Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. ratunku szukaj w pomarańczach

To była już pora wymiany mleczy w szklance. I nie sprawiłoby to Luffy'emu żadnego problemu - w końcu w przynoszeniu mleczy był mistrzem - gdyby wszystkie mlecze na dworze nie przemieniły się teraz w pulchne dmuchawce.

- Ojj, i co ja zrobię?! - lamentował, kopiąc napotkane puchate kulki.

- Zostaw, zostaw! - nakrzyczał na niego pewien staruszek przechodzący opodal.

- Hm? - zwrócił w jego stronę głowę.

Ten machnął laską na której się podpierał z niezadowoloną miną.

- Roznosisz to świństwo, zaraz cały park będzie w chwastach.

- To kwiatki - poprawił mężczyznę wystawiajacymu następnie język. Westchnął, gdy wrócił do swojego poprzedniego problemu. Wykrzywił usta, przechylił głowę, postukał butem o chodnik... - Nie ma rady! - zadecydował i z uśmiechem schylił się po dmuchawce.

•••

Apsik!

Ahoo!

Hsiu!

Takie dźwięki krążyły obecnie po szpitalu, przez który Luffy niezwykle z siebie zadowolony targał dwa bukiety dmuchawców, jak to powiedział - na wszelki wypadek, gdyby jeden się rozwalił. Nie żeby oba zdążyły się już roznieść po całej placówce...

- Luffy, hej! - zawołała Kamelia. Przystanął i uniósł pytająco brwi. - Nie możesz tu tego wnosić, ludziom to przeszkadza. Są uczuleni! - Spróbowała po kryjomu odebrać mu bukiet, ale chłopak w porę poznał się na jej planie i zacisnął pięści na prezencie dla przyjaciela. 

- Muszę! - zaparł się - To dla Trafcia. 

- A mlecze? 

- Nie ma mleczy. To dlatego mam dmuchawce. 

- Ach... - westchnęła zrezygnowana i namyśliła się. - Nie możesz mu przynieść innych kwiatków? 

- Ale ja lubię mlecze!

- Nie obraź się, ale mlecze to chwasty. Ludzie się ich pozbywają. 

- Nie ma mowy! - przestraszył się i wbił wzrok w bukiet ołysiałych już niemal całkowicie dmuchawców. - Były takie żółte jak słońce. A każdy lubi słońce. 

Kamelia zakłopotana wyciągnęła dłoń po dmuchawce. 

- Daj mi je i znajdź coś innego. Przeszkadzasz innym. Pan Trafalgar też może być alergikiem. 

Luffy zmarkotniał. Kąciki oczu mu opadły, usta wygięły się w dół. Oddał niedoszły prezent i opadł na podłogę pod ścianą. Spojrzał beznadziejnie na Kamelię. 

- Cały czas robiłem mu problem?

- Niekoniecznie, po prostu dmuchawce...

- Każdy myśli, że mlecze to chwasty?

Kamelia nie miała serca powiedzieć mu prawdy. Uśmiechnęła się przepraszająco i poszła wynieść alergogenne rośliny. 

To wszystko było bez sensu. Bo skoro Trafciowi nie podobały się mlecze, to po co je trzymał w szklance, a nie wyrzucił? Lecz z drugiej strony... To wcale nie on. On nie mógł się ruszać. To Kamelia dolewała wody i starała się o kwiaty. A czy Trafcio je w ogóle chciał? A jeśli ich nie lubił? Jeśli chciał je wyrzucić, a nie mógł? Och, to poważny problem! Słomkowy musiał go natychmiast rozwiązać. 

Powstał z szpitalnej podłogi, po czym udał się do pokoju Lawa. Ten spoglądał na przybyłego spod uchylonych powiek, a jego lekko rozbawiony wyraz twarzy wskazywał na to, że wszystko słyszał. 

- Co jest? - rzucił Słomkowemu na powitanie. Chłopak nadął policzki i powoli podszedł do łóżka, cały nadąsany. To zerkał na Trafcia, to uciekał oczami, nie mogąc znaleźć wygodnego ułożenia dla swoich rąk. 

- Powiedz szczerze! - zaczął głośno, oparłszy dłonie o biodra - Co sądzisz o mleczach?

Law nie mógł powstrzymać uśmiechu. Dlaczego ten głupek tak się teraz uczepił jakichś kwiatków?

- No mów! - Zagroził mu palcem. 

- Nie jestem "kwiatkowym" człowiekiem... - przechylił głowę - ale te twoje mlecze były całkiem urocze - przyznał. 

Luffy pokiwał usatysfakcjonowany głową. 

- Wiedziałem! Chcieli mnie okłamać, że mlecze to chwast, że się nie nadają, ale ja wiedziałem, że są najlepsze. Och! - Rozszerzył oczy, kiedy sobie przypomniał: - Dziś nie mogłem przynieść ci mleczy, bo wszystkie przemieniły się w dmuchawce. A dmuchawce mi zabrali. - Zrobił smutną minkę. 

- Wiem - mruknął Law, wciąż nie mogąc się nacieszyć determinacją młodego. - Chodź tu.

- Co?

- No chodź - ponaglił, bo im dłużej czekał, tym bardziej niezręcznie się czuł. 

W końcu Luffy podszedł bliżej łóżka i usiadł na materacu. Patrzył na leżącego wyczekująco. 

- Wiesz, co tak bardzo podobało mi się w mleczach?

- Hmm... - Słomkowy zamyślił się. - Są żółte i wyglądają jak małe słoneczka! I kiedy rosną w trawie wyglądają jak wiele, wiele słońc! - Uśmiechał się od ucha do ucha, zadowolony ze swojego pomysłu. Law parsknął rozbawiony. 

- Jasne. 

- Zgadłem?

- Nie. 

- Och... - westchnął i znów myślał i myślał, aż rozbolała go głowa. - To już nie wiem!

- Podobało mi się, że to ty je przyniosłeś - wyznał, przymknąwszy oczy. Nie chciał patrzeć na chłopaka, kiedy mówił coś tak wstydliwego. 

- Nie rozumiem - stwierdził Luffy po chwili.

- Nie musisz. 

Law pokręcił delikatnie głową, rezygnując z ciągnięcia tematu. Tak było dobrze. 

•••

Tego dnia Luffy znów niósł Trafciowi mlecze. Były bardzo żółte i trochę większe niż te z parku. Sam je malował.
Nie wyszły mu może mistrzowsko, ale był zadowolony z dzieła, nad którym w końcu trudził się pół nocy. Chciał oddać ich intensywny kolor i zaznaczyć, że to takie małe słońca. Udało mu się. Ostrożółte plamki zaścielały obrazową łąkę, a na samym środku znajdował się największy mlecz - mlecz gigant.

Wprost cudownie. Lawek się ucieszy.

Luffy z wielkim uśmiechem wszedł do sali i dopiero po chwili uniósł wzrok znad swojego dzieła. Zastał Trafalgara siedzącego na łóżku ze znacznie mniejszą ilością bandaży niż ostatnio. Nie dość, że nie wyglądał jak mumia, to jeszcze zdjęli mu jedną szynę z ręki.

- Dzień dobry - mruknął Law na powitanie odrywając się od książki.

- Zdrowiejesz? - wypalił gość, podbiegając do łóżka.

- No ba. Co tam masz? - wskazał ruchem głowy na rzecz trzymaną przez bruneta.

- Aaa... mlecze! Dla ciebie. Mówiłeś, że lubisz jak ci je przynoszę - oznajmił dumnie, podając mężczyźnie prezent.

Ten odebrał go, obejrzał i z delikatnym uśmiechem odstawił na szafkę obok.

- Bo lubię ciebie.

- O! - Nie wiedział, co jeszcze mógłby na to odpowiedzieć. Zdarzało już mu się usłyszeć podobne słowa, ale tym razem było to wyjątkowe. A on z niewiadomych przyczyn się rumienił i czuł łaskotanie w brzuchu.

Law wpatrywał się w niego wyczekująco, jakby zaraz miał w nim wywiercić dziurę, aż speszony odwrócił wzrok. Potrząsnął lekko głową, starając się odepchnąć jak najdalej nieprzyjemne uczucie rozczarowania.

- Nieważne - machnął ręką, po czym oparł się wygodniej na poduszce. - Przynieś mi sok pomarańczowy.

Luffy jeszcze moment stał jak słup, analizując sytuację, ale wyrwał się z transu i zasalutował.

- Tak jest, kapitanie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro