem się łudzić. Przecież on nie przyjedzie, a ja byłbym głupcem, sądząc inaczej.

Mijała kolejna już godzina mojego bezczynnego siedzenia za kasą. Helen sprzątała stoły, a ja obsługiwałem najprawdopodobniej ostatniego klienta, za co dziękowałem niebiosom. Praca może i była przyjemna i nieskomplikowana, ale nie byłem w nastroju do bycia towarzyskim człowiekiem.

- Mikey, pozwól do mnie na chwilę – głos Helen rozniósł się po kawiarni, gdy zakładałem katanę i już miałem zbierać się do wyjścia. Wytarłem tylko ręce o szmatkę, poprawiłem kurtkę i pojawiłem się przy kobiecie. - Poznajesz ten telefon?

- Tak – przełknąłem nerwowo ślinę. - To telefon Luke'a.

Czyli on naprawdę przyjedzie tu po raz drugi. I to lada moment, bo za dwadzieścia minut wszystko musi być już zamknięte. Cholera, czemu jestem takim pechowcem? Spojrzałem na tapetę telefonu. Zdjęcie Luke'a i Caluma w towarzystwie kilku innych osób, które ledwo kojarzyłem ze szkoły. To był definitywnie jego telefon i albo blondyn był genialnym intrygantem, albo po prostu chujową gapą. Szczerze, obstawiałem drugą opcję i miałem nadzieję, że to ona się sprawdzi.

Nagle drzwi otworzyły się po raz kolejny, a po pomieszczeniu rozbrzmiał ten śmieszny dźwięk dzwonka, który kojarzył mi się z filmami z lat osiemdziesiątych. Tak jakbym sprowadził go tu telepatycznie, Hemmings szybko przemierzył odległość dzielącą wejście od kasy i nim zdążyłem zaczerpnąć powietrza, był już przy mnie.

- Tego szukasz? - Helen wystawiła w jego stronę komórkę, ratując mnie tym samym od jakiejkolwiek wymiany zdań z Luke'iem.

- Tak, dziękuję. To co, Clifford, jedziemy? - chłopak spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem, a ja zakrztusiłem się żutą właśnie gumą.

- Nie jadę z tobą.

Blondyn parsknął melodyjnym śmiechem.

- Owszem, jedziesz. Masz do domu prawie trzy kilometry, na dworze panuje ulewa stulecia. A ty masz tylko dżinsową kurtkę i wyblakłe włosy. Wychodzimy.

Nim zdążyłem zaprzeczyć, lub chociaż pożegnać się ze staruszką, on wyciągnął mnie z kawiarni za łokieć i otworzył miejsce pasażera. Skinieniem głowy dał mi znak, żebym usiadł, więc nie chcąc powodować zbędnych kłótni, zrobiłem to. Zaraz potem on pojawił się na siedzeniu kierowcy.

- Przepraszam za uwagę odnośnie twoich włosów – zaczął, odpalając silnik. - Nawet jeżeli są wyblakłe, są cholernie urocze – zaśmiał się, jakby sam do siebie, ale pierwszy raz miałem wrażenie, że to nie była drwina z mojej osoby.

Potaknąłem tylko. Nie chciałem z nim rozmawiać, nie chciałem nawet być z nim w jednym samochodzie, ale zmusił mnie do tego. Chciało mi się płakać. Wiedziałem, że w każdej chwili może mnie psychicznie zdołować jakąś uszczypliwą uwagą, albo aluzją do mojej orientacji, ale nie robił tego. Jechaliśmy w ciszy, póki nie puścił jednej z piosenek All Time Low. Po kilku chwilach, nieświadomie zacząłem ruszać ustami w rytm tekstu, co wyraźnie go rozbawiło.

- Nie wiedziałem, że masz tak dobry gust muzyczny, Clifford – Hemmings przejechał językiem po swojej wardze, czego po prostu nie mogłem przegapić, bo, serio, to bardzo przyjemny widok. Mimo że robił tak notorycznie, było to nie do znudzenia. - Będziesz na imprezie u Ashtona?

- Nie, nie sądzę. Grace namawiała mnie dziś cały dzień, ale siłą mnie tam nie zaciągnie – zaśmiałem się cicho, licząc, że to rozładuje napiętą atmosferę. Cóż, nie udało się.

- Nawet gdybym ja spróbował? – rzucił na mnie okiem, po czym z powrotem skierował wzrok ku drodze, a ja poczułem rosnącą gulę w moim gardle. - No cóż, nie to nie. Swoją drogą, słodko się jąkasz.

Dobra, tą uwagę przemilczałem. Co miałem mu odpowiedzieć? Nie podobała mi się ta sytuacja. Była zbyt normalna i niewinna, miałem wrażenie, że tykająca bomba zaraz wybuchnie i wszystko wróci do normalności. Wreszcie dojechaliśmy pod mój dom, chociaż wiem, że gdyby blondyn się postarał, bylibyśmy tu kilka minut wcześniej.

- Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? - nie wytrzymałem i musiałem zadać mu to pytanie.

- To powinno pozostać moją tajemnicą. Zresztą, znam adres każdego jednego ucznia z tej pieprzonej szkoły – wzruszył ramionami, najwidoczniej zadowolony ze swojej odpowiedzi. Mnie natomiast onieśmielił jego ton głosu i dobór słów, chociaż wiem, że nie powinien. Tak już miałem, byłem bardzo podatny na bodźce zewnętrzne i, o zgrozo, przy Luke'u było to najbardziej zauważalne.

- Pójdę już. Dzięki za podwózkę? - zawahałem się przy ostatnim słowie, posyłając mu zdezorientowane spojrzenie i otworzyłem drzwi samochodu.

- Poczekaj – Luke podbiegł do mnie, gdy stałem już na asfalcie i kierowałem się w stronę furtki – odprowadzę cię chociaż do drzwi – uśmiechnął się ciepło w moją stronę i przyrównał mi kroków. Stwierdziłem wówczas, że najlepiej będzie ograniczyć pytania do minimum, czyli do zera. Pewnie na połowę z tych, które siedzą mi w głowie, nie chciałbym zaznać odpowiedzi.

Gdy byłem już przy wejściu do mieszkania, Luke oparł dłoń na ścianie centralnie obok mojej głowy i zilustrował moją twarz.

- Zdradzić ci sekret? - powiedział po chwili, a prawy kącik jego ust nieznacznie uniósł się do góry.

Cisza.

Nie umiałem wypowiedzieć słowa, ani nawet myśleć choć trochę racjonalnie, gdy On był tak blisko.

Luke nachylił twarz ku mojemu uchu i szepnął ledwo słyszalnie, ale dla mnie było to wystarczająco głośno:

- Nie zostawiłem tam tego telefonu przypadkiem.  

- - - - - - - -

mam wrażenie, że dodaję je za często i zbyt długie, ale idk, więc napiszcie mi, co wy o tym myślicie i czy ten rozdział wam się spodobał

xx

  #coffeeshopff  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro