Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VII

Berk było dokładnie takie same jak te z moich snów. Zielone wysokie wzgórza, lasy, klify, plaże i urwiska nawet domy i niektórzy ludzie. Obserwujemy ich z góry, wykorzystując burzowe ciemne chmury. Postanowiliśmy przyjrzeć im się z bliska. Jednak zauważyli nas i zestrzelili. Padliśmy z impetem na ziemie, ból sprawił, że na powrót stałem się człowiekiem, przyprawiając zebranych wikingów o zawał. Przez tłum przedarł się masywny rudobrody wiking. To Stoik mój... tata.

-Ty... -Wskazał na mnie- Kim ty jesteś? I ściągnij maskę.- Zapomniałem, że mam ją na sobie. Nie pewnie ją zdziąłem. Stoik zamarł i zbladł.

-To... To nie możliwe...-Podszedł do mnie.- Czkawka?

- Tak...- syknąłem z bólu.

- Po tak długim czasie się spotykamy- myślał chwilę- Gdzie byłeś?

Popatrzyłem się na Szczerbatka. Miał zwichnięte skrzydło i kilka bolesnych zadrapań. Nie mogłem na to patrzeć.

- Na wyspie- zacząłem się szarpać, kilka węzłów puściło, z resztą sobie poradziłem.

Wstałem i otrzepałem się z kurzu. Podeszłem do gada i go rozwiązałem.

- Możesz chodzić?- zapytałem.

Smok tylko pokiwał głową.

- Przepraszam, ale nie mogę tu zostać, muszę opatrzyć Szczerbka- odparłem.

- Wrócisz tu?- zapytał Stoik.

- Może. Chodźmy.

Smok powoli wstał i zaczął iść do lasu. Ja za nim. Obejrzałem się jeszcze. Nikt za nami nie poszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro