Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Co mieszka w lesie

Księżyc w pełni wisiał wysoko nad mrocznym lasem, wyznaczając drogę Klarze, niczym latarnia morska zbłąkanemu statkowi. Wiatr co chwila targał gwałtownie koronami drzew, ale to był dobry dźwięk, bo można było łatwo określić jego przyczynę. Tak samo jak hukanie sowy, czy odległy szum fal za jej plecami. To niespodziewanych trzaśnięć gałązek i szurania po ściółce bała się najbardziej. No bo, co by to oznaczało? Żerującego dzika, zagubionego turystę, a może coś jeszcze innego? Coś o wiele gorszego? Właśnie ta niewiadoma sprawiała, że Klarze jeżyły się włoski na karku. Mimo to dzielnie parła naprzód, motywowana wizją ciepłego wnętrza domu, radosnego uśmiechu mamy i ciepłego kakao zrobionego przez tatę.

Tego wieczoru zasiedziała się na plaży, wgapiając w malowniczy zachód słońca i teraz musiała przedzierać się przez trzy kilometry lasu niemal w zupełnych ciemnościach. Jeszcze nigdy nie była sama w lesie o tak późnej porze. Oczywiście, mogłaby iść plażą aż do promenady i wyjść w miasteczku, po czym ulicami dotrzeć do domu, ale okrężna droga była ponad dwa razy dłuższa, a rodzice już pewnie zaczynali się o nią martwić. Nie chciała przysparzać im jeszcze więcej nerwów.

Oddychając głęboko, ale jednocześnie tak cicho jak się dało, szła dalej przed siebie, starając się nie rozglądać na boki, bo tak było o wiele łatwiej. Za każdym razem, gdy jakiś ruch dostrzeżony kątem oka przyciągał jej uwagę, zwyczajnie go ignorowała, bojąc się co może zobaczyć. Gdzieś daleko zawył przeciągle wilk.

Las stawał się coraz gęstszy, a to oznaczało, że była już prawie w połowie drogi. Niestety jej radość z tego powodu zmącił dźwięk, którego tak bardzo bała się usłyszeć. Najpierw trzask łamanej gałązki, jakby nastąpiła na nią czyjaś stopa albo... łapa, a potem wyraźny odgłos powolnych i ciężkich kroków, najwyżej kilka metrów za nią. Przyśpieszyła, nie odważywszy się spojrzeć przez ramię. Kroki również przyśpieszyły. Klara poczuła jak w jej żyłach zaczyna krążyć adrenalina, szybki chód przeszedł w bieg. Z impetem pokonała zakręt, wciąż nie patrząc za siebie. Wystarczyło jej, że słyszy napastnika, nie miała najmniejszej ochoty go oglądać. Rozwinęła tak dużą prędkość, jakiej jeszcze chyba nigdy nie udało jej się osiągnąć na tej trasie. Niestety, okazało się to zgubne. 

Pokonała ów prosty odcinek szybciej niż zwykle, nie zdając sobie sprawy, że dotarła już do pasa nierównej ziemi, z której wyrastały grube korzenie. W ciemnościach prawie nie było ich widać i Klara potknęła się, rozciągając jak długa w błocie, brudząc sobie przy tym całe spodnie i dłonie. Jednak w tej chwili niezbyt się tym przejęła, jedyne zamarła nasłuchując. Ktoś czy może coś, co ją ścigało, także się zatrzymało. W całym lesie zrobiło się nagle cicho jak makiem zasiał. Dziewczynka miała wrażenie, że ucichł nawet wiatr, jakby w oczekiwaniu...Tylko na co...? 

 Bała się poruszyć, w obawie, że sprowokuje tym atak swego prześladowcy, jednak trwała już tak długo w tej niewygodnej pozie... Dłużej nie wytrzyma, musi się odwrócić, musi zobaczyć co to było...

Powoli, bardzo powoli, obróciła głowę i spojrzała za siebie. W świetle księżyca nie dostrzegła nic poza leśną ścieżką ginącą w mroku. Nasłuchiwała, ale jej uszu nie doszedł żaden dźwięk, poza jej przyśpieszonym oddechem. Może tylko jej się zdawało, że coś ją goni. Może to zbyt wybujała wyobraźnia spłatała jej figla, co już się nie raz zdarzało. 

Spojrzała na powrót przed siebie i aż krzyknęła z przerażenia. Miała wrażenie, że serce dosłownie stanęło jej na chwilę. Zaraz jednak się opanowała, zrozumiawszy, że przed nią nie stoi żaden potwór, jedynie wyrośnięty łoś. 

Głośno wypuściła powietrze z płuc, czując niewysłowioną ulgę.

— A więc to ty napędziłeś mi stracha, — zwróciła się rozbawiona do zwierzęcia, ale ono zupełnie nie zwróciło na nią uwagi. Zaczęło zawzięcie węszyć, po czym szybko czmychnęło w gęstwinę. Klara miała ochotę zawołać za nim: „Nie zostawiaj mnie!", tak bardzo nie chciała zostać sama. Kiedy tylko łoś zniknął, znowu dopadł ją lęk. Szybko jednak wzięła się w garść, wstała z ziemi, otrzepując się z  błota najlepiej jak umiała, po czym ruszyła przed siebie ponownie. Tym razem nie biegła, nie chcąc zaliczyć kolejnego upadku. Las nadal był cichy, choć wiatr znowu zaczął poruszać drzewami, nie było słychać żadnego ptasiego nawoływania, a szum fal tutaj już nie docierał.

Minęła wzniesienie, które od jej domu dzieliło już ledwie pół kilometra, kiedy ponownie usłyszała jakiś ruch w zaroślach. Tym razem nie za sobą, a z boku, tak blisko, że po prostu musiała spojrzeć w tamtą stronę. 

I on tam był. 

Wielki, włochaty, z obnażonymi zębami. Dysząc ciężko patrzył wprost na nią, czerwonymi, płonącymi jak dwa ognie ślepiami. 

Wilkołak. 

Był tak blisko, że czuła ciepło tego oddechu na twarzy.

Zamarła, nie wiedząc co robić. Czy ucieczka przed tą bestią miała jakikolwiek sens? Przecież dopadnie ją w dwóch susach. Był ogromny.

Kiedy tak patrzyła na niego przerażona, wilkołak zawył przeraźliwie, podszedł jeszcze bliżej i wyciągnął ku niej swą wielką łapę. Klara zamknęła oczy, czekając na cios, ale ten nie nastąpił, zamiast tego usłyszała skomlenie. Ostrożnie uchyliła jedną powiekę. Wilkołak nadal stał tuż obok niej, z łapą wyciągniętą przed siebie i cicho popiskiwał. Co to miało oznaczać? Przyjrzała się jego łapie i w nikłym świetle księżyca, dostrzegła, że wbiła się w nią ogromna drzazga. Była tak głęboko, że wilkołak nie miał szans wyciągnąć jej zębami. Czy o to właśnie mu chodziło? Miała wyjąć drzazgę?

Na próbę wyciągnęła dłoń w stronę jego łapy. Nawet nie drgnął. Może jeśli mu pomoże, oszczędzi je życie?

Ostrożnie, starając się sprawić bestii jak najmniej bólu, wyłuskała drewniany odłamek z jego łapy, bez przerwy zerkając na przerażający pysk. Jednak jego wyraz nie zmienił się przez cały czas operacji, a kiedy Klara skończyła warknął cicho, jakby przyjaźnie, niczym groteskowa parodia psa i zniknął w lesie, jeszcze szybciej niż się pojawił.

Klara starał tak jeszcze długo, w osłupieniu patrząc w ślad za wilkołakiem. Nie mogła uwierzyć w to co właśnie się wydarzyło. W końcu jednak przypomniała sobie o czekających w domu rodzicach i nogi same zaczęły nieść ją w stronę wyjścia z lasu.

Mama nie zadawała żadnych pytań, przytuliła ją tylko do siebie i zaraz zmusiła do wzięcia gorącej kąpieli, a tata, gdy siedziała już w fotelu, owinięta kocem, czysta i bzpieczna, jak zwykle przygotował dla niej kakao. 

Obiecała rodzicom, że już nigdy więcej nie będzie chodziła w nocy sama przez las, byli przerażeni, gdy dowiedzieli się, że to zrobiła. Ale ich przerażenie szybko zmieniło się w rozbawienie, gdy opowiedziała o wilkołaku. Zwyczajnie jej nie wierzyli. Ale czy ona sama, jeszcze godzinę temu uwierzyłaby komuś w taką opowieść? Odpowiedź brzmiała: nie. W tej chwili już sama nie wiedziała, czy to rzeczywiście miało miejsce, czy to była tylko jej wyobraźnia? No bo kto to słyszał, grzeczny wilkołak? Nie, to wszystko musiało jej się przywidzieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro