| Gilbert Nightray |
Paring: Character x Reader
Zamówienie: Tak
Od: rosariox120
Gatunek: Romans, Komedia, Dramat
Pochodzenie: Pandora Hearts (パンドラハーツ)
Przyjemnego czytania!
5 lutego 2017 r.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dzieciństwo to piękny czas, gdzie brak poważnych zmartwień czy problemów, gdzie największa tragedia dotyczył niedostania ulubionej zabawki bądź smakołyku, lecz wystarczyło zrobić smutną minkę albo się rozpłakać, by otrzymać upragnioną rzecz. Wtedy też nie brakuje wiary w marzenia ani szczęśliwą przyszłość, w której ów życzenia się spełniają. Myśli się naiwnie o jak najszybszym dorośnięciu, nie doceniając tego złotego i beztroskiego okresu, idealizując życie dorosłych.
— Patrz, Gil! Ta chmurka wygląda jak królik! — wykrzyknęła [Imię], wskazując palcem w stronę błękitnego nieba, po którym spokojnie sunęły mlecznobiałe obłoki.
— Jak dla mnie to wygląda jak statek — odrzekł spokojnie jej towarzysz.
— Na złą patrzysz. To tamta!
— To nie ta sama?
— Nie, przyjrzyj się! — nakazała, choć wiedziała, że Gilbert miał rację. Nie zamierzała jednak mu o tym mówić ani przyznawać się do błędu.
Przez chwilę trwali w milczeniu, ciesząc się swoim towarzystwem, ale jak to dzieci, nie potrafili zbyt długo się nie odzywać — a już zwłaszcza [Imię].
— Hej, Gil... — szepnęła, ledwie otwierając usta. Gdy nie otrzymała odpowiedzi, odwróciła głowę w stronę Gilberta i zaczęła lekko potrząsać jego ramieniem. — Gilbercie.
— Hm?
— Słuchaj... Czy ty... — zaczęła, walcząc z coraz to większym poczuciem wstydu. — Gdy będziemy już dorośli... Myślisz, że pozwolą nam się pobrać? Że będziemy mogli być już zawsze razem, tak jak teraz? — spytała, opierając głowę na jego ramieniu i wpatrując się w okryte białymi chmurami niebo.
Gilbert wyraźnie posmutniał, czego [Imię] nie była w stanie zauważyć.
— Nie wiem, czy możemy...
— Dlaczego? To przez moją rodzinę? Och... czyli to moja wina...
— N-nie, nie twoja.
— Ale wiesz co, Gil? Dla mnie to nie ma znaczenia — wyznała z przekonaniem, mocniej ściskając jego zimną dłoń. — Nie zostawisz mnie, prawda?
— Oczywiście, że nie. Zawsze będę cię chronił.
Takim słowom jak zawsze czy obiecuje nie powinno się wierzyć. To pierwsze zbyt krótko trwało, a drugie często przekraczało możliwości ludzkie. Jednak od każdej reguły zdarzają się wyjątki.
~ * ~
[Imię] otworzyła drzwi, czemu towarzyszył dźwięk szczekającego zamka oraz cichy jęk zawiasów.
Hałas wyrwał Gilberta ze snu, lecz jego umysł wciąż był otumaniony i ledwo przetwarzał to, co się wokół działo. Ciemność skutecznie utrudniała zobaczenie twarzy osoby, która wkradła się mu do pokoju, mimo to bez trudu odgadł tożsamość gościa.
— O co chodzi, [Imię]? — zapytał, przecierając zaspane oczy.
[Imię] jeszcze mocniej ścisnęła maskotkę w kształcie królika, chowając za nią większą część swojej twarzy, będąc zbyt dumną, żeby się przyznać do jakiejkolwiek słabości czy strachu.
Gilbert uśmiechnął się ciepło, czego [Imię] nie była w stanie zobaczyć.
— Kolejny koszmar?
Dostrzegł zarys głowy [Imię] i niechętne kiwnięcie.
— M-mogę spać z tobą? — poprosiła, ledwie słyszalnym głosem.
Gil sposępniał. Wiedział, że powinien odmówić i jak najszybciej powiadomić o przechadzkach [Imię] kogoś wyżej ustawionego ze służby, ale nie chciał robić jej przykrości ani sprowadzić na nią żadnych kłopotów. Zwłaszcza że [Imię] weszłaby do jego łóżka, nieważne, co by powiedział lub zrobił. Jej upór był jednocześnie niesamowity i irytujący.
Westchnął cicho i przesunął się na kraniec materacu, klepiąc miejsce obok siebie.
— C-chodź, ale p-pamiętaj, żeby wrócić do siebie przed świtem — oznajmił drżącym głosem, jąkając się przy niektórych słowach.
[Imię] nie do końca zrozumiała, co powiedział jej przyjaciel, mimo to podeszła do jego posłania i się na nim ułożyła. Pana królika położyła pośrodku i złapała Gilberta za rękę, by przez cały czas czuć jego obecność; z nikim innym nie czuła się tak bezpiecznie i komfortowo jak przy nim.
Po chwili zasnęła spokojnym snem.
~ * ~
— Gil! Mam dla ciebie prezent! — zawołała [Imię], rozglądając się gorączkowo dokoła. W końcu udało jej się znaleźć swojego przyjaciela. — Gil! — krzyknęła jeszcze raz, tym razem mając pewność, że chłopiec ją usłyszy.
Gilbert podniósł wzrok znad książki i spojrzał na biegnącą w jego stronę [Imię], uśmiechniętą od ucha do ucha. Uwielbiał widzieć ją radosną, miała wtedy charakterystyczny błysk w oczach, dodający jej twarzy swoistego piękna, ale nie wiedzieć czemu, zawsze czuł się w takich chwilach dziwnie zaniepokojony.
Tym razem jego odczucia okazały się słuszne; dostrzegł za plecami [Imię] czarnego kota. Momentalnie zbladł, a jego serce zaczęło bić szybko. Bardzo szybko.
— N-nie podchodź, p-panienko...
[Imię] uśmiechnęła się niewinnie, przekrzywiając nieznacznie głowę w bok.
— Dlaczego? — zapytała, nie przestając iść w jego kierunku.
Gdy spanikowany Gil zerwał się do ucieczki, [Imię] zaczęła go gonić z tym samym szerokim uśmiechem i błyskiem w oczach.
— To tylko kot, Gil! — krzyknęła, licząc, że jakimś cudem się zatrzyma. Albo przynajmniej przewróci, aby mogła go złapać.
— Ale ja nie chcę!
— Nie odmawia się przyjęcia prezentów!
— To przyjmę tylko tę kokardkę, którą ma na sobie!
— Gilbercie! — nie ustępowała, mimo że kot w jej rękach strasznie się wyrywał.
W końcu zrezygnowała, robiąc nadąsaną minę. Wiedziała, że Gil bał się kotów, miała jednak nadzieję, że jej obecność coś zmieni. Boleśnie się przeliczyła, czego dowodem były zadrapania na dłoniach i przy dekolcie.
Postanowiła odrobinę zmodyfikować swój plan.
Następnego dnia przyniosła Gilbertowi białego szczeniaczka.
~ * ~
— Chciałabym, żebyś mnie pocałował.
Gilbertowi włosy stanęły dęba, gdy te słowa opuściły usta [Imię]. Pomiędzy nimi zapanowała niezręczna cisza, której, jak na ironię losu, nikt nie postanowił zakłócić. Z chęcią sam by coś powiedział, gdyby tylko nie był sparaliżowany; filiżanka z herbatą zawisła w połowie drogi do jego ust.
Po kilku długich sekundach uznał, że poniosła go wyobraźnia albo zwyczajnie się przesłyszał. [Imię] od dwóch godzin była pogrążona w lekturze. W trakcie czytania nigdy się nie odzywała, nawet nie rzucała komentarzy przy bardzo intrygujących fragmentach, czekając przynajmniej do końca rozdziału, zanim zdecydowała się z kimś podzielić swoimi wrażeniami.
Musiał to sobie wymyślić, nie było innego wytłumaczenia. A jednak wątpliwości nie chciały go opuścić.
A co jeśli [Imię] naprawdę to powiedziała? A jeżeli to był rozkaz? Powinien go wykonać?? To moja pani, ale przecież nie mogę jej...
Gdy zobaczył, że [Imię] wpatruje się w niego wyczekująco, zaczął się martwić jeszcze bardziej. Kompletnie nie wiedział, co powinien zrobić ani jak się zachować.
Nagle [Imię] wstała i podeszła do Gilberta, doskonale świadoma, jak szybko biło jego serce. Wystarczyłoby, żeby położyła mu dłoń na klatce piersiowej, a miałaby tego niemal namacalny dowód.
— Przepraszam, przez przypadek przeczytałam to na głos. — Uśmiechnęła się uroczo i podniosła wyżej książkę, jak gdyby Gil mógł zapomnieć, że zajęta była czytaniem.
Gil odetchnął z ulgą, wyraźnie się rozluźniając. Wystarczyło, że na chwilę zamknął oczy, by [Imię] musnęła jego wargi. W żaden sposób nie zdążył zareagować; pocałunek był szybki i delikatny niczym muśnięcie wiatru w ciepły, letni poranek.
[Imię] uśmiechnęła się z satysfakcją i ledwie zauważalnym zawstydzeniem.
— Albo i nie. — Cmoknęła go jeszcze raz, zanim odeszła chichocząc.
Droczenie się z Gilbertem sprawiało jej mnóstwo zabawy. Poza tym jego nieporadność i zakłopotanie, tak wyraźnie widoczne, ilekroć go podpuszczała, były wręcz uzależniające. Nie potrafiłaby zachować pomiędzy nimi dystansu czy zaprzestać swoich gierek.
Wpadła po uszy, dając się uwieść dobroci i słodkości Gilberta.
~ * ~
[Imię] wierciła się nieprzerwanie na łóżku, co chwilę mamrocząc i wzdychając. Leżący obok niej Gilbert miał tego wyraźnie dość, ale nic nie mógł zrobić — ręce jego pani mocno go trzymały, nie pozwalając odejść.
— Gil... — jęknęła. Jej oddech pachniał alkoholem, co Gilbert od razu poczuł i zrobił kwaśną minę. — Gil!
— Co znowu? — warknął, ledwie panując nad irytacją i złością.
— Głowa mnie boli...
— Mówiłem ci, żebyś tyle nie piła — przypomniał z wyrzutem.
— A ja ci mówiłam, że będziemy pili tyle samo, więc to twoja wina! — odgryzła się, odgarniając włosy z oczu. — Może i mam kaca, ale dobrze wiem, co się działo, a już zwłaszcza pamiętam twoje żenujące akcje. Chociaż nadal nie jestem w stanie stwierdzić, kto wygrał waszą pijacką walkę: ty czy Alice?
— Ja też pamiętam, jakie głupoty wyrabiałaś — odparł Gil, czerwieniąc się soczyście. — Wylałaś na siebie tyle alkoholu, ile wypiłaś. I kto cię potem musiał przebierać?
[Imię] zaczęła wesoło chichotać, wtulając się w bok Gilberta.
— Nie przypominam sobie, żeby ten płaszcz był mój. — Podniosła lewą rękę na wysokość oczu, pokazując fragment za dużego, czarnego rękawa.
Gilbert zaczerwienił się po koniuszki uszu.
— Nie moja wina, że nie miałaś niczego na zmianę.
— Ale Sharon miała — zauważyła słusznie [Imię], tłumiąc śmiech. — W każdym razie nie przeszkadza mi to. Tak naprawdę zawsze chciałam przymierzyć twój płaszcz — mruknęła sennie, przysypiając na torsie Gilberta.
Mimo upływu lat nadal najbezpieczniej się czuła, śpiąc przy nim.
~ * ~
[Imię] zmrużyła gniewnie oczy.
— Mówiłam ci, żebyś tyle nie palił! — warknęła, gdy tylko udało jej się znaleźć Gilberta.
Po usłyszeniu głosu [Imię], Gil prawie połknął papierosa. Nawet zastanowił się, czy tego faktycznie nie zrobić, ale uznał, że jeśli już go przyłapała, to zdecydowanie się na taki drastyczny krok tylko jeszcze bardziej by ją rozzłościło.
— Wybacz. Po prostu potrzebowałem przerwy i... — próbował się tłumaczyć, ale zamilkł, gdy zobaczył, że spojrzenie [Imię] łagodnieje.
— Rozumiem to — odrzekła, uśmiechając się z pobłażliwością. — W końcu ślub ma się raz w życiu, nie?
Gilbert odwrócił głowę w inną stronę, jeszcze bardziej się zaciągając. [Imię] zrobiła minę wymieszaną z rozbawieniem i obrzydzeniem.
— Mam wrażenie, że panikujesz na sam dźwięk tego słowa! — Zachichotała. — Nie przejmuj się. Też się martwię, to normalne.
Gil bawił się pudełkiem papierosów w dłoniach, milcząc wytrwale, aż nagle się wzdrygnął i podsunął je w stronę kobiety.
— Przepraszam. T-też chcesz?
[Imię] zastanowiła się przez chwilę, z uwagą patrząc na kartonik. Nie wiedziała do końca, co ją do tego popchnęło, ale poprosiła o jednego papierosa. Popełniła podstawowy błąd, zaciągając się zbyt mocno, przez co skończyło się na charczeniu i kaszleniu.
Gilbert zaczął panikować.
— C-co? Myślałem, że ty... Ja...
[Imię] spojrzała na niego z rozbawieniem, odsuwając papierosa od ust i przyglądając mu się z obojętnością. Utwierdziła się tylko w przekonaniu, że było to tak złe, jak sądziła.
— Jak możesz to lubić?
— Nie lubię. Po prostu to robię. — Wzruszył ramionami. — Wciąż ci to przeszkadza, prawda?
— Niezupełnie. — Uśmiechnęła się psotnie. — Możesz palić, ile chcesz, ale nie licz potem, że cię pocałuje.
Papieros wypadł Gilbertowi z ręki. Kompletnie nie wiedział, jak zareagować. Wydawało mu się, że czegokolwiek by nie powiedział, brzmiałoby to równie zawstydzająco.
— Głupio teraz wyglądasz, Gil! — Zachichotała. — Jeszcze nie załapałeś, kiedy żartuję, co? — Podeszła bliżej i, stając na palcach, pocałowała go delikatnie w usta.
Nie znosiła czuć smaku papierosów, ale wiedziała, że nie wytrzymałaby zbyt długo bez zbliżania się do Gilberta. Poza tym miał tak słodką i skruszoną minę; grzechem byłoby pozostawienie go w takim stanie. Musiała coś z tym zrobić.
~ * ~
— Gilbercie... Pamiętasz, jak obiecałeś, że zawsze ze mną będziesz? — zapytała [Imię] nieobecnym głosem.
Gilbert tylko skinął głową.
— Mógłbyś złamać tę obietnicę?
— Dlaczego miałbym ją złamać? — Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc intencji swojej partnerki.
— Dobrze wiesz dlaczego. — Uśmiechnęła się słabo. — Mój czas skończy się szybciej niż twój.
Gilbert wzdrygnął się na te słowa. Znał prawdę lepiej niż ktokolwiek inny, podobnie jak ból, który temu towarzyszył, mimo to łudził się, że uda im się coś wymyślić.
— Kiedy to się już stanie... Nie chcę, żebyś się pogrążał — ciągnęła [Imię], głaszcząc ukochanego po policzku. — Oz i Alice cię potrzebują. Nie możesz ich zawieźć, tak jak nigdy nie zawiodłeś mnie.
— Wiem, ale...
— Wszystko będzie dobrze. — [Imię] mocno go przytuliła. — Teraz ja złożę ci obietnicę... — Spojrzała mu prosto w oczy, uśmiechając się ciepło. — Nigdy cię nie zostawię.
Gil poczuł zbierające się w oczach łzy, ale nie pozwolił im wypłynąć. Nie chciał się rozkleić przed [Imię]. Zamiast tego mocniej objął ukochaną, całując ją w czubek głowy.
— Trzymam cię za słowo.
Kiedyś martwił się czasem. Myślał, że bezlitośnie wszystko zmienia. Jednak tym razem miał pewność, że jego uczucia nie przeminą. Zatrzyma w swoim sercu [Imię], nawet jeśli zostaliby rozdzieli na zawsze. Ich obietnice nie były puste. Zwierały tyle miłości, że nic nie mogłoby tego zmienić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro