| Cloud Strife |
Paring: Character x Reader
Zamówienie: Tak
Od: Linkemon
Gatunek: Dramat, Psychologiczny, Fantasy
Pochodzenie: Final Fantasy VII: Advent Children (ファイナルファンタジーVII: アドベントチルドレン)
Przyjemnego czytania!
31 lipca 2020 r.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wielkie i zimne krople deszczu opadały na Edge nieprzerwanie od paru godzin. Na terenie miasta rzadko zdarzały się takie ulewy i zdecydowanie nie były czymś pożądanym przez biedniejszą społeczność. Nic dziwnego, że w barze Seventh Heaven zrobiło się tłoczno. Co prawda wieczorami zawsze panował spory ruch, jednak tym razem nieprzyjazna pogoda odegrała swoją rolę i do lokalu więcej klientów wchodziło, niż wychodziło.
Mimo dnia wolnego [Imię] postanowiła pomóc Tifie, nie mogąc patrzeć, jak jej przyjaciółka się zaharowuje. Oczywiście poradziłaby sobie bez dodatkowej pary rąk, w końcu nie bez powodu była właścicielką baru, ale [Imię] i tak nie miała niczego do roboty. Właśnie dlatego znalazła się w Seventh Heaven. Przychodziła, by pracować albo spędzać czas z przyjaciółmi; alkohol nigdy jej nie interesował. Wystarczyło, że widziała, co robił z innymi ludźmi.
Jak na zawołanie, przy jednym ze stolików zaczęła się kłótnia.
— Ej, stary, to był mój drink!
Mężczyzna z kilkudniowym zarostem uderzył pięściami w drewniany stolik, co skojarzyło się [Imię] z rozkapryszonym dzieckiem domagającym się czekolady na obiad.
— Ale ja go kupiłem.
[Imię] pokręciła głową. Gdyby nie chodziło o alkohol, pomyślałaby, że to rzeczywiście sprzeczka dzieci.
Razem z Tifą obserwowały przez chwilę mężczyzn przy stole na wypadek, gdyby kłótnia przerodziła się w bójkę. Ostatecznie nic takiego się nie wydarzyło i [Imię] była pewna, że jak zwykle zadziałała obecność Tify. Wyglądała młodo, ale nikt nie mógłby jej nazwać nieporadną czy słabą kobietą. Wystarczyło na nią spojrzeć... Nie, wystarczyło przebywać w tym samym pomieszczeniu, aby wyczuć zawartą w niej siłę. Siłę niezdolną do ukrycia, nawet przez delikatną urodę czy miły uśmiech.
Gdyby tylko mogła być tak silna, jak ona...
— Chcesz sobie zrobić przerwę, [Imię]? — zaproponowała Tifa.
Panująca w pomieszczeniu duszność w połączeniu z wysiłkiem fizycznym sprawiły, że pot perlił się na skórze [Imię], chociaż nie pracowała tak długo i ciężko jak Tifa. Jednak w tym przypadku nie była to do końca wina mniejszej wytrzymałości, tylko swego rodzaju choroby.
— Nie, jest okej — zapewniła, po czym zmieniła temat, by odwrócić uwagę od siebie. — Jak tam z dostawami? Z Cloudem wszystko w porządku?
Tifa westchnęła ciężko.
— Tak... w porządku — odparła z wymuszonym uśmiechem. Lecz [Imię] znała ją za dobrze; widziała, że się martwi o Clouda. — On po prostu... nie robi sobie przerw. Ledwo go widzimy. Nawet kiedy wraca do domu wcześniej niż zwykle, jest tak zmęczony, że idzie prosto do łóżka. Czuję, że celowo zajmuje się wszystkim...
— To dobrze na niego nie wpłynie.
— Wiem. Próbuję mu to powiedzieć, ale mnie nie słucha.
[Imię] nie wiedziała, co odpowiedzieć. Rozumiała przyczynę zachowania Clouda aż za dobrze, ale nie umiała znaleźć właściwych słów, aby mu pomóc. Zwłaszcza że nawet samej sobie nie potrafiła pomóc. Źle postąpiła pytając o niego: nie miała do tego prawa, od kiedy zaczęła go unikać. Czuła się okropnie, ilekroć to robiła, wiedziała, że nie polepsza tym sytuacji. Wręcz przeciwnie — jeszcze bardziej wzmagała jego poczucie winy. W głębi serca chciała z nim szczerze porozmawiać, jednak strach kierował jej ciałem i dlatego się ukrywała.
— Chcesz, żebym przygotowała ci drinka? — zaoferowała. Chociaż nie przepadała za alkoholem, dobrze wychodziło jej przygotowywanie świetnych mieszanek.
— Może później. Jak będziemy mieć więcej czystych szklanek.
— Pójdę od razu kilka umyć.
[Imię] poszła na tył baru z tacką brudnych naczyń. Oddanie się tak zwykłej czynności niosło za sobą pewnego rodzaju ukojenie. Wykonywanie doskonale znanej czynności niewymagającej szczególnego skupienia pozwoliło jej utonąć w myślach. Kiedyś nuciłaby pod nosem, by przegnać ponure wspomnienia, lecz teraz nie miała na to ochoty.
Nagle jedna ze szklanek wyślizgnęła jej się z rąk i z impetem uderzyła o zlew. [Imię] pustym wzrokiem spojrzała na rozbite naczynie. Zaczęła zbierać odłamki, nie bacząc na wbijające się w skórę szkło. Woda zmywała krew. Gdyby tylko mogła zrobić to samo z bólem, jaki wypełniał duszę [Imię]...
Cichy głos w głowie namawiał, by wbiła jeden z największych i najostrzejszych kawałków w szyję. Takie autodestrukcyjne pragnienia nie były dla niej nowością, co istotniejsze nigdy nie zamierzała ich zrealizować. Straciła Aerith i przez to, że nie zdołała jej ochronić, cierpiała każdego dnia, jednak nie mogła się poddać. Miała też innych przyjaciół, którzy na nią liczyli. Musiała żyć. Dla nich.
— [Imię], wszystko w porządku? Słyszałam hałas.
Dziewczyna głęboko odetchnęła, przygotowując się na wykład od Tify.
~*~
Po zamknięciu baru [Imię] nie wróciła do swojego mieszkania. Od śmierci Aeris miała problemy ze snem; czuwała przez całą noc i rankiem zasypiała na trzy godziny, by śnić koszmary. Poza tym wolała być gdziekolwiek niż dusić się w ciasnym pokoju z dołującą atmosferą. Poszła zatem na plac, gdzie ostatnio spędzała coraz więcej czasu. Widząc skulone zarysy sylwetek sierot pochowanych po zaułkach, przypominała jej się przeszłość. Ciekawe, jakby skończyła, gdyby nie Aerith? Czy też by nie żyła? Zazwyczaj dzieci pozostawione same sobie w slumsach umierały prędzej czy później. Najpewniej byłaby nikim do samego końca, jeśli nie spotkałaby Aerith.
W oczach [Imię] zaczęły gromadzić się łzy. Pospiesznie zamrugała, wzięła głęboki oddech i zadarła głowę ku niebu. Już jakiś czas temu przestało padać, niemniej nieruchome chmury uniemożliwiały dostrzeżenie tak uwielbianych przez nią gwiazd. Kiedy Midgar jeszcze istniał, z Aerith musiały się sporo natrudzić, żeby je zobaczyć. Miasto było zawsze żywe i oświetlone przez jasne, sztucznie wygenerowane światła. Edge ten problem nie dotyczył, jak przystało na zwykłą ruinę.
— Ponoć czas leczy rany — po policzkach [Imię] spłynęły zdradliwe łzy — więc czemu moje serce wciąż boli?
Zamknęła na moment oczy, oddając się cierpieniu w ciszy. Kiedy otworzyła je ponownie, zalała ją jasność i już nie znajdowała się na placu. Doskonale znała to pole białych jak śnieg kwiatów. Delikatny podmuch wiatru poruszył końcówkami jej włosów, musnął skórę i wskazał kierunek, w który powinna spojrzeć. Jednak nie mogła się do tego przemóc.
— Dlaczego wciąż odpływasz, [Imię]? — rozległ się głos, za którym ogromnie tęskniła; słodki, niewinny i tak ciepły, że samym brzmieniem koił jej duszę.
Czy naprawdę minęły lata, od czasu, gdy słyszała żywą Aeris po raz ostatni? Wydawało się, że zdarzyło się to niedawno, a jednak tyle się zmieniło. Zwłaszcza w niej.
— To dlatego, że brakuje mi ciebie...
— Przecież jestem z tobą. — Aerith ujęła rękę [Imię], dotykając miejsca tuż obok zawiązanej na nadgarstku różowej wstążki. — Zawsze.
Nagle jasność zniknęła i została zastąpiona przez ciemność nocy. Te wizje, spotkania... jakkolwiek by tego nie nazwała, nigdy nie trwały zbyt długo i były ulotne jak motyle. [Imię] oddałaby wszystko w zamian za nacieszenie się obecnością Aerith choć odrobinę dłużej. Ale na to również nie miała wpływu. Jak się nad tym zastanowiła, to los decydował za większość spraw w jej życiu.
— Najpierw Zack, potem Aerith... Czy będę po kolei wszystkich tracić? — rzuciła swoje pytanie w przestrzeń, lecz nikt jej nie odpowiedział.
Wtem kątem oka dostrzegła na skraju placu jakiś ruch. Spojrzała w tamtym kierunku, mimo panującego półmroku od razu rozpoznała czyja to sylwetka. W pierwszym momencie chciała za nim pobiec, w drugim — ukryć się gdzieś, choć wydawało się to niekoniecznie. Cloud nie patrzył w jej stronę i wyglądało, jakby tak miało pozostać.
[Imię] zalała fala narastającej szybko paniki i desperacji. Straciła tylu cennych przyjaciół przez okrutność losu, a od Clouda sama się dystansowała, mimo że nosili w sercach jednakowy ból. W rzeczywistości nie chciała tego kontynuować. Nie chciała zostać sama.
Przeklęła siebie i swą głupotę, zrywając się na równe nogi.
— Cloud! — zawołała. Głos miała ochrypły. Przełknęła i spróbowała ponownie. — Cloud, zaczekaj!
Rozdarta pomiędzy pragnieniem pogodzenia się a ukrywaniem dalej swojego bólu, nie była pewna, czy chce zatrzymać Clouda za wszelką cenę. Nie przemyślała niczego, dała się po prostu ponieść chwilowej słabości; szczerej i prawdziwej, aczkolwiek wymagającej odwagi, której obecnie za wiele nie miała. Jednak sytuacja rozwiązała się sama — Cloud przystanął.
[Imię] podbiegła do niego, zanim znowu ogarnęłyby ją wątpliwości.
— Cześć... — odparła, zakładając kosmyk włosów za ucho. Zazwyczaj umiała wyglądać spokojnie i rozsądnie, a jednocześnie z gotowością do użycia przemocy, ale w tej sytuacji wydawało jej się to niemożliwe do wykonania. W końcu nie chciała prezentować swoich umiejętności, a tym bardziej atakować Clouda, choć ten wyglądał, jakby podejrzewał ją o takie motywy.
— Co tutaj robisz tak późno? — zapytał. Pomimo odczuwanego napięcia [Imię] ujęła nuta troski w jego głosie.
Dopiero wtedy doszło do niej, jak absurdalnie się zachowywali. Martwili się o siebie nawzajem, mimo że od śmierci Aerith prawie ze sobą nie rozmawiali. Spuściła głowę z zażenowaniem, nie potrafiąc mu spojrzeć w oczy, choć nie był to jedyny powód; zawsze coś czuła, kiedy patrzyła w jego lazurowe tęczówki, ale nigdy nie wiedziała, co to za uczucie.
— Pójdziesz ze mną... w pewne miejsce? — poprosiła. Nieprzyjemne ciepło zalało jej policzki; nie była pewna, czy to przez poczucie wstydu, czy zakłopotania.
— W porządku.
[Imię] odważyła się podnieść głowę, by sprawdzić, czy Cloud mówił poważnie. Zanim jeszcze zobaczyła powagę w jego oczach, wiedziała, że dobrze usłyszała i nie stroił sobie z niej żartów. Mimo ciemności na pewno widział jej podenerwowanie i poczucie winy, i chociażby dlatego się zgodził. Nawet jeśli nie chciałby z nią rozmawiać, zignorowałby swoje uczucia ze względu na ich przyjaźń.
Uśmiechnęła się słabo.
— Tylko to trochę daleko. Masz gdzieś w pobliżu Fenrira? — spytała, choć tym razem również znała odpowiedź.
W trakcie podróży [Imię] zauważyła, że niebo się nieco rozchmurzyło. Szczególnie fragment u celu ich podróży był czysty, przez co księżyc rzucał blask na ruiny kościoła. Mimo spowodowanych przez kometę zniszczeń wciąż wyglądał pięknie. Głównie za sprawą śnieżnobiałych kwiatów, przypominających [Imię], że może jeszcze odnaleźć spokój w tych mrocznych czasach.
— To miejsce zawsze wydawało mi się edenem. Chociaż ziemia nie jest urodzajna, kwiaty wciąż tutaj rosną. Jakby Aerith podzieliła się z nimi swoją wyjątkowością — powiedziała [Imię], kucając i przejeżdżając opuszkami palców po gładkich płatkach. — Też czujesz się tutaj spokojniej?
— Tak.
[Imię] uśmiechnęła się pod nosem, słysząc tak typową dla Clouda zwięzłą odpowiedź. Jednak gdy spojrzała w jego smutne oczy, poczuła mocny ucisk w sercu.
— Wiem, co czujesz. Tak jak ja nie możesz sobie wybaczyć, że nie porozmawiałeś z Aerith przed jej śmiercią, prawda? — Westchnęła ciężko. — Że nie zdołałeś jej ocalić... Obwiniam się za to przez cały czas. Siebie. Nie ciebie, Cloud — podkreśliła dobitnie. Była pewna, że powód ich zdystansowania w jego przekonaniu wynikał z tego, że winiła go za śmierć Aerith.
— Dlaczego? Przecież nie było cię tam.
— Właśnie. Nawet mnie tam nie było...
— Wciąż niczym nie zawiniłaś. To nie twój grzech.
— Być może... Ale przede wszystkim chcę ci powiedzieć, że... przepraszam. Byłam tchórzem. Myślałam, że skoro nie daje sobie rady ze swoim bólem, to gdy dojdzie do tego jeszcze twój... Myślałam, że to mnie kompletnie zniszczy. Teraz wiem, że się myliłam. Razem powinniśmy przez to przejść. A przynajmniej spróbować.
— Spróbować? Masz na myśli...
— Zbyt długo przed tym uciekamy. Aerith nie chciałaby, żebyśmy żyli w ten sposób. Musimy zaakceptować to, co się stało. Wiem, że to brzmi pusto, ale pomyśl o tym Cloud... Czy chciałbyś czuć się w taki sposób do końca swoich dni? Czy to nie będzie większym grzechem? — wcześniej słyszalna w jej głosie gorycz została zamieniona na nadzieję. Czystą i obiecującą lepszą przyszłość nadzieję.
[Imię] wstała wreszcie z klęczek, oddalając się od kwiatów. Kiedy poczuła na skórze muśnięcie ciepłego wietrzyku, stała się jeszcze spokojniejsza. Spojrzała na Clouda, który wyglądał, jakby błądził gdzieś myślami. Jego oczy były lekko pociemniałe i nieobecne; jednak po kilku sekundach wróciły do dawnego stanu.
— Spróbujmy — oznajmił. Przez twarz przemknął mu cień uśmiechu. Lecz największa zmiana była słyszalna w głosie, choć [Imię] nie wiedziała, jak dokładnie powinna ją określić.
Lepiej wychodziło jej ukrywanie emocji niż rozumienie ich natury. Chociaż tym razem naprawdę chciała je rozumieć. Szczególnie te, które skłoniły ją do przytulenia Clouda. Pachniał trochę jak kwiaty otaczające ich dokoła, przez co zacisnęła mocniej ręce wokół jego bioder. Między nimi narodziło się milczące porozumienie, o czym najlepiej świadczyło odwzajemnienie uścisku przez Clouda. Trwali tak jeszcze przez jakiś czas, wciągając do płuc słodki aromat i ciesząc się z rozpoczęcia nowego etapu w życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro