*
Shot to delikatnie zmieniony drugi odcinek serialu Falcon and Winter Soldier, parę dialogów i sytuacji jest inne no i Sam jest kobietą. Więc ostrzegam przed spoilerami. Postaci Isaaha została zmieniona płeć, aby bardziej pasowała do tego, że Samowi została zmieniona płeć. Zapraszam.
Sam poprawiła swoją kitkę, po czym weszła weszła na teren budynku. Flag - Smashers nie pozwalali jej spać, ani normalnie funkcjonować od momentu, kiedy zaatakowali jej przyjaciela i pokazali się światu. Grupa super żołnierzy wyglądała na śmiertelnie niebezpieczną. No i byli anarchistami, a to było ostatnie czego potrzebował teraz świat, po ostatnich pięciu latach.
Kobieta nie pałała miłością do rządu, szczególnie po akcji z tarczą, ale taki rząd był lepszy niż żaden.
Kiedy dostrzegła Jamesa Buchanana Barnesa, zmierzającego z zaciśniętymi ustami w jej stronę, niespecjalnie się zdziwiła. Wiedziała, że prędzej czy później znajdzie ją, aby jej wszystko wypomnieć i totalnie ją zgnoić.
Jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, jak ogromny błąd popełniła.
Nie wyglądał źle, jak na ponad stuletniego byłego Zimowego Żołnierza. Włosy miał krótsze, brodę też. Z metalowym ramieniem nadal wyglądał na pseudocyborga, co trochę odejmowało mu od atrakcyjności. Nie, żeby Sam uważała go za takiego...
Im bliżej niej był, tym na bardziej wkurzonego i żądnego mordu wyglądał wyglądał. Czyli wszystko było z nim w normie.
- Nie powinnaś oddawać tej tarczy - powiedział do razu, jakby ta tego nie wiedziała.
- Ciebie też miło widzieć - odparła, przechodząc obok niego.
- To niewłaściwe - kontynuował brunet, a Sam, wzdychając, stanęła i spojrzała na niego.
- Jestem nieco zajęta, Buck. Ta sprawa musi nieco poczekać - wyjaśniła spokojnie, licząc na to, że ten zrozumie.
Oh, jak się myliła.
- Na prawdę nie spodziewałaś się czegoś takiego? - Barnes nadal drążył temat.
- Oczywiście, że się tego nie spodziewałam! - oburzyła się dziewczyna, mówiąc prawdę - Myślisz, że łatwo mi na to patrzeć? Jak biega po boisku i rozdaje autografy, a ludzie nazywają go Kapitanem?
- To nie tego chciał Steve...
Sam pokręciła głową, przewracając oczami.
- Co niby mam zrobić? Ogłosić Ameryce, że zmieniłam zdanie? - zapytała, po czym poklepała go po plecach - Miło się gadało, ale jestem zajęta.
Spróbowała odejść, ale Bucky i tak za nią podążył. Jęknęła, patrząc się w górę.
- Nie miałaś prawa oddać mu tej tarczy! - nadal się awanturował, niczym małe dziecko, którym czasem mentalnie był.
Samantha znowu stanęła i podeszła do niego, coraz bardziej poirytowana.
- Nie będziesz mi prawił wykładów co mogę, a czego nie mogę. Nikt nie ma takiego prawa, a już szczególnie ty - warknęła, mierząc go wzrokiem - Temat jest skończony. Poza tym, mam inne problemy na głowie.
Bucky wydawał się dosyć nieprzekonany, więc dla świętego spokoju Sam postanowiła mu opowiedzieć pokrótce o Flag - Smashers. Kompletnie olała jego brak zaufania do Red Winga, argumentując że może w tym wszystkim chodzić o Wielką Trójkę.
- Jaką Wielką Trójkę? - nie rozumiał Barnes.
- Wielką Trójkę - powtórzyła Samantha, jakby była to najbardziej logiczna rzecz na świecie.
- Kogo?
- Roboty, kosmici i czarodzieje - wyjaśniła brunetka, choć dla niej, po kilku latach działania w Avengers, to wszystko było bardzo przejrzyste i zrozumiałe.
- Nie ma czegoś takiego...
- Jest coś takiego!
- Nie, nie ma.
- Za każdym razem, kiedy bronimy Ziemi, bronimy ją przed kimś z Wielkiej Trójki! - upierała się Sam.
- To przed czym teraz bronisz Ziemii, Dzwoneczku? - zakpił Bucky, a Wilson aż odchyliła głowę ze zdziwienia jego słowami.
- Skąd wiesz o Dzwoneczku?
- Urodziłem się w 1917, a nie na innej planecie...
Po kolejnej wymianie zdań połączonej z docinkami i rozważaniami o tym, czy doktor Strange jest czarodziejem czy czarownikiem, Sam machnęła ręką.
- Nieważne. Ci goście nie używają magii, tylko są mega silni. Tak samo jak ty, niezwykle upierdliwy typ z dziwnym fetyszem na wpatrywanie się w ludzi - podsumowała, nie mogąc się powstrzymać przed dodaniem ostatniego zdania. Poczuła się jak małe dziecko, które przeklnęło przy innych i miało z tego głupią satysfakcje, ale olała to.
- Idę z tobą - krzyknął za nią Barnes, kiedy poszła w stronę samolotu.
- Nie, nie idziesz! - odparła, nie czując, aby była jej potrzebna ponad stuletnia opiekunka.
To samo uczucie towarzyszyło jej, kiedy ze wzajemnością wpatrywała się w Bucka w samolocie. Normalnie, może by się cieszyła, że go widzi, nawet gdyby sobie trochę docinali. Może poczułaby się jak przed Blipem, jakby wszystko było znowu w porządku. To naprawdę nie było tak, że go nie lubiła.
Po prawie minucie walki na spojrzenia wstała, co zrobił również brunet.
- To jaki jest plan? - zapytał.
Samantha zignorowała go, wkładając słuchawkę do ucha. Bucky znowu usiadł, jakby nie mógł się zdecydować, co ma robić. Na oko dziewczyny był tam kompletnie niepotrzebny, tylko ją irytował.
- Świetnie, czyli nie ma planu... - zakpił.
- Trzydzieści sekund! - krzyknął Torres, stojąc przy wyjściu z samolotu.
- Miłego lotu, Buck - powiedziała Sam, zmierzając w stronę przyjaciela.
- Nie możesz mnie tak nazywać - oburzył się brunet, a Falcon, nieco rozbawiona, uniosła brew.
- Niby czemu? Steve tak do ciebie mówił - nie rozumiała.
- Steve znał mnie dłużej i Steve miał plan - argumentował były Zimowy Zołnierz.
- Mam plan - mruknęła Sam, kierując się do wyjścia.
- O tak? Niby jaki?!
Samantha nie odpowiedziała mu, bo z uśmiechem wyskoczyła z lecącego samolotu. Rozprostowała mechaniczne skrzydła i zaczęła lecieć w wyznaczonym kierunku, wypuszczając Red - Winga na wolność.
Na chwilę zapomniała o Buckym, Flag - Smasherach i Johnie Walkerze. Skupiła się na lataniu, na tym jak bardzo kochała to uczucie. Wiedziała, jak typowo to brzmiało, ale czuła się wtedy zawsze wolna, lekka, niezależna. Wszystkie kłopoty na chwilę odchodziły w niepamięć, a zastępowała je buzująca w żyłach adrenalina i wielkie, nieopisane szczęście.
Red - Wing pokazał jej, jak James leci prosto na drzewa, aby z niewielką gracją upaść za ziemię. Nie mogła powstrzymać śmiechu, kiedy małe urządzenie pojawiło się przed jego zmarnowaną twarzą, pokazując to wszystko Falcon.
- Zabierz mi to z twarzy - warknął tylko brunet, a ta, trochę roześmiana, nakazała mu, aby dołączył do niej w opuszczonym budynku.
Nadal obserwowała go i jego próby zniszczenia Red - Winga, kiedy był już w środku. Nie zwróciła na niego jednak większej uwagi, kiedy w końcu do niej dołączył. Modliła się tylko w myślach, aby nie wpłynął negatywnie na misję, na której tak okropnie jej zależało. Nawet nie patrząc na niego wiedziała, że znowu robił to swoje ''dziwne wpatrywanie się''.
Na obrazie wysłanym jej przez Red - Winga, grupka ludzi nosiła coś w dużych skrzyniach. Kiedy Bucky chciał tam iść, złapała go szybko za ramię. Ten spojrzał na nią, dosyć zdziwiony. Sam potrafiła to zrozumieć, mało osób startowało do byłej lalki Hydry.
- Nie jesteśmy zabójcami - powiedziała cicho, chcąc mu uświadomić, że nie przylecieli tu z taką misją, o której prawdopodobnie myślał James.
Ten mruknął tylko coś pod nosem, po czym poszedł na drugą stronę budynku, tam gdzie byli Flag - Smashers. Sam dyskretnie za nim podążyła, co chwilę niepewnie się rozglądając. Na nagraniu z Red - Winga widziała z jaką dyskrecją porusza się mężczyzna.
- No proszę, chwila w Wakandzie i stała się z ciebie Biała Pantera - zakpiła.
- Biały Wilk - poprawił ją.
Dotarła na miejsce krótko po nim, na co ten zdziwił się delikatnie. Szybko wrócili do obserwowania Flag - Smashers. Barnes znowu już miał na nich ruszyć, ale ta znowu złapała go za ramię, a ten znowu spojrzał się na nią, jakby była z innej planety.
- Mam ramię z Vibranium, mogę się nimi zająć - warknął cicho.
- A ja mogę latać. I co z tego? - szepnęła z irytacją w głosie - Czekaj. Chcę zobaczyć gdzie jadą.
Ten nadal upierał się, że są tam tylko dwie osoby, a Samantha szybko udowodniła mu, że jest ich więcej. Pomimo tego były Zimowy Żołnierz nadal chciał ruszyć i prawie już wyszedł z ukrycia, ale Sam mocno przyciągnęła go do siebie, robiąc tym mały hałas. Instynktownie złapała mężczyznę mocniej za ramię i zakryła mu dłonią usta, na co on wręcz zamordował ją wzrokiem. Jego zarost delikatnie kuł ją w rękę. Gdyby nie fakt, że ich klatki piersiowe wręcz się stykały i nie miała pojęcia jak zareagować, pewnie rzuciłaby jakimś złośliwym tekstem. Wyjątkowo zabrakło jej pomysłów.
Flag - Smashers spojrzeli w ich stronę, ale widocznie nie przejęli się hałasem i wrócili do załadowywania broni do ciężarówek. Falcon odetchnęła na to z ulgą i spojrzała na mężczyznę, który nie przestawał się na nią gapić.
- Jesteś czasem przerażający, z tym całym gapieniem się. Taki bardziej przerażający niż zwykle... - mruknęła cicho, zdejmując dłoń z jego ust, a ten, bez słowa, odsunął się od niej.
Kiedy Flag - Smashers zaczęli wchodzić do ciężarówki, Sam udało się prześwietlić ciężarówkę, w której ktoś siedział.
- Ósma osoba. Chyba mają zakładnika - powiedziała cicho i spojrzała na Bucka.
Wybiegli w tym samym momencie. James był nieco szybszy, ale ta rozprostowała mechaniczne skrzydła i wzbijając się w górę szybko go wyprzedziła. Obserwowała, jak ten nadludzko szybko biegnie po ulicy, doganiając drugą ciężarówkę i skacze na nią. Wkurzał ją, ale musiała przyznać, że była pod lekkim wrażeniem. Wydawał się nawet szybszy od Steve'a.
Bucky szybko otworzył ciężarówkę i wskoczył do środka, tylko po to, aby kilkanaście sekund później zostać z niej brutalnie pchnięty na drugi pojazd przez ''zakładnika'' i wtargany na górę przez dwóch kolejnych zamaskowanych mężczyzn. Samantha, nieco zmartwiona choć nigdy by się do tego nie przyznała, wysłała mu na pomoc Red - Winga, ale mały samolot został szybko zniszczony przez rudowłosą kobietę.
Dosyć obruszona tym faktem Sam, w końcu była to jedna z jej ulubionych zabawek, zleciała na dół i powaliła rudą na ziemię. Ta szybko wstała i zaczęła z nią walczyć.
- Jak miło, że postanowiłaś dołączyć - warknął sarkastycznie Barnes, nadal podtrzymywany przez tamtą dwójkę.
Falcon chciała coś powiedzieć, ale przez jej nieuwagę kobieta rzuciła nią na drugą ciężarówkę, gdzie czekali na nią kolejni Flag - Smashers.
Na przybycie nowego Kapitana Ameryki nie zareagowała jakoś pozytywnie, chociaż to on uratował ją przed roztrzaskaniem czaszki. Dołączył do nich jeszcze jakiś inny mężczyzna i we czwórkę próbowali stawić czoła terrorystom, co szło im bardzo słabo. Jak to na nią przystało, lekko parsknęła śmiechem, kiedy Bucky spadał z ciężarówki, ale na wszelki wypadek miała go na oku. Aktualnie, lepszy był żywy niż martwy.
Uruchomiła skrzydła i wzbiła się w górę, aby chwilę później podlecieć do niego, kurczowo trzymających się rur na dole ciężarówki.
- Laska skopała ci tyłek - roześmiała się, na co ten krzyknął zdenerwowany i zaczął łapać za asfalt metalowym ramieniem, nieudolnie próbując zatrzymać pojazd.
W końcu Sam ulitowała się nad nim. Podleciała bliżej i złapała go, zmierzając w dół na jakąś polanę. Miała problem z wyhamowaniem, dlatego kiedy wylądowali, poturlali się razem. Kiedy w końcu zatrzymali się, leżała na plecach, a Bucky na niej.
- Miałaś szansę odzyskać tą tarcze - warknął do niej, jakby sytuacja, w której byli mu w ogóle nie przeszkadzała.
Sam chwilę na niego patrzyła, lekko zamrożona. Po chwili otrząsnęła się i jeszcze raz zdała sobie sprawę, że leży pod Barnesem.
- Złaź ze mnie! - zrzuciła go, a ten wylądował obok niej, głęboko oddychając.
- Wszyscy byli super - żołnierzami...
- Wiem - powiedziała cicho, po czym spojrzała na jego lekko zrezygnowaną twarz - I nie ma za co, tak w ogóle. Następnym razem, jeśli będziesz chciał się znaleźć w TAKIEJ sytuacji, zaproś mnie najpierw na kawę. Nie jestem taka łatwa.
Ten tylko parsknął, a dziewczyna szybko wstała. Przez chwilę zastanawiała się czy nie podać mu ręki, ale ten ostatecznie sam wstał i otrzepał się, nadal zdenerwowany.
Przez pierwsze minuty szli w ciszy. Samantha nie była do końca nawet pewna, gdzie idą. Złość, spowodowana nieudaną misją, powoli zanikała, a zastąpiło ją lekkie rozbawienie z całej sytuacji.
- Sam mogłem dać radę - zaczął Bucky.
- Nie, nie dałabyś - stwierdziła Sam, będąc tego stuprocentowo pewna. Spojrzała na niego i przekręciła lekko głowę - Ciekawi mnie czasem, co dzieje się w tej twojej robotycznej główce...
- Nie jestem robotem - zaprzeczył Bucky, a Sam roześmiała się.
- Właśnie widzę. Widzę, jak tam trybiki skaczą. O proszę, awaria systemu!
- Musimy dowiedzieć się, skąd mają serum - Barnes widocznie nie znał się na żartach i nie chciał, aby ich relacja była choć trochę normalna.
Pokiwała głową, a w tej samej sekundzie podjechał po nich wojskowy jeep z Johnem Walkerem i dwoma innymi osobami. Sam i Bucky tylko spojrzeli na siebie, po czym zgodnie wyminęli ich.
***
Po jakimś czasie dotarli do będącego już na ziemi samolotu. Postanowili pobyć tam i pomyśleć, co mają zrobić dalej. W praktyce jednak Sam wyłożyła się na siedzeniu, a James usiadł na jednej ze skrzyni.
To było już potwierdzone, że nie uwolni się do niego podczas najbliższych dni. Wcześniej, przed tą całą akcją z Thanosem, nic do niego nie miała. Steve uważał go za porządnego człowieka, a ufała mu całym sercem, więc również uważała go za dobrego człowieka. Jako przedstawicielka płci żeńskiej musiała dodać, że był nawet przystojny i potrafiła zrozumieć, czemu miał takie branie podczas II wojny światowej.
Nieźle jej się walczyło w jego towarzystwie, choć często był okropnie opryskliwy. Byli całkiem udanym duetem. Czasem, kiedy w nocy myślała o życiu bez Steve'a, widziała właśnie Bucka jako jego następce. Było to dla niej zupełnie w porządku, w końcu znali się dłużej i był przecież facetem. Sam, w takiej sytuacji, nie chciała go zostawić samego. Chciała go wspierać, pomagać mu zostać Kapitanem. Nic nie wskazywało na to, że to ją Steve wybierze, aby kontynuowała jego dziedzictwo. Oddanie tarczy wydawało się słuszne, nie czuła się na nią gotowa. Nie spodziewała się wielkiego wsparcia ze strony bruneta, ale oczekiwała jakiegoś zrozumienia, a jedyne co dostała to wieczne przypominanie jaką porażką się okazała, marnując spuściznę swojego najlepszego przyjaciela.
Spojrzała na Bucka, który, jak zresztą prawie zawsze, wpatrywał się przed siebie lekko zamyślony.
- Wszystko w porządku? - spytała, znając z góry odpowiedź na to pytanie, ale nie wiedziała jak inaczej rozpocząć rozmowę.
Nie była pewna, czy pokiwał głową, ale jego twarz na pewno bardziej się spięła.
- Musimy zabrać tą tarczę, Sam - powiedział - Weźmy tą tarczę i zróbmy to po swojemu.
- Nie możemy po prostu go zaatakować i ją wziąć - stwierdziła Samantha, unosząc się do siadu - Pamiętasz co się stało, kiedy ostatni raz ją ukradliśmy?
- Możliwe - burknął brunet, znowu przypominając jej małe dziecko, które nie rozumie, że dane działanie będzie mieć negatywny skutek.
- Chętnie ci przypomnę, jeśli starość to nie radość. Sharon została okrzyknięta zdrajczynią, a ja i Steve musieliśmy ukrywać się przez dwa lata - powiedziała Wilson - Nie wiem jak ty, ale nie chcę uciekać do końca życia. Nie mamy żadnych tropów, zostaliśmy z niczym.
- To nie jest do końca prawda - Bucky zszedł z kartonu i usiadł obok niej, a ta uniosła lekko brew. Po chwili ciszy znowu się odezwał - Jest ktoś, kogo powinnaś poznać.
***
James przepuścił Sam w drzwiach, choć przypuszczał, że gdyby tego nie zrobił, to ta i tak by go przepchnęła. Od kiedy zobaczył Isabelle to już wiedział, że wizyta była złym pomysłem. Tylko, Chryste, on wcale nie miał złych zamiarów.
Kiedy Samantha oddała tarczę, był lekko zły. W końcu obiecała Steve'owi, że będzie jego następcą. Ale spodziewał się, że jeśli wybuchnie kolejny kryzys, dziewczyna zrozumie swoją rolę i zostanie Kapitanem Ameryką. Ale tak się nie stało i tarczę dostał ktoś, kto na nią kompletnie nie zasługiwał. Widok tego faceta, opowiadającego jak blisko był ze Stevem, doprowadzał go do szału.
Czasem nie mógł po prostu pojąć, co widział w niej jego przyjaciel, co było w niej takiego wyjątkowego. Umiała walczyć, to musiał przyznać. Jednak oprócz tego była okropnie irytująca, wygadana i żartowała, kiedy to nie było potrzebne. Były asasyn nie spodziewał się, że po śmierci ich przyjaciela zostaną najlepszymi przyjaciółmi, ale był nawet zdolny zostać jej cholernym pomocnikiem, jeśli tak chciał Steve. A ta po prostu oddała tą tarczę, jakby nic dla niej nie znaczyła.
Spojrzał na wkurzoną twarz Samanthy i westchnął.
- Sam... - zaczął.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś o Isabelle? - spojrzała na niego z wyrzutem - Dlaczego nikt o niej nie wie?
Mężczyzna nie wiedział co powiedzieć, więc szedł chwilę milcząc, co nie spodobało się dziewczynie.
- Zadałam ci pytanie, Bucky! - warknęła, zbliżając się do niego.
- Wiem - powiedział cicho James, nie potrafiąc się zmusić, aby na nią spojrzeć.
- Czy Steve o niej wiedział? - dopytywała się pilotka.
- Nie, nigdy mu nie powiedziałem...
- A więc chcesz mi powiedzieć, że dekady temu była czarnoskóra kobieta, super żołnierz, i nikt o niej nie wie?! - Sam wkurzona stanęła na środku ulicy.
Bucky zrobił tylko to, co potrafił ostatnio najlepiej, czyli spojrzał na nią, szukając jakiś odpowiednich słów, aby to wszystko wyjaśnić. Na prawdę nie chciał robić z tej małej wycieczki lekcji dotyczącej rasizmu.
Przerwał im dźwięk syren i dwóch gliniarzy, wychodzących z radiowozu. Mimowolnie, napiął się na ich widok. Takie sytuacje zazwyczaj kończyły się w jeden sposób, bardzo nieprzyjemny.
- Ej! - zaczął jeden z nich, podchodząc w ich stronę.
- O co chodzi? - nie rozumiała Wilson.
- Atakujesz go? - zapytał drugi, wskazując na Bucka.
- Nie, tylko rozmawiamy! - wyjaśniła poirytowana Falcon.
- Wszystko jest w porządku - dodał Bucky, kompletnie nie rozumiejąc, czemu to ona jest oskarżana o napaść. W końcu był facetem, trochę od niej większym.
Policjanci zażądali od niej dowodu, na co ona się oburzyła. Kłócili się chwilę, po czym James zrozumiał, że chodzi o kolor skóry dziewczyny, co było dla niego kompletnym szaleństwem. Kiedy jeden z nich po raz kolejny zapytał, czy Sam napadła Barnesa, ten w końcu nie wytrzymał.
- Nie, ona mnie nie napadła! Nie kojarzysz, kim jest?!
Drugi szepnął coś do niego, prawdopodobnie wyjaśniając mu, że dziewczyna jest superbohaterką. Bucky sam nie wiedział, co w niego wstąpiło. Nie podobało mu się, jak Wilson została potraktowana. Zirytowało go to zbyt mocno, jak na jego standardy i ich ogólną relację, więc wytłumaczył to sobie szybką chęcią wydostania się z tej sytuacji. Przez natłok myśli nie był w stanie zauważyć, jak Sam na niego patrzy, wdzięczności w jej spojrzeniu i delikatnego uśmiechu.
Policjant natychmiast ją przeprosił, a ta po prostu kiwnęła głową, widocznie również chcąc jak najszybciej stąd odejść. W międzyczasie podjechał do nich kolejny radiowóz, a policjanci kazali im chwilę poczekać. Bucky spojrzał na nią i znowu westchnął.
- Nie powiedziałem nikomu, bo Izzy i tak dużo już przeszła - wyjaśnił, mając nadzieję, na zakończenie tego tematu.
Widocznie nie podziałało, bo Sam tylko patrzyła na niego, kręcąc zawiedziona głową.
- Panie Barnes - policjant znowu do nich podszedł - Jest pan aresztowany.
Bucky przeklnął w myślach, od razu wiedząc o co chodzi i wypominając sobie, jak głupi i nieodpowiedzialny był.
- Prezydent go ułaskawił - zauważyła Sam, nie rozumiejąc, o co na prawdę chodzi.
- Nie chodzi o to. Ominął pan obowiązkową terapię, która jest uwzględniona w wyroku - wyjaśnił mężczyzna - Przykro mi, panie Barnes, ale jest pan aresztowany.
Bucky tylko zerknął na Sam, która patrzyła na to wszystko zdziwionym wzrokiem, po czym udał się w kierunku radiowozu. Choć kajdanki mógłby złamać w kilka sekund, dla zasady dał się skuć i wsadzić do pojazdu, ostatni raz zerkając na dziewczynę. Nie potrafił dostrzec jej zdziwienia i lekkiego współczucia na widok jego twarzy człowieka zmarnowanego i po prostu zmęczonego.
Szczerze, spodziewał się, że ich mała, wspólna przygoda, właśnie dobiegła końca. Przecież Samantha nie latałaby za nim po posterunkach. Nie widział z jaką wściekłością i poczuciem niesprawiedliwości na to wszystko patrzyła, nie tylko ze względu na to, jak potraktowała ją policja przez jej kolor skóry.
***
Nie było nawet mowy, aby Wilson nie poszła za nim na ten posterunek. Po prostu nie wyobrażała sobie inaczej. Zmarnowana twarz Bucka migała jej co chwilę przed oczami. Nie byli przyjaciółmi, ale było jej go bardzo szkoda. Nadal była zła za milczenie na temat Isabelle, ale nie aż tak, aby nie dostrzegać tego, jak czasem okropnie w życiu miewa Barnes, nawet po uleczeniu go z hipnozy Hydry..
- Sam - podeszła do niej starsza kobieta, którą kojarzyła - Dużo o tobie słyszałam. Jestem doktor Reynor, terapeutka Jamesa.
- Miło panią poznać - uścisnęła jej dłoń - Dziękuje, że pani tu przyjechała i ma zamiar mu pomóc.
- To nie ja mu pomogę - stwierdziła była wojskowa, a zanim brunetka zdążyła zapytać o co jej chodzi, usłyszeli znajomy głos, wołający starszą kobietę.
- Christina! Miło cię znowu widzieć! - John Walker podszedł do nich, nadal w swoim stroju pseudokapitana. Dziewczyna nie potrafiła nie patrzeć na niego jak na wroga, nawet jeśli jego awans na bohatera był częściowo jej winą.
- Sam Wilson, tak? - zapytał, jakby wcale nie widzieli się pół dnia wcześniej. Pokiwała głową - To honor, cię spotkać. Dużo o tobie słyszałem. Jesteś bohaterką nie tylko tego kraju, ale całego świata.
- Chcę tylko pomagać ludziom - stwierdziła, machając ręką - Reszta się nie liczy.
- Mógłbym zamienić z tobą słówko? Na osobności? - z lekkim uśmiechem spojrzał na doktor Reynor.
- Już was zostawiam. Tylko, gdy skończycie, przyjdź proszę Samantho do mojego gabinetu - wskazała na jedno z pomieszczeń, po czym do niego weszła.
Atmosfera, między Johnem a Sam nagle jakby spochmurniała. Kobieta nie spodziewała się jakiejkolwiek sympatii z jego strony. Nadal niektórzy ludzie woleli ją jako Kapitan Amerykę, nie pasował im kompletny random.
- Jak mówiłem, jesteś wielką bohaterką - zaczął, w jego głosie była lekka uszczypliwość - Ameryka potrzebuje ludzi takich jak ty, szczególnie teraz, po Blipie. Jestem w tym wszystkim nowy, w superbohaterstwie. Wydaje mi się, że mogłabyś nam pomóc. Jako Falcon.
Nie wiedziała co powiedzieć. Czy on właśnie zaproponował jej współpracę? Z nim? Z rządem? Kogo to był pomysł? Na pewno nie jego, nie wyglądał na tak rozgarniętego. Czy oni naprawdę oczekiwali, że po tym wszystkim, co zrobili jej, Stevowi, reszcie Avengers, nawet cholernemu Barnesowi, pomoże im?
- Byłoby nam niezmiernie miło, gdybyś to zrobiła. Widziałem cię dziś w akcji i jestem przekonany, że czasem sama siebie nie doceniasz, swoich umiejętności...
- Dziś pomagał mi Bucky. To też jego zasługa - wymsknęło się Wilson.
Nie chciała dosłownie powiedzieć, że akcja była totalną porażką, ale coś chyba musiała powiedzieć. Nawet Walker musiał zauważyć jak totalnie wszystko zrąbali. Zawalona misja była winą ich dwóch, a nie tylko jej.
- Ta... Jeśli chodzi o niego... To rząd jest zainteresowany tylko współpracą z tobą - zauważył John - Nie wątpię, że to porządny człowiek, ale rozumiesz, że ma nie najlepszą opinie. Odebrał wielu ludziom rodziny, wielu niewinnych...
- Tych wielu niewinnych i mniej niewinnych ludzi zabiła Hydra, nie Bucky - stwierdziła Sam, przekręcając głowę - James był tylko narzędziem, jak pistolet czy karabin. Był zahipnotyzowany, nie miał wyboru.
- Nie miałem... - blondyn zaczął się tłumaczyć, ale Sam mu przerwała.
- Muszę już chyba iść, doktor Reynor chciała ze mną porozmawiać. Do później, Jo... Kapitanie.
Ominęła go i w nieco gorszym humorze weszła do gabinetu, gdzie siedziała terapeutka, a przed nią Bucky.
- Witaj, Sam. Usiądź, proszę - wskazała na miejsce obok Bucka.
***
Kiedy Samantha weszła do środka, mężczyzna spodziewał się, że sprawdza tylko, czy żyje. Było to zaraz po lekkim zdziwieniu tym, że w ogóle tu przyszła. Kolejne zdziwienie przyszło wtedy, kiedy doktor Reynor kazała jej usiąść obok niego. Ta, widocznie nie ogarniająca sytuacji, zrobiła to.
- Nie wiem, co pani zrozumiała, ale my nie jesteśmy parą - zauważyła Sam - Ja go nawet za bardzo nie lubię.
Bucky dziwnie się poczuł, kiedy to powiedziała. Patrzył tylko na terapeutkę, na jej reakcje. Czy naprawdę myślała, że są parą?
Ta zignorowała to, wyciągając z torby jakiś zeszyt.
- Więc, kto chciałby zacząć? - zapytała.
- Rozumiem, chcesz, abym się z nim dogadała, z tym tutaj psycholem - Sam wskazała na niego - Ale ze mną wszystko w porządku.
- To moje zadanie, aby ocenić, czy z tobą w porządku - Barnes mógł przysiąść, że słyszał to zdanie setny raz.
- To niedorzeczne - prychnęła Samantha.
- Ta, zgadzam się - mruknął Buck.
- Widzicie, już jakiś progres. Zgadzacie się w czymś - Wilson spojrzała na niego tylko nieufnie, co Reynor zignorowała - To, kto chciałby zacząć?
Nastała między nimi cisza. Żadne z nich nie było chętne do podjęcia inicjatywy. Barnes powtarzał sobie w myślach, że to wszystko nie ma sensu. Byli po prostu zbyt innymi ludźmi, nie potrafiliby za nic w świecie się dogadać.
- Żadnych ochotników? Cóż za niespodzianka. Zrobimy małe ćwiczenie, które robią zaręczone pary, kiedy zastanawiają się w jakim kierunku ma iść ich związek.
James pokręcił tylko zrezygnowany głową, czując się coraz bardziej zażenowany. Kiedy kobieta zapytała ich, co sprawiłoby, że rano po przebudzeniu ich życie stało się lepsze, ci zgodnie odpowiedzieli, że byłoby niezmiernie miło, gdyby ta druga osoba mniej się odzywała. Mężczyzna w myślach sarkastycznie stwierdził, że no proszę, kolejny progres.
- Obródźcie krzesła do siebie - nakazała kobieta.
- Oh, już mi się podoba - warknął Buck.
- Będzie cudownie - dodała Sam i spojrzała na mężczyznę - Na pewno to pokochasz.
- Jestem pewny - parsknął James.
- Spójrzcie na siebie - powiedziała doktor Reynor.
- Tak, popatrzmy na siebie, świetny pomysł - dodał były Zimowy Żołnierz.
Obrócili krzesła i spojrzeli na siebie. Między ich kolanami było parę centymetrów, co jak na standardy Bucka i jego relację z Samanthą, było już trochę za blisko. Reynor nakazała im być jeszcze bliżej, więc przysunęli się tak, że stykali się czubkami kolan, po czym kazano im przysunąć jeszcze bliżej. Chwile się pokłócili, jak mają niby to zrobić. W końcu Bucky przesunął swoje krzesło w prawo, aby stykać się z Sam ramionami.
- Jesteśmy już aż za blisko - stwierdził.
- O wiele za blisko, tak jak chciałeś! - warknęła Wilson.
- Cisza! - terapeutka podniosła głos - Teraz spójrzcie na siebie, tak spójrzcie na siebie. W oczy. No widzicie, to nie było takie trudne.
W oczach Sam widział sporo emocji. Niezadowolenie, lekki gniew. Nie dziwił się jej, sytuacja też mu się bardzo nie podobała. Rozpoczęli kolejny konkurs spojrzeń, którego żadne z nich nie chciało przegrać. Zaczął się nawet zastanawiać, o czym myśli druga dziewczyna, co mówi do niego w swojej głowie.
Mały konkurs spojrzeń zakończyła terapeutka, psytrykając między nimi. Bucky'emu zdawało się, że widzi na twarzy dziewczyny lekkie rozbawienie.
- James, czym Sam cię irytuje? - spytała Reynor, po czym na widok lekko rozbawionej twarzy mężczyzny dodała - Tylko nie mów niczego dziecinnego.
Mężczyzna potrzebował kilka sekund, aby się namyślić. Nie mógł odpowiedzieć, że wszystkim. Z resztą, czy była to prawda? Może gdyby poznali się w innym okolicznościach... Po chwili przyszedł mu do głowy prawdziwy powód jego niechęci do dziewczyny.
- Dlaczego oddałeś tą tarczę? - zapytał, a Sam westchnęła głośno poirytowana.
- Dlaczego robisz taki wielki problem z czegoś, co w ogóle cię nie dotyczy? - nie rozumiała.
- Steve w ciebie wierzył. Ufał ci. Dał ci tą tarczę z jakiegoś powodu. Ta tarcza to całe jego dziedzictwo, powierzył ci je, a ty je odrzuciłeś, jakby kompletnie nic dla ciebie nie znaczyło - mówił Barnes, a z każdym słowem emocje buzowały w nim coraz bardziej. Kiedy Samantha chciała coś powiedzieć, ten jej szybko przerwał - Więc może mylił się co do ciebie, a jeśli mylił się co do ciebie, to mylił się co do mnie!
Nastała cisza, dziwna cisza. Bucky nie wiedział czemu to powiedział, po prostu nie wytrzymał. Nie był facetem, który często mówił o swoim uczuciach, nie lubił i nie potrafił tego robić. Patrzył po prostu na twarz kobiety, która nie wiedziała jak na to wszystko zareagować
- Sam, twoja kolej - powiedziała terapeutka po chwili.
- Wszyscy macie wobec mnie jakieś oczekiwania, a ja nie umiem ich spełnić. Był tylko jeden Kapitan. Nikt mu nigdy nie dorówna. Wiem, że nikt mnie nie prosi, aby była lepsza, ale ja po prostu nie czuje się gotowa - głos Wilson drżał, miała łzy w oczach, ale była zbyt dumna, aby się rozpłakać - Przed Thanosem, kiedy w najgorszych koszmarach widziałam śmierć Steve'a, myślałam, że to ty będziesz jego następcą, a ja będę jakimś twoim pomocnikiem. Ja... Ja nie jestem gotowa. Nie umiem! Po prostu...
Trzasnęła dłonią w stół i wstała z krzesła, prawie je przewracając. Miała już złapać za klamkę drzwi, kiedy starsza kobieta odezwała się.
- Sam, czy uważasz, że Steve Rogers w jakiś sposób mylił się do Jamesa? - zapytała, a ta odwróciła się w ich stronę.
Bucky odchylił lekko głowę, spodziewając się, jaka będzie odpowiedź i jak bardzo w środku kolejny raz to przeżyje.
- Nie - odezwała się cicho pilotka, aż mężczyzna na nią spojrzał. Ta nie odrywała jednak wzroku od ściany, jakby lekko zawstydzona - Nie uważam tak. W sensie, Steve nie opisywał go jako gościa aż tak irytującego, ale nie uważam, żeby Steve mylił się co do niego.
- James, czy uważasz, że Samantha, w czystej teorii oczywiście, byłaby dobrą Kapitan Ameryką? - padło kolejne pytanie - I czy gdyby tak było, pomagałbyś jej w tym?
Barnes nie oderwał wzroku od pilotki, która w końcu zdecydowała się na niego spojrzeć, widocznie zestresowana. W końcu odpowiedział cicho.
- Skoro Steve w nią wierzył... To ja też. Gdyby nie oddała tarczy, dałaby sobie radę - stwierdził - I tak, pomógłbym jej.
Cisnęło mu się na usta ''tego chciał Steve'', ale nie dodał tego. Wzrok Sam szybko zmienił się z dosyć zszokowanego na znowu chłodny.
- Czekam na zewnątrz - rzuciła krótko, po czym wyszła z pomieszczenia.
Mężczyzna odprowadził ją wzrokiem, po czym spojrzał na starszą kobietę.
- Teraz pani widzi, w czym mamy problem? - zapytał, ustawiając prosto krzesło.
- Tak, widzę. Podoba ci się.
Bucky prawie zakrztusił się własną silną na te słowa, prawie spadł również z krzesła. Wpatrywał się chwilę w kobietę, szukając odpowiednich słów, aby odpowiednie grzecznie wyjaśnić jej, że to kompletna bujda.
- Co? - odezwał się - W sensie... Nie! Jest irytująca...
- Ale ci się podoba. Czy to miłość, nie wiem. Jeszcze chyba nie. Ale Samantha ci się podoba, a ty podobasz się jej - mówiła.
- Nie odczułem jakoś, abym jej się podobał - parsknął James, po czym się wyprostował - A po czym to pani odczuła? Pytam, z czystej ciekawości...
- Z twojej strony, otworzyłeś się przy niej. Czujesz się przy niej swobodnie. Nie potrafisz uwierzyć w świat, a potrafisz uwierzyć w nią. To, co cię w niej irytuje, to fakt, że ona nie potrafi w siebie uwierzyć - wyjaśniła terapeutka - Natomiast z jej strony, to chociażby jej reakcja na nazwę pierwszego ćwiczenia, typowej licealistki, którą nauczycielka przesadziła do ławki chłopaka, który jej się podoba. No i wierzy w ciebie i lubi cię, nawet kiedy ty udajesz gbura, aby ją od siebie odepchnąć. Dlaczego chcesz odepchnąć od siebie Samanthe?
- Nie staram się jej odepchnąć! Po prostu jej nie lubię! - protestował Barnes - I ona mnie też. To, że we mnie wierzy...
Spędził kolejne dwadzieścia minut, próbując wytłumaczyć kobiecie, że nic do niej nie czuje, że ona również nic do niego nie czuje, ale bez skutku. W końcu go wypuściła, a ten bardzo chętnie wyszedł z pomieszczenia, a w końcu z budynku, gdzie miała na niego czekać Wilson.
I czekała, ale w towarzystwie Johna Walkera. Właściwie, kiedy Bucky ją zobaczył, to właśnie od niego odchodziła, ale i tak się napiął. Widok jej w towarzystwie tego fałszywca bardzo go zdenerwował, o wiele bardziej niż powinien.
- Hej - podeszła do niego, trochę niepewnie.
- Czego chciał? - zapytał od razu Barnes.
- Proponował mi, abym do niego dołączyła. Jako Falcon, oczywiście. Wyjaśniłam mu dobitnie, że nie mam ochoty z nim współpracować, a on przestał być taki milutki i kazał nam się odwalić - wyjaśniła dziewczyna.
- Zrobił ci coś? - głos mężczyzny zabrzmiał bardziej zatroskanie niż tego chciał. Zrzucił to na głupie gadanie doktor Royner na temat tego, że niby Sam mu się podoba.
- Nie, ale miło z twojej strony, że pytasz - na twarzy pilotki pojawił się delikatny uśmiech, po czym zaczęli iść - O czym myślisz?
- Wiem, co musimy zrobić - stwierdził Buck - Musimy spotkać się ze starym znajomym.
- Nie, żeby coś, ale ostatnio nie wyszło nam to na dobre - zauważyła Samantha.
- Mam znajomych także po drugiej stronie... - powiedział Barnes.
- Nie ma takiej opcji, nie mam zamiaru współpracować z Hydrą - oznajmiła ostro.
- Nie chodzi mi o Hydrę, tylko o naszego starego wspólnego znajomego - wyjaśnił brunet, a Wilson szybko załapała o co chodzi - Walker nie ma żadnych tropów, to dla nas szansa.
- Wiem, o kogo ci chodzi i wiesz, że to się nie uda - pilotka stanęła w miejscu.
- On zna wszystkie sekrety Hydry. Nie pamiętasz, co stało się na Syberii? - zapytał Bucky, z bólem przypominając sobie wydarzenia z 2016.
- Więc po prostu sobie pogadamy z tym gościem? Z nim?
- On... Tak.. Masz jakiś lepszy pomysł?
Sam chwilę milczała, jakby próbując się zastanowić nad innym, lepszym wydarzeniem. Po chwili spojrzała na Bucka.
- Dobra - zgodziła się - Pójdziemy zobaczyć się z Zemo.
Bucky pokiwał głową i chciał dalej iść, nawet nie wiedział w sumie dokąd, ale ta złapała go znowu za ramię.
- Ty gadasz o moim ciągłym gapieniu się, a też masz swój ''fetysz'' - zauważył, patrząc na nią.
- Miałam na myśli to, co powiedziałam na rozmowie. W sensie to, że Steve się co do ciebie nie mylił - mężczyzna chciał jej przerwać, ale ta szybko kontynuowała dalej - Wiem, że nie lubisz o tym mówić, więc nie będę dalej ciągnąć tego tematu. Po prostu... Musimy być przez chwilę drużyną, Buck. Dobrą drużyną. Zaraz po tym, jak wsadzimy ich za kratki, obiecuję, że nie będziesz musiał mnie już więcej nigdy oglądać. Ale teraz musimy działać razem. Mogę na ciebie liczyć?
Patrzył na nią bez słów, ale nie w ten swój nienormalny sposób. W końcu przełknął ślinę i westchnął.
- Jasne - zgodził się - I.. Ja również miałem na myśli, co tam powiedziałem. Gdybyś nie odd.. Gdybyś trochę w siebie uwierzyła, byłabyś świetną Kapitan Ameryką.
Sam uśmiechnęła się, nie było w tym widać żadnego grama uszczypliwości. Bucky odwzajemnił to. Po chwili zdał sobie sprawę, że znowu stoją dosyć blisko siebie, ale dziewczynie nie wydawało się to przeszkadzać.
- Pogadam ze znajomymi, załatwią nam wizytę. Trzymają go w tajnym więzieniu, chyba w Berlinie - powiedziała - Postaram się, abyśmy udali się tam już jutro. A teraz chodźmy, ogarnijmy sobie jakiś nocleg.
Klepła go lekko w ramię, po czym zaczęła z powrotem iść. Bucky pokręcił tylko głową, zwalając ciepłe uczucia w klatce piersiowej na gadanie Roynar, po czym dołączył do niej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro