Barnes's family
Nieco zmęczony James wyszedł z samochodu i zakluczył go. Schował kluczyki do kurtki i udał się w kierunku domu. Nigdy nie przyznałby tego Samanthcie, ale zakup pojazdu był jedną z ich najlepszych decyzji. Może i dojście do doktor Roynar na piechotę zajmowało mu pół godziny, ale miło było dostać się z terapii do ciepłego domu w dziesięć minut.
Cicho otworzył drzwi mieszkania, po czym wszedł do środka i równie cicho je zamknął. Ściągnął kurtkę i rękawiczki, po czym rozejrzał się. Salon i kuchnia świeciły pustkami. Wszedł po schodach na górę. Drzwi do sypialni Stevena były otwarte na oścież, więc stojąc w wejściu mógł zobaczyć, jak chłopiec śpi, przykryty pod kołdrą z nadrukiem Black Panther. Uśmiechnął się, po czym odwrócił się. W pokoju Rebeccy nadal paliło się światło, drzwi były lekko uchylone. Zerknął przez nie, widząc jak nastolatka zasnęła w łóżku, głowę miała na jakiejś książce. Musiała zasnąć ucząc się, lub udając, że się uczy. Patrząc na oceny dziewczyny, to drugie było bardziej prawdopodobne.
Zgasił jej światło, po czym udał się do swojej sypialni. Sam, jak zwykle, leżała rozwalona na całym łóżku, lekko pochrapując. Bucky nie potrafił się uśmiechnąć, patrząc na żonę. Mimowolnie spojrzał na swoją prawą dłoń, na której widniała złota obrączka. Nadal utrzymywał, że dzień ich ślubu był najszczęśliwszym dniem w jego życiu.
Nie chciał budzić kobiety, wiedział również, jak źle może się to skończyć. Przymknął drzwi, po czym wrócił do salonu. Zdjął buty i walnął się na kanapę.
***
Obudziło go coś, co gwałtownie spadło na kanapę. Barnes otworzył oczy, aby zobaczyć Stevena, siedzącego nad nim. Był już w swoim szkolnym mundurku, tylko włosy miał nieuczesane.
- Mama mówi, że jak zaraz nie wstaniesz to ci nakopie - powiedział chłopiec, a po chwili przybliżył się do ojca i dodał szeptem - Ale mi się wydaje, że tylko sobie żartuje. Zbyt bardzo cię lubi.
- Uwierz mi, twoja mama potrafiła kopnąć mnie dosłownie kilka sekund przed powiedzeniem mi, że bardzo, bardzo mnie lubi. Kobieta zmienną jest - westchnął James, po czym dostał w głowę rękawicą kuchenną.
- Mężu, kochanie moje, mógłbyś proszę ruszyć swoje szanowne cztery litery i podwieźć własne dzieci do szkoły? - usłyszał z kuchni głos Sam.
- A jakie jest magiczne słowo? - odkrzyknął Bucky.
- Chodź tu, bo ci nakopię!
- Oczywiście, skarbie!
Poczochrał syna po włosach, po czym oboje poszli do kuchni. Samantha stała tam już, nadal w piżamie i szlafroku, robiąc dzieciom drugie śniadania i popijając kubek kawy.
- Jedz, Steven - pogoniła syna, a ten usiadł przy stole. Podała mężowi kawę - Proszę, znaj moją łaskę. Rebecca, wyjeżdżacie za dwadzieścia minut! Śniadanie, już!
- No idę, idę - mruknęła Becky, wchodząc do kuchni.
Była już także gotowa, ubrana w mundurek i z plecakiem przewieszonym na jedno ramię. Na mundurek szkolny nałożony miała skórzaną kurtkę, a jej długie, ciemne włosy związane były w luźnego koka. Zamiast usiąść przy stole, podeszła do nadal ciepłego czajnika i nalała sobie wody na kawę. Sam założyła ramiona na piersi.
- Młoda damo, nie masz jeszcze piętnastu lat.
- Czy możliwość picia kawy odblokowuje się w piętnaste urodziny? Dostanę wtedy cały pakiet nowych możliwości, jak w Simsach? List z Hogwartu też przyjdzie? - prychnęła, a na nieprzekonany wzrok kobiety dodała - No, ale tata zawsze mi pozwala!
- I później sobie z tatą na ten temat porozmawiam - zerknęła na męża, który uśmiechnął się do niej nerwowo. Klasnęła w dłonie - Pij to i spadajcie! Już! Nie ma was!
Po piętnastu minutach Becca i Steve pobiegli już do samochodu. Kiedy Bucky zakładał kurtkę, Sam podeszła do niego.
- Dobra, pogadam z nią o tej kawie. Ale, według mnie, to nie jest nic złego...
- Nie chodzi mi o to, ale miło by było, bo aktualne stężenie serum super żołnierza w jej nastoletnim organizmie plus kawa mogą być mieszanką wybuchową - zauważyła Sam - Jeśli jeszcze raz zobaczę, że śpisz na kanapie, a ja cię na nią nie wysłałam...
- Zajęłaś całe łóżko, więc i tak musiałbym spać na podłodze... No i wyglądałaś bardzo, bardzo słodko - bronił się mężczyzna, a ta przewróciła oczami.
- Już mi tak nie słodź. Jak odwieziesz dzieciaki to przyjedź po mnie, jedziemy do bazy, mamy spotkanie - pocałowała go w policzek - No już, zmykajcie!
***
Spotkanie skończyli późnym popołudniem. Nie mieli na świecie aktualnie żadnego kryzysu, co bardzo im odpowiadało. Wyszli z bazy, po czym udali się do swojego auta. Ku ich zaskoczeniu, spotkali przy nim znajomą twarz.
- Miło cię widzieć, Ayo - powiedziała sarkastycznie Samantha, po czym pokręciła głową - Czy możemy pominąć już tą rozmowę i się rozejść? Będzie o wiele bardziej wygodniej...
- Chcemy tylko tego, co najlepsze dla twoich dzieci. Rebecca jest już wystarczająco duża... - zaczęła Wakandianka.
- To my będziemy decydować, na co nasza córka jest wystarczająco dużo - warknęła Kapitan - Obiecałam, że zrobię wszystko, aby miała normalne życie...
- Rebecca nigdy nie będzie mieć normalnego życia. Urodziła się jako super żołnierz, będzie żyła jako super żołnierz i umrze jako super żołnierz - przerwała jej Ayo - Jedyne co jej pozostaje, to się z tym pogodzić i nauczyć się z tym żyć. Organizacje typu Hydra z pewnością wiedzą o jej istnieniu i to tylko kwestia czasu, zanim się tu pojawią, aby ją skrzywdzić lub wykorzystać.
- Nikt nie wykorzysta naszego dziecka. Sami tego dopilnujemy - powiedział Bucky, po czym poszedł w kierunku samochodu, a za nim podążyła jego żona.
Kiedy odjeżdżali, Samantha posłała kobiecie ostatnie spojrzenie. Oparła się o fotel i westchnęła głośno. Zawdzięczali wiele Wakandzie. Kiedy żaden z ich przyjaciół nie chciał podjąć się opieki nad ciężarną bohaterką, oni zrobili to bez wahania. Shuri powiedziała jej kiedyś, że nie była pewna, czy bez ich pomocy Sam przeżyła by porody małych super żołnierzy. Barnesowie byli im za wszystko okropnie wdzięczni, ale nie aż tak, aby oddać im własne dziecko.
Spojrzała na twarz swojego męża. Milczał z zaciśniętą szczęką. Wiedziała, że temat ''wykorzystania Rebeccy'' go bolał. Nigdy by nie pozwolił, aby żadnemu z ich pociech stała się krzywda, a już szczególnie z ręki Hydry.
Położyła mu rękę na ramieniu i spojrzała na niego.
- Nic takiego się nie stanie. Jesteśmy bezpieczni, dzieci są bezpieczne - zapewniła go.
Nie odpowiedział, tylko pokiwał głową. W milczeniu dojechali do swojego domu. Kiedy zaparkowali, James nadal wpatrywał się przed siebie. Kobieta przygryzła wargę.
- Nie możemy jej tam wysłać. Jest za młoda, zbyt wiele okropnych rzeczy mogłoby ją tam spotkać. Może to zły przykład, ale jest tam przecież Wanda ze swoimi dziećmi. Każdy mówi, że się zmieniła, że żałuje Westview, ale ja jej nadal po prostu nie ufam - Kapitan zamknęła na chwilę oczy - W Wakandzie jest na przykład taki Zemo, a to taki typ człowieka, który nawet za kratami namiesza jej w głowie do tego stopnia, że jakoś ją przekona, aby go wypuściła...
- Będziesz mi to całe życie wypominać, prawda? - jęknął Bucky.
- Oczywiście, że tak! Po to tutaj jestem, aby ci przypominać o błędach młodości - Sam pacnęła go lekko w ramię.
- Kogo ja pojąłem za żonę... - Buck spojrzał na nią z uśmiechem, a ta również się uśmiechnęła - Kocham cię.
- Ja ciebie też. Bardzo - Samantha pochyliła się, aby złożyć na ustach męża krótki pocałunek - Ale i tak jestem na ciebie zła, że spałeś na kanapę.
- I z tej okazji wyślesz mnie w nocy na kanapę?
- Bardzo możliwe.
***
Od rozmowy minęło kilka dni. Nie stało się nic szczególnego, Sam praktycznie zapomniała o tamtych zdarzeniach. Wszystko w ich życiu było w porządku, nie czuła, aby jej córce czegoś brakowało.
Wszystko było w jak najlepszym porządku.
Uśmiechnęła się ciepło do kasjerki, po czym wzięła od niej dwa kubki ciepłej kawy. Podeszła z nimi do Torresa, który nieco zmęczony rozsiadł się w fotelu kawiarni.
Nie była to zwykła kawiarnia. To tutaj spotkali się parę lat po tym, jak razem służyli w Afganistanie. To tutaj mu opowiedziała o tym, że jest samozwańczą Falcon. To było, można by tak powiedzieć, ich wspólne miejsce.
Podała mu kubek napoju i usiadła obok.
- Dzięki - powiedział, po czym otworzył wieczko, aby wsypać cukier - Bucky ci pozwolił się ze mną spotkać? Zazdrość już mu minęła?
- Mam wrażenie, że nawet jak Allison urodzi ci drugiego syna, to on i tak będzie zazdrosny - roześmiała się Sam.
- Nadal się dziwię, że wasza dwójka wylądowała razem. I to z dziećmi - zauważył Joaquin - Nigdy nie sądziłem, że chcesz mieć w ogóle dzieci.
- Ja też. James przed ślubem dał mi do zrozumienia, że raczej nic z tego nie będzie, że Hydra pewnie jakoś mu to uniemożliwiła. A tu proszę, trzy miesiące po ślubie zaczynam czuć jak pewna mała istotka kopie mnie po brzuchu - pilotka parsknęła śmiechem - I proszę, Rebecca idzie w tym roku do liceum, Steven rośnie jak na drożdżach... Buck powiedział mi kiedyś, że są podobni do jego i Steve'a, kiedy byli młodzi.
- Becky to czasem czysty Barnes, muszę przyznać - zauważył mężczyzna i upił łyk kawy - A jak z ich mocami? Coś rozrabiają?
- Czasami. Ale zazwyczaj to aniołki, może z lekką szczyptą nastoletniego buntu - Samantha nie chciała mówić o serum super żołnierza w organizmie jej córki - A co tam u ciebie? Jak ci mija życie, Falcon?
- Co cóż...
Wojskowy miał zacząć pewnie jakąś fascynującą opowieść, ale przerwał ją dźwięk telefonu kobiety. Wyjęła go z kurtki i zdziwiła się, widząc numer swojego męża.
- Pewnie zapomniał listy zakupów czy coś - stwierdziła, mając nadzieję, że świat nagle nie zaczął się sypać, a ona jest potrzebna po drugiej stronie globu. Odebrała i przyłożyła telefon do ucha.
- Hej, coś się stało? - zapytała.
- Dzwonili do mnie ze szkoły Beccy - wyjaśnił mężczyzna, a oczy jego żony się rozszerzyły - Muszę po nią jechać.
- Co jej się stało? - przejęła się Samantha, wbijając paznokcie w podłokietniki - Jezus Maria, jeśli ktoś ją tknął...
- Nie, na odwrót. Rzuciła się na jakiegoś chłopaka ze swojego rocznika - powiedział Bucky, a kobieta złapała się za głowę - Nie zraniła go jakoś mocno, ma tylko siniaki na szyi i ogólnie jest lekko poobijany. Ale, z tego co zrozumiałem, nie podejrzewają, że zrobiła to z jakąś szczególnie większą siłą...
- Rząd już wie? Lub Hill? - dociekiwała się Kapitan.
- Nikt się jeszcze nie dobijał.
- Przyjedź po mnie. Jadę z tobą.
***
Samanta wyszła z córką z auta. Nastolatka, bez słowa, ruszyła w kierunku domu. James chciał iść za nią, ale kobieta go zatrzymała.
- Jedź po Stevena, ociągaj się. To będzie trudna, długa rozmowa... - wyjaśniła.
- Może ja z nią powinienem porozmawiać? - zapytał mężczyzna, a ta pokręciła głową.
- Ja to muszę zrobić.
- A ja zrobię to z tobą. To nasza córka.
Chwilę się na niego patrzyła, po czym pokiwała głową. Zamknęli samochód, po czym wrócili do domu. Bekah była już na schodach, a na widok rodziców jęknęła.
- Wracaj - rozkazała kobieta - Musimy pogadać.
- Nie rozumiem, o czym niby mamy rozmawiać - dziewczyna podeszła do nich - Popchnęłam go i poddusiłam, jestem zawieszona na tydzień, dostałam szlaban, a wy macie przeze mnie problemy z rządem i Tarczą. Jestem najgorsza, bla bla bla.
- Rebecca, jesteś silniejsza niż inni. Mogłaś mu zrobić wielką krzywdę. Wiesz, że rząd na nas patrzy, rząd patrzy na ciebie i Steva'a... - mówił James.
- Mam to w nosie! Poza tym, ten gnojek Henry sobie na to zasłużył! Ktoś musiał dać mu nauczkę, dostał po prostu za swoje! - warknęła Becky.
- Nie możesz bić ludzi, bo uważasz, że na to zasłużyli! - krzyknął brunet, a jego córka parsknęła śmiechem.
- Z całym szacunkiem, ale oboje, a już szczególnie ty, jesteście ostatnimi ludźmi, którzy mają prawo mówić mi takie bzdury! - wskazała na niego z wściekłością w oczach.
Zamilkli. Sam spojrzała się na męża, któremu odjęło mowę. Tak, Rebecca wiedziała o jego przeszłości, jako Zimowy Żołnierz, ale kobiecie nigdy nie przyszło do głowy, że dziewczyna byłaby zdolna powiedzieć coś takiego własnemu ojcu, który tak ją kochał.
Ta musiała dopiero zrozumieć, co dopiero powiedziała, bo szczęka jej się rozluźniła, a oczy zaszkliły.
- Tato, ja...
- Mam tego dosyć - warknęła Sam, podchodząc do niej - Oddajesz mi telefon i komputer i wracasz do pokoju, masz szlaban!
- Daj mi proszę wyjaśnić... - poprosiła nastolatka - Ja nie chciałam...
- Marsz do pokoju! Pogadamy później - rozkazała Kapitan.
- Nie będziesz mnie traktować jak małą dziewczynkę! - oburzyła się Bekah.
- Jestem twoją matką i będę...
Nie mogła dokończyć, bo Rebecca w złości pchnęła ją na ścianę na przeciwko. Kobieta wpadła na nią, zwalając z niej wszystkie obrazki i zdjęcia.
- Sam! - Buck podbiegł do niej, pomagając jej wstać - Nic ci ni jest?
- Tak, wszystko w porządku - pozwoliła mu, aby pomógł jej wstać.
Usłyszeli, jak ktoś biegnie po schodach. Sylwetka ich córki tylko chwilę mignęła im przed oczami, kiedy to wbiegła do swojego pokoju zamykając go. Sam chciała już tam iść, a jej mąż złapał ją za ramię.
- Dajmy jej chwilę - zaproponował - Miała ciężki dzień, porozmawiamy z nią wieczorem. No, i po tym jak rok temu urządziła sobie ze Stevem konkurs skakania z okna, nie może go otworzyć na oścież. Nie ucieknie.
Pokiwała głową, po czym przejechała dłońmi po włosach. Ta sytuacja była dla niej tak bardzo nieprawdopodobna, że nie mogła nadal w to uwierzyć. Becky oazą spokoju nigdy nie była, ale żeby zaatakować kolegę...
- Sam, wiem, co o tym mówiłaś, ale chyba powinniśmy się zastanowić nad propozycją Ayo - stwierdził Bucky - Miała rację. Bekah dojrzewa, nie radzi sobie z emocjami. Powinna gdzieś nauczyć sobie z tym radzić, a ja jedyne czego mogę ją nauczyć, to jak poprawnie złamać komuś nos...
- Zgoda - przerwała mu żona, a ten uniósł brew.
- Zgadzasz się, abym nauczył ją łamać nosy, czy na wysłanie ją do Wakandy? Bo nie wiem co brzmi bardziej nieprawdopodobnie...
- Wakandę. Masz rację, to dobry wybór - powiedziała kobieta i spojrzała na niego - Jeśli Becca się zgodzi. Nie wyślę jej tam bez jej zgody.
James pokiwał głową, a Sam przyjrzała się mu. Widziała, że słowa jego córki go zraniły. Nie spodziewał się czegoś takiego, nie od niej. Położyła dłoń na jego szyi.
- Nie miała tego na myśli, wiesz? Była zła...
- Wiem. Idę odebrać Stevena. Wieczorem z nią pogadam. Zobaczę jeszcze, czy jakimś cudem nie otworzyła tego okna.
Miał już odejść, ale ta przyciągnęła go do siebie i pocałowała go krótko. Spojrzał na nią, po czym wyszedł z mieszkania.
***
Bucky rzeczywiście próbował porozmawiać ze swoją córką. Ale skończyło się to krzykami, wyzwiskami i zniszczonym krzesłem. Dziewczyna od tego czasu prawie w ogóle nie odzywała się do swoich rodziców. Na posiłkach milczała, a większość czasu spędzała w swoim pokoju. Zaczęła się nawet kłócić ze Stevenem, z którym zawsze miała świetny kontakt, jak na prawie pięć lat różnicy.
James miał dosyć. Widział, jak to oddziałuje na jego rodzinę. Sam też zamknęła się w sobie. Nie próbowała się porozumieć z Rebeccą, spędzała więcej czasu w bazie i przestała się nawet oburzać, kiedy jej mąż po późnym powrocie do domu nie spał w ich sypialni, tylko na kanapie w salonie.
Ktoś musiał coś z tym zrobić i spadło to na mężczyznę, który doskonale wiedział co ma zrobić.
Spanie na kanapie wykorzystał w kwestii żony. Skłamał jej, że jego stan psychiczny nieco się pogorszył i doktor Reynor chciała pogadać o tym z nimi obojga. Poprosił ją, aby przyjechała na terapie wcześniej, a on odwiezie ich córkę ze szkoły do domu. Przejęta Samantha od razu się zgodziła.
Bekah jednak szybko zorientowała się, że coś jest nie tak, kiedy po lekcjach wracali inną drogą niż zwykle.
- Oddajecie mnie do okna życia? Do jakiejś katolickiej, prywatnej szkoły z przerażającymi zakonnicami? - zapytała - Jestem już chyba nieco za duża i wątpię, że mnie przyjmą...
- Nie. Muszę podjechać do doktor Reynor, zapomniałem dowodu - skłamał mężczyzna, starając się patrzeć na drogę, a nie na córkę.
- I nie mogłeś mnie najpierw odwieźć do domu? - prychnęła - Po co ja ci tam jestem potrzebna?
- Masz nadal szlaban, twoja matka ukatrupiłaby mnie, jakby się dowiedziała, że zostawiłem ciebie samą - mruknął Bucky.
Zatrzymali się na parkingu, a mężczyzna zgasił silnik. Nakazał dziewczynie iść z nim, argumentując, że dzieci nie zostawia się w aucie. Ta coś burknęła pod nosem, ale schowała telefon i poszła za nim. Przez moment mężczyzna czuł się jak prawdziwy mistrz zbrodni.
Kiedy weszli do gabinetu, siedziała tam już terapeutka. Na jednym z trzech krzeseł przed biurkiem siedziała Sam, widocznie zdziwiona. Becky spojrzała na ojca.
- Wow, należą ci się gratulacje za najlepszy, mroczny plan roku - zakpiła, po czym spojrzała na starszą kobietę - Można zamienić tą sesję rodzinną na terapie dla małżonków? W sensie, im się przyda o wiele bardziej niż mi, gdyby pani wiedziała...
- Właśnie widzę - przerwała jej Christina - Usiądźcie, proszę. Twój ojciec to ogarnięty człowiek, jeśli uważa, że potrzebna wam jest pomoc, to tak musi być.
Nastolatka znowu mruknęła coś pod nosem, po czym usiadła na środkowym krześle. James do niej dołączył, otrzymując mordercze spojrzenie od swojej żony.
Cóż, dziś będę definitywnie spał na kanapie, pomyślał.
- Z tobą jeszcze nie rozmawiałam, więc zobaczmy co o tobie wiemy - terapeutka wyciągnęła jakąś książkę i zaczęła przewracać w niej kartki, a po chwili zatrzymała się na jednej ze stron. Z odległości były Zimowy Żołnierz widział zdjęcie nastolatki - Rebecca Sarah Barnes, urodzona w 2024. Uznana jako monitorowane potencjalne zagrożenie z powodu odziedzionego po ojcu serum super żołnierza w jej organizmie. Uczennica, niekarana. Na koncie jedynie kopnięcie w przyrodzenie, rzucenie o ścianę i próba uduszenia innego ucznia, Henry'ego Feggsa... Dosyć kreatywne, nie powiem.
- Miałam taki plan od paru tygodni. Chciałam jeszcze połamać mu nogi, ale nauczycielka nas znalazła i plan szlag trafił - dodała dziewczyna z uśmiechem, a Sam pacnęła ręką w czoło.
- Co cię skłoniło do zrobienia tego wszystkiego? - zapytała doktor Reynor - Nie mogła to być nagła sytuacja, skoro, jak powiedziałaś przed chwilą, planowałaś to wszystko od kilku tygodni.
- Był kretynem, większym niż codziennie - wyjaśniła Bekah, a na widok nieprzekonanej miny psycholog jęknęła - No dobra! Gadałam sobie z moimi znajomymi na przerwie i jedna z nich, Yolanda, oznajmiła nam, że chce pójść do wojska, jak jej rodzice i żaliła się nam, że im się to nie podoba. No i Henry i jego paczka to usłyszeli i zaczęli się z niej nabijać, że jak to baba w wojsku. Wkurzona powiedziałam, że moja mama przecież była w wojsku, a on powiedział, że w to nie wierzy. Że jest tylko produktem rządu, maskotką, która ma pokrzepiać serca ludzi. I mówił, że mój tata to morderca i... Nie wytrzymałam.
W pokoju nastała cisza. Nawet Samantha nie wiedziała co powiedzieć, tylko wpatrywała się niepewnie w swojego męża, to w Rebecce. Fakt, że jego córka musiała cierpieć za to, kim byli jej rodzice był dla Bucka druzgocący. Chciał dla niej wszystkiego dobrego...
- Czy to zdarzało się wcześniej? Takie rzeczy, takie teksty? - dopytywała się terapeutka, a dziewczyna smutno pokiwała głową - Po minach twoich rodziców widzę, że nic o tym nie wiedzieli. Dlaczego z tym do nich nie przyszłaś?
- Bo mają chyba większe problemy niż to, że czasem ktoś powie mi coś niemiłego, albo... - nastolatka przerwała na chwilę - Nie czuję się dobrze. Czuję się dziwnie, będąc przymuszona do tego, aby ukrywać moje umiejętności. Mam wrażenie, że się marnuję. Że mogłabym robić coś zupełnie innego, być kimś zupełnie innym...
Po jej policzku pociekła łza, którą szybko starła rękawem kurtki. Pociągnęła nosem, po czym wstała i wyszła z pomieszczenia, trzaskając głośno drzwiami. Samantha wstała, ale starsza kobieta poprosiła ją, aby dała córce chwilę spokoju.
- To wyznanie musiało być dla niej ciężkie. Musi się uspokoić.
- Gdybym tylko wiedziała, to bym ją od razu zabrała z tej szkoły, nawet na drugi koniec pieprzonego kraju! - Kapitan zaczęła chodzić zdenerwowana po pokoju - Dzieci wojskowych są czasami takie wredne... Ale nie mogę jej posłać do publicznej szkoły! Nawet, gdyby rząd mi pozwolił, jak mam powiedzieć dyrektorowi, że moja córka nie może uczęszczać na zajęcia sportowe, bo jest nieco zbyt silna...
- Tu chyba nie chodzi o to, czy Rebecca chodzi do publicznej, czy prywatnej szkoły - doktor Reynor pokręciła głową - Czy kiedykolwiek uczyła się walczyć, czy jakkolwiek poprawnie używać swoich mocy?
- Próbowałem nauczyć jej jakiejś samoobrony, ale potem moja żona się dowiedziała... - wyjaśnił Bucky, a ta spojrzała na niego z wyrzutem.
- Jedyne czego chcę, to zapewnić moim dzieciom na tyle normalne życie, na ile to możliwe! Każdy zawsze będzie wiedział, kim są ich rodzice, ale nie muszą doświadczać tego całego superbohaterskiego cyrku! - awanturowała się Samantha.
- Może właśnie ten superbohaterski cyrk jest potrzebny Rebecce - zauważyła terapeutka - Dziewczyna czuje się inna, niezrozumiana. Wrzuciliście ją w wir normalnego życia i karzecie jej sobie z tym jakoś radzić. Nie możecie od niej wymagać, że da sobie z tym radę. I to samo za parę lat może spotkać Stevena.
Bucky spojrzał na pilotkę, która stanęła nad nim. Położyła ręce na oparciu jego krzesła.
- To co mamy zrobić? Wziąć ją ze szkoły i zamiast tego uczyć walczyć? Może od razu wyślę czternastolatkę na misję! - prychnęła.
- Nie. Ale doszły mnie słuchy, że od paru lat Wakanda ma dla was ciekawą ofertę. Pomogli twojemu mężowi, nie byłby sobą, gdyby nie oni. Może pomogą także jej.
Małżeństwo Barnes spojrzało na siebie. Podziękowali kobiecie, po czym wyszli z gabinetu.
Do domu dojechali w milczeniu. Rebecca chciała szybko pobiec do swojego pokoju i zamknąć się w nim na dobre, ale jej ojciec złapał ją za ramię. Spojrzała na nich i rozłożyła ręce.
- Dobra, może powinnam wam powiedzieć, że mi dokuczają... - zaczęła lekko drżącym głosem - Ale macie tyle na głowie...
- Tak, mamy dużo na głowie. Ale ty i Steven to nasz priorytet i zawsze tak będzie - zapewnił ją James - I jeśli dzieje się coś złego...
- To co zrobicie? - Becky parsknęła śmiechem, ale po jej twarzy znowu spłynęło parę łez - Przeniesiecie mnie do innej szkoły? To nic nie zmieni! Nie możecie wziąć ze mnie tego głupiego serum...
- Nie możemy - przyznała Sam, podchodząc do córki - Ale możemy wysłać cię do Wakandy.
Bucky spojrzał na kobietę zdziwiony. Nie spodziewał się, że tak szybko się na to wszystko zgodzi, nie spodziewał się, że w ogóle się na to zgodzi. Dzień pełen niespodzianek.
- To chyba najdziwniejszy szlaban, jaki kiedykolwiek dostałam... - Bekah starła z policzków łzy - Ale ty mi tam na przegląd do lekarza nigdy nie pozwalałaś polecieć! Zawsze się upierałaś, że jest tam Zemo, Wanda Maximoff...
- Jest. Jest tam wiele rzeczy, które mogą być dla ciebie niebezpieczne. Ale oni pomogli twojemu ojcu, kiedy tego potrzebował. To dzięki nim bezpiecznie urodziłam ciebie i Steve'a, jednocześnie przeżywając poród. To oni zajmowali się wami i was leczyli, kiedy nikt nie chciał nam pomóc. I chcieli pomóc tobie z problemem, którego twoja własna matka nie potrafiła dostrzec. Ale teraz dostrzegam.
- Co to znaczy? - nie rozumiała nastolatka.
- Mam dla ciebie propozycje. Możemy znaleźć ci nową szkołę, oczywiście prywatną. Możesz spróbować jeszcze raz, od nowa. Możemy zrobić to, albo wysłać cię do Wakandy, choćby na rok. Będziesz się tam uczyć normalnie, jak w szkole, ale także nauczą się walczyć - wyjaśniła Samantha - Decyzja należy do ciebie, nie musisz jej podejmować tu i teraz. Cokolwiek wybierzesz, ja z twoim staruszkiem będziemy cię wspierać, bo jesteś naszą córką i cię kochamy.
Bucky po prostu pokiwał głową, nie czując, że trzeba cokolwiek dodawać. Dziewczyna spojrzała na nich, po czym poszła do swojego pokoju. Nawet z salonu mogli usłyszeć trzask drzwi. Mężczyzna spojrzał na swoją żonę, która zalała się łzami. Podszedł do niej i mocno ją objął, a ona zrobiła to samo.
- Jestem okropną matką... Jak ja mogłam... - łkała, a James pogłaskał ją po włosach.
- Nie, nie jesteś. Dostrzegłaś, że coś jest nie tak i naprawiłaś to. Jest w porządku - zapewnił ją, choć on sam nie czuł się ojcem roku.
***
Relacje między całą trójką zdecydowanie się poprawiły. Rebecca już nie milczała, starała się angażować w życie rodzinne. Nawet sama z siebie chciała pójść z matką kupić jakieś ubrania, chociaż szczerze tego nienawidziła. Mężczyzna wiedział, co to oznacza i dostrzegał, że jego żona również się zorientowała.
Podjęła swoją decyzję.
Kiedy Sam pewnego wieczoru poszła na drinka z Joaquinem (Nie obchodzi mnie, że ma dzieci i żonę, jeśli dowiem się, że choćby siedział zbyt blisko ciebie...), Bucky postanowił być dobrym mężem i zrobił zakupy. Kiedy wrócił do domu, dostrzegł jak Becca siedzi w salonie ze Stevenem, tłumacząc mu jakieś zadanie. Chwilę się na nich patrzył, ale chłopiec zdał sobie sprawę, że jego ojciec wrócił do domu, więc szybko do niego podbiegł.
- Wróciłeś! - ucieszył się, ściskając go - Becky pomogła mi w zadaniu z matematyki! Już wszystko rozumiem!
- To świetnie! - uśmiechnął się James, patrząc na córkę, która podeszła do nich powoli.
- Coś tam z niego będzie - zaśmiała się - Dobra, teraz leć do pokoju i zrób te dwie strony. Potem mi pokażesz. Jak większość będzie dobrze, pogram z tobą jutro w piłkę.
- Ale czad! Lecę! - Steve wziął podręcznik, po czym pobiegł do swojego pokoju.
James poszedł do kuchni odłożyć torby. Rebecca natychmiast znalazła się przy nim, pomagając mu wszystko rozpakować.
- Albo udało ci się otworzyć to okno i przy okazji je zepsuć, albo podjęłaś ostateczną decyzję - stwierdził były Zimowy Żołnierz - Mam ogromną nadzieję, że chodzi o to pierwsze, bo męczyliśmy się z tym oknem kilka dni...
- Przysięgam, już nigdy nie będę urządzać żadnych konkursów na to, kto dalej skoczy z okna. Albo kto szybciej zgniecie toster, albo kto pierwszy wyrwie drzwi z framugi. Boże, byłam chorym dzieckiem.. - Becca zaśmiała się nerwowo, po czym wzięła głęboki wdech - Tak, tato. Zdecydowałam. Chcę pojechać do Wakandy. Może tam się jakoś odnajdę...
Bucky wypakował ostatnie produkty, po czym usiadł na jednym ze stołków. Jego córka zrobiła to samo.
- Zawsze myślałem, że będzie ci łatwiej - zaczął - Nie dostałaś tych mocy pewnego dnia, po prostu się z nimi urodziłaś i nigdy nie miałaś innego życia, nigdy nie było przed i po. Myślałem, że to dzięki temu dasz sobie radę. Masz za matkę bardzo silną osobę, więc masz to w genach.
- Ej, ojca też mam silnego - Bekah uderzyła go w ramię - Ale masz rację. Nigdy nie miałam innego życia, żyję ze świadomością, że jestem ''monitorowanym potencjalnym zagrożeniem''. I te umiejętności... Nie jest mi żal, że je mam. Jest mi żal, że kiedy potrafię uderzeniem wyrwać drzwi z framugi lub wyskoczyć z szóstego piętra i się nie zabić, jestem zmuszona udawać normalną nastolatkę, kiedy ewidentnie nie jestem normalną nastolatką.
Znowu zaczęła płakać, a Bucky złapał ją za rękę. Nigdy nie wiedział co robić w takich sytuacjach, to Samantha była od pocieszenia. Dziewczyna pociągnęła nosem, po czym kontynowała.
- Za każdym razem, kiedy jemy sobie spokojnie obiad, a Hill dzwoni do was mówiąc, że świat się wali, czuje się źle. Też dlatego, że się martwię o was, ale też dlatego, również mogłabym pomóc, że to mój cholerny obowiązek! I kiedy dwa lata temu uczyłeś mnie jakiś podstaw, byłam taka szczęśliwa... A potem...
- Rozumiem - powiedział James łagodnym głosem i spojrzał na nią - Posłuchaj, to nie tak, że od razu polecisz na misje. Jesteś silna, jesteś bystra, masz serce, ale nie umiesz walczyć. Nie każdy zły gość odpadnie, kiedy rzucisz w niego drzwiami. Niektórzy zrobią unik, niektórzy roztrzaskają te drzwi, a niektórzy za pomocą umysłu sprawią, że to te drzwi wlecą w ciebie. I musisz się nauczyć jak się przed tym bronić i to po to pojedziesz do Wakandy.
- Dziękuję - wyszeptała dziewczyna, po czym przytuliła się do niego, a ten również ją objął. Siedzieli tak w milczeniu, który co jakiś czas przerywał szloch brunetki. Po chwili, nie odrywając się od mężczyzny, dodała cicho - Jestem z was dumna. Z ciebie i mamy. Nie chciałabym mieć innych rodziców, nawet jeśli niektórzy mówią o was okropne rzeczy.
Nic nie odpowiedział, tylko mocniej przytulił dziewczynę.
***
- Mogę wejść? - spytała Samantha, stojąc w wejściu do pokoju nastolatki.
Trochę rzeczy z niego ubyło, aby pojawić się w dwóch walizkach i torbie, rozstawionych na podłodze. Były całe zapakowane, a Rebecca właśnie zapinała ostatnią z nich.
- O, tak, jasne - powiedziała, biorąc walizkę odsuwając ją pod okno - Już jestem spakowana. Wiem, że wyjeżdżam koło południa, ale wolałam być już gotowa, żeby jutro nie panikować. To zadanie zostawię tobie i tacie.
- Tata zaczął panikować już wczoraj, ja już powoli zaczynam się trząść i martwić się, czy będą cię tam odpowiednio karmić - zaśmiała się kobieta siadając na łóżku. Przyjrzała się córce - Stresujesz się?
- Ku mojemu własnemu zdziwieniu, ani odrobinę - dziewczyna walnęła się na łóżko, obok matki - Właśnie czuje się... Świetnie. Wiem, że to dobry wybór i cieszę się, że będę się uczyć tego wszystkiego. Że będziecie ze mnie dumni.
Sam pokręciła głową, biorąc córkę za rękę.
- Już jesteśmy z ciebie dumni.
Becca uśmiechnęła się szeroko, widać było, że łzy jej napływają do oczu. Zwróciła wzrok w dół, po czym znowu spojrzała na kobietę.
- Nie miałam okazji cię wcześniej przeprosić. Za to, że cię wtedy popchnęłam. Nie powinnam była, przepraszam.
Jej matka dla żartu wyszczerzyła oczy, i złapała się za serce.
- Gdyby nie fakt, że jesteś super żołnierzem, pomyślałabym, że jesteś adoptowana. W naszej rodzinie przeprosiny nie są czymś szczególnie łatwym - zaśmiała się - Nic się nie stało, myszko. W Wakandzie cię nauczą jak sobie z tym wszystkim radzić. Zadzwoniła do mnie nawet Wanda. Jej dzieci też mają się zacząć uczyć podstaw walki, więc nie będziesz sama.
- A to nie było tak, że nie ufałaś Wandzie i jej dzieciom? - zdziwiła się Becky - W końcu, Westview...
- Nadal jej nie ufam i chyba nigdy jej nie zaufam. Potrafię zrozumieć jej ból, ale nie potrafię zrozumieć, że męczyła niewinnych ludzi, aby na chwilę odzyskać Visiona - wyjaśniła pilotka - Ale kto wie, może jej dzieci nie są aż tak... dziwne. Miałabyś w końcu podobnych sobie znajomych...
- Byłoby fajnie - uśmiechnęła się nastolatka, nieco rozmarzona.
- Ale pamiętaj, jesteś tam przede wszystkim, aby się uczyć. Masz słuchać Ayo i być grzeczna. Okazywać T'Challi odpowiedni szacunek, jest w końcu królem. Tylko mu się nie kłaniaj, opowiadałam ci chyba kiedyś o wujku Bannerze. I pod żadnym, ale to żadnym pozorem, nawet nie zbliżasz się do ich więzienia, a w szczególności do Zemo. Bo przysięgam, jeśli ten drań choćby się do ciebie zbliży...
- To chyba nie tak, że on może chodzić sobie po całej Wakandzie - zauważyła ze śmiechem Rebecca, ale pokiwała głową - Dobrze, będę grzeczna. A ty pomagaj Stevenowi w matmie i nie krzycz na tatę za każdym razem, kiedy nie zaśnie w tym samym łóżku co ty.
- Jak będziesz kiedyś tak konkretnie zakochana, to zrozumiesz o co chodzi. Pewnego dnia.
***
Bucky, jako w końcu bardzo dobry ojciec, pomógł córce z walizkami, chociaż na dobrą sprawę mogła znieść je sama. Włożyli je do samolotu, a towarzyszyła im zniecierpliwiona Ayo.
- Pożegnajcie się szybko, musimy być na czas - powiedziała krótko, po czym weszła do samolotu.
- Ja też dostanę kiedyś taką dzidę? - spytała Becky, wskazując na włócznie wojowniczki.
- Zobaczymy - James zaśmiał się nerwowo, mając jednak nadzieję, że córka szybko nie wydłubie nikomu oka. Przytulił ją mocno i pocałował w czoło - Mam coś dla ciebie. Żebyś pamiętała o staruszku.
- Proszę cię, o was nie da się zapomnieć - prychnęła Rebecca, ale zesztywniała, kiedy jej ojciec zdjął z siebie jeden z nieśmiertelników. Patrzyła to na niego, to na mężczyznę - Nie, nie mogę...
- Po narodzinach Stevena postanowiłem, że oprócz ulepszonych genów dostaniecie po mnie coś jeszcze. Może nie jest to niezwykle modne, ale będzie ci przypominać, że jesteś Barnesem i tu jest twój dom - założył jej nieśmiertelnik na szyję. Pomimo tego, że nastolatka należała do ludzi raczej wysokich, plakietka z imieniem jej ojca sięgała jej do pępka.
Spojrzała na niego, a po chwili znowu wyściskała ojca. Ten poklepał ją po plecach, śmiejąc się. Kiedy się od niego odsunęła, przytuliła się do swojej matki, stojącej z synem metr dalej.
- Przestań, bo się popłaczę - parsknęła Sam, ale również ją przytuliła - Jak świat nie wybuchnie to za trzy miesiące cię odwiedzimy, obiecuję. Będę dzwonić.
- Będę ci robić awantury, że ciągle trujesz mi dupę - obiecała Bekah.
- Czyli jesteśmy umówione.
Zaśmiały się, po czym odsunęły od siebie. Becca spojrzała na swojego młodszego brata, patrzącego na nią trochę smutnymi oczami.
- Nie skacz z okien jak mnie nie będzie, okej? Poczekaj aż wrócę - poprosiła brunetka ze łzami w oczach.
- Dobrze. Ale będę tęsknił - stwierdził cicho chłopiec, a ta objęła go i potarmosiła po włosach.
- Ja też, młody...
Odsunęła się od niego i spojrzała ostatni raz na swoją rodzinę. Uśmiechnęła się, po czym weszła do samolotu. Drzwi zamknęły się, a maszyna zaczęła przygotowywać się do startu. Bucky objął żonę, która trzymała ręce na ramionach Steve'a. We trójkę patrzyli, jak samolot odlatuje, a ich mała dziewczynka zmienia się w prawdziwą kobietę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro