Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20 Chwila zapomnienia

Wiem że długo nie było rozdziału, ale jakoś nie miałam pomysłu na dalszą fabułę. Byłam też zajęta drugim opowiadaniem ale wróciłam i mam nadzieję że na trochę dłużej niż ostatnio.

Życzę wam miłego czytania
StarlightMoon45 ♡

Słyszałam głos zdenerwowanej mamy. Tata ją uspokajał. Ale nie widziałam ich. Głosy były jakieś ciche. Zapach mi mówił że ktoś jest ze mną. Ostrożnie otworzyłam oczy. Mama. Płakała. Tata. Uśmiechał się. Nie wiem co mam wyczytać z ich twarzy.

T:- Cześć kochanie. - szepnął

- Co się stało? - nie mogłam mówić chyba tylko ustami ruszałam bo prawie się nie słyszałam. Musiałam też przymykać oczy bo światło strasznie mnie raziło

M:- Jak się czujesz ?

- Boli mnie - wychrypiałam. Byłam skołowana i strasznie bolała mnie głowa. Odruchowo położyłam dłoń na czole marszcząc brwi. Miałam ochotę zasnąć, właśnie teraz.

T:- Będzie dobrze.

Obejrzałam się na tyle ile mogłam, białe puste ściany zasłonięte okno i kwiaty na stoliku. To szpital ? Co ja tu robię ? Chciałam usiąść ale nieoczekiwanie poczułam straszny ból w klatce piersiowej. Zacisnęłam zęby a do oczu podeszły mi łzy. Ojciec natychmiastowo zareagował. Położył mi dłoń na plecy i kazał się powoli położyć. Ból nieco ustał. Dopiero teraz zauważyłam że ma kitel lekarski.

T:- Posłuchaj Angel, miałaś złamane trzecie i czwarte lewe żebra, dlatego nie możesz się na razie za bardzo ruszać, i dość obszerny wstrząs mózgu. Po operacji zostałaś wprowadzona w śpiączkę farmakologiczną. Właśnie cię z niej wybudziliśmy więc możesz czuć się osłabiona i ospała ale wszystko będzie dobrze. - Operacja. Śpiączka. Przecież ja nic nie pamiętam. Co się takiego wydarzyło że wylądowałam w szpitalu. - Córciu. Ja niestety muszę wracać do pracy. Ale zajdę jeszcze do ciebie za jakieś pół godziny. Trzymaj się. - tata ucałował mnie w czoło. Potem zniknął za drzwiami. Mama usiadła na rogu łóżka i uśmiechnęła się niepewnie.

M:- Martwiliśmy się o ciebie kochanie. - Czule położyła mi dłoń na policzku i odgarnęła niesforne kosmyki włosów z mojej twarzy. Rozmawialiśmy, nie, raczej mama prowadziła swój monolog a ja tylko kiwałam głową gdyż każde wypowiadane słowo sprawiało mi ból w przełyku nawet przełknięcie śliny sprawiało jakbym połykała igły. - Kroplówka się kończy, pójdę po pielęgniarkę żeby założyła ci nową. - Wyszła za drzwi a ja odetchnęłam z ulgą słysząc tę chwile ciszy. Skorzystałam z okazji i jeszcze raz próbowałam się podnieść, ale mocny ból w klatce piersiowej uniemożliwiał mi to, tak samo jak kable urządzeń do których mnie podpięli, bezradna opadłam na poduszkę. Wkrótce zmorzona zasnęłam.

...:- Nie możemy tam wejść, słyszałeś, tylko rodzina może ją odwiedzić.

...:- Kurwa mać ! Jebać to wszystko!

...:- Uspokój się, może pozwolą nam wejść na chwile. Ale musisz się zachować. Nie chce znów być wyrzucona z szpitala.

...:- Jak sytuacja ?

...:- Nie możecie wejść, ojciec mówi że jest jeszcze za słaba na odwiedziny znajomych. Przykro mi. Idę do niej. - Głosy które słyszałam za drzwi, były mi znane a jednak takie obce. Dziwnie się czuje. Z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk kroków podniosłam wzrok. Wysoki szatyn szedł w moją stronę, Luke'a. Gdy zobaczyłam brata, gwałtowne się podniosłam przez co dostała duszność, kaszlu i bólu w piersi które stawały się nie do wytrzymania, na szczęście Luke szybko zareagował. - Spokojnie aniołku, już raz prawie się straciłem. - Luke położył mnie na łóżku i przyłożył do twarzy maskę z tlenem. Po chwili która zdawała się trwać wieczność, mój oddech unormował się. - Część siostrzyczko, miło widzieć cię przytomną.

- L-Luke - Zaciągałam maskę z tlenem a on delikatnie mnie przytulił. Spojrzałam na brata, on też na mnie patrzył a jego błękitne oczy były szkliste, jakby miał się zaraz rozpłakać. Serce mi się kraja kiedy widzę do w takim stanie. Patrzy na mnie z takim współczuciem, i bólem, że czuje go aż na sobie. Położyłam mu dłoń na policzku, i uśmiechnęłam się do niego nieśmiało i złapałam go za dłoń dając znać tym gestem by się nie martwił. Przetarł mokre oczy i zaśmiał się cicho pod nosem.

Lu:- Wszyscy się o ciebie martwili. Nieźle nas nastraszyłaś siostrzyczko.

- Co za kretyni. - Wyszeptałam do siebie pod nosem ale chyba i tak słyszał.

Lu:- Nie da się ukryć. Może powiesz łaskawie ciebie stało.

- ... nie pamiętam. - Wyszeptałam. Ostatnie co w ogóle pamiętam to jak jadłam obiad z dziewczynami na stołówce. A później byłam już tu.

Lu:- Masz amnezje ? - W tym momencie na sale wszedł nasz ojciec w towarzystwie pielęgniarki która od razu zajęła się urządzeniami do których zostałam podpięta.

T:- Jak się czujesz ?

- Dobrze.

T:- To dobrze, widzę że twoje parametry się poprawiają. Ale powinnaś spać, a nie rozmawiać z bratem. Wiem że to dla ciebie trudne leżeć w bezruchu ale postaraj się chodź trochę.

- Dopiero się obudziłam a i tak nie mogę się podnieść z łóżka. - Odpowiedziałam trochę nonszalancko. Ale ten stan zaczął mnie irytować. Jestem typem człowieka który nie może długo usiedzieć w miejscu. A teraz dosłownie przykuto mnie do łóżka, nie mogę nawet usiąść. - To możliwe że mogę mieć amnezje ? - Zapytałam cicho.

T:- Skarbie . . . Byłaś w śpiączce prawie dwa tygodnie a przedtem miałaś dość obszerny wstrząs mózgu. . . . tak, możesz mieć... amnezje. Nie chciałem byś na razie o tym wiedziała....

- To dlatego nie pamiętam co się stało.

T:- Najprawdopodobniej tak. Amnezja charakteryzuje się utratą pamięci związanej z wydarzeniami, które miały miejsce w przeszłości. Niektórzy chorzy tracą pamięć związaną bezpośrednio z czasem wystąpienia przyczyn amnezji, u innych utrata pamięci obejmuje długie okresy czasu. Możliwe że odzyskasz wspomnienie ale nie obiecuje ci tego. - Wspomnienia, obrazy przeszłości wywołane w pamięci o tym, co było. Przedmioty, znaki przypominające przeszłość. Bez nich jesteśmy nikim, to one kształtują nas i nasz charakter.

Lu:- Masz gości, czekają przed salą.

- Kto ?

Lu:- Lysander, Armin, Alexsy, Rozalia i Kastiel.

T:- Angel dopiero się obudziłaś.... -

- I co z tego. - Rzuciłam w jej stronę wściekłe spojrzenie. - Zawołasz ich. - wychrypiałam.

T:- Luke wyjdź stąd Ale już. - Słyszałam po tonie jego głosu że też był wściekły. Ale nie krzyczał. Zajął się sprawdzaniem notatek które miał przy sobie. Pielęgniarka stwierdziła że trochę mnie po kłuje bo kilka razy próbowała wbić mi się w żyłę by pobrać krew. Kiedy za piątym razem jej się to udało zabrała mi chyba 0,5 litra tej cieczy. Pijawka jedna. Kiedy wyszła zaczęło się kazanie. - Nie powinnaś robić teraz wokół siebie takiego zamieszania. Dopiero się obudziłaś, twoi znajomi mogą poczekać chyba tydzień zanim będziesz w stanie z nimi rozmawiać. Teraz powinnaś jak najwięcej odpoczywać.

- Nie jestem zmęczona. Chce zobaczyć kolegów i albo powiesz że mogą wejść albo sama tam pójdę. - Dobra wiem że w tej chwili oburzam się jak czterolatka ale głupio jest mi pyskować ojcu. Zwłaszcza że martwił się o mnie tyle czasu. I ogólnie nie mogę dużo mówić bo gardło daje o sobie znać.

T:- No dobrze ale tylko na 10 minut. Nie więcej.

- Dzięki. - Pocałował mnie w czoło i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Znowu. Nie pamiętam kiedy ostatnio byli wobec mnie tak czuli. Nie zdążyłam odetchnąć a do sali wpadła uśmiechnięta białowłosa. Za nią weszła cała reszta.

Roz:- ANGEL ! - Rzuciła się na mnie przytulając. Co strasznie bolało bo naciskała mi na te złamane żebra. Syknęłam z dyskomfortu a ona odskoczyła jak poparzona. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Zapomniałam że wszystko cię boli.

Lys:- Jak się czujesz ? - Lysander uśmiechnął się i zabrał kosmyki włosów z mojego czoła.

I znów to pytanie. Ehh, nawet przez grzeczność dobija. Spojrzałam na ich miny kiedy stali tak na de mną miałam wrażenie że przyszli z ostatnim pożegnaniem a ja leżę w trumnie. - Dobrze.

Lys:- Coś cię boli ? Jesteś zmęczona, może chcesz się czegoś napić. - Lysander jak zwykle się przejmuje. Uroczy jest.

- Po za tym że dosłownie każda część ciała mnie napierdala, to nie. I napiła bym się wody. Trochę zaschło mi w gardle.

Arm:- Przeklina. Czyli nic jej nie będzie. - Po sali rozniósł się śmiech trafną uwagą Armina. A ja tylko kiwnęłam głową, jak by na to nie patrzeć ma tą pieprzoną racje.

Lys:- Pójdę do automatu. Zobaczę co mają.

- Dzięki Lys. No to mówcie, co mnie ominęło ?

Roz:- Szczerze.. nic ciekawego.

Arm:- Po za kilkoma próbami to właściwie nic.

Al:- Kiedy wyjdziesz musimy iść na zakupy. Nie obraź się że to mówię. Ale ta koszula jest ohydna. Jak mogli cię ubrać w takie... coś !

Roz:- Jeszcze są identycznego koloru co zasłony. Co za bezguścia przecież ten odcień turkusu był w modzie dwa lata temu.

Spojrzałam na siebie.- Fakt wyglądam strasznie w tej szmacie.

Arm:- Przestań słuchać tych kretynów. Wyglądasz bardzo dobrze. Jesteś w szpitalu a nie na wybiegu. - Armin uśmiechną się uroczo.

Lys:- Yyy.... nie wiedziałem czy wolisz gazowaną,.. niegazowaną,.. źródlaną,.. mineralną,.. wiec wziąłem po jednej... - Zaśmialiśmy się. Przez co moje gardło się odezwało, ciężko mi jest mówić normalnie.

Ken:- Obudziła się ! - Kentin wpadł przez drzwi o mało nie wpadając przy tym na Lysandra. Kiedy mnie zobaczył pobiegł do mnie i wtulił się w mój brzuch. Syknęłam z bólu, czując nacisk jego głowy słysząc to chłopak momentalnie się podniusł i spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. - Przykro mi, przykro mi, przykro mi, przykro mi, naprawdę nie chciałem... - Spoglądał na mnie oczami pełnymi łez.

- To nic. Chodź. - Kentin nachylił się lekko a ja pocałowałam go w czoło. Jednocześnie ocierając mu kciukiem łzę z policzka.

Roz:- Ohh...Wyglądacie tak słodko ?!

- Dobrze że wszyscy mnie nie przytulają bo chyba bym wykitowała. - Dobrze ich widzieć, kiedy z nimi jestem nie czuje upływającego czasu oraz bólu jaki mi teraz towarzyszy. Jedyna ta chwila nie trwała długo minęło zaledwie 10 minut a do sali wszedł lekarz i jednocześnie człowiek który mnie spłodził. Pewnie przez przypadek zresztą.

T:- Przykro mi droga młodzieży ale Angel potrzebuje wypoczynku. Kilka godzin temu wybudziliśmy cię z śpiączki, organizm może tego nie wytrzymać i zemdlejesz.

Roz:- Dziękujemy że nagiął pan zasady i dał nam ją zobaczyć. Paa Angel !

Al:- Widzimy się jutro !

Wszyscy wyszli, wszyscy z wyjątkiem czerwonowłosego i mojego ojca. Kas pokazał jakiś gest dłonią do taty ale nie widziałam co to było. Ale ojciec wyszedł z sali. Nastolatek usiadł na łóżku i milczał chwile.

Kas:- Dobrze widzieć cię w śród żywych kaleko. - Uśmiechnął się arogancko. - Jesteś tak wysportowana a pokonały cię zwykłe schody.

- Schody !? Nie mów mi że leżę w szpitalu bo spadłam ze schodów. - Wychrypiałam cicho załamana. Łapiąc się za gardło które dalej bolało.

Kas:- Nie spadłaś. Ktoś cię zepchnął. A raczej próbował zabić. Kiedy Nataniel cię znalazł od razu do mnie zadzwonił. Leżałaś cała blada w kałuży krwi. Myśleliśmy że nie żyjesz... Później razem z Lysem zawiozłem cię tu. Nawet nie czekaliśmy na karetkę...

- Dziękuję.

Kas:- Nie masz za co. Ale nastrasz mnie tak jeszcze raz a pożałujesz. Osobiście cię zabije i zakopie.

- Martwiłeś się o mnie ?

Kas:- He.. powiedzmy że trochę było mi cię żal . . . .- Spojrzałam na niego unosząc brew, widać było że kłamie. - Oczywiście że się o ciebie bałem ty stuknięta kretynko. Jadąc tu złamałem chyba pół kodeksu drogowego. Lysander boi się wsiąść ze mną do samochodu. - Zaśmiał się cicho i potargał mnie po głowie odgarniając mi kosmyk włosów za ucho. By zaraz później czule pogłaskać mnie po policzku. - Będę spadał, na pewno chcesz odpocząć.

- Mmm.. trochę. - Kastiel pochylił się na de mną i czule pocałował mnie w policzek a później musnął usta. Byłam zaskoczona jego gestem. Odsunął się z tym swoim uśmiechem. - A to za co ?

Kas:- Za chęć do życia. - Uśmiechnął ostatni raz i skierował się do wyjścia.

T:- Nie możesz się przemęczać. - pogroził mi palcem z uśmiechem. - Ten czerwonowłosy to twój . . . - widziałam jak słowo "chłopak" nie może przejść mu przez gardło.

- Nie. Ale jest bardzo dobrym przyjacielem.

T:- On tu siedział dwa dni nie opuszczając cię niemal na krok, jak byłaś nieprzytomna. Pielęgniarki nie były w stanie go wygonić nawet na chwilę, aby mógł odpocząć. - lekarz uśmiechnął się smutno - Hmm... chyba mu na Tobie zależy.

- Chyba...

* * *

Minęło kilka dni a moje połamane kości się zrosły. Niestety dalej muszę nosić opatrunek. Mimo iż powinnam zostać jeszcze w szpitalu to wypisałam się z własnej woli. Co ojcu nie za bardzo się podobało. Ale to moje życie jestem pełnoletnia i nie zostanę tu ani sekundy dłużej. Zabrałam wszystkie swojej rzeczy, jak i książki które pożyczył mi Nataniel kiedy przyszedł mnie odwiedzić. A trochę ich było. Zabrałam torbę idąc do recepcji po wypis. Tata już na mnie czekał.

T:- Jesteś pewna Angel ?

- Odpowiadam ci po raz setny, Tak. Nie wytrzymam dłużej przykuta do łóżka.

SZYBKO NA SALE OPERACYJNĄ !

WSZYSTKO ZAJĘTE ! TRZEBA CZEKAĆ !

PRZECIEŻ ON UMRZE !

Ratownicy medyczni wjechali do głównego korytarza szpitala. Dwóch prowadziło nosze a jeden siedział na nich i próbował reanimować starszego mężczyznę. Ojciec od razu do nich podbiegł. Obserwowałam tą sytuacje jak zaczarowana. Ratownicy odeszli, zapewne do jakiejś sali. Zostawiając mieszane uczucia ludziom w poczekalni. To wydarzyło się tak szybko... - Co się stało ? - Zapytałam Felicje, główną pielęgniarkę. Która już przyniosła mój wypis.

Pie:- Tutaj co chwile się to zdarza. Nie przejmuj się tym. To twój wypis. Podpisz tu, tu i tu. - Chwyciłam długopis i podpisałam dokumenty. Felicja włożyła je do szarej koperty i podała mi ją. Po czym powiedziała krótko że mogę już iść i wróciła do swoich zajęć. Zabrałam moją torbę i wyszłam z szpitala. Miałam szczęście bo zaraz podjechał autobus. Ale widząc ile ludzi było w środku zmieniłam zdanie i zadzwoniłam po taksówkę. Mężczyzna za trasę zażyczył sobie 40€ co było trochę przesadą ale zapłaciłam.

Drzwi od mieszkania były otwarte. Co trochę mnie zdziwiło zważając na to Luke powinien być w szkole a mama w pracy. Położyłam torbę w korytarzu i zajrzałam do salonu i kuchni. Pusto. Wchodząc na piętro szłam cicho rozglądając się na wszystkie strony musiałam robić to powoli żeby mi schody nie skrzypiały. Lekko położyłam dłoń na klamce i otworzyłam drzwi pokoju. Zabrałam pistolet z pod łóżka i nabiłam go chowają broń z tyły za pas spodni. Szybko skierowałam się w stronę drzwi od mojego pokoju cicho je otwierając. W pokój Luke'a i rodziców nic się nie zmieniło. Z dołu dobiegały dziwne dźwięki Przygotowałam moją broń i szybkim krokiem pobiegłam do kuchni.

Lu:- Nie ruszaj się !

- Luke ? - Uśmiechnęłam się do niego. Wyglądał na strasznie zaniepokojonego, nogi trzymał razem, ciężko oddychał a w rękach trzymał wysoko patelnie.

- Z patelnią na mnie idziesz ?! - Zaśmiałam się. I zabrałam mu garnek. - I niby co chciałeś mi tym zrobić.

Lu:- Wziąłem co było pod ręką. Chwila co ty tu robisz. Dlaczego nie jes...

- Wypisałam się. Na własne żądanie. - Odpowiedziałam szybko nie dając mu dokończyć zdania. Położyłam broń na stole i odłożyłam patelnie do szafki. Luke skrzywdził się widząc gnata.

Lu:- Powiedz że to nie jest...

- Ta jest nabity, nie ruszaj go.

Lu:- Nie zamierzam. Chciałaś mnie zabić.

- Nie... - Złapałam go za dłoń i wykręciłam rękę w tył, drugą złapałam go za kark i przycisnęłam do ściany blokując jakiejkolwiek ruchy. -... najpierw bym cię obezwładniła. Ale przezorny zawsze ubezpieczony.

Lu:- Ał, ał, aał. Ok łapie jesteś silna ale puść mnie już.... I skąd ty w ogóle masz takie coś !

- Zajebałam sycylijskiej mafii. Ignorując jego dalsze głupie pytania zabrałam swojej rzeczy i wróciłam do pokoju. Weszłam do łazienki i wzięłam długą kąpiel przy dźwiękach muzyki. Umyłam włosy szamponem kokosowym a ciało żelem pod prysznic o zapachu czekolady. Dlaczego robią żel pod prysznic a żelu do wanny już nie ? Nieważne. Czułam że tą kąpielą zmywam z siebie brud ostatnich dni. Nareszcie chwila relaksu. No i usłyszałam pukanie do drzwi. No zabiję. Mają kurwa wyczucie czasu. - Stój tam i czekaj ! Może kiedyś otworzę! - wydarłam się.

Lu:- Siostra. Ale tu Rozalia przyszła. I ma do ciebie jakąś sprawę.

- Ja pierdole... powiedz że idę ! - Nie wierzę w to. Dobrze, że prawie dała mi skończyć... Owinęłam się ręcznikiem wokół piersi i zeszłam na dół. Białowłosa siedziała w salonie trzymając w dłoniach kubek z parującym jeszcze napojem. - To co to za ważna sprawa i dlaczego nie mogłaś z tym zaczekać aż się wykąpie.

Roz:- Angle ! - Nastolatka rzuciła mi się na szyje przytulając. - Dlaczego nie powiedziałaś że wyszłaś z szpitala.

- Jakoś tak wyszło. To o co chodzi. Co to za ważna sprawa. - Białowłosa zaśmiała się cicho.

Roz:- Żadna. Po prostu byłam w szpitalu a Ciebie nie było to zadzwoniłam do Luke a on mi powiedział że jesteś tutaj.

- Aha. - Nie powiem byłam wkurwiona. Lubie przebywać z Rozalią i innymi ale dziś dzień naprawdę chciałam spędzić sama.

Roz:- Lysander mi mówił że dziś chłopaki przychodzą na próbę do domu Leo. Ty też będziesz ? - Szybko zmieniła temat.

- Lysander nic mi nie mówił.

Roz:- Może zapomniał. Albo dalej myśli że jesteś w szpitalu. - Roza usiadła po turecku i piła herbatę którą jak mniemam zaproponował jej Luke. - Zadzwoń do niego.

- No Ok. Co mi szkodzi. - Wybrałam z listy kontaktów numer Lysandra i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Szybko odebrał bo za drugimi sygnałem.

- Hej Lys. Mamy dziś w planach próbę ? Roza właśnie mi mówiła że spotykamy się u ciebie ?

Lys:- Yy tak. Nie wiedziałem że wyszłaś z szpitala.

- Tak. Dziś rano.

Lys:- Dobrze wiedzieć że lepiej się czujesz.

- Lepiej to będę się czuła po długim treningu na siłowni.

Lys:- Tak, cała ty.

- Tak. Powiedz, dlaczego spotykamy się u ciebie.

Lys:- Ehh ktoś powiedział dyrektorce że gramy tam nasze piosenki. Nieźle się tym zdenerwowała. Na szczęście zdążyliśmy zabrać instrumenty więc nic nie powiedziała ale zmienili zamki w drzwiach. Więc dopóki Kastiel nie załatwi nowych kluczy musimy darować sobie piwnice.

- Cholera. Kiedy to było.

Lys:- Jakiś tydzień temu. A co ?

- Nie nic. O której mam przyjść.

Lys:- 17 zaczynamy. Później nie miało by sensu. Leo musi wstać do pracy. A on nienawidzi kiedy ktoś nie daje mu spać. Cóż, wyjątkiem jest chyba tylko Rozalia.

- Jasne. Dzięki, widzimy się o 17

Lys:- Tak. Do zobaczenia Angel.

- Paa.

Rozłączyłam się chowając telefon w kieszeń spodni. - No to już wszystko wiem.

Roz:- Mam nadzieję. Gadaliście pół godziny.

- Serio ? Cholera. Chodź muszę znaleźć jakieś fajne seksy ubrania.

Roz:- Uuuuu. Idziemy na podryw.

- Nie no co ty. Przez ostatnie dni widzieli mnie w tej ohydnej szpitalnej szmacie. Mam wewnętrzną potrzebę pokazać się w czymś zajebistym. - Przeszukiwałam z Rozalią szafę, znalazłyśmy kilka ubrań które świetnie się komponowały. Rozalia postanowiła zrobić mi makijaż. Zgodziłam się, jeśli chodzi o make-up nie ma sobie równych. Mocna kreska wydłużone i pogrubione rzęsy, usta ciemno czerwona szminka. Włosy lekko falowane, tak by delikatnie opadały.

Roz:- Podoba ci się.

Spojrzałam na swoje odbicie. - Wyglądam zajebiście. O to mi właśnie chodziło. Dzięki Roza, jesteś niezastąpiona. Chodźmy już. - Zabrałam gitar która leżała już sobie w pokrowcu po czym wyszłyśmy z domu. Roza i tak miała iść do Leo. Więc jednocześnie pokazała mi drogę. Taa trzeba być mną żeby nie zapytać o adres. W końcu nigdy nie byłam w domu Lysandra.

* * *

Stałam z Rozalią pod domem chłopców. Zapukałam do drzwi. A chwile później otworzył mam Leo. Rozalia rzuciła się szatynowi na szyje namiętnie całując. Słodko wyglądają. Leo wpuścił nas do środka poczułam przyjemny słodki zapach.

Leo:- Cześć kochanie, pięknie wyglądasz.

Roz:- Dziękuję.

Leo:- Angel, dawno się nie widzieliśmy.

- Tak. Byłam... trochę zajęta. - Wymieniłam z chłopakiem uścisk dłoni

Leo:- Słyszałem. Dobrze że czujesz się lepiej.

- Wiedziałeś ?

Leo:- Rozalia i Lysander mi powiedzieli.

- Aha. - Mieszkanie Lysandra i Leo było tak oryginalne jak oni sami. Wyglądało jakby urządzono je 150 lat temu. Zdobienia na tapetach i długich firanach oraz stare prawie że antyczne meble robiły niezłe wrażenie. Miałam przeczucie że cofnęłam się w czasie. - Ładnie tu urządziłeś. Te meble są po prostu bajeczne. - Usiadłam na sofie na przeciwko której stał telewizor i konsola do gier. Trochę psuły klimat tego miejsca ale co poradzić.

Leo:- Cieszę się że ci się podobają. Są z naszego rodzinnego domu.

- Te obrazy też ? - Przejechałam dłonią po malowanym płótnie.

Leo:- Tak. Moja mama je namalowała. Napijesz się czegoś ?

- Mmm masz coś mocnego ?

Leo:- Normalnie jak bym słyszał Kastiela. - Pokręcił rozbawiony głową.

- Właściwie to herbata też może być. - Siedziałam z Rozalią i Leo w ich salonie, rozmawiając na błahe tematy. Zajęło nam to dobre cztery godziny bo po tym czasie zjawił się Lysander. Był sam, czego się nie spodziewałam. Poczułam od niego silny zapach wódki, co było jeszcze bardziej zadziwiające, chłopak przywitał się z nami i opadł na fotel. Leo chyba się nieźle wkurzył widząc brata tak pijanego. Ale nic nie powiedział. - Lys ? Gdzie zgubiłeś Armina i Kasa ?

Lys:- Armin się najebał i poszedł do domu. A Kastiel zabawia się z jakąś lafiryndą w pubie.. - Prychnęłam pod nosem próbując się nie wybuchnąć śmiechem. To źle że Lysander w tej formie znacznie bardziej mi się podoba ?

- I wszystko jasne.

Leo:- Lysander idź pod prysznic. - Chłopak grzecznie posłuchał się brata i zniknął za drzewami łazienki. - Przepraszam was że musiałyście to oglądać. - Mówił wyraźnie skruszony. A ja posłałam mu uśmiech.

- Eee tam, daj spokój Leo. Kilka drinków nikomu nie zaszkodzi. Po za tym dam sobie dłoń uciąć że to chłopaki go rozpili.

Roz:- Na pewno zaraz doprowadzi się do ładu.

- To ja chyba będę się zbierać. - Wstałam prostując kości. Strasznie się zasiedziałam.

Roz:- Nie, nie ma mowy. Jest już późno, zostaniesz tu na noc.

- Roza ja...

Leo:- Rozalia ma racje. Będziecie spały w sypialni. Ja się położę tutaj. I nie chce słyszeć od ciebie żadnego sprzeciwu Angel.

- No dobra, niech ci będzie. Ale ja śpię w salonie. Nie mam serca wysiedlać cię z własnego łóżka. Roza, masz jakieś ubrania ?

Roz:- Tak, zaraz coś ci przyniosę. - Białowłosa, zniknęła w jednym z pokoju, ale zaraz wróciła z koszulką dla mnie. Różowy jedwabny materiał był dość krótki ale nic nie powiedziałam.

- Dzięki. - Przebrałam się szybko i położyłam na sofie gdzie Leo przyniósł mi już poduszkę i koc. Podziękowałam mu, i życzyłam dobrej nocy. Szatyn odpowiadając tym samym poszedł się położyć razem z swoją dziewczyną.

Lys:- Ta kanapa jest strasznie niewygodna. - Odwróciłam się z uśmiechem na twarzy spoglądają na kolorowookiego mężczyznę. Podbierał się o futrynę drzwi.

- Widzę że trochę wytrzeźwiałeś. Nie zazdroszczę ci jutrzejszego poranka Lys. Kac cię zamorduje.

Lys:- Będzie aż tak źle. - Złapał się za głowę i usiadł obok. Miał na sobie tylko bokserki i lnianą koszule. Cóż, nigdy nie widziałam Lysandra w takim negliżu. To nowość. Złapałam za dół jego koszuli i podniosłam ją górę. - Co ty robisz ? - Zapytał się zaskoczony moim zachowaniem.

- Chce zobaczyć twój tors.

Lys:- Po co ?

- Zboczenie zawodowe. - Miał świetnie wyrzeźbiony brzuch, tak samo prezentowały się pewnie barki i bicepsy.

Lys:- A jaki zawód to obejmuje ? Prostytutka ?

- Chciał byś kurwa. W wojsku naoglądałam się takich sylwetek, byłam po prostu ciekawa jak tam twoja.

Lys:- To zalicza się pod jakiś fetysz.

- Może. Masz takie ciało a zakrywasz się tymi wszystkimi luźnymi ubraniami. Dlaczego ?

Lys:- Nie wiem. Zawsze tak było. . . Może chcesz, położyć się u mnie. Tu naprawdę jest strasznie nie wygodnie.

- Jak obiecasz że nie będziesz mnie macał to się zgodzę.

Lys:- Wiesz ciężko będzie. I nic nie obiecuje.- Poszłam z Lysandrem do jego pokoju. Jakoś nie za bardzo przeszkadza mi spanie obok niego. Ale on chyba był trochę spięty tym wszystkim. Co było dziwne, w końcu sam mi to zaproponował i będąc jeszcze w stanie nie do końca trzeźwym powinien być raczej rozluźniony. - Wolisz spać po lewej czy prawej stronie ?

- Wszystko jedno. Położyłam się, miał wyjątkowo miękki materac. Białowłosy położył się obok i niespodziewanie przytulił się do moich pleców. - Odwróciłam się twarzą do niego i przytuliłam go jeszcze mocniej. - Coś się stało. - Wyszeptałam czule kładąc dłoń na jego policzku pogłaskałam go obuszkiem kciuka. Milczał. - Lysander popatrz na mnie. - Spełnił moją prośbę. Jego niezwykłe tęczówki magiczne wyglądały w świetle księżyca który był w pełni. - Masz piękne oczy... - Wyszeptałam mimowolnie, a na jego poliki zaróżowiły się delikatnie.

Lys:- Dziękuję, twoje też są piękne, jakbym patrzył w toń oceanu.

- Chcesz porozmawiać ? Widzę że coś Cię dręczy.

Lys:- Nie, dziękuję. Po prostu miałem ciężki dzień.

- Ufasz mi ?

Lys:- Co to za pytanie ?

- Normalne.

Lys:- No tak. Jesteś moją przyjaciółką, dlaczego miałbym ci nie ufać ?

- Połóż się na brzuchu i zdejmij koszule.

Lys:- Żartujesz ? - spojrzał na mnie rozbawiony a jednocześnie zaskoczony.

- Nie. Mówię jak najbardziej poważnie. No nie patrz się tak na mnie, nie zgwałcę cię, znaczy chyba ?

Lys:- Jesteś bardziej szalona niż myślałem.

- Nie zrobię niczego, czego będziesz żałował - wyszczerzyłam się do niego, co wyraźnie go rozbawiło - No już, zdejmuj ją! Jak nie, to ja ci pomogę. - Spełnił moją prośbę i położył się na brzuchu ja natomiast usiadłam na niego okrakiem i spojrzałam na jego tatuaż. Będący połączeniem pawich piór oraz różnego rodzaju skrzydeł anielskich, ważki i motyla. - Piękny tatuaż, kiedy go zrobiłeś. - Zapytałam jednocześnie zaczynając masować jego plecy które były bardzo spięte.

Lys:- Dwa, może trzy lata temu. Ty też masz jeden na plecach, prawda ?

- Tak, zrobiłam go w szkole wojskowej. Trzy razy próbowałam uciekać. Ale Chloe za szybko biega. - Nacisnęłam mocniej na jego barki.

Lys:- Czy. . . to masaż ?

- To będzie masaż jeśli spróbujesz się chodź trochę odprężyć.

Lys:- Spróbuje.

Przez chwilę masowałam jego plecy. Zaczęłam od barków, zbierając dłońmi skórę na łopatkach i naciskałam po obu stronach żeber. Na koniec gładziłam palcami całe plecy, nie omijając żadnego skrawka. Przeszłam do szyi i opuszkami palców przesuwałam w lewo i w prawo. Pod moim dotykiem przeszedł go dreszcz. Ale dalej leżał jak kłoda. Chyba muszę mu trochę pomóc. Przysiadłam na nim i zaczęłam całować i delikatnie drażnić go językiem po karku, zwłaszcza na linii włosów .

Lys:- C-co robisz. - Podniósł się na rękach
trochę zaskoczony najpewniej moim działaniem.

- Skoro sam nie możesz się odprężyć to ci pomogę. I nie przejmuj się tym, robię to wyłącznie po przyjacielsku - Powolne i subtelne ruchy rozluźniał mu mięśnie. Wykorzystałam okazje by trochę się z nim podrażnić i przygryzłam mu skórę.

Lys:- Ahhh.- Jęknął z przyjemnością, co wywołało u mnie uśmiech. - Błagam przestań. - Podniósł się patrząc na mnie. Miał różowe policzki które dodawały mu uroku i mgliste spojrzenie. Odsunął się.

- Spokojnie nic ci nie zrobię. - Chciałam go uspokoić ale chyba wyszło na odwrót, był jeszcze bardziej spięty.

Lys:- Tak, ale to takie. . .przyjemne, że aż za bardzo.

- O to ci chodzi. - Chciałam rozpalić mu wszystkie zmysły, chciałam by skupił się na mnie i całkowicie mi się poddał. Jednak zapomniałam o jego delikatności i wiecznym rozsądku. - Rozumiem, koniec gestów, tylko masaż. - Trochę się opierał ale pozwolił mi dokończyć. Powtarzałam serie, plecy, barki, łopatki... Cóż, do czasu aż nie zasnął. Położyłam się obok nastolatka, patrząc na jego bladą twarz. Bił od niego wewnętrzny spokój, zawsze zastanawiam się jak można być tak opanowanym jednocześnie nie ukrywając emocji. Przesunęłam dłoń na jego czoło zabierając z niego kosmyki pastelowo zielonych-białych włosków. Chyba to poczuł bo uśmiechnął się przez sen.

Trochę zaszalałam 4281 słów.

Mmm... nie poprawiałam rozdziału więc przepraszam za wszelkie błędy.

Jeśli ci jest podobało zostaw ☆ albo komentarz.

01.07.2020

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro