Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

| Mikaela Hyakuya |


Paring: Character x Reader

Zamówienie: Tak

Od: MMkoko1

Gatunek: Horror, Postapokaliptyczny

Pochodzenie: Owari no Seraph (終わりのセラフ)



Przyjemnego czytania!


22 stycznia 2021 r.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


   [Imię] jak zwykle siedziała na parapecie okna, na które jako jedyna potrafiła się wspiąć bez niczyjej pomocy. Była jedną z najstarszych dzieci w sierocińcu, ale też i najwyższą z całej grupy. Oba te fakty wykorzystywała przy każdej możliwej okazji, nie lubiła jednak, gdy obracały się one przeciwko niej. Nawet jeśli to nie ona wszystkimi przewodziła, to wciąż miewała niekiedy obowiązek opiekowania się młodszymi — z tym potrafiła sobie poradzić, lecz kiedy nie mogła zmieścić się do większości kryjówek podczas zabawy w chowanego, od razu jej krew burzył gniew. Pomimo tego, w przeciwieństwie do większości dzieci, nigdy nie płakała. Nie należała do wrażliwych dziewcząt, miała twardą skórę.

   Nic jednak nie mogłoby [Imię] ani pozostałych dzieci przygotować na koszmar, który miał zmienić ich życia bezpowrotnie.

   Najpierw [Imię] usłyszała krzyki. Przerażające i mrożące krew w żyłach, jakby ludzie na zewnątrz doświadczyli czegoś, co mogłoby się wydarzyć tylko w horrorach. To naturalnie przyciągnęło uwagę dziewczynki, która odłożyła czytaną książkę i z pełną uwagą wyjrzała przez okno. Pomimo ciemności, jaką niósł ze sobą wieczór, [Imię] dostrzegła kierujące się ku niebu chmury czarnego dymu. Samochody się rozbijały, niektóre również zaczynały się dymić, inne od razu wybuchały, powodując zatrważające eksplozje. Na chodnikach i ulicach znajdowali się mieszkańcy, większość z nich wyglądała na nieprzytomną, pozostali wymiotowali krwią tak długo, aż w końcu upadali bez ruchu obok innych ofiar. A każda z tych ofiar miała więcej niż trzynaście lat.

   Dziewczynka wiedziała, co nastąpiło, choć nie miała prawa tego wiedzieć — oto nadszedł koniec świata.

   Nagle rozległ się kolejny krzyk, jednak tym razem znacznie, znacznie bliżej. [Imię] zerwała się na równe nogi i pobiegła do pokoju obok, gdzie zastała ich opiekunkę leżącą bez ruchu na podłodze; z jej ust wciąż lała się jeszcze ciepła krew. Mika próbował ją wybudzić, potrząsał nią i wołał jej imię, ale na nic się to zdało. Pozostali patrzyli na ten widok z mieszaniną żalu oraz strachu. Jednakże [Imię] skupiała się na dochodzących zewsząd hałasach. Nie wiedziała, skąd brały się jej przeczucia, ale czuła, że miasto upadało z każdą chwilą coraz bardziej. Nie byli więc w żadnym wypadku bezpieczni.

   [Imię] ostrożnie podeszła do Miki i delikatnie położyła mu dłoń na ramieniu, czując, jak drży. Gdy spojrzał na nią, starała się sprawiać wrażenie, jak najbardziej spokojnej i opanowanej, mimo że wewnątrz również trzęsła się z niepokoju. Na szczęście udało jej się go uspokoić. Z ulgą obserwowała, jak jego spojrzenie łagodnieje, a drżenie powoli ustaje. Potem [Imię] odwróciła się do pozostałych, posyłając uspokajający uśmiech. Atmosfera w ciemnym pokoju, który jeszcze niecałą godzinę temu był kolorowym i pełnym życia miejscem, poprawiła się nieznacznie.

   Gdy [Imię] szukała w głowie odpowiednich słów, żeby pokrzepić członków swojej rodziny jeszcze bardziej, niespodziewanie usłyszała dźwięk stawianych kroków. Ktoś wchodził po schodach na górę;  wszystkich strwożyło tak bardzo, że stali w milczeniu i nasłuchiwali. Nagle szklane wyjście na balkon rozpadło się na kawałki, odbijając blady blask księżyca i szarawe światło ulicznych lamp, co przyciągnęło uwagę dzieci, a najmłodsze z nich przeraziło na tyle, że zaczęły krzyczeć.

   [Imię] nienawidziła wrzasków. Wrzask był ostatnią rzeczą, którą usłyszała przed tym, jak jej matka skoczyła z mostu, popełniając samobójstwo. Czasami we śnie odnosiła wrażenie, jakby znowu go słyszała. Zdawało się to tak realne, że raz nawet próbowała sobie oderwać uszy.

   Najwyraźniej krzyki tylko jej nie odpowiadały. Wszyscy byli skupieni na postaci mężczyzny, który otworzył drzwi ze skrzypnięciem i wszedł z pozbawioną emocji, bladą jak papier, twarzą. Drugi mężczyzna stał tuż za nimi, przy rozbitym przejściu. Każda możliwa droga ucieczki została przez nich odcięta.

   Chociaż dzieci miały przewagę liczebną, były znacznie słabsze i nie sprawiały żadnego realnego zagrożenia. Z poczuciem ogromnej bezsilności i niesprawiedliwości podążali za instrukcjami mężczyzn, idąc do ciężarówki, w której tłoczyło się mnóstwo dzieci w różnym wieku. Każde z nich zastanawiało się, dokąd zostają zabrani i co z nimi zrobią, gdy już dotrą do celu. Nikt się jednak nie odezwał choćby słowem, niektórzy tylko cicho łkali w dłonie albo czyjeś ramię, bądź też zasypiali z wycieńczenia, tuląc do piersi jedyną zabraną ze swojego domu rzecz, głównie zabawkę lub pluszaka. [Imię] nawet jak by mogła, niczego by nie wzięła. Wystarczała jej obecność rodziny, choć wolałaby, żeby ci znajdowali się w lepszym miejscu.

   Oparła głowę na ramieniu siedzącego obok Miki, trzymając go jednocześnie za rękę, podczas gdy drugą ściskała Ako. Nie chciała zasypiać, ale powieki same jej opadały. Walczyła ze sennością przez parę minut — ostatecznie przegrała walkę.

   Jej ostatnia myśl przed zaśnięciem dotyczyła ów dziwnych, bladych mężczyzn. Jak dobrze zauważyła, mieli także szkarłatne oczy i szpiczaste uszy, zupełnie jak jakieś potwory.



~*~



   Następne cztery lata były jak niekończący się koszmar. Potwory, które ich porwały i zniewoliły, a także znacząco przyczyniły się do upadku ludzkości, okazały się wampirami. Więzione dzieci każdego dnia musiały ustawiać się w szereg i czekać, aż nastanie ich kolej na oddanie swojej krwi.

   Krew za ochronę — tak to przedstawiały wampiry, jednak nawet najnaiwniejsze dzieci w to nie uwierzyły. Byli niczym więcej jak bydłem, które zamiast mięsa traciło życiodajny płyn, stając się przez to apatyczni i słabi.

   Mimo znajdowania się pod ziemią, [Imię] nie zapomniała o słońcu ani o przyjemnych powiewach świeżego wiatru i przypominała o nich młodszym dzieciom, nierzadko racząc ich niestworzonymi historiami o podróżach do miejsc, w których wampiry nie istniały. Często odwracało to uwagę od smutnej i bolesnej rzeczywistości, pozwalając [Imię] zobaczyć na twarzach swoich przyjaciół szerokie uśmiechy. W innych okolicznościach nie dało się ich uświadczyć.

   — Następny.

   Surowy głos wyrwał [Imię] z zamyślenia. Zamrugała i ze zmarszczonymi brwiami spojrzała na paskudną bladą twarz wampira, którego oczy połyskiwały złowrogo.

   — [Imię] Hyakuya — odparła bezuczuciowo, nie przejmując się tym, że hamowała kolejkę. Raczej żadnemu z dzieci nie śpieszyło się oddać swoją krew.

   Wampir coś zanotował, a potem znowu surowo powtórzył:

   — Następny.

   [Imię] spokojnie go minęła i podeszła do czekających na nią przyjaciół. Mika obdarzył ją uśmiechem, podczas gdy Yuu tylko trzymał dłonie w kieszeniach.

   — Gdybyś się od czasu do czasu uśmiechnął, byłoby miło. — Szturchnęła Yuu łokciem z taką siłą, że prawie się przewrócił. Nie miała już takiej przewagi we wzroście, co kiedyś, wciąż jednak była wśród nich najwyższa, a przy tym też silna.

   Mika parsknął śmiechem, ale twarz Yuu pozostała bez zmian.

   — Uśmiechnąłbym się, gdyby wszystkie wampiry zniknęły — powiedział Yuu. Jego chłodny ton nie zraził ani Miki, ani [Imię], więc podpuszczali go, dopóki nie dotarli na miejsce.

   [Imię] zajęła wskazane jej przez wampira miejsce, bez krępacji patrząc na przygotowaną dla niej igłę i worek z krwią. Chwilę się powierciła, jakby szukała wygodniejszej pozycji, po czym odchyliła głowę do góry i zamknęła oczy, aby uciec myślami w przyjemniejsze miejsce. Zacisnęła zęby, kiedy poczuła ostre ukłucie w szyję. Ból i poczucie bycia wysysaną trwało, aż pobieranie się nie zakończyło.

   Dziewczynka otworzyła oczy. Chociaż była przygotowana zobaczyć ponurą salę, wcale nie czuła się z tym lepiej ani spokojniej. Trzymała swoje prawdziwe uczucia głęboko schowane, żeby nie dać się ogarnąć ani chęci zemsty, ani morzu rozpaczy. Widziała na przykładach innych, do jakiego stanu to doprowadzało i nie mogła dopuścić, aby spotkał ją podobny los.

   Wzięła głęboki wdech i usiadła, w następnej chwili zsuwając nogi na podłogę. Choć ruszała się powoli, nie uniknęła fali otępienia ani zawrotów głowy, przez które niebezpiecznie się zachwiała. W porę ktoś ją złapał za ramię i wsparł. Mimo że patrzyła w ziemię z lekko zamazanym wzrokiem, wiedziała doskonale, kto jej pomógł, pozwoliła więc się wyprowadzić z sali, odbierając przy wyjściu znienawidzony przez większość sok z witaminami.

   — Dzięki, Mika — wyszeptała. Siły szybko do niej wracały, ale nie zdradziła się z tym, nie licząc drobnego uśmiechu.

   — Nie ma za co. Lepiej jest pomóc, niż stać i patrzeć.

   — Och, jesteś takim dżentelmenem w przeciwieństwie do tego głupola, który idzie obok nas.

   — Hej!

   [Imię] zaśmiała się, gdy nadąsany Yuu podparł ją z drugiej strony, żeby udowodnić, że nie był gorszy od Miki. Dopiero widok przekomarzających się przyjaciół zdołał wprowadzić w jej serce odrobinę spokoju. Wiedziała, że póki ma u swego boku rodzinę, zniesie wszystko.

   Jednak ich pełne rutyny dni coraz częściej zakłócał gniew Yuu, który z każdym dniem darzył wampiry większą nienawiścią i głośno mówił o tym, jak bardzo życzył im śmierci. Nie widział żadnych pozytywów, nawet ślepy był na to, że trwali w tym razem, co pozostałych najbardziej pokrzepiało i dawało powód do życia. Ale Yuu pragnął czegoś więcej, pragnął wolności i z obawy, że prędzej czy później sprowadzi na siebie gniew wampirów, dzieci musiały opracować plan ucieczki.

   [Imię] ogromnie nie podobał się ów pomysł. Próbowała przekonać Yuu, żeby wytrzymał jeszcze przynajmniej trzy lata. Mieliby wtedy wystarczająco czasu, by opracować plan idealny i wiek na tyle odpowiedni, by jakoś poradzili sobie na zewnątrz, ale Yuu był zbyt uparty, aby jej posłuchać.

   Ostatecznie więc dzieci spróbowały uciec. Niestety, wpadły w pułapkę, z której żadne z nich nie powinno wyjść żywe. A jednak Yuu udało się postrzelić szlachcica i uciec. [Imię] widziała to ostatkiem sił, zanim uciekła wzrokiem na fantazyjny sufit — wolałaby przed śmiercią zobaczyć niebo, ale z braku lepszych możliwości pogodziła się z faktem patrzenia na wachlarz barw.

   Próbowała się oderwać od tego, co ją otaczało. Nie chciała myśleć o krwi jej rodziny, która moczyła kafelki, ani o tym, że wszyscy dokoła niej byli martwi. Znowu czuła to, co czuła cztery lata temu — nadejście nieubłaganego końca. Zamknęła oczy, pocieszając się świadomością, że przynajmniej żyła z ludźmi, którzy się o nią troszczyli do samego końca.

   Wtem usłyszała stukot obcasów. Coś się w sali działo, ale przez ulatującą świadomość nie była pewna, co dokładnie.

   [Imię] udało się posłyszeć tylko jedno zdanie, które przyniosło jej nieoczekiwaną nadzieję.

   — ...przynajmniej dwoje z nich zdołam ocalić.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro