| Ryōta Kise |
Paring: Character x OC
Zamówienie: Nie
Gatunek: Romans, Komedia, Szkolne Życie
Pochodzenie: Kuroko no Basket (黒子のバスケ)
Przyjemnego czytania!
2 stycznia 2017 r.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
— Jeśli mnie kochasz, jeśli mnie chcesz... Udowodnij mi to, czekam wciąż na ciebie! — zakończyłam, kiedy rozbrzmiały ostatnie nuty piosenki.
Zamknęłam oczy i opuściłam głowę, gdy muzyka ucichła. Na moment wszystkie światła zgasły, tylko po to, aby po chwili znów rozbłysnąć podczas kakofonii oklasków, wiwatów i gwizdów. Uśmiechnęłam się z satysfakcję, skupiając wzrok na widowni. Zrobiłam głęboki, pełen gracji ukłon, puszczając oczko do zbliżającej się kamery, gdy się podniosłam, po czym zeszłam ze sceny.
Mimo że odeszłam, tłum nie umilkł, tak jak za każdym razem.
— Doskonała robota, Akane-san! — pogratulowała mi Kaori, odsłaniając zęby w uśmiech.
Zawsze jako pierwsza czekała, aż zejdę ze sceny, aby móc mi pogratulować. Nie było to w zakresie jej obowiązków, musiała tylko pilnować, bym zdążyła ze wszystkim na czas, nikt nie oczekiwał od niej prawienia komplementów czy zabawiania mnie rozmową.
Chciałam pracować z kimś, kto dobrze wykonywał swoją robotę, bez wdawania się w zbędne dyskusje. Jednakże trafiła mi się Kaori, która postawiła sobie za cel zaprzyjaźnienie się ze mną.
Chociaż stroniłam od posiadania z kimkolwiek jakiś bliższych więzi, potrafiłam zachowywać się z szacunkiem i kulturą, więc na uprzejmości odpowiadałam tak samo, nawet jak wolałabym powiedzieć coś mniej miłego. Na szczęście dobrze opanowałam sztukę aktorstwa, mimo że byłam światowej klasy idolką.
— Dziękuję, doceniam twoją opinię.
Uśmiechałam się niezwykle często, co zdążyło wejść mi zdecydowanie w nawyk. Nie miałam pewności, czy potrafiłabym szczerze wykonać ten gest. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio użyłam go z powodu radości.
— Ech, naprawdę nie mogę uwierzyć, że chcesz odejść... — jęknęła z zawodem, patrząc na mnie wzrokiem zbitego szczeniaczka.
Nie udało jej się wywołać we mnie poczucia winy czy zakłopotania, takie chwyty na mnie nie działały.
— To już nie moja wina — odrzekłam niedbale. — Zresztą nie powiedziałam, że odchodzę na zawsze. Robię sobie tylko przerwę — dodałam, siadając na białej sofie w naszym, tak zwanym szybkim numerku.
Tylko osoby powiązane ze studiem wiedziały, o co z tą nazwą chodziło, gdy tymczasem cała reszta robiła wielkie oczy, słysząc o tym.
Przy ścianie stały dwie identyczne kanapy w kolorze mleka, a przed nimi znajdował się nieduży, szklany stolik. Niedaleko mieliśmy barek i mini kuchnie, gdyby zaatakował nas głód. Całościowo wyglądało to, jak oderwany kawałek czyjegoś domu przeniesiony do studia. Mimo że prezentowało się to co najmniej dziwnie, żadnego miejsca w budynku nie lubiłam bardziej od niego.
— Tak, przerwę, która, jak sama powiedziałaś, jest nieokreślona czasowo — rzekła kwaśno, przygotowując jeden kubek na kawę, drugi na herbatę.
— Tak naprawdę, to jest określona czasowo — sprostowałam niewinnie.
— Na jak długo zatem odchodzisz?
— To zależy, na jak długo wystarczy mi pieniędzy — zachichotałam, układając się wygodniej na kanapie.
— Wiesz co... — zaczęła, łypiąc na mnie groźnie spode łba — jesteś gwiazdą, możesz bez problemu mieć prywatne nauczanie.
— I gdzie w tym frajda? Osoby w moim wieku chodzą do szkoły, też chcę. Przypominam ci, że zaczęłam całą tę śmieszną karierę, tylko dlatego, żeby się usamodzielnić, a teraz, kiedy to osiągnęłam, nie zamierzam dłużej się z tym męczyć.
— Czyli śpiewanie to dla ciebie męka?
— Na razie tak.
— A co z fanami?
— A co ze mną? Nie mam prawa być szczęśliwa?
Co prawda nie wierzyłam, aby odejście z wytwórni cokolwiek zmieniło w mojej bieżącej sytuacji, ale na pewno był to dobry początek.
— Ech, w porządku... Wiesz chociaż do jakiej szkoły chcesz pójść? — zapytała zrezygnowana, podając mi szklankę z przyjemnie pachnącym napojem, a następnie usiadła naprzeciwko mnie, w dłoniach trzymając kubek czarnej śmierci.
Nigdy nie rozumiałam, jak komuś mogła smakować kawa.
— Miałam nadzieję, że coś mi doradzisz. — Upiłam łyk wywaru, czując, jak przyjemne ciepło rozlewa się po moim gardle.
— Z twoimi predyspozycjami możesz wybrać, co zechcesz. Drzwi każdej szkoły są dla ciebie otwarte.
— Wiem, ale nie o to mi chodzi. Szukam czegoś... — urwałam, szukając odpowiedniego słowa — w zasadzie nie wiem, jak nazwać to, czego szukam. Powiedzmy, że ma to być... coś nietypowego.
— Szkoła specjalna? — spytała z powagą, ale nie zdołała ukryć iskierek rozbawienia, które czaiły się w jej fiołkowych oczach.
Kiedy ją poznałam, mało żartowała, bojąc się, że kogoś urazi. Najwyraźniej musiałam zarazić ją dystansem do innych, skoro przestała wstrzymywać się przed drażnieniem się.
— Wystarczy mi zwykłe liceum — rzuciłam porozumiewawczo, powstrzymując chichot.
Nagle czyjaś ręka wylądowała na moim ramieniu.
— Witam, piękne panie!
Gdybym nie znała dobrze osoby, która zaczęła mnie obejmować, miałabym krew na rękach.
— Cześć, Kyoya. Skończyłeś już pracę? — zapytałam, unosząc nieznacznie kąciki ust.
— Potrzebujesz makijażu albo nowej fryzury?
— Nie, zaraz się zbieram do domu.
— A więc tak, skończyłem. — Uśmiechnął się zadziornie, puszczając nam oczko.
Trochę mu zazdrościłam, że potrafił samą swoją obecnością wnieść mnóstwo pozytywnej energii. Nie wspominając o tym, że prezentował się przy tym uroczo i niewinnie, jak na mężczyznę.
— Kogo będziesz szykował przed występami, kiedy Akane odejdzie? — zapytała Kaori, mając nadzieję, że wzbudzi w nim takie samo niezadowolenie, jakie sama czuła, mimo że jej brak pracy z mojego powodu nie groził.
— Zajmę się innymi idolami ze studia — odpowiedział spokojnie, nie tracąc pozytywnego nastawienia. — Akane-chan jest moją ulubioną gwiazdeczką i jakoś będę musiał przeboleć to, że minie sporo czasu, zanim znowu dotknę jej mięciutkich włosów.
— Mnie również będzie brakować twoich utalentowanych rąk. Jestem pewna, że ludzie przestaną mnie rozpoznawać, gdy będę przeciętnie układała włosy. — Zaśmiałam się, odkładając pustą szklankę po herbacie na szklany stolik.
— Nie mów tak! Na pewno jeszcze większa ilość facetów straci dla ciebie głowę! — odparł z przekonaniem, opadając gwałtownie na oparcie kanapy, uśmiechając się przy tym ciepło.
Prychnęłam pod nosem lekceważąco. Nie znosiłam ludzi, którzy kleili się do sławny osób, tylko dlatego, że występowali w telewizji. Co z tego, że na szklanym ekranie wyglądali niewinnie, skoro w rzeczywistości mogliby być psychopatami. Niektórzy potrafili być niesamowicie naiwni, powierzając swe osądy wyłącznie temu, co zobaczyły ich oczy.
— Co tam masz? — zapytała Kaori, pokazując na rzecz trzymaną przez Kyoyę.
— Co? Ach, to tylko Zunon Boy — odpowiedział, unosząc wyżej wspomniany magazyn.
— A czy przypadkiem nie czytają tego głównie dziewczyny?
Nie lubiła żadnych czasopism, od kiedy w Czas na uśmiech jej ulubiony aktor został negatywnie skrytykowany i niepochlebnie nazwany. Złożyła wtedy przysięgę, że nigdy więcej nie sięgnie po kolorowe gazetki.
— Jestem uduchowieniem i kobiety, i mężczyzny, więc mogę czytać wszystko — oznajmił dumnie, zadzierając ostentacyjnie głowę.
— Z tego co wiem, jest tam mnóstwo zdjęć przystojnych modeli. Twój chłopak wie, że to czytasz? — zapytałam, uśmiechając się złośliwe.
— Kiyoshi wie, że go kocham i mi ufa. — Ścisnął mocniej magazyn, przyciskając go do swojego torsu. — Poza tym, raz mu pokazałem Zunon Boy'a i powiedział, że nie są oni wcale tacy przystojni.
— To był ten sam numer, który teraz masz?
— No... Nie za bardzo...
— Myślisz, że ta obecna okładka by mu się spodobała? — drażniłam się, nie mogąc się przed tym powstrzymać. — Pokaż, chciałabym to ocenić! — Machnęłam zachęcająco ręką, aby podał mi czasopismo.
Oboje wytrzeszczyli na mnie szeroko oczy.
— Od kiedy cię to interesuje? — zapytała Kaori, przyglądając mi się podejrzliwie, jakbym się właśnie przed nią zmaterializowała.
— Chcę tylko zobaczyć, do kogo potajemnie wzdycha nasz Kyoyuś!
— D-dobrze, ale ani słowa Kiyoshiemu! — zaznaczył, podając mi drżącą ręką gazetę.
Uśmiechnęłam się niewinnie, niczego nie obiecując. Mina mi jednak zrzedła, kiedy zobaczyłam osobę znajdującą się na okładce.
Coś wewnątrz mnie drgnęło. Myśli i uczucia, które już dawno wykopałam ze swojego umysłu, zatrzaskując głośno drzwi i klucząc je na cztery spusty, znowu do mnie wróciło — a była to przeszłość.
Karierę zaczęłam półtora roku temu, przez cały czas ignorując inne znane osobistości, gdyż nie obchodziły mnie one w żadnym stopniu. Nie interesowała mnie współpraca z nimi czy wspólne spędzanie czasu poza studiem.
Nie miałam pojęcia, że mój przyjaciel z dzieciństwa był modelem. Przyglądałam się jego zdjęciu z każdej strony, wnioskując, że pod wieloma względami wyglądał inaczej. Dziwiłam się, że pomimo tylu lat i tłumu nowo poznanych osób jego twarz nie zatarła mi się w pamięci.
— Akane-san! Tutaj ziemia! — zawołała Kaori, machając mi dłonią przed twarzą.
Odsunęłam się od niej na drugi brzeg kanapy, kartkując z ożywieniem magazyn.
— Coś ty narobił, Kyoya?! Zepsułeś naszą Akanę! — jęknęła z wyrzutem, uderzając przyjacielsko Kyoye w ramię.
— Gdybym wiedział, że tak ją to zainteresuje, szybciej bym jej to pokazał! — odparł radośnie, ani trochę niezrażony jej postawą.
— Wiesz o nim coś więcej? — zapytałam ze spokojem, mając wzrok wbity w kolorowe kartki.
— Spaczyłeś ją! — krzyknęła wzburzona Kaori.
Kątem oka zauważyłam, jak Kyoya uśmiechnął się w dziwny sposób, którego nigdy u niego nie widziałam.
Usiadł obok mnie.
— To Kise Ryōta. Gra w koszykówkę i jest świetnym modelem — odparł, pochylając się nad magazynem. Spojrzał mi prosto w oczy, znowu uśmiechając się w nietypowy sposób. — Spodobał ci się?
Chciałam odpowiedzieć mu z powagą, że tak, aby zobaczyć bezcenną reakcję swoich przyjaciół, ale nie dałam rady. Sama myśl o tym, jak głupie przybraliby miny, mnie rozbawiła, przez co wybuchłam niekontrolowanym śmiechem.
— Skądże znowu! Przyjaźniłam się z nim kiedyś, dlatego pytam.
— Poważnie?! — Kaori podniosła się gwałtownie, opierając dłonie na stoliku i wbijając we mnie zszokowane spojrzenie.
— Yhm! Nie widziałam się z nim jednak od sześciu lat... — umilkłam, spoglądając z zastanowieniem na okładkę. Po chwili kąciki moich ust uniosły się w imitacji uśmiechu. — Wiesz, do jakiego liceum uczęszcza?
~ * ~
Przyjrzałam się uważnie liceum Kaijo, do którego właśnie się zapisałam. Tak jak powiedziała Kaori; miałam dostępne wszystkie furtki, wystarczył jeden telefon, abym zyskała przywileje uczennicy tejże placówki. Sława i pieniądze naprawdę potrafiły zagwarantować wiele rzeczy.
Uśmiechnęłam się w duchu, wiedząc, że nie będę się tam nudzić.
Kilka chwil temu wyszłam z gabinetu dyrektora, po załatwieniu wszelkich spraw z papierami oraz dokumentami, a także upewniając go w przekonaniu, że naprawdę rozmawiał przez telefon z Maze Akane.
Gdyby to spotkanie odbyło się dwa lata temu, jąkałabym się bez przerwy, odpowiadając na wszelkie pytania półsłówkami. Teraz ta wizja była tylko zwykłym wyobrażeniem, mirażem, który nie miał żadnego pokrycia w rzeczywistości. Zawdzięczałam to wszystko znienawidzonemu przyrodniemu bratu oraz występowaniu na scenie, co ukształtowało mnie na obecny wzór.
Nie mogąc powstrzymać ciekawości, ruszyłam w stronę sali gimnastycznej. Dopiero od jutra miałam zacząć uczęszczać na zajęcia, ale uznałam, że już dzisiaj mogłam zobaczyć osobę, dla której w ogóle do tej szkoły przyszłam. Nie żeby kierowały mną jakieś sprecyzowane cele czy wyższe idee. Swoje niecodzienne zachowanie i chęć zobaczenia starego przyjaciela tłumaczyłam ciekawością, której zawsze ulegałam. Pokiwałam w zamyśleniu głową, przekonując o tym samą siebie.
Bez dalszego zwlekania poszłam na halę, z której rozbrzmiewały piski butów, krzyki i charakterystyczny dźwięk uderzającej o podłożę piłki. Do tego, co jakiś czas, dochodziły piski i wrzaski dziewczyn.
Drzwi na sale gimnastyczną były uchylone na tyle, abym mogłam przez nie wejść bez ich dotykania — co też uczyniłam. Na obrzeżach pomieszczenia stało kilka uczennic, ale na balkonach znajdowało się ich zdecydowanie więcej. Wszystkie jak jeden organizm obserwowały to, co działo się na boisku, a na ich twarzach malował się zachwyt, podziw i ekscytacja.
Oparłam się o ścianę, z dala od nich, aby nie ogłuchnąć od ich wrzasków, ale jednocześnie tak, żeby nie rzucać się zbytnio w oczy. Obserwowałam z uwagą treningowy mecz, w którym brała udział cała drużyna. W jednym ze składów dostrzegłam Kisę; bez problemów go rozpoznałam. Musiałam przyznać, że na żywo wyglądał jeszcze lepiej niż w magazynie. Prychnęłam pod nosem, gdy uświadomiłam sobie, że powinno być na odwrót.
Spodobało mi się patrzenie na ich grę i pomyślałam nawet o tym, że mogłabym to robić codziennie, mimo że zdecydowanie wolałabym znajdować się na boisku, niż tylko obserwować, choć był to ważny element, aby poznać styl i technikę przeciwnika. Wątpiłam, żeby każda dziewczyna na sali dzieliła moje zamiłowanie do sportu, dlatego tak żarliwie piszczała i krzyczała, ilekroć jakiś zawodnik — głównie Ryōta — trafiał do kosza.
Nagle przypomniałam sobie o spotkaniu z sąsiadką, która podczas mojej nieobecności zajmowała się Asem, aby mój czworonóg nie padł z głodu. Nie mogłam się spóźnić, wyszłabym na niewdzięcznicę, więc szybko sięgnęłam do kieszeni, żeby sprawdzić godzinę. Wtedy kątem oka zauważyłam, że piłka od koszykówki leciała w moją stronę; w ostatniej chwili ją złapałam, parę centymetrów od swojej twarzy.
Zmarszczyłam brwi, czując ogarniającą mnie złość — gdyby uszkodzili mi narzędzie pracy, to przerwa w koncertowaniu byłaby już obowiązkowa. Jednakże odegnałam pośpiesznie to uczucie, ukrywając je za szerokim i sztucznym uśmiechem.
— Wszystko w porządku? — zawołał jeden z zawodników, na którego koszulce widniała cyfra cztery. — Nic ci się nie stało?
— Nie, jak zresztą widać — odpowiedziałam, obracając w dłoniach piłkę. — Kto ją rzucił?
Brunet lekko się zmieszał. Bez skrępowania czekałam na jego odpowiedź, patrząc spokojnie, jak pot spływał mu po twarzy.
— To moja wina, prze... — zaczął Kise, idąc w naszym kierunku.
Zaniemówił, gdy tylko mnie zobaczył.
— Sprawdzasz mój refleks, czy tak wyrażasz swoją radość, widząc mnie? — zapytałam, robiąc kilka kroków w jego stronę. — Coś nie tak? Nie poznajesz mnie, Ryōta-kun?
Celowo zwróciłam się do niego po imieniu, z rozbawieniem rejestrując reakcje otoczenia. Członkowie jego drużyny wyglądali na jeszcze bardziej zszokowany; z dziewczynami było podobnie, ale one na domiar złego zaczęły żarliwie między sobą szeptać.
— Akanecchi? — sapnął zdziwiony, otwierając szerzej oczy.
Ciekawiło mnie, czy zwrócił się do mnie w ten, ponieważ sama pozwoliłam sobie na taką swobodę, czy z jakiegoś innego powodu. Nie zamierzałam jednak o to pytać.
— Uff, kamień z serca! Już myślałam, że mnie nie poznajesz. — Zaśmiałam się krótko, podrzucając piłkę.
— Co to za zamieszanie?! Czemu nie gracie? — krzyknął w naszą stronę przysadzisty mężczyzna z kilkudniowym zarostem na twarzy. Spojrzał na każdego, aż jego niezadowolony wzrok zatrzymał się na mnie. — Mówiłem już fankom Kise, że jak zaczną przeszkadzać, nie będą wpuszczane na halę.
— Przepraszam najmocniej, nie chciałam przeszkadzać. Jestem nową uczennicą i po prostu rozglądam się po szkole — puściłam jego słowa mimo uszu, nawet nie komentując, że wrzucił mnie do tego samego worka, co te piszczące hieny. — Jestem Maze Akane, miło poznać — powiedziałam na tyle głośno, aby większość zebranych nas usłyszała.
Wtedy zaczęły się rozgorączkowane szepty:
— Słyszałaś?
— Ta Maze Akane?!
— Powiedziała, że jest nową uczennicą?
Zignorowałam zamieszanie wokół nas, kierując ponownie swoje słowa do mężczyzny, który najpewniej był trenerem drużyny koszykarskiej liceum Kaijo.
— Naprawdę przepraszam. Po prostu zobaczyłam znajomą twarz i chciałam się przynajmniej przywitać, a że uwielbiam koszykówkę... Nie potrafiłam oderwać wzroku. — Uśmiechnęłam się promiennie. — Czy miałby mi pan za złe, gdybym zagrała z nimi jeden mecz?
Widziałam, że moja prośba go zaskoczyła, podobnie jak i całą drużynę. Poczułam leciutką satysfakcję, która miała rozkwitnąć wraz z rozwojem wypadków.
W normalnych okolicznościach trener na pewno by się nie zgodził, ale — na moje szczęście — wiedział doskonale, kto przed nim stał. Pewnie w jego oczach byłam typową, pewną siebie i rozpieszczoną gwiazdeczką, której najlepiej przytakiwać. Tymczasowo nie widziałam potrzeby, aby wytrącać go z błędu. Przynajmniej jedno się zgadzało; wiary i pewności we własne umiejętności mi nie brakowało.
— Niech będzie. Zaraz i tak kończymy trening, więc możesz do nich dołączyć na te kilka minut — zgodził się niechętnie, kładąc dłonie na biodrach. — Dołączysz do składu Kise.
— A mogłabym do tego drugiego?
— Zgoda — odburknął niechętnie, posyłając mi zirytowane spojrzenie, po czym poszedł usiąść na ławce.
Uśmiechnęłam się szeroko — wiedziałam, że będzie ciekawie.
— Akanecchi, co robisz? — spytał szeptem Kise, niczego nie rozumiejąc.
— Chcę tylko zagrać z wami w koszykówkę. Nie wolno mi? — odpowiedziałam niewinnie, ściągając kurtkę.
Na szczęście nie miałam na sobie żadnych ubrań krępujących ruchy.
Spojrzałam na chłopaka po swojej lewej stronie, ciągle się na mnie patrzącego. Po chwili zorientowałam się, że był to ten sam, który jako pierwszy się do mnie odezwał.
— Jak masz na imię?
— Yukio Kasamatsu — odrzekł nieco zmieszany moją bezpośredniością.
— To w twojej drużynie jestem, prawda? — zapytałam dla pewności, na co skinął głową. — W takim razie dajmy z siebie wszystko.
Odłożyłam na ławce swoją kurtkę oraz torebkę, a następnie wróciłam na boisko. W dłoniach cały czas trzymałam piłkę, którą wcześniej prawie oberwałam. Dopiero gdy byłam całkowicie gotowa, podałam ją Kasamatsu.
Wierzyłam we własne umiejętności, ale nie byłam głupia. Jak przystało na koszykarzy, każdy z nich cechował się wysokim wzrostem. Musiałaby skakać lepiej niż żaba, żeby przy wybiciu przejąć piłkę.
Widziałam zmieszanie i wahanie obu grup; z pewnością nie wiedzieli, jak się zachować w moim przypadku. To tylko mogło mi pomóc zyskać przewagę, przez co zaśmiałam się w duchu.
Przyjęłam odpowiednią pozycję, czekając na gwizdek. Nie umknęło mojej uwadze to, że Ryōta nie odrywał ode mnie wzroku, podobnie jak większość zebranych. Prawie słyszałam, jak trybiki w mózgu Kise pracują, co mnie jeszcze bardziej rozbawiło.
W końcu rozległ się wyczekiwany dźwięk i gra się rozpoczęła.
Piłkę przejęła przeciwna drużyna, jednak nie nacieszyła się tym zbyt długo. Kiedy jeden z zawodników chciał podać do Kise — co było strasznie przewidywalne — natychmiast ruszyłam do akcji. Odebrałam zamiast niego, po czym pobiegłam w stronę kosza, czego nikt się nie spodziewał. Obrona jednak nie spała, więc natychmiast przede mną wyrósł kolejny zawodnik. Uśmiechnęłam się pod nosem i rzuciłam piłkę tak, żeby uderzyła w podłogę miedzy jego nogami i poleciała dalej. W tym czasie zręcznie go wyminęłam, złapałam wypuszczony przed chwilą przedmiot, podskoczyłam i trafiłam do kosza. Odwróciłam się, napawając się ich zdziwieniem.
Bez słowa wróciłam na swoją poprzednią pozycję, zaczepiając po drodze Yukio.
— Niech ktoś stanie tam i tu. — Wskazałam na dwa miejsca, przy których nie stali żadni zawodnicy. — Będą tamtędy przebiegali.
Yukio nie wyglądał na przekonanego. Odbyliśmy krótką walkę na spojrzenia, aż w końcu ten kazał dwóm kolegom zająć pozycję przeze mnie wskazane.
Nie musieliśmy długo czekać na efekty mojej podpowiedzi. Jeden chłopak chciał tamtędy przebiec, podać do Kise, a ten miał wykonać ten sam ruch, co ja przed chwilą, i zyskać dodatkowe punkty. Udałoby im się to, gdyby nie zawodnicy, których tam ustawiliśmy.
Mecz trwał równe piętnaście minut i zakończył się naszym zwycięstwem. Kiedy chciałam zabrać swoje rzeczy i wyjść bez słowa, trener mnie zatrzymał.
— Gdzie nauczyłaś się tak grać?
— Nigdzie, jestem samoukiem — odpowiedziałam z uśmiechem. — Dziękuję za pozwolenie udziału w treningu. Do widzenia — pożegnałam się, po czym odeszłam, zanim ktokolwiek jeszcze zdążył mnie zaczepić.
Coś czułam, że jutrzejszy dzień będzie równie ciekawy.
~ * ~
Domyślałam się, że kolejny dzień zagwarantuje mi mnóstwo interesujących wydarzeń, ale zapomniałam o swojej irytującej popularności.
Przewróciłam ukradkiem oczami, słuchając, jak otaczający mnie uczniowie przekrzykują siebie nawzajem.
— To naprawdę ty!
— Nie wierzę!
— Oi, podpiszesz mi tę płytę? Och, albo najlepiej wszystkie?! Każda jest świetna!
— Wczoraj byłaś wspaniała! Czy Kise-kun miał z tym coś wspólnego? Uczył cię grać?
— To dla niego się tutaj przeniosłaś?
— Jesteście razem?
— Myślałam, że chodzisz z Fujiko Kou! Tak często śpiewacie razem w duecie.
Wzięłam głęboki wdech i wydech. W głowie pojawiło mi się mnóstwo pomysłów na masowe morderstwo, przez co zastanawiałam się, czy nie minęłam się z powołaniem.
— Tak, to naprawdę ja: moja twarz, skóra i kości. Jak nie wierzysz, to trudno. Nie, nie podpiszę żadnej płyty, bo każdy będzie tak chciał, a jesteśmy w szkole, a nie na koncercie. Mimo to dziękuję, cieszę się, że ci się podobają. Nie, jak już powiedziałam wczoraj, jestem samoukiem i Kise nie miał z tym nic wspólnego. Przeniosłam się tutaj, ponieważ słyszałam, że to dobra szkoła i znajomi mi ją polecili. Nie, nie jesteśmy razem. Z Kou też nie chodzę, łączy nas tylko praca — odpowiedziałam szybko, mówiąc bezuczuciowym głosem. — A teraz poprosiłabym, żebyście się trochę odsunęli, gdyż czuję się osaczona.
Zgromadzeni wokół mnie zrobili krok w tył, ze zmieszanymi minami. Miałam nadzieję, że w takim wypadku dadzą mi spokój, w końcu zniechęcanie do siebie innych szło mi całkiem dobrze, ale oni zamiast tego obrzucili mnie kolejną serią pytań:
— W takim razie, kim dla siebie jesteście?
— Czemu uczyłaś się grać w koszykówkę?
— Czy Kou-kun też się tutaj przeniesie?
Decydując się na powrót do szkoły publicznej, byłam pewna, że wielu chłopaków się do mnie przyczepi i że będę musiała ich odganiać, ale ani na moment nie przyszło mi do głowy, że moim głównym zmartwieniem zostaną dziewczyny. Przeważnie jak wykazywały zainteresowanie moją osobą, to żeby dać mi do zrozumienia, jak bardzo mnie nienawidzą.
— Oi, rozejdźcie się! Nie wstyd wam tak nachodzić nową uczennicę? — rozległ się czyiś karcący głos.
Odwróciłam głowę, żeby zobaczyć właściciela głosu i wtedy ujrzałam Yukio Kasamatsu, z którym grałam wczoraj w jednej drużynie. Obok niego stał Ryōta, uśmiechający się szeroko, jakby co najmniej wygrał bon na wycieczkę dookoła świata.
— Dzień dobry, Akanecchi! — zawołał rozradowany.
— Dzień dobry.
— Chcieliśmy ci zaproponować, abyś dzisiaj także przyszła na nasz trening — oznajmił wprost Yukio.
Zamrugałam zdziwiona, marszcząc z konsternacją brwi.
— Po co?
— Po prostu cię o to proszę.
Wzruszyłam ramionami, nie dając jednoznacznej odpowiedzi.
Nie rozumiałam jego motywów, ale uznałam, że zjawię się na ich treningu. W końcu byłam zbyt ciekawska, aby odmówić.
~ * ~
Noszący swój tradycyjny niebieski kolor, ci weterani krajowego poziomu pochodzą z wysoko konkurencyjnego regionu Kanagawy! Mają nieskazitelny atak i obronę, ale teraz posiadają członka Pokolenia Cudów, Ryōte Kise, mogą stać się naprawdę doskonałym zespołem! Niebieska Elita, Liceum Kaijo!
W taką całość łączyło się wszystko, co usłyszałam od innych uczniów na temat naszej szkolnej drużyny koszykarskiej. Wchodząc wczoraj na boisko, zdawałam sobie sprawę ze zdolności Kise, ale nie spodziewałam się, że ogólnie cały zespół był taki dobry. W końcu nazywano ich elitą!
Po usłyszeniu takich relacji tym bardziej nie mogłabym odmówić przyjścia na salę gimnastyczną, przed którą obecnie stałam. Tym razem w środku nie znajdowali się żadni kibice czy fanki Kise.
Moje wtargniecie nie umknęło niczyjej uwadze, jakby wiedzieli, że przyjdę. Wywołało to u mnie spięcie, ale nie dałam tego po sobie poznać, ukrywając prawdziwe uczucia za szerokim uśmiechem.
— Cześć wszystkim! — przywitałam się miło.
Nie spodobały mi się spojrzenia, jakimi zostałam obdarowana; jakby chcieli zdiagnozować poziom niebezpieczeństwa. Tylko Kise prezentował się tak jak zawsze.
— Akanecchi, przyszłaś! — zawołał i nim się zorientowałam, zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku.
— D-dusisz... — Uderzyłam go lekko w żebra, domagając się dopływu powietrza.
— Tęskniłem za tobą! Mamy sobie dużo do opowiedzenia — odparł niezrażony, nie puszczając mnie, dopóki Yukio nie uderzył go pięścią w tył głowy. — Auć, Kasamatsu-senpai!
— Puść ją. Później sobie pogadacie. — Łypnął na niego groźnym spojrzeniem, po czym przeniósł wzrok na mnie. — Mam do ciebie kilka pytań.
— A więc pytaj — mruknęłam niedbale, mogąc z powrotem bez przeszkód oddychać.
— Skąd wiedziałaś, jakie ruchy wykona przeciwna drużyna, zwłaszcza Kise?
— To proste. Ryōta jest przewidywalny jak dziecko. — Rozłożyłam bezradnie ręce, uśmiechając się szeroko. — Nie zauważyliście, że po zobaczeniu ruchu przeciwnika, zawsze ten sam ruch kopiuje? Co prawda w jego wykonaniu wychodzi to lepiej, ale nie zmienia to faktu, że chce zrobić dokładnie to samo. Wystarczy wiedzieć jak go zablokować i powstrzymać — wyjaśniłam.
— Po czym wiedziałaś, jak to zrobić?
— Sześć lat grałam z przyrodnim bratem w koszykówkę. Nie było to jednak dla przyjemności, a dla rywalizacji i rozwiązywania naszych konfliktów, dlatego zależało nam na zwycięstwie. Uczyliśmy się nowych ataków, ale także jak je blokować — wytłumaczyłam. — Dzięki temu, że Ayato potrafił mnie powstrzymać, ja wiedziałam, jak zatrzymać Kisę, gdy ten chciał wykonać kopię mojego ruchu.
— Rozumiem — mruknął Yukio.
— Jesteś niesamowita, Akanecchi! — pochwalił mnie Ryōta.
Odwróciłam wzrok w inną stronę, nieco speszona nagłym komplementem.
— Nikt tego wcześniej nie zauważył? Ani wy, ani wasi przeciwnicy? — zapytałam z lekkim niedowierzaniem.
— Na nasze szczęście nie. Mogłoby być wtedy słabo... — przyznał Kasamatsu.
— Teraz już to wiecie. Skoro to wszystko, mogę już iść?
— Oi, zostań z nami, Akanecchi! — zawołał dramaturgicznie Kise, łapiąc mnie za ramiona.
— Po co?
— Nie widzieliśmy się tak długo... Spędźmy trochę czasu razem! — poprosił, robiąc miną zbitego szczeniaczka.
— Nie chcę wam przeszkadzać. Poza tym, co na to powie wasz trener i kapitan?
— Trener dzisiaj nie przyjdzie, a ja się zgadzam, żebyś została — odpowiedział Yukio. — Przyda nam się taki dobry obserwator.
— Jak tam chcecie... — mruknęłam.
— Akanecchi! — krzyknął ze wzruszeniem Kise, znowu mnie obejmując.
— Lepiej mnie puść, zanim oberwiesz — ostrzegłam, widząc, na co się zanosiło.
— Przecież mnie nie uderzysz, Aka... — urwał, dostając reprymendę fizyczną od Kasamatsu.
— Nie miałam na myśli siebie.
~ * ~
Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy chłopcy w końcu skończyli trening. W między czasie poznałam imiona trzech innych zawodników naszej szkolnej drużyny: Yoshitaka Moriyama — kobieciarz, Mitsuhiro Hayakawa — nerwus, Koji Kobori — najbardziej normalny. Mimo że na pierwszy rzut oka nic tych gości poza koszykówką nie łączyło, byli oni całkiem zgrani i potrafili porozumiewać się bez słów. Skłamałabym mówiąc, że mi nie zaimponowali.
Wcześniej skupiałam uwagę tylko na ich ruchach i technice grania, ale dopiero dzisiejszego dnia spojrzałam na nich jak na ludzi, którzy reprezentowali sobą coś więcej.
Zostałam z nimi do końca treningu, więc wracaliśmy część drogi razem. Opowiedziałam im wtedy, co zaobserwowałam z ich gry i nad czym powinni popracować:
— Kasamatsu-san, bardzo dobrze podajesz i doskonale radzisz sobie z presją na boisku, a to się ceni. Jedyne co powinieneś poprawić to swoją technikę i sprawność fizyczną. Moriyama-san, ty zdecydowanie musisz się fizyczni podciągnąć i bardziej skupiać na tym, co dzieje się na boisku. Hayakawa-san, bez urazy, ale twoja technika pozostawia wiele do życzenia. Natomiast ty, Kobori-san, twoja defensywa jest świetna, ale jak będziesz zmuszony do ataku, możesz sobie nie poradzić.
Słuchali mnie z uwagą, zadając czasem pytania dotyczące poprawy ich niedociągnięć.
Zanim się obejrzeliśmy, a każde z nas musiało pójść w swoją stronę. Pożegnaliśmy się, rozchodząc się — tylko Kise nie odszedł.
— A co ze mną, Akanecchi?
— Mogę powiedzieć ci jutro. Jest już późno, lepiej to przełożyć.
— Odprowadzę cię.
— To nie będzie konieczne.
— A jak coś ci się stanie?!
— Nie umiem potykać się o własne nogi. — Prychnęłam. — Zresztą, nie muszę ci niczego tłumaczyć. Nie trzeba być jakimś ekspertem, żeby widzieć, że... że jesteś naprawdę świetny.
— Tak myślisz?!
— Mówię, co myślę, więc zgadnij. — Uśmiechnęłam się psotnie.
Na moment zapadła między nami chwila ciszy. Czułam, że Ryōta zbiera się, żeby mnie o coś zapytać — najpewniej o przeszłość, o której nienawidziłam rozmawiać. Byłam jednak Kise winna wyjaśnienia. Zniknęłam tak po prostu sześć lat temu i się więcej nie zobaczyliśmy.
— Przeprowadziłaś się tutaj z powrotem? — odparł w końcu.
— Tak. Nie mieszkam, co prawda w tym samym domu co kiedyś, ale jestem z tej okolicy.
— Od jak dawna tu jesteś?
— Jakieś pół roku.
— Będziesz odpowiadała tylko na zadane przeze mnie pytania? — Zaśmiał się krótko, ale w tym geście nie było ani cienia wesołości.
Ścisnęło mnie to za serce.
— A co chcesz wiedzieć?
— Wszystko, Akanecchi!
Odetchnęłam głęboko, przejeżdżając dłonią po włosach, nie wiedząc, od czego zacząć.
— Ech, więc... Jak zmarła moja mama, tata chciał koniecznie wyjechać, nie mógł usiedzieć w domu. Praktycznie cały tydzień po jej śmierci nie wracał do mieszkania, a mną zajmowała się ciotka. Kiedy w końcu się pojawił, oznajmił, że wyjeżdżamy do Kioto. Jako dziecko nie miałam zbyt wiele do powiedzenia w tej kwestii; musiałam z nim jechać czy tego chciałam, czy nie — urwałam, czując napływ bolesnych wspomnień. Wzięłam głęboki wdech, aby móc kontynuować: — Może nie byłoby tak źle, gdyby na miejscu nie czekała na nas... ona, Fumi Utau. Nie wiem, jaka relacja ich wtedy łączyła, ale szybko się ze sobą pobrali, więc na pewno obcy sobie nie byli. Na moje nieszczęście miała syna w moim wieku, Ayato. Pamiętam doskonale, co sobie o nim pomyślałam, gdy go pierwszy raz zobaczyłam: mały, rozpieszczony, głupek.
— Uuu, musiał być naprawdę zły, skoro tak na od razu go oceniłaś.
— Och, wierz mi, że był! A z biegiem lat stawał się coraz gorszy. Nigdy się nie polubiliśmy. Jedyne co nas łączyło to koszykówka i w ten sposób rozwiązywaliśmy wszystkie nasze konflikty. Kto wyniesie śmieci? Kto zrobi zakupy? Kto pozmywa? Kto zrobi kolację? Przegrany musiał wykonać daną pracę. Nie muszę, więc wyjaśniać, jak bardzo mi zależało, aby to on wszystko robił — opowiedziałam, żwawo gestykulując. — Czytałam, oglądałam, ćwiczyłam — robiłam wszystko, aby zapewnić sobie zwycięstwo. Stało się to moją pasją, jak i obsesją, aż w końcu zaczęłam dopinać swego. Odnosiłam zwycięstwa nieustannie, co mnie jeszcze bardziej motywowało. Koszykówka była jego największym hobby, więc jego porażki cieszyły mnie podwójnie. Przestało wtedy chodzić o obowiązki domowe, a o upokorzenie i nienawiść w czystej postaci. Jednak to zwróciło uwagę naszych rodziców. Zauważyli, że Ayato wykonuje każdą ich prośbę, nie wiedząc o naszym zakładzie. Wtedy jego matka wystawiła karty na stół. Wcześniej mnie po prostu ignorowała, ale w tamtym momencie pozwoliła sobie na okazanie swojej nie sympatii wobec mnie. Dałam jej w końcu ku temu pretekst. Ojciec oczywiście stanął po ich stronie. Rozmowy z nim nic nie pomagały, więc postanowiłam się wyprowadzić i usamodzielnić. Chodząc do prywatnego gimnazjum, miałam okazję poznać Kou, z którym założyłam kolejny układ. Spodobał mu się mój głos i chciał, abym zaśpiewała z nim w duecie w kilku jego utworach. Zgodziłam się w zamian za pomoc w przeprowadzce i początkowym utrzymaniu. Pół roku pracowałam na to, co teraz mam. Sądzę, że się opłacało, gdyż niczego nie żałuję — zakończyłam z przekonaniem.
— Akanecchi... — Kise objął mnie po przyjacielsku ramieniem. — Przykro mi.
— Niepotrzebnie, dobrze jest tak, jak jest. Do tego teraz już wiesz wszystko. A jak było u ciebie, Panie z Pokolenia Cudów?
— Poza tym, że płakałem kilka nocy z rzędu, że wyjechałaś beze mnie, jeszcze bez pożegnania? Chyba też całkiem nieźle — zaśmiał się, ale widziałam w jego oczach powagę. — Cóż, od gimnazjum czułem się znudzony, gdyż nieważne, jakiego próbowałem sportu, nie miałem żadnej konkurencji.
— Perfect Copy robi swoje, co? — Uśmiechnęłam się porozumiewawczo.
— Tak, chociaż nie żałuję posiadania takiego talentu. — Przytaknął, mierzwiąc mi włosy. — W każdym razie, spacerowałem raz po terenie szkoły, kiedy nagle dostałem piłką od koszykówki w głowę.
— I to nie naprawiło twoich trybików w mózgu, prawda? — zażartowałam.
— Zrobiłoby mi się smutno, gdybym nie zauważył, że się rozluźniłaś. — Uśmiechnął się łobuzersko, co uznałam za dobre odegranie się na mnie.
— Dobra, w porządku, już ci nie przerywam, kontynuuj.
— Piłka należała do Aominecchi, który mnie przeprosił i pobiegł z powrotem na trening. Poszedłem wtedy za nim i zobaczyłem jak gra. Byłem pod wrażeniem i pomyślałem, że w końcu znalazłem kogoś, z kim mógłbym konkurować. Złożyłem wniosek do klubu koszykarskiego, który został szybko zatwierdzony. Tak rozpoczęła się moja przygoda z Pokoleniem Cudów.
— Hm... A czemu każdy z was poszedł do innego liceum? Byliście chyba przyjaciółmi, nie? Nie chcieliście być dalej razem?
— Taka była nasza decyzja i... przysięga.
— Przysięga?
— Gdzie teraz skręcamy, Akanecchi? — zapytał nagle, zmieniając temat.
Zmrużyłam gniewnie powieki.
— Ja w prawo, a ty w lewo.
— Ha? Dlaczego?
— Nie widzieliśmy się sześć lat, więc skąd mam wiedzieć, że przez ten czas nie stałeś się jakimś zboczeńcem? To nieodpowiedzialne, żebym pokazywała ci, gdzie mieszkam.
— A-ale, Akanecchi...
— Do zobaczenia jutro w szkole, Ryōta-kun! — przerwałam mu, machając ręką na pożegnanie. Widząc jego zawiedzioną minę, dodałam: — Nie martw się, Kise. Tym razem nigdzie ci nie ucieknę. A przynajmniej nie bez pożegnania. — Posłałam mu kpiący uśmiech, zanim zniknęłam za zakrętem.
~ * ~
Weszłam do swojego domu, zamykając za sobą drzwi ze zbyt mocnym impetem, przez co te głośno trzasnęły.
— Szlag! — mruknęłam pod nosem, ściągając buty. Nim się obejrzałam, a mój współlokator do mnie przybiegł. Uklękłam, biorąc jego pyszczek w ręce, całując go delikatnie w czubek głowy. — Mam nadzieję, że jak zwykle byłeś grzeczny.
As zaszczekał raz w odpowiedzi, merdając żwawo śnieżnobiałym ogonem. Zaczęłam tarmosić jego miękkie futro, drapiąc jednocześnie lewe ucho.
— Pewnie jesteś tak samo głodny jak ja. Chodźmy czegoś poszukać. — Poklepałam go po grzbiecie, po czym ruszyłam do kuchni.
Swojemu pupilowi wsypałam karmy do miski, a następnie wymieniłam starą wodę na świeżą. Dla siebie wyjęłam z lodówki jogurt, zabierając go do pokoju. As szczęśliwy ruszył za mną, gdy zaspokoił głód i pragnienie.
Mając chwilę spokoju, zdecydowałam się na sprawdzenie wiadomości, więc w tym celu uruchomiłam laptopa, szybko się logując i sprawdzając skrzynkę z e-mailami. Skrzywiłam się na widok ogromnego spamu, nie mając ochoty odpisywać nikomu. Odstawiłam urządzenie na stolik nocny, po czym położyłam się plackiem na łóżku.
Dziwnie się czułam — tak jakby lżej, ale nie do końca. Do tego nie mogłam zapomnieć o uczuciu, które odczuwałam za każdym razem, jak Kise mnie dotykał. Niepotrzebnie odtwarzałam te momenty w pamięci.
Nagle mój telefon zawył piosenką History Maker, na której punkcie miałam ostatnio bzika. Nawet zaśpiewałam z niej cover, czego nie czyniłam zbyt często.
— Tak? — mruknęłam niechętnie do telefonu.
— Chciałam powiedzieć, że jednak żyjesz, ale twój głos wskazuje na coś innego — skomentowała pesymistycznie Kaori.
— Dokładnie. Właśnie rozmawiasz z moim psem Asem. Żąda więcej chrupek, które mu zazwyczaj przywozisz.
— Heh, zobaczę, co da się załatwić. — Prychnęła rozbawiona do telefonu. — A teraz na poważnie — jak tam się trzymasz? Rozmawiałaś już z Kise?
— Yhm — mruknęłam.
Po drugiej stronie zapadła chwila ciszy, którą się rozkoszowałam. Wiedziałam, że to moment przerwy przed burzą.
— Jakie znowu yhm?! Tylko tyle? Nie widzieliście się kawał czasu! Opowiadaj, jak zareagował na twój widok?!
— Pamiętał, jak się nazywam.
— Akane... Zdajesz sobie sprawę, że nie mam czasu cię odwiedzić, więc torturujesz mnie, wiedząc, że nie wyduszę z ciebie tego na żywo, prawda?
— Od razu torturujesz... — Przewróciłam oczami, czego nie mogła zobaczyć Kaori. — Ja... Nie wiem, co chcesz usłyszeć. Że padliśmy sobie w ramiona, wyznali miłość i zamieszkali w Oklahomie?
— Ech, może nie w Oklahomie. Wolałabym, żebyście zostali w Japonii.
— Rozkręcasz się. Widzę, że nieźle cię moje towarzystwo spaczyło. — Zachichotałam pod nosem.
— Właśnie, przypomniałaś mi! Muszę do szefa zgłosić się o odszkodowanie.
— Uważaj, bo jeszcze je dostaniesz. — Prychnęłam. — A jak tam u ciebie? A Kyoya? Radzicie sobie beze mnie?
— A mamy inny wybór, skoro nas zostawiłaś?
— Przestaniesz w końcu?
— Nie, dopóki nie powiesz mi, że było warto.
— Było warto, okej?
— Naprawdę?
— Naprawdę — potwierdziłam ze ściśniętym gardłem. — Muszę lecieć, Kaori. Pogadamy później. Na razie.
Rozłączyłam się, odkładając telefon na stoliku. Naprawdę nie chciałam dalej rozmawiać o swojej decyzji. Czułam, że to szło w złą stronę, a jeszcze tego brakowało, żebym...żebym powiedziała coś niepotrzebnego, tylko przez jej naciski.
~ * ~
Przetarłam zmęczone oczy, starając się utrzymać powieki w górze. Byłam geniuszem, bez dwóch zdań: wyłączyłam telefon, gdyż Kaori ciągle do mnie wieczorem wydzwaniała, chcąc dowiedzieć się więcej, przez co mój budzik nie zadzwonił i musiałam naprawdę poważnie się śpieszyć, aby wyrobić się na czas do szkoły.
Nie zamierzałam zostawać prymuską, ale spóźniać się już drugiego dnia? Bez przesady.
Wtargnęłam do klasy jak burza, opadając ciężko na swoje miejsce. Zdawałam sobie świetnie sprawę z obserwujących mnie oczu, ale nie obchodziły mnie one ani trochę. Chciałam tylko przeżyć wszystkie zajęcia bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym.
— Akanecchi, przyjdź dzisiaj na nasz trening, proszę! — nagle zaczepił mnie Kise, uśmiechając się niewinnie.
Jako pierwszy się dzisiaj do mnie odezwał. Cała reszta uciekała przed moimi morderczymi i niewyspanymi oczami.
Ryōta albo mi ufał, albo miał gdzieś własne życie.
— Po co? — Westchnęłam ciężko, tłumiąc ziewnięcie. — Wasz trener mnie nie zje, gdy tylko wejdę na salę?
— Nie, bez obaw! Kasamatsu-senpai i ja rozmawialiśmy z nim dzisiaj i wszystko mu wyjaśniliśmy. Potrzebujemy twojej pomocy, aby stać się lepszymi zawodnikami!
— Nie sądzę — mruknęłam, marszcząc brwi.
— Akanecchi, nie rób nam tego! Niedługo mamy ważny mecz!
— Ech, skoro prosisz...
— Dziękuję, Akanecchi! — zawołał szczęśliwy, zamykając mnie w solidnym uścisku, ignorując przechodzących wokół nas uczniów.
Byłam pewna, że zaczną przez to o nas plotkować.
~ * ~
Trener ponoć zgodził się na moją obecność, a mimo to łypał na mnie groźnie za każdym razem, kiedy myślał, że nie patrzę. Ukrywał to jednak przez cały czas, chyba że chłopaki chcieli, abym dołączyła do nich. Wtedy mężczyzna nie krył się ze swoim sceptycznym nastawieniem do dziewczyny na boisku.
Miałam ochotę go olśnić, że przeze mnie żaden jego zawodnik nagle nie zmieni płci i nie zacznie się malować, plotkować i mrugać zalotnie do osobników w spodniach. Na szczęście z biegiem czasu zaczął oswajać się z moją obecnością, szczególnie gdy zauważał postępy poczynione przez chłopaków. Chcąc nie chcąc musiał przyznać, że moja obecność im pomagała — nie tylko w sporcie, ale i w towarzystwie.
Do tego, dzięki moim mini plotką, nie tylko Kise zaczął mieć tłum fanek. Cóż mogłam poradzić, że pozytywna opinia idolki dodała im atrakcyjności. Uważałam ich za naprawdę wspaniałe osoby, więc w pełni zasługiwali na docenienie w oczach innych. A to, że tyle dziewczyn nie uganiało się za Ryōtą, to inna sprawa.
— Jesteście coraz lepsi! — pochwaliłam ich szczerze, kiedy opuściliśmy salę gimnastyczną, ruszając w stronę bramy.
— Liceum Seirin może już przed nami drżeć! — odparł z pewnością Mitsuhiro.
— Mimo to nie możemy ich lekceważyć, tak jak za pierwszym razem — dodał Yukio.
Reszta pokiwała w zgodzie głowami. Uśmiechnęłam się, widząc ich determinację. Wierzyłam, że zmiotą swoich przeciwników — wszystkich.
— Zaczekacie chwilkę? Chcę pójść kupić coś do picia. — Wskazałam dłonią na pobliski automat, chcąc ruszyć w jego stronę, gdy czyjaś ręka spoczęła na moim ramieniu.
— Proszę. — Kise z uśmiechem podał mi swój niebieski bidon.
Wzięłam przedmiot, nawet się nie zastanawiając. W końcu nie byłam strasznie spragniona, chciałam tylko wziąć łyka albo dwa jakiegoś napoju.
Napiłam się, oddając z wdzięcznością butelkę Kise, dostrzegając na jego twarzy mocne rumieńce. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc jego reakcji.
Spojrzałam na resztę chłopaków, którzy patrzyli na pojemnik. Dopiero po chwili doszło do mnie, o co im chodziło, a wtedy także się zaczerwieniłam.
To był pośredni pocałunek, pomyślałam i uśmiechnęłam się z zakłopotaniem.
— D-dziękuję, Rōyta-kun.
Tym razem w drodze do domu nie rozmawialiśmy tak dużo, jak zawsze.
~ * ~
Nim się zorientowałam, a ani Kise, ani Yukio nie musieli mi przypominać, abym przychodziła na ich trening. Sama do nich dołączałam, czasem zjawiając się na miejscu szybciej od nich. Zaczęło mi zależeć na wygranej tak samo, jak im.
Mecz z liceum Seirin zbliżał się wielkimi krokami. Byłam pewna, że nasza drużyna osiągnie zwycięstwo. Po prostu inna opcja nie wchodziła w grę.
Kiedy w końcu nadszedł ten finalny dzień, wiele osób przyszło na salę gimnastyczną, aby popatrzeć. Sama chciałam pójść na balkony, by nie przeszkadzać, ale Kise mnie zatrzymał.
— Gdzie idziesz, Akanecchi? Zraz przecież zaczynamy!
— Chciałam zająć dobre miejsce. — Wskazałam ręką na górę, gdzie już kłębiły się tłumy uczniów.
— Nie ma mowy, zostajesz tutaj — poparł go Yukio.
— Ale nie powinnam, przecież...
— Należysz do drużyny tak samo, jak my! — dodał Kobori.
— Właśnie, nigdzie nie idziesz — zgodzili się wszyscy jednogłośnie.
Chciałam oponować, ale odezwał się trener:
— Siadaj, Maze.
Spojrzałam na niego zdziwiona, jak i na każdego po kolei.
Nic chyba na to nie poradzę, uznałam, kręcąc wzruszona głową.
— W takim razie do boju chłopaki. Wierzę w was! — Uśmiechnęłam się szeroko.
W tamtym momencie jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele się zmieniło — przede wszystkim we mnie.
~ * ~
Od ostatecznego zwycięstwa dzielił nas jeden punkt. Jeden, głupi, punkt!
Zaciskałam dłonie tak mocno, wbijając paznokcie w wewnętrzną część ręki, że jeszcze trochę, a zaczęłaby mi spływać po nich krew. Nie wspominając o tym, że gardło z pewnością sobie zdarłam. Jako piosenkarka krzyczałam najgłośniej ze wszystkich, ale tak jak reszta posiadałam zwykłą, ludzką krtań, narażoną na to samo, co u innych.
Prawie zakryłam oczy, kiedy Seirin przejęło piłkę. Mało brakowało, abym sama nie zerwała się i im ją odebrała.
Wszystko, co działo się na boisku, przeżywałam za siebie i za nich. Oczywiście, gdy przychodził czas przerwy, żwawo ich dopingowałam i podnosiłam na duchu. Ich przegrana byłaby i moją przegraną, a ja nigdy nie przegrywałam. Co najwyżej bitwę, ale nie wojnę, a obecny mecz, zdecydowanie zaliczał się do tego drugiego.
Zachłysnęłam się nagle powietrzem, gdy Kise odebrał im piłkę. Zerwałam się z ławki, zaczynając krzyczeć jak opętana.
Serce mi na sekundę stanęło, kiedy rudowłosy goryl stanął mu na drodze, ale wtedy... Ryōta wykorzystał jeden z moich ruchów. Piłka poleciała pod nogami przeciwka, a później, skierowana rękami blondyna, wylądowała w koszu.
Zaczęłam skakać i klaskać na przemian, nie mogąc się zdecydować, co bardziej wyraziłoby moją radość.
Chłopcy zaczęli klepać się po plecach, ciesząc się z wygranej. Nagle moje spojrzenie spotkało się z miodowymi oczami Kise. Wtedy ten zaczął biec w moją stronę. Nie wiedziałam, co chciał zrobić, dopóki nie wziął mnie w ramiona, podnosząc do góry i kręcąc dokoła.
Również go objęłam, ciesząc się ze zwycięstwa i jego bliskości. Nawet fakt, że cały ociekał potem mi nie przeszkadzał; za przyjemnie się czułam, będąc przez niego przytulaną.
Reszta drużyny do nas po chwili dołączyła, zaczynając mnie dusić. Wtedy ich pot zaczął mi bardzo przeszkadzać, ale nie chciałam psuć chwili, więc nic na ten temat nie wspomniałam.
~ * ~
— ...i wtedy Ryōta trafił finałowego kosza, dzięki któremu wygraliśmy — zakończyłam, opowiadając cały przebieg meczu Kaori, która słuchała mnie w milczeniu. — Jesteś tam? — rzuciłam do telefonu, spoglądając na niego i upewniając się, że połączenie nadal trwało.
— Jestem i słucham cały czas. Po prostu czekam na pocałunek — wyznała bez ogródek.
— To sobie długo poczekasz, bo niczego takiego nie było.
— O rany, Akane... Spędzasz z chłopakiem nieprzerwanie czas od trzech tygodni i nic?
— Trzy tygodnie to wcale nie tak dużo.
— Racja, ale wy nie jesteście sobie obcy. W zasadzie to znacie się już... Ile?
— Ech, jeśli liczyć przerwę, to jakieś osiem lat.
— Osiem lat! Po takim czasie moglibyście być już małżeństwem!
— Kaori... Ostatnio nawijasz tylko o tematach miłosnych. Powiedz mi, czy ty masz kogoś na oku? — zapytałam podejrzliwie. — Kaori-chaaan?
— Cóż... Jest taki jeden chłopak...
— Ha, wiedziałam! I co?
— Pff, naprawdę chcesz o tym rozmawiać? Ty? Pani Jestem Samowystarczalna.
— Ludzie się zmieniają... — odparłam cicho.
— Twoje zachowanie wpłynęło na mnie, a Kise na twoje, co? — zapytała. Mogłam przysiąc, że w tym momencie uśmiechała się jak pedofil w smyku.
— Dopóki nie zacznę do ciebie mówić Kaoricchi, to znaczy, że jestem jeszcze sobą — odpowiedziałam poważnie, nagle czując wibracje. — Czekaj, ktoś wysłał mi wiadomość.
Odsunęłam ekran od ucha, aby móc na niego spojrzeć.
— Ryōta? — szepnęłam zdziwiona pod nosem. — Kaori, jesteś jeszcze?
— Przeniosłam się do kuchni, zgłodniałam, ale tak, nadal z tobą jestem.
— Posłuchaj, ty sobie zrób coś do jedzenia na spokojnie, a ja ci nie będę już głowy zawracać.
— Coś się stało? — spytała zmartwiona.
— Nie, po prostu muszę coś załatwić.
— Jest po dwudziestej drugiej, co ty chcesz o tej porze załatwiać? — zapytała podejrzliwie. Po chwili namysłu dodała: — Masz jakąś nocną schadzkę?
— To, że stałaś się taka zboczona, to już nie moja wina.
— Wiem, tę jedną rzecz akurat ukrywałam.
— Teraz to ja powinnam się ubiegać o odszkodowanie — odparłam śmiertelnie poważnie. — Do usłyszenia później, pa — rozłączyłam się, zanim zdążyła coś odpowiedzieć.
Ubrałam się pośpiesznie, po czym wyszłam z domu, klucząc uprzednio drzwi. Ruszyłam w stronę publicznego boiska do koszykówki, które znajdowało się całkiem niedaleko.
~ * ~
Z daleka rozpoznałam sylwetkę, która robiła wsady i rzucała celnie piłką do kosza. Lubiłam patrzeć na czyjąś grę, a przede wszystkim uwielbiałam obserwować Kisę. Na boisku wyraz jego twarzy zmieniał się diametralnie, tak jakby na co dzień miły kotek stawał się nagle tygrysem.
Podeszłam bliżej, aby nie kazać mu dłużej czekać.
— Cieszę się, że dzisiejsze zwycięstwo nie uderzyło ci do głowy, ale powinieneś odpocząć — odparłam, opierając się o ogrodzenie.
Musiałam go zaskoczyć, gdyż tym razem spudłował. Piłka potoczyła się niedaleko mnie, więc po nią poszłam.
— Coś się stało, skoro chciałeś się tak nagle spotkać? — zapytałam, kiedy ją podniosłam.
— W innych dyscyplinach też jesteś taka dobra?
Zamrugałam zdziwiona, wzruszając niedbale ramionami.
— Hm, raczej nie. Nie jestem tak wszechstronnie utalentowana jak ty, chociaż przyznam, że...że zazdrościłam ci tego w dzieciństwie i starałam się ci dorównać — wyznałam, podchodząc do niego bliżej. — Teraz z tym spasowałam. Wystarczy mi dobra zabawa. — Uśmiechnęłam się, podrzucając piłkę. — Czemu pytasz?
— Z ciekawości — odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc.
Obserwowałam go chwilę bez słowa, czekając cierpliwie, aż powie, po co chciał, żebym przyszła.
— Ostatnio coś sobie uświadomiłem... — zaczął, wciąż odwrócony do mnie plecami — dotąd nie zdawałem sobie sprawy, że przez te sześć lat, za każdym razem, w każdym tłumie i indywidualnie, szukałem wzrokiem niskiej brunetki, która okazałaby się tobą.
— Heh? — Zamrugałam zdziwiona, a serce ruszyło do pracy w szaleńczym tempie, jakby chciało nadrobić te wszystkie lata, kiedy się obijało.
— Nawet przez myśli mi nie przeszło, że nie mogłem się umówić z żadną dziewczyną, ponieważ nie była ona... tobą — odparł, w końcu na mnie spoglądając.
Oczy zaczęły mi wilgotnieć. Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Zawsze oglądając film albo anime, w którym bohaterka zaczynała ryczeć, gdy tej wyznawano miłość, nazywałam taką reakcję głupią i bezsensowną. Nie wierzyłam w taki odruch, dopóki nie poczułam tego na własnej skórze.
Spojrzałam na Kisę szklanymi oczami.
— Chyba wiem, co czujesz... Sama przez ten czas z nikim ani razu się nie związałam. A kiedy zobaczyłam twoje zdjęcie w magazynie... — Prychnęłam, a po policzkach spłynęły mi ciepłe łzy. — Nie wiedzieć czemu, od razu chciałam cię zobaczyć i bez wahania to zrobiłam.
Ryōta wziął moją twarz w dłonie i otarł łzy. Wtedy zaczął się pochylać. Zadarłam wyżej głowę, stając na palcach, kiedy nasze usta się ze sobą spotkały. Zamknęłam oczy, czując rozlewające się po moim ciele ciepło, zwłaszcza na twarzy.
Nigdy wcześniej nie poczułam czegoś takiego. Nawet gdybym wiedziała, ile przez to traciłam, i tak nie zrobiłabym tego z nikim innym.
Minuta, godzina — czas nie miał już znaczenia — minął w mgnieniu oka w tej słodkiej przyjemności. Nie miałam najmniejszej ochoty się od niego odsuwać, ale dla jego kolejnych słów było warto.
— Kocham cię, Akanecchi.
— Ja ciebie też. — Uśmiechnęłam się, na krótko łącząc nasze wargi. — Ryōtacchi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro