Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. dmuchawiec

Powoli nadchodził czas wyjścia Trafalgara ze szpitala. Wciąż musiał suplementować się wieloma witaminami i ograniczać wysiłek fizyczny do minimum, ale mógł już się poruszać. Co prawda po paru tygodniach spędzonych w jednej pozycji ciężko mu było wrócić do normalnej sprawności, ale gdy tylko pozwolono mu wstać z łóżka, chodził ile się dało, żeby rozruszać mięśnie i stawy. Ktoś musiał go wtedy pilnować i nieraz była to Kamelia, lecz szybko przejął jej obowiązki Luffy. 

- Chodźmy na dach! - zaproponował z zapałem. 

- Po co na dach? - zapytał marudnie Law, zajęty rozciąganiem szyi. 

Luffy nadął policzki, a po chwili dopadł przyjaciela i usiłował go podnieść do pionu. 

- No chooodź. Jest tam ogród. I zobaczymy całe miasto! - ekscytował się cały rozpromieniony.

Jego towarzysz przewrócił oczami, ale pozwolił sobie pomóc we wstaniu i podpierając się o młodszego wyszedł na korytarz. Spotkali tam Kamelię spieszącą do któregoś z pacjentów. Uśmiechnęła się do nich wesoło i zapytała:

- Gdzie się wybieracie?

- Na dach - odpowiedział Law, wyglądając jakby go zmuszono. Jednak Kamelia tylko zachichotała i pobiegła dalej. 

Po przeprawie przez korytarze i windy dotarli do ogrodu na dachu. Znajdowali się tu także inni pacjenci chcący doświadczyć nieco zieleni w tej bladej, nudnej, szpitalnej rzeczywistości. 

- O, mówiłem! - zawołał Luffy, kiedy kręcił się w kółko i wychylał się za barierkę. Law podążał za nim powoli, wdychając niezupełnie czyste miastowe powietrze. Zawsze jednak była to miła odmiana od szpitalnego zaduchu. Przymknął oczy rozkoszując się porannymi promieniami słońca. Moment później uniósł powieki, a przed nim stał Słomkowy - jego słońce, rozjaśniające każdy dzień. Uśmiechnął się do niego lekko, na co tamten się wyszczerzył.

- O czym myślisz? - zapytał młody.

- Przypomniało mi się, jak bardzo lubię mlecze.

Na te słowa Luffy się zamyślił, a mina jego zwiędła.

- Niestety już nie mogę ci ich przynosić - zasmucił się.

- To nic - odparł i zmierzwił chłopakowi włosy. - To nic... - powtórzył by zapełnić ciężką ciszę, jaka między nimi zaległa. Wiatr dudnił im w uszach. Na szczycie budynku czuli się jak w niedostępnej twierdzy poza cywilizacją i codziennymi troskami. Byli jak chmury toczące się po niebie.

Luffy uniósł podbródek i chwytając dłoń Lawka przycisnął ją sobie do policzka. Zdziwiło to starszego i cudem powstrzymał się od gwałtownego wyrwania się. Nie był gotów na niespodziewaną bliskość.

- A wiesz, Trafcio... - zaczął markotny - jak już wyjdziesz ze szpitala, to mogę cię odwiedzać?

Czy to by było w porządku? W szpitalu Trafalgar pozostawał odcięty od rzeczywistości. Mógł pozwolić sobie na słabość i odpoczynek. Na uczucia. Gdy jednak wróci do codziennych obowiązków, prawidłowym by było oddalić pragnienia serca i zająć się konkretami. Westchnął ciężko. Jego czoło prędko nabrało bruzd i zmarszczek.

A potem spojrzał na Słomkowego, mrugającego w oczekiwaniu, nadymającego liczka i głaszczącego wierzch dłoni Lawa.

Jego wątpliwości rozwiały się jak puch przekwitniętego mlecza. Dmuchawiec porwany przez wiatr uleciał w dal, siejąc nowe słoneczne kwiecie.

koniec

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro