1. na mięso trzeba uważać
Dwie rzeczy irytowały obecnie Trafalgara Lawa najbardziej w świecie. Pierwszą z nich było jego zesztywniałe ciało prawie całe zamknięte w twardej skorupie gipsu, którą oczywiście mógłby zniszczyć, ale nic dobrego by z tego, rzecz jasna, nie wynikło. Drugą zaś rzeczą, która przyprawiła go o wściekłe ciarki na karku, był bukiet mleczy (niezbyt zresztą okazałych, raczej zwiędłych) wetknięty niezdarnie do niskiej szklaneczki na stoliku nocnym obok jego szpitalnego łóżka.
Poza tym potwornie chciało mu się pić.
- Halo? Ludzie, jest tu kto?! - zawołał już od samego przebudzenia zdenerwowany na wszystko i wszystkich. Wstałby i opuścił to śmierdzące, pokryte bladymi kolorami miejsce, ale, któż by pomyślał!, nie mógł się ruszyć. I wszystko go bolało. Podsumowując, był zdany na łaskę opieki szpitalnej.
- Panie Trafalgarze, dzień dobry! - przywitała się z nim pielęgniarka po wejściu do jego sali. - Nareszcie się pan obudził. Trzeba przeprowadzić badania i monitorować pański stan. Doznał pan wstrząśnienia mózgu i połamał pan więcej kości niż pan myśli, że posiada. Straszny wypadek... Na szczęście bez ofiar śmiertelnych...
- Chcę pić. - Law przerwał jej słowotok i spróbował się odruchowo podnieść, ale przeszkodził mu gips. Odpuścił wypuszczając powoli powietrze.
- Przyniosę wody - obiecała dziewczyna i już miała wychodzić, ale przystanęła, żeby dodać: - Był tu parę razy pański, mniemam, przyjaciel. Młody chłopak. Lucy? Siedział dość długo, aż musiałam go na noc wyganiać, bo nie jest z rodziny. Ale był tylko on. Rodzina nie...
Mężczyzna skinął głową i ponaglił pielęgniarkę w sprawie wody.
"Zatem Luffy tu był... Na cholerę się jeszcze pałęta młody? Powiedziałem mu już jasno, że zrywam naszą znajomość na dobre, a ten głupek siedzi tu i przynosi mi mlecze... Boże, poratuj...", wzdychał z tymi myślami, zastanawiając się tym samym, co on ma teraz począć i jak wytłumaczyć Luffy'emu, że go nie potrzebuje.
Niedługo później powróciła pielęgniarka ze szklanką wody i jeszcze miseczką jasnej, kleistej mazi.
- Pański przyjaciel już czeka - powiadomiła go i posłała lekki uśmiech. - Zawołać?
- Najpierw to. - wskazał na niesione przez dziewczynę naczynia z pożywieniem. - I te całe badania...
- Ktoś musi pana nakarmić. Nie może się pan ruszać przecież. Dlatego pomyślałam...
- Proszę już więcej nie myśleć - rozkazał z ironiczną uprzejmością. - I dajże mi nareszcie tę wodę.
- Jestem Kamelia - przedstawiła się, siadłszy na taborecie blisko jego głowy. Podtrzymała mu głowę i podstawiła szklankę pod usta. - Jestem tu wolontariuszką. Taki projekt z uczelni. Jesteśmy w podobnym wieku, mogę się zwracać do pana po imieniu?
- Ta... Jeśli dostanę wodę.
•••
- Trafek kochany!
Luffy byłby zmiażdżył kochanego Trafka, gdyby nie jego morderczy wzrok i znaczące spojrzenia na swoje obolałe, owinięte bandażami ciało oraz głośny i wyraźny zakaz:
- NIE.
- No dobra, a zupkę zjadłeś? - zapytał nie tracąc zapału - Ja też bym zjadł, ale może nie taką brzydką jak twoja. Fuu... - Skrzywił się i wystawił język.
- Nawet mi nie mów - mruknął powściągliwie powstrzymując się od uśmiechu na widok Słomkowego. Chłopak zawsze zachowywał się jak dziecko. Mimo, że Law obiecał sobie zerwać z nim wszelkie więzy, teraz trochę był rad z tego spotkania. I cieszył się w duchu, że ze wszystkich to akurat Luffy o nim pamiętał i się o niego martwił. Chociaż nie mógł powiedzieć, że tych "wszystkich" było wielu. Swoich sprzymierzeńców mógłby zliczyć na palcach jednej ręki. Był dość samotnym człowiekiem i nieraz odnosił wrażenie, że z tej właśnie samotności zrodziła się desperacja, która raz po raz prowadziła go do wiecznie uśmiechniętego, beztroskiego palanta.
- Ta panienka cię karmiła? - zapytał bezpośrednio gapiąc się na niego ciekawskimi oczami z głupkowatym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Law, gdyby nie był skutecznie unieruchomiony, zdzieliłby go teraz w ten pusty łeb.
- Bez komentarza.
- A mlecze? Jak ci się podobają mlecze? - Nie tracąc zapału podsunął żółte, nieco sfatygowane kwiatki pod sam nos pacjenta. Ten tylko zmarszczył nos i kichnął.
- Od ciebie?
- No tak! - przyznał niesamowicie z tego faktu dumny. Odstawił szklankę na stolik, po czym opierając się łokciami o materac nachylił się nad Lawem. Z ust nie schodził mu promienny uśmiech. - Potrzebujesz czegoś?
- Spokoju - odparł zwyczajnie, mając nadzieję, że Luffy go zostawi. Ten jednak nie załapał aluzji i dalej sterczał nad łóżkiem szpitalnym. - i czegoś sensownego do jedzenia. Czegoś, co ma smak.
- Mięcho? - wykrzyknął z radością i już miał się zbierać do wyjścia, bo przecież sam by kawał mięcha przekąsił, ale zatrzymała go uwaga Lawa
- Coś lekkiego. Parę dni jechałem na kroplówce, więc po dwóch gryzach mięsa się zrzygam.
Luffy rzucił mu pełne pożałowania spojrzeniem i cały zmarkotniał.
- Ooj, biedny Trafek - zajęczał śląc mu smutne, współczujące minki. Potem wyszedł obiecując sobie, że przyniesie przyjacielowi coś smakowitego.
•••
Po badaniach i jeszcze jednej porcji kleistego płynu wrócił do spania, bo cóż właściwie jeszcze mógł zrobić. Dopiero pod wieczór obudziły go znajome kroki. Doskonałe wiedział, kogo do niego znów przywiało, zanim gość zdążył podejść do łóżka.
- Nie śpię - oznajmił Law unosząc z wolna powieki. Całą okolicę obejmowała teraz wielka twarz jego (poniekąd) przyjaciela, śmiejącego się jak zwykle bez wyraźnego powodu.
- To świetnie. Mam owocki. Szkoda, że nie mięsne, ale no... Zawsze jakieś.
Położył pudełko z obranymi i pokrojonymi owocami na zagipsowanym brzuchu Lawa. Na pokrywce leżał nawet malutki widelczyk. Mężczyzna podejrzliwie uniósł jedną brew
- Sanji czy Usopp...?
- Ty to masz nosa Trafku! Usopp - zaśmiał się na to Luffy, wskakując na materac obok leżącego. Całe jego ciało podskoczyło i stęknął dość głośno, bo poczuł, jakby każda jego kość pokruszyła się od nowa.
- Ostrożnie! - zdenerwował się. - Bo każę cię stąd wyprowadzić.
Słomkowy natychmiastowo przybrał żałujący wyraz twarzy.
- Soreczka. Postaram się być spokojny. A teraz szamanko!
Luffy najwyraźniej świetnie się bawił to przysuwając jedzenie do ust Lawa, to niespodziewanie je zabierając. Machał widelcem jak samolocikiem i śmiał się w głos.
- Skoro nie chcesz mi tego dać, to po co to przyniosłeś? - westchnął leżący.
W tym momencie Luffy zrezygnował z wygłupów i wsadził brzoskwinię w buzię przyjaciela, który nie spodziewając się takiego obrotu sprawy, począł się nią krztusić.
- Nie pluj! Nie marnuj jedzenia!
- To rób to po ludzku! - Gdyby mógł ruszać rękami, to zdzieliłby teraz Słomkowego w tył głowy. Na nieszczęście był uziemiony.
Po tym jak zjadł wszystko, oparł się z powrotem o poduszkę i odetchnął. Dobrze, że nikt poza Luffym go takiego nie widział. I o ile chłopak nie będzie zbyt szalał, jego obecność mogła okazać się najciekawszym, co spotka Lawa przez następne dni lub nawet tygodnie leżenia w szpitalnym łóżku. Trochę upokorzenia kontra nuda stulecia. Nie był szalonym, niecierpliwym człowiekiem, ale każdy ma jakieś granice. A już był cały zdrętwiały.
- Idziesz spać, Trafciu?
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przymknął powieki.
- Nie... nie śpię.
- Śpij, śpij - mruknął czochrając jego czuprynę. - Jutro przyjdę i poczytam ci gazetę.
- Umiem czytać, głupku.
- Och. - Podrapał się zmieszany po głowie - to dobrze, bo ja miewam problemy. - Wyszczerzył się tak, że nie sposób było nie uśmiechnąć się zwrotnie. Nawet poważny Law musiał mu dziś ulec.
///
Po co fabuła, mamy mlecze.
Hej, to ja. Jak zwykle zresztą. One piece jeszcze nie pisałem, więc bierzcie i jedzcie, moi drodzy. Lubię bromance. Ten jest słodki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro