Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Starsza siostra

   Stuk. Stuk. Stuk.

Kamień odbija się wesoło, jakby nic się nie stało. Stopniowo traci impet, zakreślając coraz mniejsze łuki, aż wreszcie stacza się z chodnika. Nico obserwuje go spod zmrużonych powiek. Gdzieś niedaleko rozlega się skoczna melodyjka budki z lodami. Chłopiec zatyka uszy rękoma i zaciska powieki. Chce wrzeszczeć z całej siły, ale z jego ust nie wydobywa się żaden dźwięk.

Dlaczego wszystko jest takie radosne?

Czemu jest tak... Normalnie?

Nikt nie słyszy tego mentalnego krzyku. Nawet jeśliby usłyszał, najpewniej nie zrozumiałby, dlaczego dziewięcioletni chłopiec, mający przecież jeszcze całe życie przed sobą, ma takie myśli.

Maszeruje chodnikiem w stronę zatoki, ściskając pasek od prostokątnej, skórzanej torby z wyszytym zieloną nicią ozdobnym napisem ,,Mythomagic".

To torba od Bianki.

Dała mu ją na siódme urodziny, razem z kilkoma pudełkami kart i figurek oraz dużą, rozkładaną planszą. Próbowali zrozumieć zasady przez dwa tygodnie, dopóki mama nie zlitowała się nad nimi i nie wytłumaczyła wszystkiego. Potem nastąpiły długie wieczory, spędzone przy stole w salonie, wypełnione grą, opowiadaniem kawałów oraz nieodłącznym podjadaniem solonych orzeszków.

Jeszcze wtedy, kiedy żyły, plansza nigdy nie opuszczała swojego specjalnego miejsca w rogu salonu.

Kiedy żyły. A teraz nie żyją... Przez ciebie.

– Przestań! – krzyczy Nico i zaczyna biec. Od tygodnia męczy go ten dziwny głos w głowie, komentujący wszystko, ciągle obwiniający. – Ja nic nie zrobiłem!

Ludzie oglądają się zdziwieni, ale nikt go nie zatrzymuje. Po co ktoś miałby go zatrzymywać? Po co tracić czas, który można wykorzystać na dotarcie do pracy czy powrót do domu?

Nico biegnie aż do brzegu kanału, wpadającego do zatoki. Torba podryguje na jego ramieniu, figurki i karty szeleszczą, stukają, obijają się o jej ścianki. Chłopiec opiera ręce na kolanach, próbując złapać oddech po długim wysiłku.

Staje tuż przy barierce i wychyla się lekko. Kanał jest brudny, śmieci pływają prawie wszędzie. Nikomu nie zrobi różnicy kilka dodatkowych.

Otwiera torbę i wyrzuca pierwszą figurkę.

Dionizos leci głową w dół. Bezgłośnie uderza w  taflę wody, prawie jej nie poruszając. Chwyta go wir i przez chwilę jeszcze widać złotą podstawkę podrygującą i kręcącą się na falach, ale już po chwili znika w ciemnych wodach zatoki. Dołączają do niego kolejno Apollo, Zeus, Posejdon, Demeter, Afrodyta...

To wszystko to teraz nic nieznaczące śmieci.

Dziecinne, kolorowe figurki w śmiesznych strojach.

W wodzie lądują karty. Minotaur, Hydra i Charybda bez słowa skargi są podrywane przez wiatr, szybują chwilę, by w końcu i tak trafić do brudnej, oleistej cieczy.

Tekturowa plansza unosi się na powierzchni kanału niby tratwa. Kolorowe ilustracje rozmazują się pod wpływem wilgoci, a plansza powoli tonie w ciemnych odmętach.

Nico sięga ręką w głąb torby i ku swojemu zaskoczeniu znajduje tam coś jeszcze.

Czarno – białą figurkę Hadesa.

Jedyną, której mu brakowało.

Pewnie miała być prezentem urodzinowym.

Do jego oczu niekontrolowanie napływają łzy i wydostają się na policzki. Kapią powoli do kanału, rozpływają wśród plastikowych butelek.

Gdyby ktoś teraz przechodził chodnikiem, zobaczyłby skulonego przy barierce chłopca, ściskającego w dłoni małą figurkę.

Nikt nie przechodzi.

Nikt nie jest świadom tragedii, rozgrywającej się na nowo w głowie Nica.

Śmiech mamy, słuchającej opowieści Bianki.

Uwielbiała wymyślać historie...

Ciepły, sierpniowy wieczór, ciemne drzewa  na tle zachodu słońca.

Kanapki z kurczakiem i keczupem zrobione przez mamę smakują lepiej niż kiedykolwiek.

Wydawałoby się, że nic nie może zakłócić tej chwili.

Czas wracać! woła mama i zaczyna pakować do plecaka kubki i papierki po kanapkach.

Nico podrywa głowę znad komiksu i patrzy na nią z wyrzutem.

Ale jeszcze jest wcześnie marudzi.

No cóż, skoro nie chcesz grać w Magię i Mit, to możemy tu jeszcze trochę zostać...wzdycha mama żartobliwie i robi taki ruch, jakby chciała znowu wypakować plecak i rozłożyć koc.

Nie, możemy już iść! krzyczy Nico i zrywa się z trawy.

Mama śmieje się i podaje rękę Biance, pomagając jej się podnieść. Dziewczyna niespodziewanie ciągnie mamę w dół. Po chwili obie leżą na ziemi, gilgocząc się nawzajem i zaśmiewając wniebogłosy.

Chodźcie już, bo nie zdążymy! woła Nico, niecierpliwiąc się coraz bardziej. Pochyla się nad siostrą i szarpie ją za dłoń, próbując podnieść.

I to jest duży błąd.

Zanim się obejrzy, już leży na ziemi, przytrzymywany z obu stron przez Biancę, a mama łaskocze go tak, że aż łzy mu lecą ze śmiechu.

Kiedy w końcu podnoszą się z ziemi, zapada zmrok. Do domu jest niedaleko, pięć minut spaceru. Nico podbiega do przodu. Ogląda się na mamę i siostrę. Przechodzą przez przejście dla pieszych, a Bianca macha do niego z uśmiechem.

Właśnie wtedy drogę przecina szara błyskawica. Ciągnie się za nią dudniąca, świdrująca w uszach muzyka.

Słychać czyjś krzyk, chyba jego samego. Nie jest tego do końca pewien.

Bianca i mama leżą na jezdni nieruchome, otoczone czymś czerwonym.

Więcej Nico nie pamięta. Obudził się w szpitalu, a pielęgniarka wytłumaczyła mu, że obydwie nie żyją. Zginęły w wypadku.

Ojciec przyjechał kilka minut później. Bez słowa chwycił Nica za ramię i pociągnął do samochodu. W domu zaprowadził go do pokoju, zamykając na klucz. Najgorszy był ten milczący wyrzut w jego spojrzeniu.

Chłopiec krzyczał i kopał w drzwi, ale ojciec nie otworzył.

Dopiero po kilku godzinach leżenia na łóżku i płakania w poduszkę wymknął się przez okno na schody przeciwpożarowe, obiegł dom i zamarł.

Przed ich ogródkiem stała ciężarówka, a panowie w szarych kombinezonach wynosili meble. Nico zdążył tylko zgarnąć grę do torby, zanim ojciec zaciągnął go znowu do auta.

Następnego dnia przeprowadzili się do mieszkania na Manhattanie. Ojciec zaczął pić.

Kiedy był pijany, Nico zamykał się ze strachu w swoim pokoju. Nicolas di Angelo Senior nie rozpoznawał wtedy swojego syna i pytał go ciągle, gdzie są jego żona i córka. Nie bił go. Najgorsze były te pytania i to, że płakał po braku odpowiedzi lub kiedy Nico mu tłumaczył, że już nie żyją.

Jednego dnia wpadł w furię, kiedy chłopiec mu nie odpowiedział. Wyrwał kuchenną szufladę z zawiasów i wysypał zawartość na ziemię. Potem przeszedł do pokoju Nica i zaczął wyrzucać ubrania z jego szafy.

Przerażony Nico zbiegł na parter, do sąsiadki. Wkrótce potem przyjechała policja i ojca gdzieś zabrano.

Od tamtego dnia Nico nie widział go ani razu.

Mieszkał u tamtej sąsiadki, pani Trane, w małym pokoiku przy kuchni. Pomagał jej z najróżniejszymi obowiązkami. Kobieta była już stara, nie doczekała się dzieci, a jej mąż zmarł kilka lat wcześniej. Chętnie przyjęła chłopca do siebie i troskliwie się nim opiekowała. Opowiadała mu historie, dała się nawet namówić na partię Magii i Mitu. Okazało się, że z mężem często w nią grywali. Pokazała Nicowi kilka dodatków i nauczyła grać w wersję ze scenariuszami.

Nie trwało to długo, zaledwie pół roku. Gdy w pewien czwartek Nico wrócił ze szkoły, zastał w mieszkaniu ratowników medycznych. Staruszka miała zawał i została przeniesiona do szpitala. Kilka godzin później umarła.

Kiedy się o tym dowiedział, porwał ze stołu torbę z grą i wybiegł z domu, nie zwracając uwagi na krzyki lekarza.

– Nico, gdzie jesteś?!

Wyciera łzy rękawem bluzy i rozgląda się dookoła. Na prawdę ktoś krzyczy, czy tylko mu się wydaje?

– Nico! – znowu słyszy krzyk.

 Tym razem widzi, kto do niego woła. W jego stronę biegnie wysoka dziewczyna w kraciastej koszuli, z włosami zebranymi w nierówny warkocz. Ma rozwiązane oba buty, ale jakimś cudem się nie potyka.

Reyna.

Podbiega do Nica i klęka przy nim na kolana.

– Szukaliśmy cię wszędzie, wiesz? – szepcze, przytulając go mocno do siebie. Nico wciska twarz w połę jej koszuli. Czuje, że znowu zaczyna płakać.

Reyna przychodziła do nich w weekendy i razem grali w Magię i Mit. Pomagała mu też czasem robić zakupy dla pani Trane.

Reyna nie ma rodziców, mieszka w ośrodku na obrzeżach Manhattanu. Czasem przyprowadzała tam Nica, żeby mógł przebywać z kimś w swoim wieku.

– Zamieszkasz teraz z nami? – pyta go łagodnie. – Pan Brunner już na ciebie czeka, a Travis i Connor prawie wariują z niepewności. Mieszkałbyś z nimi w pokoju – zachęca.

Travis i Connor Stollowie, dwójka identycznych jedenastoletnich bliźniaków, zaprzyjaźnili się z chłopcem już podczas jego pierwszych odwiedzin, oblewając go wodą z kubełka nad drzwiami toalety. Uwielbiają robić wszystkim kawały i pokazali Nicowi parę swoich sztuczek.

Razem z Leonem, niskim Latynosem, wycięli kilka świetnych żartów dwójce starszych wychowanków, Percy'emu i Annabeth. Leo namówił ich do zabawy w berka, ale nie powiedział im o pułapce. 

Sam zręcznie przeskoczył sznurek przytrzymywany przez bliźniaki, a dwójka piętnastolatków potknęła się o niego, skoziołkowała z górki i wylądowała w strumieniu. Tam, ku uciesze wszystkich zgromadzonych (Nico został wcześniej wysłany, by zebrać tyle osób, ile tylko się dało), Percy pocałował Annabeth i zostali parą. 

Ale to już historia do opowiedzenia innym razem...

Nico kiwa głową i wtula się mocniej w Reynę. Dziewczyna ostrożnie wstaje i niesie go w stronę zaparkowanego niedaleko samochodu, w połowie drogi przekazując swojemu chłopakowi – Jasonowi.

Nico siada na podstawce i przypina się pasami. Reyna mówi, że droga będzie długa, więc może spróbować zasnąć.

To dobry pomysł. Po chwili powieki Nica opadają, a przyciszona rozmowa dwójki nastolatków na przednim siedzeniu zamienia się w jednostajny szum.

Może teraz już będzie dobrze... – Myśli Nico, zanim odpływa w krainę snów, w której wszystko może się zdarzyć.

Śni mu się mama i Bianca, i wspólna rozgrywka Magii i Mitu. Głupio zrobił, wyrzucając te karty... Na szczęście Reyna ma dwa komplety, więc będzie mogła mu pożyczyć.

We śnie wyraźnie słyszy słowa Bianki:

Pozwól teraz jej być twoją starszą siostrą...

Tak, na pewno wszystko jest w zupełnym porządku. Nico jest tego pewien.

_______________________________________________

Jakoś trochę depresyjnie chyba wyszło...

No ale co począć, po chwilowym kryzysie chęci do pisania OneShotów mi wracają, i oto efekty. Mam nadzieję, że chociaż komuś się podoba. 

(Na początku to miało być drabble. Coś jakby nie pykło...)

Jeśli jest tu ktoś, kto shipuje Reyson, piszcie w komentarzu --->

No to tego, dobrego dzionka/wieczoru/nocy/popołudnia, zależy, kiedy czytacie :)

~Aki




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro