Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15 Szczegółu

Angel Marsz się umyć. - powiedziała ostro mama. Właśnie wróciłam z joggingu i miałam na sobie brudny przepocony dres.

- Już, już. - złapałam naleśnika które smażyła na śniadanie i poszłam na górę. Szybki prysznic dobrze mi zrobił, pomalowałam się szybko i przebrałam się w moje ulubione ubrania. Nałożyłam czarne, skórzane rurki, motocyklówki z ćwiekami, czarną koszulkę z nadrukiem czaszki jednorożca a na wierzch ramoneskę. Do pasków w spodniach przypięłam dwa łańcuchy. Zastanawiałam się czy ubrać glany czy może jednak botki. Wybrałam glany. Ok, teraz makijaż. Mocna kreska wydłużone i pogrubione rzęsy, usta ciemno czerwona szminka. Włosy tylko wysuszyłam i rozczesałam. Spojrzałam na swoje odbicie wyglądam zadziornie. Podoba mi się.
Schowałam do kieszeni fajki i mój składany nóż. Zawsze nosze przy sobie coś takiego. Przyzwyczajenie z Akademii. Albo zboczenie zawodowe, jedno z dwóch na pewno.

Kiedy zeszłam do kuchni na śniadanie, Luke już siedział przy stole jedząc naleśniki. A mama jak co dzień piła kawę przeglądając pewnie jakieś raporty do pracy. Zrobiłam sobie kanapki z pomidorem i chlebem ziarnistym a do filiżanki nalałam kawy z ekspresu.

Lu:- A nie chcesz naleśników ? - Spojrzałam na jego talerz z pancake nutellą i syropem klonowym.

- Nie,... - za dużo w tym cukru jak dla mnie. Zjadłam szybko to co przygotowałam i wrzuciłam naczynia do zmywarki. - To ja spadam do szkoły.

M:- Angel zaczekaj ! Dzisiaj wrócę późno więc musicie sobie sami poradzić.

Lu:- Nie ma sprawy mamo. Zajmę się młodszą siostrą.

No żebyś się kurwa nie przeliczył. Wyszłam z domu nakładając wcześniej buty. Jednaj zaraz usłyszałam głos brata. Nie odwróciłam się w jego stronę, jak coś chce to niech mnie dogoni. - Czego chcesz ? - Zapytałam gdy zaczęliśmy już iść ramię w ramię.

Lu:- No od teraz będziemy razem chodzić do szkoły. Mogłaś na mnie poczekać.

Wyciągnęłam z kieszeni papierosy i wsadziłam jednego do ust. Odpaliłam go i zaciągnęłam się mocno. Takie małe gówno a tak cieszy.

Lu:- Rodzice wiedzą że popalasz ?

- Nie. I lepiej dla ciebie żeby tak zostało. - Weszliśmy na teren szkoły. Kątem oka dostrzegłam Kastiela który jak to powiedział Luke ''popalał'' siedząc na ławce. Zaczęłam iść w jego stronę. Ale Luke złapał mnie za rękę i gwałtownie odwrócił w swoją.

Lu:- Czekaj, ty mi grozisz ?

- Nie, ostrzegam cię żebyś im czegoś głupiego nie palnął. A teraz spadaj. Wyrwałam się idąc w stronę Kastiela. Który podniósł się z ławki i łapiąc za moją talie przyciągnął mnie do siebie delikatnie muskając moje usta. - Co to za powitanie. Klapki ci się poprzestawiały ?

Kas:- Co to za facet ? Znów mnie zdradzasz ?

- A żebyś wiedział. - Uśmiechnęłam się złośliwie.

Kas:- Tak. Niby co on ma czego ja nie.

- Zajebisty tyłek. - Zamachnęłam się i klepnęłam go w pośladki, przez co trochę zapiekła mnie ręka. Ale on chyba nawet nic nie poczuł przez te grube jeansy.

Kas:- A ja niby nie !

- Nie. - Starałam się nie roześmiać i być w miarę poważna. Co nawet nieźle mi wychodziło.

Kas:- Jeszcze trochę a zrobię się zazdrosny. Ale mam co innego. Coś za czym szaleje każda kobieta. - Ostatnie zdanie wyszeptał mi do ucha.

- Tak ? Niby co ? - Uśmiechnął się znacząco a ja zaczęłam się niepohamowanie śmiać. I tyle wyszło z mojej powagi. Usiadłam na ławce łapiąc się za bolący od śmiechu brzuch. Kastiel uśmiechał się prześmiewczo. - Nie wiem. Nie widziałam.. - Wyrzuciłam z siebie kiedy opanowałam śmiech.

Kas:- Żałuj.

- Jednak nie żałuję. - Usiadłam na oparciu ławki. Kas usiadł po mojej lewej i wyjął paczkę papierosów. Wyglądał na przybitego. - Ej, nie chmurz się. - Pchnęłam go ramieniem. - Masz zajebisty charakter. I to za niego cię uwielbiam. Nie za wygląd.

Kas:- Też cię lubię dziewczynko. - Uśmiechnęłam się do niego i błyskawicznie zabrałam mu papierosa. Mrugnął zdziwiony - To moje.

- Czyżby ? - mocno się zaciągnęłam, dym otaczał jego twarz i włosy. Usiadłam niżej.

Kas:- Oddawaj - usiadł obok mnie.

- Nie. - Cały czas uśmiechałam się szatańsko. Zaczął sięgać po niego, a ja coraz bardziej się odchylałam, aż w końcu leżałam na tej ławce, a Kas na mnie. Spojrzeliśmy sobie w oczy, nasze twarze dzieliły centymetry. Unieruchomił mnie, podciągnął się i zabrał mi papierosa z ręki.- Złaź ze mnie, jeszcze trochę i mi cycki rozpłaszczysz.

Kas:- Przecież nie jestem taki ciężki.

- Aha, weź powiedz to im - Pochylił się, jego głowa była na wysokości mojego biustu.

Kas:- Nie jestem taki ciężki. To nie mam już zakazu gapienia się na ciebie ? - zapytał z cynicznym uśmieszkiem.

- I tak byś nie posłuchał - mruknęłam.

Kas:- Jak ty mnie dobrze znasz - uśmiechnął się szelmowsko.

- Tylko nie lamp się zbyt często. A jak już, to rób to dyskretniej. - Podniósł się zdejmując ze mnie ciężar swojego ciała więc mogłam znów normalnie usiąść. - To co ? Idziemy na dach?

Kas:- Nie wziąłem kluczy...

- Są ci niepotrzebne - wstałam z ławki - Idziesz czy zostajesz ? - Zwróciłam się do szarookiego. Szybko się uśmiechnął i wstał zaraz za mną.

Kas:- Idę, chce zobaczyć cię w akcji. - zaczęłam biec w stronę drzewa, które było na tyle wysokie że po wspięciu się na nie z łatwością można przeskoczyć na dach. Bez większego problemu wskoczyłam na dłuższą gałąź, szybko się wspięłam i przeskoczyłam na dach. Kastiel zaczął się wspinać, szło mu trochę opornie ale dotarł minute po mnie.- To nie jest takie trudne, - powiedział zadowolony i zdyszany. - Też mógłbym iść do szkoły wojskowej.

Zignorowałam go. - I co nadal potrzebujesz kluczy by wejść na dach ? - Stanęłam na pół ściance jak to zawsze miało miejsce i spojrzałam w dal. Strasznie podobał mi się ten widok.

Kas:- Już nie. Idziesz na chemie ?

- Delaney mnie nie znosi a przecież muszę kogoś powkurwiać. - położyłam się i zaczęłam patrzeć w niebo.

Kas:- Możemy też iść po kawę. . .- Pochylił się na de mną wraz ze swoim szatańskim uśmiechem. Dzieliło nas może 10 centymetrów. Podłożyłam ręce pod głowę żeby wygodniej się usadowić. - . . albo jakoś ciekawiej spędzić ten czas.

- Taa ? Jak na przykład ? - Włożył dłoń pod moją koszulkę i położył mi ją na brzuchu. Była zimna, wręcza lodowata. Ale przyjemne uczucie kiedy rysował kołka na moim podbrzuszu niwelowało chłód. A raczej rozpalało mnie od środka.. - Molestujesz mnie ? - Zaśmiałam się cicho.

Kas:- Jesteś bardzo ciepła...

- Możliwe za to ty masz zimne ręce. No już zabierz je ze mnie.

Kas:- Szkoda, wyglądasz dziś mega seksownie. - Zignorowałam jego uwagę.

- Chodźmy już po tą kawę, bo jeszcze się nie powstrzymasz. - Zeszliśmy tak samo jak weszliśmy, po gałęziach drzewa. Ale zaraz piskliwy głos przeszły mi uszy. Odwróciłam się i zobaczyłam coś czego naprawdę nie chciałam widzieć. - Dawno jej nie widziałam. - Szeptałam tak żeby tylko Kas usłyszał.

Kas:- Masz szczęście, mnie nęka odkąd przyjechała. - wyszeptał. - Możesz się w końcu o de mnie odpierdolić ! Powiedziałem ci że nigdzie nie jadę.

Deb:- Ależ kotku, nie złość się. Może pójdziemy się przejść. Przemyślisz to,.. na spokojnie. - Wlepiła we mnie swój wzrok. Moja obecność tu nie za bardzo jej odpowiadała.

Kas:- Spi...

- Czego tak konkretnie chcesz Debra. Bez owijania w bawełnę. - Przerwałam mu robiąc kilka kroków w przód. Stałam z nią twarzą w twarz, i nie wiem dlaczego ale mam ochotę jej przyjebać... nie zaraz wiem. Za to że jest wkurwiającą suką.

Deb:- . . . chce żeby Kastiel dołączył do mojego zespołu. Potrzebuje gitarzysty. Po za tym, jeśli będziemy w jednym zespole, możemy do siebie wrócić. - Wyglądała jakby była pewna każdego słowa które wypowiada. Była pewna że on się zgodzi.

- Naprawdę myślisz że jest taki głupi, rzuci wszyto i za tobą pójdzie. Zwłaszcza że go ochujałaś tyle razy. Kpisz se czy jak.

Deb:- Jesteśmy dla siebie stworzeni. Tylko o tym zapomniał.

Kas:- Zdradziłaś mnie z tym chujowym gospodarzem, wyjebałaś z zespołu i ośmieszyłaś przed całą szkołą.

Deb:- Po prostu zapomnijmy o tamtym.

Kas:- Nie, to ty o mnie zapomnij.

Deb:- Kastiel kocham cię. Kocham rozumiesz. Przy mnie zrobisz karierę. Zawsze o tym marzyłeś nie ? - Podeszłam do niego i pewnie złapałam go za rękę. Nie opierał się, niby czemu miał by to robić. Wsunęłam palce w jego, kurczowo zacisnął dłoń.

Kas:- Zniknij. Zniknij z mojego życia, ty... Ty jesteś zwykłą suką. Nie mam pojęcia jak mogłem się w tobie zakochać. Byłem idiotą.

Deb:- Co ty mówisz ? - zapytała rozpaczliwie, bliska już płaczu. Udawanego oczywiście, nieźle gra niewiniątko ale to nie zmienia faktu że mam ochotę jej najebać.

Kas:- Nie chcę cię słyszeć, ani widzieć. Nie dzwoń, nie przychodź, nie przepraszaj. Chyba najlepiej by było, gdybyśmy nigdy się nie poznali.

Deb:- Kotku nie mów tak...

Kas:- Żegnam. - Pociągnął mnie za sobą i puścił dopiero kiedy opuściliśmy teren szkoły. Szybko wyciągnął papierosy z zapalił dwa pod rząd. Już wyciągał trzeciego ale powstrzymałam go.

- Chyba ci wystarczy. Już w porządku.

Kas:- Nie wiem...

- Nieźle żeś jej wygarnął.

Kas:- Przez tę dziewczynę mam mętlik w głowie

- Kas, spójrz na mnie. - Odwrócił się w moją stronę, ale uciekał wzrokiem. Chwyciłam go za podbródek zmuszając by na mnie popatrzył. - Domyślam się że to nie tylko irytujące ale i bolesne. Nagle do życia wkopuje ci się osoba która cię zraniła, wariujesz nie wiedząc jak postąpić. Ciężko zbierasz myśli próbując nie wracać do tego co było, ale tak naprawdę to niemożliwe, gubisz się. Nie mam pojęcia co zrobić alby ci pomóc ale jesteśmy przyjaciółmi i chcę cię wspierać jak umiem. A jak nie ja to masz jeszcze Lysandra i rodziców, pamiętaj że nie jesteś sam. - Nic nie mówiąc mocno przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam głowę w jego szyje a on wzmocnił uścisk. Będąc tak blisko mogłam poczuć zapach jego perfum. Korzenne nuty z cybetem i wanilią, Zaciągając się tym cudownym zapachem. Wsunęłam dłoń w te krwisto czerwone włosy gładząc je powoli.

Kas:- Rodziców nie obchodzę a Lysander ma teraz dziewczynę,... mam tylko ciebie Angel - Szepnął mi do ucha po czym pocałował je kilka razy. Zaskoczyło mnie to nie powiem, ale nie opierałam się, bo niby po co. To tylko przyjacielski gest. I widziałam że on teraz tego potrzebuje Staliśmy tak chwile. Słyszałam jak jego serce powoli się uspokaja i unormować tętno.

Kiedy doszliśmy do kawiarni pierwsza podbiłam do lady i zamówiłam dla siebie i Kasa kawę. Zapłaciłam i wyszłam na zewnątrz podając mu kawkę. - Nie chce mi się iść do szkoły,.. - Powiedziałam po chwili wcześniej biorąc łyk kawy. - Chodźmy się gdzieś przejść.

Kas:- Niby gdzie ? Nie ma nic ciekawego w okolicy.

- Ty to umiesz kobietę pocieszyć. - Niezadowolona zwróciłam w kierunku szkoły.

Kas:- Umiem. Najlepiej wychodzi mi to w łóżku.

- Przestaniesz mi składać oferty na tle seksualnym ?

Kas:- Zastanowię się. - Weszliśmy na teren szkoły. Na dziedzińcu była spora grupa uczniów. Co wskazywało na to że była już przerwa. - Chcesz wkurwić Amber. - Zapytał widząc że barbie kieruje się w naszą stronę, oczywiście wraz z swoją świtą.

- Skoro proponujesz. To chętnie. - Bez uprzedzenia objął mnie ramionami w talii i przyciągnął do siebie by następnie pocałować mnie w nos. Tak, to irytowanie jej w jego stylu. Widząc jak Amber pokrywa się czerwienią patrząc na nas. Postanowiłam wkurwić ją jeszcze bardziej i złapałam go za policzek przesuwając kciukiem po jego ustach. Kastiel wtulił głowę w moją szyje.

Kas:- Mogę cię pocałować. - Wyszeptał uwodzicielsko całując mnie w ucho. - Widziałam jak Amber odchodzi wkurwiona machając rękami we wszystkich stronach. Jej koleżanki próbowały ją uspokoić. A także kilka ciekawych spojrzeń innych uczniów kierowanych w naszą stronę.

- I tak na dużo sobie pozwoliłeś. - Powiedziałam szepcząc, i odsunęłam Kastiela od siebie klepiąc go w ramie.

Kas:- Eeeh....

* * *
Lekcje mijały jedna po drugiej natomiast przerwy spędzałam w piwnicy z resztą zespołu. Przy okazji nie napotykając Luka co było dodatkowym plusem. Wyjęłam z kieszeni ramoneski papierosy i włożyłam jednego do ust. Ale dopiero kiedy przetrzepałam wszystkie kieszenie dotarło do mnie że nie mam zapalniczki. - Kurwa !

Arm:- Co jest ? - Zapytał unosząc wzrok z konsoli na mnie.

- Zgubiłam zapalniczkę. Ma któryś ognia. - Armin pokręcił głową tak samo Lysander. - Cholera. A Kas gdzie się szlaja. On pewnie ma.

Lys:- Poszedł po coś do Nataniela.

- Uuuuu grubo będzie. Znów sprawa z usprawiedliwieniem.

Lys:- Albo jego zagrożeniami.

- Kastiel ma jakieś zagrożenia ?

Lys:- I to nie jedno.

Arm:- Nie pochwalił ci się. Nic dziwnego w końcu jesteś wzorową uczennicą.

- Przypomnij mi kto ci kurwa daje korki i biologii i chemii.

Arm:- Ty - Uśmiechnął się uroczo.

- To kurwa nie przeginaj bo będziesz chodzić na dodatkowe do Delaney.

Lys:- Strasznie nadużywasz...

- Tak wiem. Ale wszyscy mnie od rana denerwują. I chodzę taka wkurwiona.

Arm:- Baba bez bolca dostaje pierAAAAAAA ! - Wyjęłam z kieszeni kurtki mój składany nożyk celując drewniany filar pod którym siedział Armin. A że nie pudłuje ostrze wbiło się w drewno dokładnie 10 cm nad nim.

- Jeszcze coś !

Arm:- Naucz mnie tego ! - Zaświeciły mu się oczy.

Lys:- Wszyscy ? Czyli kto ?

- Mama, Luke, Kastiel, Debra, Amber i znów Kastiel.

Lys:- Debra ?

- Przyjebała się kiedy gadałam z czerwonym. W ogóle popierdoliło ją tak bardzo że zaczęła składać Kasowi oferty dołączenia do jej zespołu. Nawet nie wiedziałam że go ma.

Lys:- Domyślałem się że o to chodzi.

Arm:- Ej. A kto to Luke.

- Ktoś o kim nie warto mówić. Mój brat.

Arm:- Nie wiedziałem że masz brata.

- Pojechał za laską do Anglii i wróciła pizda po czterech latach. . . Głośne krzyki na górze przerwały mi. Zaskoczona spojrzałam na chłopaków a oni na mnie.

Lys:- Co to ?

- Trzeba sprawdzić. - Schowałam papierosa do paczki i zeskoczyłam z skrzyni na której siedziałam. Wybiegłam z piwnicy a za mną Lysander i Armin. Na głównym korytarzu stał tłum ludzi. Lysander podszedł do jakiegoś chłopaka i zaczęli rozmawiać. Ja zaczęłam się przedzierać przez tłum uczniów. Gdy wyprułam na przód zaskoczona uniosłam głowę. Nataniel i Kastiel ostro wymieniali się ciosami. Ludzie krzyczeli dopingując, ale wychwyciłam też zaniepokojone spojrzenia kilku dziewczyn w tym Rozali i Iris. Melania zakrywając usta była bliska płaczu.

Roz:- Angel, cholera zrób coś. - Białowłosa ciągnęła mnie za ramie. - Ciebie posłucha !

Nie widziało mi się to. Po pierwsze to nie moja sprawa a po drugie zawsze byłam przekonana że faceci muszą sobie czasami dać po gębach. A może po prostu Ivo mnie tego nauczył. Blondyn chwycił Kastiela za kurtkę i przygwoździł go do szafek po czym chwycił go za włosy i uderzył nią o szafkę. Jednak Kastiel po tym ciosie szybko się wyrwał i uderzył sierpowym. Nat upadł a Kas zaczął go okładać po twarzy pięścią. Mimo że nie chciałam się mieszać nie mogłam pozwolić żeby się pozabijali a patrząc po tych niepłynnych
ciosach było to możliwe. Wyszłam z tłum. - Kastiel już wystarczy dosyć ! - Szarooki spojrzał na mnie a wtedy Nataniel uderzył go w szczękę.

Nat:- Nie wtrącaj się suko !

Kas:- Nie nazywaj jej tak !

Nat:- Zadaje się z Tobą. To chyba nią jest.

W tym momencie sama miałam ochotę przyjebać Natanielowi. Jednak pan gospodarz nie jest taki idealny. Najwidoczniej wszyscy z jego rodziny są pojebani. Niestety ci dwaj znów zaczęli się okładać. - Chłopaki dosyć !

Kas:- Angel spierdalaj stąd ! - Odwróciłam się i zrobiłam kilka kroków w przód. Ale patrząc na ludzi którzy rzucali mi prześmiewcze spojrzenia. Stwierdziłam że inaczej to zakończę. Zacisnęłam pięści i znów się do nich odwróciłam. Podbiegłam do nich i zajebałam Kastielowi który dalej okładał Nata na podłodze, kopniaka w żebra. Użyłam większości siły przez co upadł jakiś metr dalej. Ale byłam pewna że już się nie podniesie. Słyszałam jak kaszle i stęka z bólu. W tym czasie Nataniel zdążył się podnieść, złożyłam palce w pięść i przywaliłam mu w nos. Usłyszałam chrupnięcie i popłynęła mu krew chyba mu go złamałam. Odchylił głowę do tyły krzycząc z bólu przez co odsłonił brzuch i przez to dostał i tam. Nataniel upadł płasko na twarz, chyba szlochając.

- I co kurwa dalej z was takie kozaki. Ktoś jeszcze chce się po napierdalać po gębach, chętnie zaczekam. - Nastała głucha cisza. No i zajebiście. - Rozejść się kurwa, końce przedstawienia !!! - Ludzie rozeszli się w swoją stronę. Została tylko nasza klasa. Melania oczywiście od razu pobiegła do Nataniela. Phi, typowe.

Iris:- I co teraz. - Pytała rudowłosa na której kolanach leżała głowa Kastiela.

Viol:- Trzeba ich zanieść do pielęgniarki

Alex:- Dziś jej nie ma.

- Armin, Lysander, pomóżcie Kasowi. Kentin, Alexy wy weźcie Nataniela. Zaraz do was przyjdę. - Rozkazałam, a sama poszłam do schowka woźnego po klucze. Tam też pewnie sprząta więc musi mieć zapasowe. I nie myliłam się, na jednym z gwoździ wisiał klucz z pomarańczowym breloczkiem z napisem gabinet medyczny. Zabrałam go i wróciłam do reszty. Kastiel już stał na równych nogach ale trzymał się za bok a Natanielowi dalej leciała krew z nosa. Otworzyłam drzwi. - Siadajcie. - Kazałam im usiąść na kozetce. A że była jedna musieli siedzieć obok siebie.

Roz:- Pomoc ci ?

- Nie musisz. Najlepiej idźcie na lekcje. To będzie podejrzane jeżeli pół klasy nie zjawi się na lekcji.

Arm:- Szkoda. Chętnie bym zobaczył cię w roli pielęgniarki.

- Dobrze, następnym razem przyłożę i tobie. - Zrobiłam minę typu "nie żartuje"

Arm:- Taaa, chyba jednak idę do klasy..

Al:- Głupek

Lysander zamknął drzwi a ja zaczynam szukać potrzebnych mi rzeczy. Bandaży, maści i innych pierdół. Wyjęłam z małej lodówki woreczek z lodem i owinęłam go w szmatkę. Podeszłam do Kastiela i przyłożyłam mu go do głowy. Pamiętam ja Nataniel mu zajebał o szafki. Pewnie będzie miał guza. - Trzymaj. - Nic nie odpowiedział. Założyłam rękawiczki i podeszłam do drugiego chłopaka. Nasz blondynek był w o wiele gorszym stanie. - Co cię boli ? - powiedziałam poważnie, a ten zadrżał kiedy położyłam rękę na jego i odsunęłam ją od krwawiącego nosa.

Nat:- Sama mnie skopałaś. Nie wiesz co mnie boli ?!

- Nos pewnie najbardziej. Ładnie ci go przestawiłam. W podbrzusze nie oberwałeś mocno, obyło ci się bez urazów wewnętrznych. Po za tym rozcięta warga i łuk brwiowy. Trzymasz rękę przed sobą, pewnie nadwyrężyłeś nadgarstek. Ale to już twoja wina.

- Co ?...

- Hah co ty myślisz ? Ja nie biję na ślepo. Zawsze wiem co robię i nie jestem wariatką. Przy mnie musisz uważać na słowa bo jeśli nie jestem szaleńczo w tobie zakochana albo nie żartujesz to odczuwasz skutki. - Próbowałam obmyślić strategię jak mu ten nos przestawić żeby nie bolało i nie stracił dużo krwi.

Nat:- Nad czym tak myślisz ?

- Jak ci ten nos nastawić. Zaraz zacznie się zrastać i będzie krzywy. Albo będą ci go od nowa łamać.

Nat:- Skoro umiesz to nastawiaj !

- Nie podnoś na mnie głosu, bo tym razem złamie ci rękę ! - Złapałam go za kołnierz koszuli, rzucając wściekłe spojrzenie. Jeszcze będzie tu na mnie krzyczał, niedoczekanie jego. Zmoczyłam ręcznik zimną wodą i położyłam go Natanielowi na kark. - Nat odchylę ci teraz głowę, możesz się popluć krwią.

Nat:- Co będziesz robiła ? - Blondyn przerażony otworzył szeroko oczy.

- Nastawię ci nos. - Odpowiedziałam jakby to było oczywiste.

Nat:- Będzie boleć ?

- Poczujesz mocne szarpnięcie, ale nie powinno. -Próbowałam go jakoś uspokoić. Kiedy się trochę rozluźnił delikatnie położył ręce na nosie. Kciuki po jednej stronie a palce wskazujące po drugiej. Jednym szybkim ruchem przesunęłam chrząstkę a po gabinecie rozszedł się krzyk Nataniela. Krew trysnęła znowu a ja pociągnęłam go za kudły żeby przechylił głowę do przodu, przyłożyłam mu do nosa chusteczki, kiedy przepływ krwi się uspokoił odchyliłam mu głowę, w szafach znalazłam tampony i wsadziłam mu je do nosa. Na co Kastiel zarechotał.

Nat:- Mówiłaś że nie będzie boleć - Wyjęczał zachrypnięty.

- Szczegół. Za to ty krzyczysz gorzej niż dziewczyna. - Zdjęłam rękawiczki i wyrzuciłam je do kosza, bo były całe we krwi. Umyłam ręce płynem do dezynfekcji i odwróciłam się od szarookiego. Miał obojętny wyraz twarzy. Wyjęłam z szuflady maść na stłuczenia i stanęłam na przeciwko Kastiela, podwinęłam mu koszulkę ale złapał mnie mocno za rękę.

Kas:- Sam dam radę. - Wyrwał mi tubkę z maścią. Miał puste spojrzenie, był zły. A bynajmniej na takiego wyglądał.

- Przepraszam, wiem że przegięłam. Ale jak chcecie się bić to znajdźcie sobie jakiś ring czy coś. Nawet piwnica była by lepsza. Ale nie wy musieliście odstawić szopkę na głównym korytarzu. No normalnie kurwa podziwiam intelekt waszej dwójki.

Kas:- Agh... Co, ty, kurwa nie powiesz ? Mówiłem ci wyraźnie, Aggh.. że masz się kuźwa na wtrącać. Ale nie ty musiałaś postawić na swoim, jak zawsze z resztą.

- Daj pomogę ci. - Zaproponowałam widząc że opornie mu to wychodzi, bo z każdym ruchem bolał go bok.

Kas:- Nie zbliżaj się do mnie ! - zdzierał sobie głos.- Już wystarczająco pomogłaś. To nie jest twoja pieprzona szkoła wojskowa. Powinnaś nad sobą bardziej panować !

- Masz racje nie jest ! - Zabrałam mu maść. - Ale nie zdajesz sobie sprawy... - Złapałam za dół jego koszulki i pociągnęłam w górę pozbywając go jej. - ... jak trudno jest się pozbyć tych pieprzonych nawyków... - Wycisnęłam maść na dłoń i delikatnie położyła ją na jego talie. Powoli i delikatnie tak żeby go nie bolało zaczęłam wcierać ją w stłuczone miejsce. - To tak jak z tymi pieprzonymi fajkami, z dnia na dzień nie rzucisz czegoś co nałogowo robisz cztery jebane lata Kastiel ! - Oddychałam głęboko, starałam się uspokoić. W pokoju panowała głucha cisza. W końcu pan buntownik ją przerwał.

Kas:- Zawsze mówiłaś żebym się nie wkurwiał. Teraz wiem dlaczego. - Zaśmiał się pod nosem ale zaraz znów się skrzywił. - Potrafisz kurwersko dobrze przyłożyć.

Nat:- No, bijesz lepiej niż dresy - powiedział i uśmiechnął się. Pierwszy raz słyszę żeby się w czymś zgadzali.

- To komplement ?

Nat:- Jeśli chcesz.

Kas:- Jak możesz być tak delikatna i tak niebezpieczna ? - zapytał patrząc jak rozprowadzam zimną maść od żeber aż po linie bioder. Westchnąłem cicho i kontynuowałam swoje zajęcie.

Skończyłam ich opatrywać, Nataniel wypisał zwolnienia, jedno dla Kasa a drugie dla siebie, chłopaki wrócili do domów a ja zostałam w szkole.


CDN . . .

3680 Słów

30.12.2019

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro