III
Patrząc w gwiazdy na niebie, mam wrażenie że one chcą mi coś przekazać, ale nie mogą. Zacząłem się im intensywniej przyglądać, te jakby na to czekały, zaczęły świecić i przygaszać, ale nie wszystkie. Robiły to tylko te na wschodzie, jakby chciały bym, tam się udał. Nagle niebo przecięła biała smuga światła zwrócona w tamtym kierunku, wszystko momentalnie zniknęło, nawet gwiazdy.
- Szczerbatek widziałeś to? - Spytałem się, nie odwracając wzroku od nieba.
- Ale co? - Smok spojrzał na mnie sennym, ale pytającym wzrokiem.
-To na niebie.-Odpowiedziałem trochę rozdrażniony.
-Czkawka niebo jest puste, nawet gwiazd nie ma. - On to przegapił? Przecież to trwało kilka godzin, a przecież nie spał. Może on serio tego nie widział?
- Widziałem coś dziwnego. - Czuję, że muszę lecieć tam, gdzie wskazały.
-Czkawka przewidziało ci się, patrzyłem w tym samym kierunku co ty i nic tam nie było.
- Szczerb... polećmy na wschód.- On spojrzał na mnie zdziwiony.
-Na wschód? Dlaczego na wschód?
-Coś mi każe tam lecieć.
-No dobrze. Kiedy lecimy?
-Z rana.
Rano
Otworzyłem leniwie oczy. Już miałem położyć się znowu spać, gdy nagle przypomniało mi się, co działo się w wczoraj wieczorem. Szybko podniosłem się do pozycji siedzącej, następnie wydarłem się na Szczerbatka.
- Wstawaj!!!
Smok tylko mruknął niewyraźnie. Po chwili podniósł się i przeciągnął.
- To chodźmy, im szybciej, tym lepiej.
Spakowaliśmy zwierzynę i wszystkie inne potrzebne rzeczy. Rozejrzałem się jeszcze po jaskini czy niczego nie zapomnieliśmy i zamieniłem się w Śmiertnika. Razem ze Szczerbatkiem wzbiliśmy się w powietrze. Lecieliśmy tak przez kilka chwil i nagle napotkaliśmy dziwnie znajomą mi wyspę. Była praktycznie cała z kamienia i jedną górą na środku. Zniżyliśmy lot i wylądowaliśmy. Kiedy staliśmy na ziemi, zmieniłem się w człowieka.
Nagle poczułem się słabo i zemdlałem.
Wizja
Jakiś wielki smok wyszedł z góry, rozsypując wszędzie odłamki skał. Wikingowie strzelali do niego. Była to Czerwona Śmierć. Ona nie chciała nic im zrobić. Broniła się tylko.
Nagle wizja się urywa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro