Rozdział 21 Nowe początki
Obudziłam się mocno okryta pościelą. Usiadłam i ziewnęłam przeciągając się. Lysander ubierał się stojąc przed lustrem. Złapałam za jedną z mniejszych poduszek i rzuciłam go nią. Dostał w głowę. Odwrócił się w moją stronę uśmiechając.
Lys:- Dzień dobry.
- Dzień dobry - Uśmiechnęłam się do niego odpowiadając tym samym.
Lys:- Dobrze spałaś. - Usiadł obok zapinając guziki białej koszuli.
- Tak, nawet nieźle. A ty.
Lys:- Świetnie. To pewne przez ten masaż. - Zarumienił się uroczo.
- Polecam się na przyszłość. Która godzina ?
Lys:- Siódma. Twojej ubrania są na fotelu zostawię cię żebyś mogła się ubrać. - Lysander wyszedł zostawiając mnie samą.
- Dzięki. - Ubrałam się szybko i dołączyłam do niego w kuchni. - Rozalia i Leo dalej śpią. - Zapytałam nie widząc ich nigdzie.
Lys:- Tak..
- A nie obudzimy ich ?
Lys:- Nie. - Lys już ubierał płaszcz i swoje wysokie buty. Nie czekając na nic ubrałam ramoneskę i buty oraz zabrałam pokrowiec z gitarą. Szliśmy przez park rozmawiając na różne tematy. Mieszkanie Lysandra znajduje się dość daleko od szkoły. Cóż na pewno dalej niż moje.
- Idziemy po kawę. - Zaproponowałam kiedy minęliśmy kawiarnie Starbucksa. - Lys odpowiedział mi cichym tak. Potem ruszyliśmy w stronę lokalu. Zamówiłam sobie mocne espresso i razem z białowłosym usiedliśmy przy stoliku. - A tobie co się stało ?
Lys:- Hy ? Nie rozumiem o czym mówisz ?
- Jesteś jakiś przygnębiony. - Powiedziałam biorąc łyk kawy.
Lys:- To miło że się przejmujesz. Ale mam po prostu kilka rzeczy do przemyślenia i potrzebuje na to czasu.
Kas:- Siema. - Odwróciłam się słysząc znajomy głos. Czerwonowłosy podszedł do nas. Niestety, nie sam. Chłopak obejmował w talii jakąś dziewczynę. Była wysoka i nawet ładna, jasna cera, pełne usta, piwne oczy, miała na sobie podarte jeansy, koszule, w krate a na nią płaszcz. Do tego wysokie szpilki. Co było trochę dziwne bo mamy środek grudnia. Długie różowe włosy związane w kucyk opadały jej na lewe ramie.
- No hey. Dawno się nie odzywałeś.
Kas:- Byłem zajęty. A właśnie, to jest moja dziewczyna Lauren. Angel, koleżanka ze szkoły. I druga gitarzystka w naszym zespole. Lysandra już znasz.
La:- Miło mi cię poznać. - Uśmiechnęła się sztucznie i wyciągnęła do mnie dłoń. Uścisnęłam ją.
- Tak ciebie też.- Usiedli obok nas. A właściwie to Kas dosunął krzesło do naszego stolika i usiadł a dziewczyna usiadła mu na kolanach. Gadaliśmy chwile, dowiedziałam się że nie chodzi do Amorias tylko do technikum które jest na drugim końcu miasta. A później już właściwie omawialiśmy plan następnego koncertu wymieniając się uwagami na temat utworów i kolejność koncertowej.
Widziałam jak nastolatka zaczyna się nudzić bo co rusz bawiła się kosmykami włosów Kastiela. Z czego chłopak nie był zadowolony, stale robił grymas czując jak ciągnie do za włosy.
Lys:- Zagrajmy na koniec coś spokojniejszego. Na przykład "Your every dark move" - Zaczął zapisywać coś w swoim notatniku.
Kas:- Ludzie będą rozgrzani przed finałem, a ty chcesz tam wstawiać balladę rockową ? - Kastiel przewrócił oczami. - Chcesz ich zanudzić przed wielkim bum ? Element zaskoczenia, Lys nie słyszałeś nigdy o czymś takim ?
Lys:- Owszem słyszałem. A może w końcu zagramy twoją piosenkę.
- Napisałeś coś ?
Kas:- Tak. Ale nie chem jej grać. Piosenka nie jest skończona. Po za tym miała byś dla kogoś...
La:- Dla kogo ?!
Kas:- Nie ważne.
La:- To chyba nie jest tajemnica.
- Daj mu spokój. Nie na codzień komponuje się dla kogoś piosenkę. Jeśli woli o tym nie rozmawiać nie zmuszaj go. - Kastiel uśmiechnął się do mnie co odwzajemniam dopijając kawe.
La:- To może dołączę do waszego zespołu !?? - Wypaliła niespodziewanie. Przez co przewróciłam kubek który spadł na podłogę, na szczęście był pusty.
Kas:- CO ?!
Lys:- Słucham !
- Nie - Odpowiedziałam pewnie, i nad wyraz oschło. Wzrok całej trójki szybko spoczął na mnie. Wzruszyłam tylko ramionami dając im do zrozumienia że mam gdzieś to co w tej chwili myślą.
La:- Tak się składa że ty nie masz w tej sprawie głosu. Kastuś jest liderem i...
- Tak się składa że mam. Bo cała trójka się mnie słucha. A szczególnie twój.... Kastiel. Więc kiedy ci mówię nie to znaczy nie ma szans. - Mój głośny i zimny ton przykuł na nas wzrok innych klientów kawiarni.
La:- Pfi Kastiel na pewno się zgodzi. Prawda kochanie. - Zwróciła się do czerwonowłosego. Kas z desperacją patrzył to na mnie to na Lysandra. Jego szare oczy krzyczały pomocy. Uniosłam brew rzucając mu spojrzenie "Musimy poważnie porozmawiać"
Lys:- Angel ma racje, to niemożliwe. Mamy już skład, i gotowe piosenki skomponowane z muzyką.
La:- Ale...
Kas:- Lauren odpuść. Mają racje. Ty i tak nie umiesz na niczym grać.
Uśmiechnęłam się do niej unosząc kąciki ust w górę po czym wstałam, zabierając ze sobą futerał i wyszłam z kawiarni. Nie minęło dużo czasu a usłyszałam swoje imię krzyczane przez Kasa. Zatrzymałam się dokładnie przed bramą liceum.
Lys:- Hu hu, strasznie szybka jesteś. - Lysander pochylał się trzymając za klatkę piersiową i ciężko oddychając.
- No nie mów.
Kas:- Czyżby nasz aniołek miał zły dzień. - Powiedział ironicznie chłopak. Podałam futerał z instrumentem Lysandrowi i bez ostrzeżenia przerzuciłam lewą rękę wokół szyi Kastiela i zdołałam chwycić jego prawy nadgarstek. Był całkowicie unieruchomiony. Drugą dłoń położyłam mu z boku na wysokości żeber i wbiłam w nie paznokcie. - Aaaaach ! - Krzyknął z bólu a ja uśmiechnęłam się krótko i go puściłam. - Agh, cholera. Rzeczywiście nie jesteś w nastroju. - Złapał się za bok.
- Ile razy ci mówiłam żebyś mnie nie wkurwiał tym przezwiskiem.
Lys:- Zrobisz to jeszcze raz. Zabawne to wygląda. - Uśmiechnął się Lysander a nasz przyjaciel obraził się i odszedł od nas cicho klnąc pod nosem.
Zaśmiałam się i pobiegłam do Kastiela. Wskoczyłam rudzielcowi na plecy i objęłam go za szyje. - Przepraszam ok. - Wymruczałam cicho i pocałowałam go w policzek. Robiłam to zazwyczaj kiedy się na mnie wkurwił. Zazwyczaj szybko mu przechodziło.
Kas:- . . .
- Daj spokój, przecież wiem że nie umiesz się na mnie gniewać.
Kas:- Spierdalaj
- A będziesz mnie gonił.
Kas:- Nie ?
- Za późno. - Wyciągnęłam z jego kurtki papierosy i zeskoczyłam z jego pleców. Uciekając w stronę ogrodu. Oczywiście chłopak pobiegł za mną. Jednak szansę na to że uda mu się je mi odebrać były bardzo nikłe. - No dalej chcesz je czy nie. - Pomachałam paczką. Bawiliśmy się tak chwile. Później już byłam podła i wdrapałam się na drzewo z którego chciałam przeskoczyć na dach szkoły. Ale będąc w połowie poczułam mocne ukłucie w klatce piersiowej. Omsknęła mi się ręką, na której trzymałam cały ciężar ciała i swoje ciało. Spadam, kurwa nie mam się czego złapać, aby przeżyć. Zamknęłam oczy czekając aż zderzże się z ziemią. Ale nic nie nastąpiło, nie spadam. Co się dzieje ? Straciłam przytomność ? Otworzyłam oczy na de mną jest pochylona twarz Kastiela, która teraz miała wyraz ulgi.
Kas:- Ja pierdole. Nie strasz mnie tak więcej !
- Dziękuję - wyszeptałam i go przytuliłam. Odstawił mnie na ziemię. A ja znów poczułam ukłucie. Cholera, opatrunek chyba żebra mi się jeszcze dobrze nie zrosły. Właśnie to ojciec mówił że mam się nie przemęczać. Może ten jeden raz wypadało by go posłuchać. Osunęłam się na bruk ciężko łapiąc oddech.
Kas:- Cholera Angel, co ci jest !
- T o n-nic... . - Kastiel przyklęk obok mnie, położył mi dłoń na plecach i czekał aż unormuje oddech. Co na szczęście długo nie trwało.
Kas:- Lepiej ci. Dobrze się czujesz.
- Tak, tak jeszcze raz dzięki.
Kas:- Spoko. Powiesz mi co się stało ?
- Nie wiem. Nagle zaczęły mnie piec płuca. Ciężko mi złapać oddech. . .
Kas:- Miałaś złamane żebra, może płuca też sobie obiłaś... dlaczego wypisali cię z szpitala skoro masz problemy z oddychaniem !
-Sama się wypisałam.
Kas:- Idiotka, Powinnaś bardziej uważać co robisz. - Wstaliśmy, a właściwie to Kastiel pociągnął mnie ku górze stawiając na nogi. - Chyba wyszłaś z wprawy pani komandos.
- Dobra, nabijaj się ze mnie, zasługuje na to. Ale jutro już nie będę taka miła. - Miał racje, wyszłam z wprawy. Codziennie ćwiczę ale to nie wystarczy żebym utrzymała kondycje. Do tego ten szpital.. byłam unieruchomiona za długo. Szliśmy przez korytarz pewnie i z podniesionymi głowami ale w ciszy. Otworzyłam drzwi do klasy Delanay i weszłam do sali napotykając jej surowy wzrok.
Del:- No proszę, któż to zaszczycił nas swoją obecnością.
- Szkoda że o pani nie można tego powiedzieć.
Del:- Dlaczego zjawiacie się 10 minut przed końcem zajęć.
Kas:- Nie chciało nam się przyjść wcześniej.
Del:- Dlatego spóźniacie się na moją lekcje ! To żadna wymówka.
- Nie. Spóźniliśmy się bo mieliśmy z leksza wyjebane na te twoje nudne zajęcia ! - Wybuchłam wściekła i jednym ruchem ręki zrzuciłam wszyto co miała na biurku. No z wyjątkiem komputera. Jej twarzy nabrała purpurowej barwy na co zaśmiałam się krótko widząc nauczycielkę w takim stanie. Odwróciłam się spoglądają na resztę klasy. Kastiel uśmiechał się do mnie. Nataniel zakrył twarz dłońmi a reszcie opadły szczęki.
Del:- Angel Wings do dyrektorki, ale już ! - Krzykła swoim podniesionym głosem.
- Jak siebie pani życzy. - Zasalutowałam jej i wyszłam z klasy. Chyba właśnie pobiłam swój rekord w wkurwianiu jej. Idąc korytarzem do gabinetu tej lampucery przez przypadek wpadłam na nią. Wieszała jakieś ulotki na tablicach czy coś. Posyłając dyrektorce swój arogancki uśmiech przywitałam się z nią. - Dzień dobry pani Shermansky.
Dyr:- Angel, dlaczego nie jesteś na lekcji. . . znowu ?
- Byłam. Ale teraz idę do pani. - Powiedziałam najgrzeczniej jak tylko umiałam.
Dyr:- Coś ty dziewczyno znów zrobiła. - Złapała się za głowę kręcą nią to w lewo to w prawo. A ja znów się uśmiechnęłam. Tym aroganckim uśmiechem to chyba Kas mnie nim zaraził. - Idź do mojego gabinetu i poczekaj tam na mnie, zaraz przyjdę. Ominęłam ją i weszłam do gabinetu. Od razu rzuciłam się na małą skrzynkę w której wisiały klucze. Zabrałam klucz przy którym wisiał brelok z napisem PIWNICA. I podmieniłam klucz na swój który kiedyś dorobili mi chłopaki. Odwiesiłam wszystko na miejsce tak jak było i usiadłam na fotel przy biurku. Był zajebiście wygodny, szkoda tylko że cały różowy. Chwile później przyszła Shermansky. W towarzystwie Pierrica i Farazowskiego.
Dyr:- Angel nie mam teraz... - zrobiła pauzę widząc mnie rozłożoną na jej fotelu - ...czasu. Zgłoś się do mnie kiedy indziej.
- To nie dostanę kary.
Dyr:- I tak w twoim przypadku niewiele by to dało. Idź już, mamy ważne sprawy do omówienia.
Wyszłam z jej gabinetu, i nie patrząc gdzie idę wpadłam na kogoś. Wysoki uroczy szatyn, niebieskie tęczówki i logo Batmana na koszulce. - Hej Armin. - Uśmiechnęłam się do niego a Armin przytulił mnie mocno.
Ar:- Cześć rebeliantko. Co to za akcje odwalasz z samego rana.
- Buntuje się przeciwko tej zjebanej oświacie.
Ar:- Mogę dołączyć !?
- Jasne, obiecuję że na następną misje zabiorę Cię ze sobą. A teraz chodź trzeba znaleźć chłopaków. - Armin tylko kiwnął głową że się ze mną zgadza a później objął mnie ramieniem w talii. Przysunęłam się bliżej niego a później już szliśmy. Przy okazji napotykając na ciekawskie spojrzenia ludzi z szkoły. Ale jakoś mnie to nie obchodziło, non stop przytulam się do któregoś z chłopaków, przy okazji wpadliśmy na Rozalie i Iris które były czymś strasznie podekscytowane.
Roz:- Ale wy słodziutko wyglądacie !
Iris:- Prawię jak zakochani.
Roz:- Powinniście iść razem na zimowy bal.
- Na co ?!
Ar:- Na co !?
Roz:- No przecież wam mówię, zimowy bal.
Iris:- To impreza którą dyrekcja organizuję co roku przed świętami Bożego Narodzenia.
- I ?
Iris:- I są tańce, muzyka, przekąski, dekoracje. - Wskazała na plakat, hy.. identyczny wieszała dyrektorka.
Roz- I wybiera się króla i królową śniegu. Sama na to wpadłam. Rok temu, wtedy wygrali Isabell i Greg. Ciekawe kto wygra koronę w tym roku ! - Pisła tak głośno że moje bembenki omal nie pękły. - To co dziewczyny. Idziemy na zakupy !
- Taa podziękuje.
Roz:- No ale...
Iris:- Nie daj się prosić.
- No dobra. Nie wydam na kieckę więcej niż 100€ zrozumiesz Roza.
Roz:- Jasne. - I uciekły ? A raczej pobiegły w podskokach.
Ar:- Nie sądziłem że będziesz chciała tam w ogóle iść. Ja tam nawet stopy nie postawie. - Zaśmiał się krótko.
- Czekaj, to to nie jest obowiązkowe!? Roza czekaj wszystko odwołuje !!
Ar:- Hahaha haha ! Chyba już za późno a odwrót.
- Are You Fucking kidding me ?!
Ar:- Hahaha hha ! Chodź już. Chyba wiem gdzie są. - Armin prowadził mnie w głąb korytarza a później weszliśmy po schodach na piętro. A później na schody prowadzące na dach. Miał racje byli tam.
Kas:- A wam co się stało że się tak obściskujecie gołąbeczki. - rzucił w naszą stronę z sarkastycznym uśmiechem. Zignorowałam jego kpinę.
Lys:- Kastiel, mógłbyś byś trochę bardziej taktowny ? - Zganił go białowłosy. Usiedliśmy obok na niższych schodach.
- A co zazdrosny ?
Kas:- Nie mam o co. - Zabrałam mu papierosa którego właściwie palił i zaciągnęłam się kilka razy. A właściwie spaliłam go do końca. Zgasiłam peta o ścianę i wyrzuciłam go gdzieś w kąt.
Lys:- Co ci powiedziała dyrektorka.
- Nic.
Kas/Lys/Arm:- Nic !? - Krzyknęli chórem.
- Nie miała czasu ze mną gadać.
Ar:- To chyba twój rekord. Nigdy nie widziałem jej tak wściekłej.
- Taa, ale opłacało się. - Wyjęłam klucze które jej zwinęłam i zamachałam nimi zwycięsko.
Lys:- Czekaj ta akcja to była tylko po to...
- Dokładnie Lysiu. Musiałam jakoś się dostać do jej gabinetu. A tak było najprościej.
Ar:- Jesteś najlepsza ! - Przytulił mnie mocno. Zaśmiałam się cicho. I wyswobodziłam się z uścisku.
- Dobra wystarczy tych czułości. Zrywam się z francuskiego. Trzeb go dorobić i zanieść szanownej dyrektor zanim się skapnie.
Kas:- Idę z Tobą. I tak miałem na niego nie iść .
- Widzimy się później ?
Kas:- Przyjdźcie dziś do mnie. Omówimy plan na sobotni koncert.
Lys:- Dobry pomysł. - Pożegnaliśmy się z chłopakami i już szłam z Kasem w stronę wyjścia. Szliśmy w milczeniu chłopak cały czas patrzył w ekran smartphone. A ja patrzałam przez siebie i na uczniów. Dopóki nie usłyszałam głosu który wołał mnie gdzieś z tyłu. Odwróciłam się, Kentin biegł w nasza strona machając dłonią abyśmy zaczekali.
Ken:- Jesteś, wszędzie cię szukałem.
- No to masz szczęście, znalazłeś. - Objęłam go za szyje i pocałowałam w policzek. - Co tam ?
Ken:- Po pierwsze, jesteś idiotką, dlaczego nie napisałaś że wychodzisz że szpitala. Mogłem cię odprowadzić do domu, martwiłem się kiedy twój ojciec mi powiedział że wypisałaś się na własne życzenie. Po drugie musiałaś tak wkurwiać Delanay ?! A po trzecie,. . . - mocno złapał mnie za dłonie. Uśmiechnęłam się do niego. - Chciałem zapytać czy pójdziesz ze mną na bal. Jeśli w ogolę na niego idziesz ?
- Roza już zaplanowała kupowanie sukienek. Więc chyba nie mam wielkiego wyboru. Chętnie z Tobą pójdę Kentin.
Ken:- Super.
- A tak na przyszłość, najpierw spróbuj zaprosić, a później zbesztać dziewczynę za jej głupotę.
Ken:- Fakt, powinienem zacząć od tego ostatniego.
Kas:- Taa zajebiście, możemy już iść trochę się śpieszę.
- Pogadamy później.
Ken:- Ok.
- Coś ty taki niecierpliwy ? - Zapytałam szarookiego gdy już wyszliśmy ze szkoły.
Kas:- Nie wiedziałem że masz kompleks kopciuszka ?
- Bo nie mam. Jak zgaduje ty nie idziesz.
Kas:- Nie.
- Słuchaj.. jeśli chodzi o Lauren.
Kas:- Nie chciałem jej w zespole. Kiedy ostatnio moja dziewczyna była w zespole wszystko się spierdoliło.
-Złe wspomnienia po Debrze ? - Wyciągnęłam papierosy i wsadziłam jednego do ust. A później wyciągnęłam paczkę w stronę nastolatka. Zapaliliśmy razem. - Długo jesteście ze sobą ?
Kas:- Może jakiś tydzień. A co ?
- Nic, tak z ciekawości pytam. A ty coś do niej czujesz czy po prostu chciałeś się zabawić.
Kas:- O czym ty gadasz ?
- Oj daj spokój, Roza mówiła mi o twoich licznych podbojach. Debra też coś wspominała. Nie oceniam cię, tylko pytam jak jest.
Kas:- Skoro wiesz to po co pytasz.
- Chciałam to usłyszeć od ciebie. Ale fakt wiedziałam od razu.
Kas:- Niby skąd ? - Zaśmiałam się krótko i wyrzuciłam niedopałek przygniatając go butem. Zrobiłam kilka kroków w stronę Kasa i wsunęłam dłoń w jego włosy. Uśmiechnął się nonszalancko. A ja pociągnęłam jego kosmyki. - Ał !
- Jesteśmy przyjaciółmi, znam cię i to nie twój typ.
Kas:- A skąd ty niby wiesz jaki jest mój typ.
- Hymn pomyślmy . . . kobieca, delikatna, na pewno czuła i odważna oczywiście. - Zdziwiony podniósł brew. - Mówiłam że dobrze cię znam. No, i po alkoholu jesteś strasznie wylewny. - Zaśmiałam się krótko.
Kas:- No rzeczywiście bardzo zabawne dziewczynko. - W mieście udało nam się dorobić klucze. Co trwało jakieś 20 minut. Po wszystkim Kas poszedł do domu twierdząc że nie chce mu się wracać, wróciłam sama. Chciał nie chciał trafiłam na matematykę. Przeprosiłam za spóźnienie i usiadłam obok Kentina. Wole być dla niej miła patrząc na moje oceny z matmy, nie chce się podkładać. Zwłaszcza że jest strasznie wymagająca.
Ken:- Idę z Kim na siłownię po lekcjach. Idziesz z nami. - Wyszeptał kiedy nauczycielka była zajęta pisaniem czegoś na tablicy.
- Taa, spoko pomysł.
N:- Angel, Kentin macie coś do powiedzenia.
Ken:- Nie przepraszam pani profesor.
N:- A ty Angel ?
- Nie, ja też nie.
N:- W takim razie razie zajmijcie się lekcją, i nie przerywajcie mi.
Tylko przytaknęłam i oparłam głowie o dłoń wzdychając. Jeszcze 27 minut. Jebane 27 minut. Trzeba było spierdalać, i nie przychodzić westchnęłam i zajęłam się przepisywaniem zadań z tablicy. Po lekcji od razu udałam się do szafki i zostawiłam w niej wszystkie książki, noszenie tego ze sobą nie ma sensu, zwłaszcza że mam jeszcze gitarę... kurwa gitara ! Lysander cały czas mi ją nosi. Muszę go znaleźć. Przebiegłam dwa razy całą szkole i nigdzie go nie znalazłam. Dopiero po tym pomyślałam że mogę do niego zadzwonić i zapytać gdzie jest. Odebrał niemal od razu, kiedy powiedział że jest w pokoju gospodarzy lekko się zdziwiłam ale nic nie powiedziałam, od razu tam poszłam.
Lys:- Szukałaś mnie ?
- A jak ci się wydaje. Co ty tu robisz. To izolatka Nataniela.
Nat:- Słyszałem to ! - Blondyn wkurzył się i wyjrzał za biurka, które było zastawione dokumentami.
- A ty co się czaisz ?
Nat:- A jakoś tak wyszło.
- Masz moją gitarę.
Lys:- Tak tam jest. - Wskazał na instrument stojący oparty o ścianę. Pochyliłam się nad nim i łapiąc go za dłoń wsunęłam do niej klucze które wcześniej dorobiłam. Wyszeptałam cicho do jego ucha że to dla niego. I odsunęłam się powoli. Nataniel dziwnie nam się przyglądał. Ale zignorowałam go.
- Dzięki, wybacz że kazałam ci ją nosić.
Nat:- Angel ?
- No
Nat:- Rozmawiałem z Lysem ale... myślisz że wasz zespół mógłby zagrać na szkolnym balu.
- Co kurwa ?! . . . Znaczy mi to lata bo mogę zagrać ale Kastiel się nie zgodzi.
Lys:- Mówiłem...
Nat:- Tak, ale może mogła byś go namówić.
- I znosić jego humorki. Sam go zapytaj.
Nat:- Eee, to nie jest dobry pomysł. Dobrze wiecie jak kończą się nasze rozmowy. - Westchnął zrezygnowany. - Ale ciebie lubi.
Lys:- Tym razem go popieram Angel. To nie jest dobry pomysł. A Kastiel będzie się wyładowywał na nas.
- No dobra zapytam go. - Wybrałam numer do czerwonowłosego i czekałam na połączenie. - Jak mnie zjebie to powiem że to wasza wina.
* * *
Kas:- Hallo
- Wkurwisz się na mnie.
Kas:- Co odjebałaś
- Zgodziłam się żebyśmy zagrali na balu w szkole.
Kas:- . . . . CO KURWA ZROBIŁAŚ ! Ja pierdole Angel popierdoliło cię ! Odkręcić to !
- Nie da się.
Kas:- Mam to w dupie. Napraw to.
- To tylko godzina, przeżyjesz.
Kas:- Kurwa mać ! Przecież widziałaś że nie chce tam iść.
- Kastiel...
Kas:- Jak mi zapłacą to się zastanowię.
- Jesteś w chuj bogaty. I dobrze wiesz ze ci nie zapłacą.
Kas:- Odwołaj to.
- No mówię ci że się nie da. I uspokój się już.
Kas:- Jak ja mam się nie wkurwiać kiedy odpierdalasz takie coś !
- Przecież jak raz zagrasz to ci nic nie będzie.
Kas:- Angel !! Nie - powiedział stanowczo.
- Proszę
Kas:- Nie
- Proszę, zrobię co tylko będziesz chciał.
Kas:- Co tylko będę chciał ?
- Tak.. ?
Kas:- Brzmi kusząco. . . Zgadzam się.
- Dzięki
Kas:- Wiesz o tym, że jestem pamiętliwy ?
- Aż za bardzo.
* * *
Nat:- I co ?
- Masz zespół, . . na godzinę nie dłużej. A ja mam przejebane.
Lys:- Nie wieżę że go namówiłaś.
- Jeszcze będę tego żałować. Trzeba powiedzieć to Arminowi. Mam nadzieję że on mnie nie opierdoli. A właśnie, dziś próba jest u Kastiela wyśle ci jeszcze sms żebyś nie zapomniał. - Zabrałam gitar i poszłam szukać Armina, był tam gdzie zawsze siedział sam w pustej sali i grał na konsoli. Szturchnęłam go lekko w ramię ale nie zwrócił na mnie uwagi. Nawet kiedy zdjęłam mu słuchawki. - Armin ! - Krzykłam mu do ucha.
Ar:- Ja pierdole !!- Błyskawicznie podniósł się z krzesła a raczej z niego spadł.
- Nie ignoruj mnie.
Ar:- A to za co ?!
- Za chęć do życia i miłość do ojczyzny kochanie. - Podałam mu dłoń i pomogłam wstać. Pamiętasz że dziś próba u Kasa.
Ar:- Tak, tak. Lys mi mówił że jego panna chciała się wkręcić. He,. myślałem że chce ją tylko przelecieć, przecież on nie bawi się w związki.
- Pewnie chce przetrzymać to kilka dni. To w końcu Kastiel.
Ar:- A myślałem że sobie odpuścił na dobre.
- Masz, nowe klucze. - Rzuciłam w jej stronę mały metalowy przedmiot.
Ar:- Szybka jesteś.
- Muszę już spadać, umówiłam się z Kentinem na siłce. Widzimy się wieczorem.
Arm:- Nara !
Wybiegłam z klasy, uczniowie rzucali w moją stronę spojrzenie typu "co za wariatka" kiedy pędziłam w stronę wyjścia że szkoły. Biegam tak szybko że prawie potrąciłam dyrektor.
Dyr:- Angel Wings !
- Takk ? - Zatrzymałam się i odwróciłam w jej stronę na pięcie.
Dyr:- Na korytarzu się nie biega.
- Naprawdę ? - Udawałam zdziwioną.
Dyr:- Tak, o czym ty dziewczyno myślisz powinnaś być bardziej kompetentna.
- Tak, tak....
Dyr:- Angel, chce porozmawiać z twoimi rodzicami.
- Nie ma ich
Dyr:- Kłamiesz.
- I co z tego ?
Dyr:- Najlepiej jutro po lekcjach. Będę czekać w swoim gabinecie. - Cholera, najpierw
zawraca mi dupę a później każe ze starymi przyjść.
- Oczywiście. Mogę już iść
Dyr:- Tak
Zaśmiałam się i znów sprintowałam przez korytarz. Usłyszałam tylko jak dyrektorka na mnie krzyczy ale ja już zapukałam za sobą drzwi szkoły. Na jednej z ławek dziedzińca siedziała Kim. Podeszłam do niej wyciągając z tylnej kieszeni spodni papierosy.
Kim:- Hej.
- No siema. Gdzie Ken ?
Kim:- Poszedł do sklepu.
- To chodź, muszę sobie kupić szlugi. Palisz ? - Zapytałam wyciągają paczkę w jej stronę.
Kim:- Nie. A ty od dawna ?
- Od pół roku. - Słysząc dźwięk sms'a wyciągnęłam telefon i doczytałam wiadomość.
Arm:- Co to za akcja że mamy grać na balu w szkole !!
Odpuszczam, nie przychodzę grajcie be ze mnie.
Szybko wystukałam odpowiedź jedną ręką.
Będziemy tam tylko godzinę.
Później możesz się zmyć.
A bez ciebie nie zagramy bo potrzebujemy perkusisty.
Kim:- Gracie na tym lipnym balu ??
- Taa
Kim:- To Kastiel pewnie się wkurwił.
- Ehh, musiałam mu obiecać że zrobię wszystko co będzie chciał żeby złagodzić sytuacje.
Kim:- Wszystko ? A jak będzie.... no wiesz ?
- Nie no aż tak bezczelny to on nie jest. . . znaczy chyba. - Weszłyśmy do marketu. Wzięłam szlugi i zapłaciłam za nie. W tym samym momencie Ken kupował izotonik. Już całą trójką wyszliśmy ze sklepu i skierowaliśmy się do mojego mieszkania zabrałam z niego strój czyli sportowy staniki i legginsy. Spakowałam wszystko do torby i wyszłam.
Kim weszła pierwsza wprowadziła nas do fitness klubu to przy recepcji dostaliśmy klucze do szafek szybko zmieniłam ubrania i wchodząc na halę zacząłem się rozciągać. Przy ćwiczeniach czułam kłucie w klatce piersiowej ale nie przejęłam się tym po rozciąganiu Ken zaprowadził mnie na bieżnie. Kim całkowicie zniknęła mi z oczu. Biegaliśmy tak około półtorej godziny z krótkimi przerwami, bo moje bóle nie znikły. Dalej ciężko było mi złapać oddech. Robiliśmy pompki i brzuszki kilka serii chciałam spróbować podciągania ale czułam że to zły pomysł zwłaszcza że moje połamane żebra najwyraźniej się jeszcze dobrze nie zrosły. A klatka kłuje mnie coraz częściej.
Ken:- Chce poćwiczyć z workiem. Pomożesz mi.
- Pewnie. - Weszliśmy na ring. Ale był zajęty trochę mnie zaskoczył widok Nataniela który bez koszulki ćwiczył ciosy na worku. Obok niego stał czarnowłosy chłopak trochę starszy od nas. A że też miał nagi tors zapatrzyłam się na niego.
Ken:- Nie lamp się tak bo jeszcze zauważy. - Zwrócił mi uwagę Kentin, ale zaraz zaczął się ze mnie śmiać.
- Stul się. - Dźgnęłam go w bok. Chłopak miał naprawdę nieźle wyrobioną klatę. Oczywiście nie tak bardzo jak Kentin, Zack czy Evan ale jednak.
Nat:- Hej. - Nataniel podszedł do nas. Widocznie wcześniej nas nie zauważył. Razem z Kenem rzuciłam mu krótkie cześć i podeszłam bliżej.
- Nieźle ci idzie. Ale trzymaj ręce wyżej, inaczej obiją ci buźkę.
?:- Specjalistka - Odezwał się w końcu czarnowłosy. Jak tak patrzę na niego z bliska to stwierdziłam że mi się jednak nie podoba.
- Nie, ale trochę się znam na spuszczaniu wpierdolu. - Zacisnęłam dłoń w pięść i strzeliłam z kostek.
?:- Doprawdy ? To może pokażesz mi co potrafisz
Nat:- Daj spokój Nick. Nie możesz bić się z dziewczyną.
Ken:- No właśnie. Przecież Angel położy go w 10 sekund.
Nik:- Jesteś aż tak zuchwała.
- Nie, po prostu długo się szkoliłam. Ale jeśli tak ci zależy dla mnie nie ma problemu. - Stanęłam w jednym rogu ringu a on w drugim. A Kentin pobiegł po telefon by nagrać ten piękny wpierdol. Nat tylko kiwał głową nie zadowolony z tego pomysłu. - Długo trenujesz.
Nik:- Jakiś rok. A co ?
- Nic. - Podbiegłam do chłopaka który wprowadzał cios. Wyraźnie mu powiedziałam że ma mnie traktować jak każdego innego przeciwnika, i się nie cackać a to że jestem dziewczyną nic nie zmienia. Unikałam jego nierównomiernych ciosów, a resztę blokowałam miał za bardzo przyspieszony oddech bo za szybko oddychał i walił na oślep. Bez większego wysiłku fizycznego przywaliłam mu w nos, jęknął z bólu cofając się. Później zadałam mu jeszcze cios w brzuch i odpuściłam zdejmując rękawice i rzucając je w kąt. - Amatorskie zagranie. - Wyciągnęłam do niego dłoń żeby pomóc mu się podnieść. - Nie wiem kto cię szkolił ale robił to chujowo.
Ken:- A mówiłem że zaraz cię położy.
Nik:- Ja pierdole nic nie czuje. Nawet przez rękawice bolało.
- No już się tak nie maż.
Nat:- Przypomniało mi się jak od ciebie oberwałem. Wole nie mówić że wyglądasz grubo w jakiejś sukience. - Prychnęłam pod nosem słysząc słowa Nataniela. Pomogła chłopakowi usiąść a następnie położyłam mu mokry ręcznik na kark.
Nik:- Najpierw mnie skopałaś a teraz mi pomagasz ?
- Mam dzień dobroci dla zwierząt. Więc nie narzekaj.
Ken:- Dobra teraz ja.
- Spoko.
Ken:- Wiesz że ze mną nie pójdzie ci tak łatwo.
- Mam taką nadzieje. Spróbuj nie trafiać w lewe żebra, chyba jeszcze się dobrze nie zrosły.
Ken:- Co ? To dlaczego wypisałaś się ze szpitala.
- . . .
Ken:- Angel !
- No co ? Przecież żyje nie ?
Ken:- ANGEL ! Czy ty całkowicie straciłaś zdrowy rozsądek. Właściwie sam nie jestem lepszy, zapomniałem że dopiero byłaś w szpitalu i namówiłem cię na to wszystko. Przepraszam..
- Nie masz mnie za co przepraszać Ken. Wszystko jest Ok.
Ken:- Może i tak. Ale ja nie będę z Tobą ćwiczył...
Nat:- To może ze mną.
- Co ?
Nat:- Skopałaś mi instruktora. A od was mógłbym się dużo nauczyć.
Ken:- Tylko wiesz. My trenujemy taekwondo a nie boks.
Nat:- No i ?
Ken:- Niech ci będzie. Angel pomożesz?
- Teraz Angel tak ? Ty się zgodziłeś to teraz go ucz jak żeś taki mądry.
Ken:- Ale no bo..
- Eeeeh chodź tu. - Machnęłam dłonią a Nataniel podszedł do mnie. - Słuchaj bo nie będę się powtarzać. - Kiwnął głową na tak. - Dla przykładu bokser, którego dominującą ręką jest ręka prawa czyli twoja powinien stać zwrócony do przeciwnika lewą częścią tułowia, gdyż takie ustawienie pozwala mu na wykonywanie silniejszych ciosów. - Ustawiłam go lewą stroną do worka. - Lewa noga powinna być wysunięta do przodu i opierać się o podłoże całą powierzchnią stopy. Prawa powinna być nieznacznie w tyle, krok do tyłu i pół kroku w prawo od lewej stopy. Ciężar ciała powinien być rozłożony równomiernie na obu, nieco ugiętych nogach, co pozwala ci na swobodne ruchy w każdą stronę. Tułów powinien być wyprostowany, co pomaga przy balansowaniu ciałem w czasie walki. Podczas walki konieczne jest zachowanie wielkiego skupienia. Bokser musi być nieustannie czujny, nie możesz tracić uwagi ani na CHWILE ! - Tu zwróciłam się do Nika który też uważnie mnie słuchał. - Musi on w odpowiednim czasie dostrzec i uprzedzić poczynania przeciwnika, kierując się jego ruchami, które są przygotowaniem do ataku lub obrony. Rozumiesz !?
Nat:- Mm, chyba tak.
- No i zajebiście. Ja przekazałam ci teorię a praktykę sam sobie wyćwicz.
Nat:- Czyli ?
- Czyli, wal w niego póki nie zemdlejesz, a kostki nie zaczną ci krwawić. Wyćwicz cios. A położył każdego. - Uderzyłam w worek z całej siły wcześniej poprawnie ustawiając się do wymierzonego ciosu. - Ja spadam.. za godzinę mam próbę zespołu. Nara ! - Zabrałam swoje rzeczy i poszłam do szatni Usłyszałam tylko jak Ken klął coś do siebie. Nie przebierałam się, a brać prysznic w siłowni to trochę obleśne. Zorbie to u Kasa. Nie sądzie żeby miał coś przeciwko. Jego willa, tak inaczej tej chaty nie można nazwać. Była dość blisko centrum, weszłam do bogatej dzielnicy i skierowałam się w stronę jego domu. Będąc przed bramą, wspięłam się na nią i przeskoczyłam na posesje. Zapukałam w duże drewniane drzwi chwile później już usłyszałam szczekanie Demona a następnie czerwony łeb przyjaciela. Demon wypruł z mieszkania i skoczył na mnie leżałam na bruku przygnieciona przez owczarka i lizana po twarzy.
Kas:- Chyba ktoś się stęsknił.
- Też tęskniłam. - Kiedy przestał lizać mnie po twarzy mogłam pogłaskać go po głowie.
Kas:- Jesteś chyba jedyną dziewczyną którą lubi. Na Roze i Lynn warczał a na Lauren to się prawie rzucił.
- Bo ma zajebisty gust. Co nie Demon. - Wyjęłam z torby smakołyki dla zwierząt i dałam mu kilka przysmaków ku wielkiemu zdziwieniu jego pana.
Kas:- To już wiadomo dlaczego tak cię lubi.
- Ej ! Ja nie mam psa. Daj mi przynajmniej po rozpieszczać twojego. - Weszłam do mieszkania chłopaka, a pies dalej się mnie trzymał szedł grzecznie obok mojej nogi. Dałam mu resztę przysmaków i wskazałam legowisko na które grzecznie się położył. Zerkłam na Kasa i dopiero teraz zauważyłam że był tylko w bokserce i bokserkach. Jego włosy były a nieładzie a oczy zaspane. Pewnie dopiero wstał. I muszę to przyznać wyglądał nawet seksownie w takim negliżu. - Wiesz że wyglądasz jak po ostrym seksie. - Uśmiechnęłam się złośliwie do niego.
Kas:- Mówisz ? Bo zanim tu przyszłaś wyruchałem grupę modelek.
- Tak na pewno. A ja właśnie byłam na randce z wampirem ze zmierzchu.
Kas:- To dlatego tak śmierdzisz ?
- Nie. Śmierdzę tak bo wracam z siłowni. Mogę skorzystać z łazienki..
Kas:- Musisz. Jebiesz potem na kilometr.
- Dzięki. - Odpowiedziałam oschło.
Kas:- Po chuja ci ta siłownia. Masz zajebistą figurę. I w sumie nie tylko to. - Szłam powoli na górę, Kastiel szedł za mną, komentując mój wygląd. I jestem na 100 procent pewna że gapił mi się na tyłek. Ja pierdole, co za facet.
- Mówisz, szkoda że nie wiesz jaki mam kolor oczu ?
Kas:- Turkusowy, - Tu mnie zagiął. Ha, jednak wie. - Co zatkało.
- Trochę. Ale lepiej że wiesz to niż to jaki mam rozmiar stanika.
Kas:- B 80. - Odwróciłam się zaskoczona. Zgadł. Nosz kurwa nie wieżę. Ale jakim cudem !
- Dobra zaczynam się ciebie bać..... Ale skąd..
Kas:- Na oko zmierzyłem.
- To musiałeś się im długo przyglądać żeby to ustalić co ? - Uśmiechnął się do mnie tym swoim szatańskim uśmiechem. - Ja pierdole, mogłeś chociaż zaprzeczyć.
Kas:- Wiesz że stawiam sobie punkty honoru za to żeby nigdy nie kłamać. Zaprowadzić się do łazienki czy wiesz gdzie to.
- Wiem- Zostawiłam torbę w jego pokoju. Miał niesłychanie czysto, jak zawsze zresztą. Tylko łóżko nie było pościelone, tak jak myślałam dopiero się obudził. W tym momencie zadzwonił mój brat. - Kurwa czego on chce.
Kas:- Luke ?
- Tak. - Odebrałam ignorując spojrzenie Kastiela. Gadałam z bratem ponad 15 min. Głównie pytał się gdzie jestem bo jest późno i powinnam być już w domu. Urocze jest to że on dalej traktuje mnie jak 5 letnią małą siostrzyczkę. Skończyłam z nim gadać i poszłam do łazienki. - Co jest kurwa ! - Wykrzyczałam widząc co podczas mojej paplaniny z bratem Kastiel odstawił w łazience.
5333 słów
07.07.2020
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro