Historia typowo nieromantyczna [PrusPol, FrUK, LietPol]
Feliks, korzystając z okazji, wyrwał się na wakacje. Choć użycie słowa „zwiał” pasowałoby znacznie lepiej, chłopak uparcie go unikał z powodu dumy.
Miał szczerze dość wyborów, polityki, kłócących się ludzi i lejącej się wszem wobec kiełbasy wyborczej. Idąc ze swojego domu do Biedronki, mijał pięćdziesiąt trzy plakaty! Cholera, to jakaś kpina!
Dlatego również zrezygnował ze zbierania punktów na Sarenkę Hanię (nigdy nie mógł pojąć, co za dureń wybrał to imię) i wyjechał na wakacje. Takie idealnie do ciszy wyborczej.
Tradycyjnie jednak trudno mu było wybrać cel podróży. Na północy narzekał na ceny z kosmosu. Niemcy, to Niemcy, kto na trzeźwo by chciał tam jechać, w celach innych niż czysto zarobkowe? Na ziemiach na wschód bał się stopy postawić, bo znowu zaczęłaby się kłótnia, o to, czyj jest Lwów. Wiedniem gardził. Na południu było za gorąco, a reszta Europy go nudziła, bo w ciągu swojego braku obecności na mapie zwiedził ją bardziej niż, by chciał.
No i w taki sposób wylądował w Londynie. Bo właściwie to tutaj pogoda odzwierciedlała jego aurę.
Lało jak cholera.
Jako że nie miał ochoty wynajmować hotelu, wybrał lepszą opcję.
Zmierzał prosto do domu Anglii, bo czemu nie? Nadal nie dostał godnej zapłaty za drugą wojnę światową i to mógł być argument dający mu darmowy hotel. No i z resztą Angol zawsze miał w domu trochę dobrego alkoholu. I obaj uwielbiali narzekać.
Dotarł na Baker Street po długim spacerku i z pewnym zażenowaniem spojrzał na blisko położony numer domu książkowego Sherlocka Holmesa.
A to niby ja jestem chwalipiętą - rzucił z kpiną w myślach, patrząc na wielką flagę na drzwiach i napis „Brytanii nikt nie musi robić Wielkiej ponownie!"*. Feliks dalej napastując dzwonek, poprawił swoją ukochaną bluzę z husarią i westchnął przeciągle.
Nie lubił czekać. Pociągnął za klamkę. Zamknięte. Zmarszczył brwi, tocząc wewnętrzny pojedynek moralny. Przegrał.
Wyciągnął z kieszeni pęk kluczy, które kiedyś dawno temu przypadkiem sobie podrobił. W końcu musiał mieć gdzie wbić się na krzywy ryj, gdyby jacyś durnie stwierdzili, że Niemcy i Rosja potrzebują wspólnej granicy. Znowu.
Wszedł do budynku, zrzucił z nóg przemoczone adidasy, zrzucił kurtkę i już miał zacząć się rozgaszczać, gdy zdał sobie sprawę, że ewidentnie ktoś był w domu. Usłyszał dość wyraźny, głośny krzyk.
Feliks zmarszczył brwi i niepewnie zerknął na schody prowadzące na górę. Piekielne, wiktoriańskie, wąskie kamieniczki. Pokonał schody w szybkim tempie i niepewnie podążał za dźwiękiem.
Taka durna kwestia, że Łukasiewicz miał wyjątkowy dar do pchania się tam, gdzie nie trzeba. Zwykle bez zastanowienia się i logicznego pomyślunku.
Toteż uzbrojony w wiszącą na korytarzu (konkretnie w nieistniejącej już gablotce) szablę otworzył drzwi kopniakiem.
To, co ujrzał, sprawiło, że zamarł. Przez blisko dziesięć sekund stał w bezruchu, patrząc na łóżko. Potem oblał się rumieńcem niczym przy poznaniu Litwy podczas pierwszej z unii i upuścił szablę.
Nie tylko on zamarł. Francja będący wówczas po jaja w Anglii też niezbyt wiedział, co zrobić. Arthur również. Bo jak często ktoś przyłapuje cię z twoim życiowym wrogiem w łóżku? Tym bardziej, jak często robi, to jakiś dureń z szablą?
Zaraz chwila to moja szabla! - dotarło do Kirklanda, lecz ten zignorował ten fakt. To nie było najważniejsze.
Przez prawie pół minuty patrzyli wszyscy na siebie nawzajem. Aż w końcu Feliks jak zwykle z graniczącą z głupotą odwagą rzucił lekko zmieszany:
- Ten totalnie miło was widzieć. Jak tam zdrowie? Ja tak sobie przeszedłem... Generalnie... Eh... Może wrócę później, tylko tym razem zapukam czy coś...
Francis jako pierwszy dostrzegł absurd tej sytuacji. Nie mógł jednak podejść do tego poważnie.
- Jedyną osobą, która coś może w tym domu pukać to ja. Zdrowie dobrze. A co u ciebie?
Łukasiewicz zaśmiał się w głos i już nie przejmując się sytuacją, zaczął trajkotać. Przez ten właśnie dar nigdy nie trafił do domu Rosji, nie mieszkał u Prus, Niemiec czy Austrii. Miał nieziemski dar do pieprzenia głupot, które łagodnie mówić irytowały.
Chyba z nich wszystkich tylko Anglia dostrzegał absurd sytuacji. Wstał szybko, stłumił jęk, okręcił się kocem i zerknął na Łukasiewicza.
Przerwał właśnie anegdotkę, o tym, jak bardzo masło zdrożało i ze śladem irytacji zapytał:
- Mógłbyś wyjść? Co ty tutaj do cholery w ogóle robisz? Spieprzaj!
- Miły jak zwykle... - mruknął Feliks. - Znaczy, tak sobie przeszedłem z wizytą. Od kiedy się pieprzycie?
Kirkland wyglądał jak wulkan, który lada moment mógł wybuchnąć. Ale nikogo to nie obchodziło.
- Od wojny stuletniej. Albo wcześniej - rzucił Francja, rozsiadając się wygodniej i nie przejmując się nagością. - Arthurś to lubi...
- Serio? Nie wygląda - odparł z zainteresowaniem Feliks.
Bonnefoy skinął głową i dodał:
- Uwierz sam się o to-.
Nim skończył, wulkan wybuchł.
- Co wy obaj kurwa robocie!? Feliks spierdalaj! Nie wyraziłem się wyjątkowo jasno!? A tym zamknij mordę!
- Dobra luz - rzucił uspokajająco Łukasiewicz. - W sensie po prostu mnie zaskoczyliście. Shipowałem cię z Ameryką no i trochę z Japonią, Chinami, Hongkongiem, Australią... Ale nie z Francją. Nie sądziłem też, że dajesz się posuwać, ale generalnie-
Nie skończył swojej wypowiedzi, bo właśnie wtedy padła klątwa z ust Anglii:
- Spieprzaj, moja magia przeniesie cię do najstraszniejszego miejsca na ziemi!
No i Feliks zniknął.
A Francia zmarszczył w zadumie brwi. To dziwne, że Kirklandowi cokolwiek związanego z magią wyszło. W tej kategorii jego kochanek był beztalenciem.
- Gdzie go wysłałeś?
Kirkland z kpiną prychnął.
- Do Rosji, na dobrze mu znaną Syberię - rzucił z uśmiechem na ustach.
- Syberia? Nie uważasz Arthur, że to wredne pod kątem jego historii? - spytał Francja, marszcząc brwi.
Sam na myśl i wspomnienie rosyjskiej zbyt wczesnej zimy roku pańskiego 1812 dostawał prawie drgawek.
- Wredne pod kątem jego historii jest to, że on nadal żyje - warknął zirytowany Anglia, zarzucając na siebie koszulę.
Francis zmarszczył w zadymie brwi.
- Kochanie, czemu się ubierasz?
Arthur przybrał typową dla siebie minę obrażonego moherowego bereta i prychnął. Jego cała postawa zdawała się pluć jadem.
- Straciłem ochotę.
Bonnefoy jęknął. Spojrzał na swoją Wieże Eiffla. Potem znów na Arthura.
- To może przeteleportuj Polskę z powrotem. Ja bym się nim chętnie zajął. Jak za czasów Napoleona.
Kirkland z zadziornym uśmiechem spojrzał mu prosto w oczy.
- Mam stworzyć kolejną Koalicję Antyfrancuską?
Francis pociągnął swojego kochanka na łóżko i z uśmiechem rzucił:
- Wystarczysz mi po prostu ty.
Zbliżył usta do warg Arthura, ale ten zasłonił usta dłonią.
- I tak nie zaruchasz.
- Pff - rzucił zirytowany Francja.
* * *
W tym czasie zaś historia naprawdę dziwna zaczęła się dziać. Bo czar Anglii nie zadział (nie żeby to było coś dziwnego) i Feliks skończył w Warszawie.
Jednak pewien niespodziewany zbieg okoliczności sprawił, że dla Łukasiewicza to wszystko wyglądało inaczej.
Ocknął się na chodniku, a nad nim ktoś klęczał.
- Żyjesz? - rzucił mężczyzna, podejrzanie znanym Feliksowi głosem.
Łukasiewicz pokręcił głową i spojrzał przed siebie. O kurwa.
- Takkkk, chyba - odparł, patrząc w zadumie na twarz Tomasza Karolaka.
Mężczyzna na to uśmiechnął się i rzucił:
- Opowiem ci żart na osłodę. Jak się nazywa skacząca Ania?
Feliks czuł, że nie chce poznać odpowiedzi, jednak miło pokręcił głową i oczekiwał puenty.
- Skakanka!
Łukasiewicz poczuł nieznośną suchość w ustach. I chyba nawet jego mokre ubrania wyschły.
- No jak widzę, żyjesz, to sztosik kokosik, nara.
Feliks prawie krzyknął, słysząc ten zwrot w jego ukochanej polszczyźnie.
W głowie z wolna rozpoczął łączenie faktów. Karolak. Słabe żarty. Pseudo młodzieżowy slang. No i miał trafić do najgorszego miejsca. Czy to możliwe, że Anglia był na tyle skurwiały, by wysłać go do polskiej komedii romantycznej?
O Jezu. Rozejrzał się dookoła. Cholera. Widział innych podobnych aktorów. Szyc, Adamczyk, Milowicz. O Boże. Wstał z miejsca i z przerażeniem zaczął uciekać. W tle słyszał durną muzyczkę, typową dla napisów początkowych, a gdzieś obok padały co chwilę okropne, gówniane suchary. Zdolne zmienić las równikowy w dolinę śmierci.
- Jak się nazywa Bóg Dżezu? Dżezus!
- Co zamawia humanista w McDonald's? Makbeta!
- Czym się różni martwy gołąb od żywego? Energią potencjalną!
Bo skąd miał wiedzieć, że trafił na ulicę, gdzie był trwał kasting, do kolejnej genialnej komedii z rymowanym tytułem. A w tle po prostu ktoś sobie grał na gitarze.
Chłopak nieświadomy tego jednak zaczął uciekać pędem. Znaczy, uciekał, aż do momentu, gdy prawie się wyjebał. Ale wtedy złapały go silne ramiona.
Właśnie tego się najbardziej obawiał. Skoro był głównym bohaterem, to znaczyło, że potrzebował miłości życia. Czuł czyjeś dłonie na swoich ramionach, w myślach natychmiast zaczął z przejęciem błagać. Oby to była jakaś cycata laska albo Litwa. Proszę Licia bądź tu. I wtedy usłyszał coś, czego nie chciał.
- Często tak wpadasz na ludzi? - paskudny język niemiecki uderzył go w twarz.
Zaraz potem dotarło do niego, że chyba zostanie bohaterem pierwszej w historii gejowskiej komedii romantycznej Made in Poland.
- Kurwa mać - warknął Feliks, zaciskając dłonie. - To ty. Spierdalaj!
Prusy spojrzał na niego pytająco, marszcząc brwi. Ale nie zdążył nic powiedzieć, bo Łukasiewicz już zaczął uciekać, znowu.
Miał szczerą nadzieję, że to pomyłka. Żart losu. Kpina. Świat ewidentnie z niego kpił.
Jednak nie przebiegł zbyt wiele, bo ponownie w kogoś wpadł.
Tym razem sam strój zdradził mu, że wpadł z deszczu pod rynnę.
- Gdzie tak biegniesz, towarzyszu?
- Kurwaaaa! - Feliks wrzasnął i zacisnął palce na różowym materiale szalika, a potem natychmiast puścił to paskudztwo.
Obejrzał się. Kilka metrów za nim był Gilbert. Obok niego Ivan, a w tle zauważył Austrię. Ze zdziwniem cofnął się kilka kroków, odsuwając od tej podejrzanej gromady.
- Co tu robicie?
Zapytał, obracając się i mierząc ich wzrokiem.
- Nic czego byś nie chciał~.
Rosja mówił to, jak zwykle wesoło z uśmiechem na ustach.
- Przyjechaliśmy powspominać pewien piękny dzień dawno temu... - wytłumaczył dumnie Prusak, podchodząc swoim wojskowym krokiem w stronę Polski.
- Ja nie chciałem - rzucił Austria dostojnie i wyniośle. - Przyciągnęli mnie siłą, bo stwierdzili, że to dobry żart.
Polska obejrzał się jeszcze raz na nich wszystkich i natychmiast uciekł, po drodze potykając się kilkukrotnie.
- Jeszcze nie ma dwunastej a on już pijany? - spytał Ivan, wyciągając piersiówkę. - Dobry wynik.
Sam pociągnął spory łyk i spytał:
- Prócz tego - wskazał na miejsce, gdzie przed chwilą był Łukasiewicz. - Po co tu przyjechaliśmy?
Gilbert wzruszył ramionami. Był bardziej niż tylko usatysfakcjonowany. Cóż ostatnio się nudził. Normalnie nigdy w życiu nie zadzwonił, by do Rosji. Ale Wania, gdy tylko usłyszał propozycję pojechania do Polski, był bardziej niż tylko chętny. Jednak najpierw trzeba było mu wyperswadować wzięcie ze sobą armii. A Austrię we dwóch wrzucili do wozu i przywieźli.
- Mogę wrócić do domu? - zapytał Roderich, patrząc na nich krzywo.
Z daleka tego nie było widać, ale miał dosłownie związane ręce.
- Zaraz - mruknął Prusy, nie wiedział, co odpierdalał Feliks, ale chciał wykorzystać, to dla odrobiny rozrywki.
* * *
Polska zaś w tym czasie biegł nadal do swojego mieszkania. Nawet nie patrzył na plakaty wyborcze. Po prostu szukał w telefonie numeru Lici, który wykręcił szybciej, niż śmiał by przypuszczać, przemierzając z taką prędkością.
Jeden sygnał.
- Kurwa odbierz.
Drugi.
- Liciek odbierz.
Trzeci.
- Liciu~.
I wtedy usłyszał ten śliczny głos.
- Halo. Feliks-
Nawet nie miał szans dokończyć. W jednej chwili usłyszał taki potok słów, że odłożył na chwilę nóż do krojenia warzyw i zmarszczył w szoku brwi.
Po usłyszeniu o historii w Anglii usiadł, a po usłyszeniu teorii Felka odszukał w szafce nalewkę. Toris nie miał pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. A ostateczne pytanie go zdumiało jeszcze bardziej.
- Licia, przyjedź tutaj! W sensie przenieś się do nowo powstającej komedii romantycznej. Przenieś się do jej świata. Ratuj! W tobie mogę się zakochać, bo jesteśmy tak jakby małżeństwem.
Litwa zmarszczył brwi. W teorii byli po rozwodzie, ale jakoś w tej chwili go to bardziej niż tylko nie obchodziło.
- Co.
Tylko tyle był w stanie z siebie wydusić.
- Liciek słuchaj! - wrzasnął do słuchawki Łukasiewicz. - Masz jakoś dostać się do świata akcji komedii romantycznej. Dajesz!
- Ale-!
No i się rozłączył. A Toris z szokiem patrzył przez kilka chwil na tapetę na swoim telefonie. Nie wiedział, w jak wielkich kłopotach jest jego przyjaciel, ale musiał mu pomóc. No i w taki oto sposób Litwa zaczął tworzyć maszynę zdolną do przenoszenia do filmu.
* * *
Feliks zaś wbiegł do swojego mieszkania, zabarykadował się i ułożył na łóżku. Bał się, że Liciek tutaj nie dotrze. Jedyną opcją, by uciec stąd był romans.
Ale z kim?
Użył swojej ogromnej wiedzy związanej z chujowością polskiej kinematografii i doszedł do wniosku, że to chyba musi być któryś z tych debili, którzy tutaj przybyli. Ale który? Musi mieć opcję b. W razie czego sprawi, że ten film dobiegnie końca i trafi do normalnego świata.
Szybko chwycił tarczę do strzelania i rzutki. Markerem zapisał kto gdzie.
Dla pewności, że los z niego nie kpi, podzielił tarczę inaczej. Jakoś jedną dwusetną zajmował pasek podpisany jako Rosja. Jedną dziesiąta Prusy, a reszta to Austria. Bo Roderich był z nich wszystkich najlepszą partią.
Feliks z uśmiechem na ustach niedbale zamachnął się i strzelił. Wow nawet wbiło się ładnie. Z uśmiechem na ustach podszedł do tarczy. Uderzyło idealnie w pasek podpisany jako Rosja. Zamrugał przerażony i spojrzał w niebo.
- No chyba kurwa nie. To był rzut ćwiczebny. Nie liczy się.
Wyciągnął w zabójczym tempie rzutkę i strzelił palcami. Przymknął oczy, starając się uderzyć w przeciwny koniec tarczy. No i rzucił. Prusy.
- Mam wrażenie Bogu komedii romantycznych, że nie umiesz w to grać. Do trzech razy sztuka.
Rzucił ponownie, jeszcze raz i jeszcze. Ciągle trafiało w Gilberta. Los tak chciał.
Feliks z miną pokutnika próbował obmyślić plan. Z Prusakiem będzie łatwo. Tej egocentrycznej mendzie wiele nie trzeba.
No i pocieszające było to, że to nie był prawdziwy Beilschmidt, ale jakaś dziwna filmowa wersja.
Jutro musi zacząć uwodzić. Choć nie był wciąż przekonany, bo Prusak, to Prusak.
W głowie w tym czasie usłyszał głos Karolaka:
- Pamiętaj, że w laboratorium będzie między wami chemia.
Feliks zamknął oczy. Musiał zrobić wszystko, by uciec z tego koszmaru.
* * *
Dlatego już następnego dnia rozpoczął przygotowania do wielkiego podrywu.
Czy Feliksowi uda się poderwać Prusy? Czy zrozumie wreszcie, że nie jest w komedii romantycznej? Czy Litwa zbuduje teleport do filmów? To wszystko już w drugiej części tej historii, która niebawem ukarze się na ekranach waszych telefonów!
*Żart będący przekształceniem sloganu wyborczego Trumpa „Make America Great Again".
Notka autorska:
Tekst ze względów terminowych podzielony na pół. Bo mam do was dość ważną sprawę.
Po pierwsze kolejna część zostanie prawdopodobnie wrzucona do końca tygodnia i wtedy złożę to w jedno opowiadanie. Po drugie zapraszam serdecznie do „Byłem człowiekiem” mojej autorskiej pracy, która liczy sobie już sporo rozdziałów i jest w miarę regularnie aktualizowana.
No i mam do was pewną prośbę. W ramach pracy domowej na hiszpański mam przeprowadzić ankietę. Z terminem na jutro (Jak zawsze masa sprawdzianów zepchnęła u mnie ten język na drugi tor). No i prawdę, mówiąc głównie dzięki tej pracy domowej macie rozdział.
Jeśli macie dosłownie minutę to odpowiedzcie na pytania, to bardzo mi pomoże z ogarnięciem tego wszystkiego. No i obok dla przykładu moje własne odpowiedzi.
1. Czy sądzisz, że prowadzisz zdrowy tryb życia? Raczej nie.
2. Ile czasu śpisz? Zwykle około sześciu godzin dziennie.
3. Jaki jest twój ulubiony sport? (Wymień nazwę lub w przypadku nieposiadania takowego napisz żaden/lubię wszystkie). Piłka nożna.
4. Ile czasu poświęcasz na aktywność fizyczną? Około godziny dziennie.
5. Jak często jesz fast foody? Raz-dwa w tygodniu.
6. Ile czasu spędzasz przed ekranem? Cztery godzinny dziennie.
7. W czasie wolnym często spotykasz się ze znajomymi? W roku szkolnym codziennie po lekcjach, a na wakacjach, chociaż kilka razy tygodniowo.
8. Jak często jesz owoce i warzywa? Zwykle codziennie, ale w niezbyt dużych ilościach.
9. Ile wody pijesz? Półtorej litry dziennie, butelki z filtrem to złoto.
10. Ile czasu zajmuje ci nauka? Od godziny do trzech godzin dziennie. W przypadku sprawdzianów zdecydowanie więcej.
Wszystkim, którzy odpowiedzieli, bardzo dziękuję i pozdrawiam.
Kontynuacja tekstu pojawi się niebawem. No i jak na realia tej "książki" i tak jest długi. Ta część liczy 2000 słów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro