Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Nie zgadzam się! [+18]

Brianna przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze, ale z trudem rozpoznawała kobietę, którą tam widziała. Suknia nie była kreacją z jej snów. Wybrała ją jej przyszła teściowa, która wyznawała zasadę "płacę, więc wymagam". Na swój sposób była piękna, obszyta koronkami i perłami, ale jak na gust Bree, zbyt bardzo bufiasta i przesadzona. Jednak, to co budziło najwięcej wątpliwości to oczy panny młodej, w których brakowało tego błysku, którego poszukiwała. Na tle tej eleganckiej kreacji i starannie dobranych dodatków, Brianna wydawała się... kimś obcym.

Wokół niej Roza, Chani i Priya krzątały się, dopracowując każdy szczegół, jakby to miało dodać Briannie pewności siebie. Co chwilę podchodziły, poprawiając fałdy sukni, wygładzając niesforne pasma włosów, które wydostały się spod upięcia. W ich ruchach było coś troskliwego, siostrzanego, jakby chciały ją zapewnić, że wszystko jest w najlepszym porządku. Ale nawet one nie mogły udawać, że nie widzą jej smutku.

- Bree, dobrze się czujesz? - zapytała cicho Chani, patrząc na nią z troską.

Kobieta odparła tylko bladym uśmiechem, lekko wzruszając ramionami.

- To tylko trema - wymamrotała, starając się brzmieć przekonująco.

Nie opowiedziała im o Kastielu. Nie zniosłaby kolejnego wykładu na temat potęgi prawdziwej miłości.

Mimo wszystko, kiedy przyjaciółki były odwrócone, Brianna dyskretnie sięgnęła do kieszeni ukrytej w fałdach sukni i wsunęła tam pierścionek z akwamarynem, który dostała od Kastiela. Może to było niepoprawne, ale sprawiał, że czuła jakąś dziwną ulgę.

- Został już tylko ostatni szczegół - Rozalia odparła z uśmiechem, trzymając w dłoniach biały welon. Symbol czystości i niewinności. Czyli coś czego Bree nie posiadała, bo czuła się jakby właśnie zdradzała miłość swojego życia. I nie chodziło o Nicholasa.

- Pozwólcie, że ja to zrobię - do pokoju weszła rudowłosa kobieta. - W końcu nie codziennie wydaję swoją jedyną córkę za mąż - uśmiechnęła się widząc Bree w sukni ślubnej.

- Zostawimy was na chwilę same - Priya wyczuła powagę sytuacji i wyciągnęła pozostałe dwie dziewczyny z pokoju.

Lucia podeszła do córki i uroczyście wpięła w jej włosy welon. Uśmiechnęła się delikatnie, poprawiając go. Spojrzała w lustro, jakby chciała dojrzeć coś więcej niż tylko odbicie córki w pięknej sukni. Na twarzy Bree malowały się różne emocje - smutek, niepewność, może nawet coś na kształt strachu. Lucia przełknęła ślinę, walcząc z nagłym wzruszeniem.

- Wyglądasz pięknie, kochanie - powiedziała cicho, ale jej spojrzenie zdradzało, że widzi więcej, niż chciałaby przyznać. Przez chwilę wpatrywała się w córkę z troską, a potem, z wahaniem, ścisnęła jej dłoń. - Bree, kochanie... jesteś pewna?

Blondynka poczuła, jak serce jej zamiera. Przez głowę przeleciała jej lawina myśli, ale starała się zachować spokój, wziąć głęboki oddech i nie zdradzić się z emocjami. Opuściła wzrok, udając, że poprawia tiul sukni. Nie chciała, żeby matka zobaczyła w jej oczach ten niepokój, którego sama nie potrafiła nazwać.

- Jestem - odpowiedziała, starając się, by jej głos brzmiał pewnie. - Zdecydowałam, mamo. Kocham Nicka. Jest dla mnie odpowiednią osobą.

Lucia przyglądała jej się jeszcze przez chwilę, jakby chciała ocenić szczerość jej słów. W końcu skinęła głową, ale w jej oczach pojawiła się nuta zmartwienia.

- Wiesz... wczoraj wieczorem widziałam czerwony samochód pod naszym domem - rzuciła cicho, jakby obawiała się reakcji córki. - Nie musiałam długo zgadywać, że należy do Kastiela. Ten chłopak zawsze się wyróżniał - uśmiechnęła się ciepło na jego wspomnienie. Zawsze darzyła go niewytłumaczalną sympatią.

- Tak, był tutaj - przyznała Brianna. - Chciał się ze mną spotkać i dać mi prezent z okazji ślubu - opowiedziała w dużym skrócie.

- Nie musisz się przede mną tłumaczyć. Nie pytałam, dlaczego tu był, ale... nie mogę udawać, że nie wiem, co on dla ciebie znaczył.

Brianna poczuła, jakby coś boleśnie zacisnęło się wokół jej serca. Przypomniała sobie spotkanie z zeszłej nocy, jego spojrzenie, ten pierścionek z akwamarynem, który miała ukryty pod suknią. Jego obietnica, że zawsze będzie na nią czekał ... Ale teraz była tu, w sukni ślubnej, gotowa na ślub z Nicholasem. To była jej decyzja... prawda?

Bree uniosła głowę, zmuszając się do uśmiechu.

- To już przeszłość, mamo - odpowiedziała spokojnie, choć w jej wnętrzu wszystko krzyczało. - Kastiel był dla mnie ważny, ale to z Nickiem chcę zbudować przyszłość. Jestem tego pewna.

Lucia przyglądała jej się przez chwilę z mieszanką troski i zaniepokojenia, jakby wciąż dostrzegała coś więcej, coś, co Bree próbowała ukryć. Ale po chwili tylko przytuliła ją mocno i uśmiechnęła się z akceptacją, choć może i z odrobiną rezygnacji.

- W takim razie, kochanie, zaufam twojemu sercu... Jeśli jesteś pewna.

Nagle, zza drzwi dobiegł znajomy, ciepły głos.

- Czy mogę w końcu zobaczyć moją piękną córeczkę? - to jej ojciec czekał z wyraźną nutą zniecierpliwienia. Lucia spojrzała na córkę z porozumiewawczym uśmiechem i odsunęła się, gotowa otworzyć drzwi Filipowi.

Gdy mężczyzna wkroczył do pokoju i zobaczył ją w sukni, jego oczy zalśniły z dumy i wzruszenia. Brianna uśmiechnęła się do niego, stając się przybrać wyraz twarzy szczęśliwej panny młodej.

- Jak to możliwe, że moja mała dziewczynka wychodzi dzisiaj za mąż? - Filip uśmiechnął się ciepło, a w jego oczach pojawił się blask wspomnień. - Pamiętam, jak wczoraj dzień, w którym się urodziłaś - podszedł i delikatnie pocałował ją w czoło.

Brianna starała się odpowiedzieć mu uśmiechem, choć czuła, jakby stała na granicy dwóch światów - tego, który zaraz miała rozpocząć z Nicholasem, i tego, który zakończyła z Kastielem. Nie pozwalała sobie na wahanie, więc wzięła głęboki oddech i ruszyła do limuzyny, która czekała przed domem. Był to elegancki, biały pojazd, specjalnie wynajęty na tę okazję przez rodziców Nicka.

Usiadła na skórzanym siedzeniu obok ojca i spojrzała w okno, obserwując mijane ulice, znane krajobrazy, które dziś zdawały się inne - jakby otaczała je ciężka, niewidzialna mgła. Serce biło jej szybciej niż zwykle, a dłonie mocno zaciskały się na bukiecie z białych róż. Choć wiedziała, że nie powinna, podświadomie wypatrywała czerwonego sportowego samochodu. Z każdą chwilą dzielącą ją od kościoła, próbowała przekonać samą siebie, że to wszystko ma sens i że podjęła właściwą decyzję.

Filip zauważył jej niepokój i ścisnął ją za rękę, dodając jej otuchy.

- To normalne, że się denerwujesz - powiedział łagodnie. - Ślub to wielka rzecz, ale wiem, że jesteś gotowa. Nick jest dobrym człowiekiem, a razem stworzycie coś pięknego.

Brianna kiwnęła głową, ale nie odpowiedziała. Przez resztę drogi milczeli, a ona skupiła się na oddychaniu, powtarzając sobie, że to jest jej wybór. Że wybrała Nicholasa świadomie i z miłością.

W końcu limuzyna zatrzymała się przed kościołem. Filip wysiadł pierwszy i wyciągnął do niej rękę, pomagając jej opuścić samochód. Na widok ozdobionych kwiatami drzwi kościoła poczuła dziwne ukłucie paniki, ale stłumiła je, mocno ściskając dłoń ojca. Wspólnie ruszyli w stronę wejścia, gdzie czekały już trzy druhny.

Filip spojrzał na nią z troską i zapytał cicho:

- Gotowa, kochanie?

Zawahała się tylko na moment, odwracając głowę, jakby coś podświadomie kazało jej spojrzeć za siebie. Szukała... może właśnie jego. I brak jego obecności dziwnie ją rozczarował.

- Tak, chyba tak - odpowiedziała cicho, przenosząc spojrzenie na ojca.

Filip delikatnie poprowadził ją do środka kościoła. Kiedy stanęli na progu, ciepłe światło przenikające przez witraże stworzyło atmosferę niemal magiczną. Goście odwrócili głowy, patrząc na nią z zachwytem, a Nicholas, stojący przed ołtarzem, miał w oczach wyraz pełen miłości i dumy. Brianna próbowała skupić się na nim. Na mężczyźnie, którego przecież kochała. I którego zaraz miała poślubić.

Marsz weselny rozbrzmiał we wnętrzu, chociaż w jej uszach brzmiał bardziej jak pieśń żałobna. Brianna zrobiła pierwszy krok w stronę ołtarza. Potem drugi. Jednak im bliżej ołtarza była, czuła się coraz gorzej. Jej oddech przyspieszył, a dłonie zaczęły lekko drżeć. Wydawało jej się, że wnętrze kościoła zaczyna się zaciskać wokół niej, że powietrze staje się ciężkie, trudne do przełknięcia. Skanowała zebranych gości wzrokiem, szukając krwisto czerwonej czupryny i  cynicznego uśmieszku, ale miała wrażenie, że otaczający ją ludzie zamieniają się w rozmyte cienie.

Nie potrafiła zrozumieć, jakim sposobem dotarła do ołtarza. Gdy Nicholas wyciągnął do niej ramię, odruchowo puściła dłoń ojca i uchwyciła się go, opierając na nim swój ciężar, jakby był jedyną podporą, która mogła powstrzymać ją przed omdleniem.

Walczyła ze sobą, próbując powstrzymać drżenie ciała, gdy Nicholas nachylił się do niej, uśmiechając się łagodnie.

- Wyglądasz przepięknie, skarbie - szepnął z zachwytem. - Nie mogę uwierzyć, że mam takie szczęście. Za chwilę zostaniesz moją żoną.

Zdołała się uśmiechnąć, choć był to uśmiech bardziej mechaniczny niż szczery. Próbowała znaleźć w sobie odwagę, by stanąć z pełnym przekonaniem u boku mężczyzny, którego wybrała... a przynajmniej starała się wierzyć, że to był wybór, którego naprawdę chciała.

Ksiądz stanął przed nimi, rozpościerając ramiona w geście powitania, a jego głęboki, spokojny głos odbił się echem po ścianach kościoła.

- Zebraliśmy się tutaj, by być świadkami zawarcia małżeństwa między Nicholasem a Brianną - ogłosił z powagą, kierując spojrzenie na parę stojącą przed nim. - Jesteśmy świadkami ich miłości, oddania i przyrzeczeń, które już za chwilę zostaną przypieczętowane na wieczność.

Brianna starała się skoncentrować na jego słowach, lecz jej serce biło gwałtownie, jakby próbowało wyrwać się z ciasnych ram jej sukni ślubnej.

- Pozwólcie, że przytoczę fragment „Hymnu o miłości" - kontynuował ksiądz, zniżając głos, jakby mówił coś niezwykle cennego i prywatnego. - „Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą. Nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego. (...) Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma."

Brianna poczuła, jak te słowa uderzają w nią z nieoczekiwaną siłą. „Miłość... wszystkiemu wierzy, wszystko przetrzyma". Na myśl o Kastielu zacisnęło się jej gardło, a obraz jego twarzy stanął jej przed oczami.

Zobaczyła ich pierwsze spotkanie. Kastiel stojący na szkolnym korytarzu, z nonszalanckim uśmiechem, który działał jej na nerwy bardziej, niż chciałaby to przyznać. „Dziewczynka", tak ją wtedy nazwał, z taką bezczelnością, że aż musiała się powstrzymać, by nie rzucić mu w twarz swojego notatnika. A jednak od tego momentu nie mogła przestać myśleć o jego szarych oczach.

Pojawiło się wspomnienie ich pierwszego pocałunku. Byli wtedy w parku, zbyt młodzi, by wiedzieć, czym jest prawdziwa miłość, ale wystarczająco odważni, by spróbować ją odnaleźć. Pamiętała, jak jego dłonie drżały, jak jego głos był pełen niepewności, gdy wyznał, co do niej czuje. „Jestem idiotą, który stoi teraz przed tobą i próbuje ubrać w słowa to, co czuje, ale nie potrafi" - powiedział wtedy. A ona odpowiedziała jedynie pocałunkiem, bo słowa były zbędne.

Były też spacery z Demonem, jego psem, długie rozmowy, w których mogła być sobą. Wieczory, gdy siedzieli razem, a Kastiel grał na gitarze, myląc akordy, ale zawsze nadrabiając to swoim czarującym uśmiechem. Śpiewał dla niej, choć zarzekał się, że nie umie. A potem były noce, pełne czułości i namiętności, gdy wydawało się, że świat poza nimi nie istnieje.

Ale były też burzliwe momenty, pełne gniewu i słów, które raniły jak ostrza. Ich kłótnie często wydawały się końcem, ale zawsze znajdowali drogę powrotną do siebie.

Był też pozytywny test ciążowy, a wraz z nim dużo pytań i strachu. A potem wszystko runęło w jednej tragicznej chwili. Strzał z pistoletu, krzyk Nataniela, przerażona twarz Kastiela, kiedy prosił, żeby nie zasypiała. Złamany głos lekarza, który oznajmił, że poroniła, a potem już tylko ... nic. Pustka. Widziała siebie siedzącą na szpitalnym łóżku, bez życia, bez nadziei, tylko z jedną myślą: „Nie dałam rady". Pamiętała twarz Kastiela, pełną bólu i rozpaczy, gdy próbował ją podnieść na duchu, choć sam był bliski załamania. „To nie twoja wina" - powtarzał, jakby powtarzając to wystarczająco często, mógł odczarować rzeczywistość. Ale rzeczywistość nie chciała się zmienić. A ona odsunęła się od niego, aż odepchnęła go całkowicie. Bo bolało mniej, gdy była sama. Przynajmniej tak jej się wtedy wydawało.

Widziała Kastiela stojącego w progu jej rodzinnego błagając ją o ostatnią szansę, której mu nie dała. ,,Nie chcę cię więcej widzieć. Nigdy".

Jak ironiczne było to, że teraz, stojąc u boku Nicholasa, przypominała sobie o miłości, która, choć niedoskonała i pełna rys, wydawała się bardziej prawdziwa niż to, co działo się w tej chwili.

Ksiądz kontynuował, niewzruszony na jej wewnętrzny chaos:

- Przysięga małżeńska jest nie tylko obietnicą, lecz również zobowiązaniem, które złączymy przed Bogiem i waszymi najbliższymi. Jeśli ktokolwiek z zebranych ma coś przeciwko temu małżeństwu, niech przemówi teraz albo zamilknie na wieki.

Słowa księdza zawisły w powietrzu, niosąc się echem po cichym wnętrzu kościoła, jakby każdy gość wstrzymał oddech. Brianna poczuła dziwne odrętwienie, jakby jej ciało zostało zamknięte w lodowej powłoce. Wpatrywała się w twarz Nicholasa, szukając w jego oczach pocieszenia, oparcia, obietnicy stabilności, której pragnęła. Jednak jej własne serce przyśpieszyło, a umysł podpowiadał tylko jedno słowo: „Uciekaj!".

I nagle, niczym pęknięcie w spokojnej tafli wody, drzwi kościoła otworzyły się gwałtownie. Zimny podmuch wtargnął do wnętrza, wstrząsając gośćmi i wywołując ciche szepty wśród zgromadzonych. Brianna instynktownie odwróciła się w stronę wejścia, przyciągnięta jak magnesem przez niewidzialną siłę, której nie potrafiła wyjaśnić.

W progu kościoła stał Kastiel. Jego sylwetka, smukła i pełna pewności siebie, odcinała się na tle jasnego światła wpadającego z zewnątrz, nadając mu niemal nienaturalny blask. Spojrzenie, które posłał w jej stronę, było pełne determinacji, a w jego oczach dostrzegła mieszaninę odwagi, buntu i uczuć, które nie zostały jeszcze wypowiedziane. W tej jednej chwili wszystko się zatrzymało - czas, hałas, oddech w jej piersi. Kastiel był tam, wpatrujący się w nią, jakby cały świat przestał istnieć.

- Nie zgadzam się! - jego głos przeszył ciszę, niosąc się po kościele jak uderzenie dzwonu.

Goście zaczęli niespokojnie szeptać, niektórzy patrzyli na niego z oburzeniem, inni z zaskoczeniem. Brianna czuła, jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa, jak w jednej chwili traci grunt pod nogami. Nicholas zerknął na nią z niezrozumieniem i lękiem, ale ona ledwie to dostrzegała. Cały świat skupił się na jednej osobie - Kastielu.

Nicholas, widząc, co się dzieje, spojrzał na Briannę z niedowierzaniem i niepokojem, a potem zwrócił wzrok na Kastiela. Jego głos był pełen gniewu.

- Co to ma znaczyć? To jakiś żart? Myślisz, że możesz tu tak po prostu wparować i... - przerwał nagle, jakby sam nie mógł znaleźć odpowiednich słów, a złość i upokorzenie błysnęły mu w oczach. Było oczywiste, że walczy z emocjami, które wzbierały w nim niczym burza.

Kastiel jednak nie spuścił wzroku. Nie dał się zbić z tropu gniewnym spojrzeniem Nicholasa ani osądami, które bez wątpienia czuł na sobie ze strony zgromadzonych gości. Cała jego uwaga skupiona była na Briannie, a jego twarz wyrażała jedynie determinację i coś, co można było pomylić z desperacją. Zrobił krok naprzód, jakby chciał przekroczyć niewidzialną granicę dzielącą ich od siebie i od reszty świata.

- Bree, nie musisz tego robić - powiedział cicho, ale każde jego słowo wybrzmiewało w ciszy kościoła niczym wyrok. - Wczoraj powiedziałaś, że może w innym życiu byłoby nam dane być razem. Że wtedy wszystko wyglądałoby inaczej. Ale to nie ma sensu - jego głos zadrżał lekko. - Jesteśmy tutaj. Teraz. Nie mamy innego życia, mamy tylko to. Nie marnujmy go. Nie zastanawiajmy się "Co by było gdyby?".

Nicholas odwrócił się gwałtownie w stronę Brianny, jego twarz wykrzywiona była gniewem i bólem.

- Widziałaś się z nim wczoraj?! - zapytał, jego ton był ostry jak brzytwa.

Brianna poczuła, jak powietrze wokół niej gęstnieje. Tłum ludzi, ich spojrzenia, szmer rozmów - wszystko to przytłaczało ją, odbierając możliwość racjonalnego myślenia. Wstrzymała oddech, walcząc z uczuciem paniki, które rosło w jej piersi.

- Tak - wyszeptała cicho, ale wystarczająco, by Nicholas mógł to usłyszeć.

Mężczyzna zmrużył oczy, a jego twarz stężała w gniewie.

- Chcę wiedzieć, co z nim robiłaś! - wyrzucił z siebie, a jego słowa były pełne niedowierzania i żalu.

- Tylko rozmawialiśmy - odpowiedziała, próbując zachować resztki spokoju, choć w środku wszystko w niej drżało.

Nicholas wybuchnął śmiechem, gorzkim i cynicznym, który brzmiał bardziej jak odgłos bólu niż rozbawienia.

- Pewnie! Tylko rozmawialiście! - krzyknął, jego twarz wykrzywiona była bólem i gniewem, a słowa wypowiedziane z zimnym sarkazmem uderzały jak ciosy. - Czy to było zanim usiadłaś na jego kutasie, czy po?!

Brianna otworzyła usta, zszokowana brutalnością jego słów.

- Nick, ja nie ... - zaczęła, ale przerwał jej gwałtownie.

- Daruj sobie - syknął, a jego głos stał się niski i groźny. - Mogłem się tego po tobie spodziewać.

- Dość! – jego głos przeszył ciszę niczym piorun. Był niski, ale tak stanowczy, że wszyscy w kościele momentalnie zamarli. Kastiel spojrzał na Nicholasa z chłodną furią, a jego szczęka była zaciśnięta tak mocno, że widać było napięte mięśnie. - Nie waż się mówić do niej w ten sposób.

- Jeszcze czego... - zaczął Nicholas, ale Kastiel uniósł rękę, zatrzymując go jednym gestem.

- Zamknij się - powiedział, tym razem ciszej, lecz jego głos wciąż brzmiał jak ostrzeżenie, którego nie warto ignorować. - Nic nie zrobiła. Jej jedynym błędem jest to, że stoi na tym ołtarzu obok faceta, który nie ma pojęcia, czym jest miłość.

Nicholas zmrużył oczy i wyprostował się, próbując przybrać pełen pogardy wyraz twarzy, ale jego drżące dłonie zdradzały, że słowa Kastiela uderzyły w czuły punkt.

- A co ty możesz wiedzieć o miłości? - wycedził z kpiną. - Od początku wiedziałem, że coś jest z tobą nie tak. Postanowiłem sprawdzić, kim naprawdę jesteś. I wiesz co odkryłem? Rozwiązła gwiazda rocka, której jedyną zasadą jest „sex, drugs and rock'n'roll"!

Kastiel zmrużył oczy, ale zamiast wybuchnąć gniewem, uśmiechnął się smutno. Jego spojrzenie przesunęło się na Briannę, a w jego oczach pojawiło się coś, czego Nicholas nie mógł zrozumieć.

- Wiem o miłości więcej, niż ty kiedykolwiek się dowiesz - powiedział cicho, lecz jego słowa wypełniły przestrzeń kościoła, jakby były wyrokiem. - Wiem, bo kocham Bree od dziewięciu lat. Kocham ją odkąd zobaczyłem ją po raz pierwszy, tamtego dnia, kiedy nieśmiało przechodziła szkolnym korytarzem z książkami przyciśniętymi do piersi.

Zrobił krok w stronę Brianny, ale nie wyciągnął do niej ręki. Patrzył na nią tak, jakby była jedyną osobą w świecie, który w tym momencie stał się pusty.

- Kochałem ją wtedy, gdy jeszcze sam nie miałem odwagi przyznać, co do niej czuję. Kochałem ją, gdy byliśmy dzieciakami, które śmiały się z życia i marzyły o niemożliwym. Kochałem ją, nawet gdy ją straciłem, i kochałem ją, kiedy wróciła. Popełniłem całą masę głupich błędów, przez które znowu ją straciłem - zawiesił głos, a przez jego twarz przeszedł cień wyrzutów sumienia. Widać było, że wypowiadając te słowa, przeżywa każdą chwilę na nowo, ze wszystkimi błędami i żalem, które pozostawiły ślady na jego duszy. Spojrzał na mężczyznę, który stał obok jego ukochanej i z furią przysłuchiwał się tym słowom. - Ale wiesz co, Nicholas? Prawdziwej miłości nie da się tak po prostu wymazać. Można ją zepchnąć na dno serca, próbować udawać, że jej nie ma, ale ona i tak tam pozostaje, jak ślad wypalony na skórze.

Kastiel zatrzymał się, spojrzał na Briannę z łagodnym uśmiechem, pełnym ciepła i nadziei, ale też pewnej rezygnacji, jakby wiedział, że nie ma już nic więcej do stracenia.

- Dlatego stoję tutaj dzisiaj, Bree, i mówię, że kocham cię. Zawsze cię kochałem. I wiem, że być może jest już za późno, że być może nic z tego nie będzie, ale... musisz wiedzieć, że przez te wszystkie lata, to uczucie było ze mną. I jeśli mnie odrzucisz, zrozumiem to, ale przynajmniej nie będę żałował, że tego nie powiedziałem. Że nie spróbowałem cię odzyskać.

Skończył, patrząc na nią, jakby czekał na wyrok, na jej słowa, które mogły być wszystkim - nadzieją lub końcem. Kościół wypełniła cisza, a wśród gości dało się słyszeć tylko ciche szepty. Brianna patrzyła na Kastiela, a w jej oczach lśniły łzy - mieszanka ulgi, wzruszenia i tlącej się w głębi serca miłości, której nigdy do końca nie była w stanie zagłuszyć.

- Kastiel... - wyszeptała, a w jej głosie była cała jej niepewność i wszystkie tłumione przez lata uczucia, które w końcu znalazły ujście.

Brianna patrzyła na Kastiela, jak gdyby nic innego nie istniało na tym świecie. Nicholas otworzył usta, ale słowa uwięzły mu w gardle. Patrzył na intruza i na swoją narzeczoną, jakby nagle zrozumiał, że stoi przed czymś, czego nigdy do końca nie pojmie.

- To jakieś nieporozumienie - kręcił głową. - O co tu kurwa chodzi?!

- O to, że przez ostatnie dwa lata żyłeś w swojej idealnej wizji, a ja pozwoliłam się w niej zamknąć - odpowiedziała Brianna, jej głos brzmiał pewnie, choć cichy drżenie zdradzało napięcie skrywane przez długi czas. - Próbowałam stać się tą, którą chciałeś widzieć obok siebie. Ale... - zamilkła na moment, łapiąc oddech - to nie była prawdziwa ja. Okłamywałam ciebie, a co najgorsze siebie.

Nicholas patrzył na nią z niedowierzaniem, jakby jego świat właśnie się rozpadł, kawałek po kawałku. Jego twarz zdradzała ból i gniew, a spojrzenie przepełnione było czymś na kształt rozpaczy.

- Chyba nie myślisz o nim poważnie?! - krzyknął, wyciągając rękę w stronę Kastiela, jakby wskazywał na coś, co uważał za absurdalne. - Spójrz na niego! Facet, który nie ma nic poza głośnymi hasłami i szaloną reputacją! Naprawdę chcesz zamienić mnie na... na to? Na kogoś, kto może ci dać jedynie chaos i rozczarowanie?

Kastiel uśmiechnął się lekko, choć w jego spojrzeniu błyszczało znużenie i nuta litości, jakby słyszał te same słowa już wiele razy.

- Chaos? Może. Ale przynajmniej prawdziwy - powiedział spokojnie, zwracając się do Brianny z czułością w głosie, której nie próbował już ukrywać. - Bree, nigdy nie obiecywałem ci perfekcji ani spokoju, bo sam jestem daleki od tych ideałów. Ale daję ci wybór. Jeśli chcesz zostać z nim, nie będę cię zatrzymywał. Ale jeśli masz choć cień wątpliwości, to pozwól mi cię stąd zabrać.

Brianna, stojąc między nimi, czuła, jak wszystkie emocje, tłumione przez lata, powoli wylewają się na powierzchnię. Nicholas reprezentował stabilność, bezpieczeństwo, obietnicę przewidywalnej przyszłości. Kastiel zaś był wszystkim, co nieznane, niebezpieczne, ale również pełne prawdy i autentyczności, za którą tęskniła w głębi duszy. I właśnie wtedy zdecydowała. Odwróciła się do swojego narzeczonego.

- Nick... przepraszam - wyszeptała, ale jej głos drżał od emocji. Uniosła drżącą rękę, palcami dotknęła pierścionka zaręczynowego, tego z szmaragdem, który kiedyś wydawał się symbolem ich wspólnej przyszłości. Teraz czuła, że ciąży jej jak kamień. Powoli, z niemal ceremonialnym ruchem, zsunęła go z palca i wyciągnęła dłoń w stronę Nicholasa. - Nie mogę tego zrobić. Nie bylibyśmy szczęśliwi, ani ty, ani ja. Gdybyśmy to ciągnęli, za pięć lat skończylibyśmy w sądzie, pełni żalu i pretensji. Zniszczylibyśmy siebie nawzajem. A ja... nie chcę tak żyć. Nie mogę.

Wypowiedziała te słowa, czując, jakby rozrywała niewidzialne więzy. Zrobiła krok w stronę Kastiela, a potem jeszcze jeden. W każdym kolejnym kroku czuła, jak opuszcza ją ciężar lat, kłamstw i pustych obietnic, które tak długo ją więziły. To była wolność. Ale zanim zdążyła zrobić trzeci krok, poczuła, jak Nicholas gwałtownie chwyta ją za ramię. Ból przeszył jej skórę, a uścisk był pełen brutalnej furii. Jego twarz, zwykle opanowana i wyniosła, teraz była wykrzywiona nienawiścią.

- Nie pozwolę ci tego zrobić! - syknął Nicholas że wściekłością. - Co ty sobie wyobrażasz?! Że możesz po prostu odejść?! Że to takie proste?! Zainwestowałem w ciebie swój czas, pieniądze... wszystko!

Brianna próbowała wyrwać się z jego uścisku, ale jego dłoń zaciskała się jeszcze mocniej, jakby nie mógł znieść myśli o utracie kontroli nad nią.

- Nick, przestań! Puść mnie! - powiedziała stanowczo, ale widziała, że jej słowa odbijają się od niego bez echa, jakby był całkowicie głuchy na jej ból.

Wtedy Kastiel, widząc jej przerażenie, ruszył w jej stronę, jego oczy przepełnione chłodną determinacją.

- Powiedziała, żebyś ją puścił - jego głos był spokojny, ale w tonie czaiła się lodowata groźba. - Radzę ci to zrobić. Natychmiast.

Nicholas prychnął, wciąż nie zwalniając uścisku na ramieniu Brianny.

- I co mi zrobisz, co? Myślisz, że tak po prostu ustąpię? To moja narzeczona i będę z nią robił, co tylko uznam za słuszne! - jego oczy błyszczały czystym obłędem, a ton przepełniony był pogardą.

Ale zanim Nicholas zdążył dodać coś jeszcze, Kastiel jednym ruchem wyrwał Briannę z jego rąk. I gdy upewnił się, że kobieta znajduje się w bezpiecznej odległości, w następnej sekundzie wymierzył cios prosto w twarz Nicholasa, który zatoczył się, oszołomiony, przyciskając dłoń do policzka, gdzie zaczynał pojawiać się czerwony ślad.

- Uspokój się - powiedział twardym tonem muzyk. - Masz prawo być wściekły, masz prawo czuć się zraniony, ale nie masz prawa wyżywać się na niej. Brianna nie jest twoją własnością. I nie będziesz na nią wrzeszczał, a tym bardziej jej szarpał. Ty chory pojebie - dodał dla własnej satysfakcji.

Nicholas spojrzał na Kastiela z mieszaniną złości i przerażenia, ale nie poddawał się.

- Więc zabierz sobie tę dziwkę! - warknął, z niechęcią zwracając się do Brianny, która stała teraz za plecami Kastiela. - Jeszcze wrócisz do mnie, błagając, żebym cię przyjął! Nędzna...

Nie dokończył. Kastiel po raz kolejny wymierzył cios, tym razem w drugi policzek. Nicholas zachwiał się na nogach. Kastiel chwycił go za klapy marynarki, jego spojrzenie było zimne i bezlitosne.

- Nigdy więcej tak do niej nie mów - syknął, a w jego głosie brzmiała obietnica, że każda kolejna zniewaga spotka się z równie bolesną odpowiedzią.

Kościół wypełniła martwa cisza. Wszyscy goście wstrzymali oddech, zaskoczeni sceną, której byli świadkami. Kastiel nie spuszczał wzroku z Nicholasa, jakby gotów był stanąć między nim a Brianną, niezależnie od konsekwencji.

Po chwili Nicholas, nadal oszołomiony, spróbował stanąć na nogach. Zraniona duma i resztki gniewu tliły się w jego spojrzeniu, ale głos, którym przemówił, był słaby, ledwo słyszalny.

- To... to jest jakiś chory żart... - wychrypiał, ale jego słowa straciły wcześniejszy impet.

Kastiel odwrócił się do Brianny, wyciągnął do niej dłoń. Jego spojrzenie było ciepłe i pełne zrozumienia.

- Bree, decyzja należy tylko do ciebie. Idziemy? - zapytał cicho, bez nacisku, bez oczekiwania, jakby naprawdę wszystko zależało od jej wyboru.

Brianna spojrzała na jego dłoń, wyciągniętą w jej stronę, jak na obietnicę, którą jeszcze chwilę temu nie była pewna, czy kiedykolwiek odważy się przyjąć. Z sercem bijącym szybko, powiodła wzrokiem po twarzach zebranych gości. Przez moment zatrzymała się na rodzicach, a jej mama posłała jej mały, ciepły uśmiech - subtelny gest pełen wsparcia i cichej zachęty. Ten uśmiech dodał jej siły.

Spojrzała jeszcze raz na Nicholasa, jakby zamykając w tym jednym spojrzeniu całą przeszłość, którą z nim dzieliła. W jego oczach pojawiło się coś na kształt błagania, niemal żalu, jakby zdawał sobie sprawę z tego, co stracił, ale była już za późno. Tego, co rozpadło się pomiędzy nimi, nie dało się posklejać. Wzięła głęboki oddech i, czując narastającą pewność, sięgnęła po dłoń Kastiela. Ich palce splotły się ze sobą, a ten drobny gest miał w sobie coś głębokiego, coś, co przypominało jej, że odtąd będzie szła własną drogą.

- Tak - powiedziała stanowczo, a w jej głosie brzmiała ta nowo odnaleziona pewność siebie, która dodawała jej sił.

Kastiel uśmiechnął się do niej, a w jego spojrzeniu znalazła bezpieczeństwo, spokój i coś jeszcze, co pozwalało jej uwierzyć, że obok niego jest w stanie zacząć od nowa. Bez słowa skierowali się w stronę drzwi, w rytmie oburzonych szeptów i potępiających spojrzeń. Chociaż mogła przysiąc, że kiedy mijali przyjaciół z liceum, na ich twarzy widziała drobne uśmiechy aprobaty.

Gdy Kastiel i Bree przekroczyli próg kościoła, powietrze na zewnątrz wydawało się inne, świeże, lekkie. Brianna jeszcze chwilę temu stała przy ołtarzu, z ciężarem zobowiązań i oczekiwań na ramionach, a teraz szła w stronę przyszłości, której nie znała, ale której pragnęła całym sercem.

Przed kościołem czekał czerwony kabriolet Kastiela, lśniący w słońcu niczym symbol wolności, która w końcu stała się namacalna. Kastiel otworzył drzwi i pomógł jej wsiąść, upychając jej suknię w małym wnętrzu samochodu. Gdy usiadł za kierownicą i odpalił silnik, Brianna poczuła, jak przez jej ciało przechodzi dreszcz - z podekscytowania, z lęku, ale też z pewności, że odtąd wszystko będzie inne.

Samochód ruszył, a ona przez chwilę nie mogła oderwać wzroku od kościoła, który powoli znikał za nimi w lusterku wstecznym. To, co zostawiła za sobą - Nicholas, ich wspólne plany, - zaczęło odchodzić wraz z każdym przejechanym metrem. Czuła, jak coś ciężkiego opada z jej ramion.

Wiatr zaczął rozwiewać jej włosy, a welon, który wciąż miała na głowie, nagle zerwał się i poleciał w tył, unoszony podmuchem. Obejrzała się, widząc, jak tkanina wiruje w powietrzu, niczym ostatni fragment dawnej Brianny, ulatujący gdzieś daleko.

Poczuła ulgę. Prawdziwą, głęboką ulgę.

Po chwili, odwracając się do Kastiela, spytała z ciekawością w oczach:
- Dokąd teraz jedziemy?

Kastiel zerknął na nią z szelmowskim uśmiechem, jakby to pytanie już padało w jego myślach, zanim zdążyła je zadać. W jego spojrzeniu było coś dzikiego, coś pełnego nieskrępowanej radości.

- Dokąd tylko zechcemy - odpowiedział spokojnie, patrząc przed siebie. - Świat jest nasz, Bree. Od teraz to ty decydujesz.

Słowa Kastiela rozbrzmiały w niej echem, jak nieśmiałe przypomnienie, że naprawdę miała wybór. Poczuła, jak rośnie w niej radość, a jednocześnie odrobina niepewności, bo przyszłość była teraz czystą kartką, wolną od schematów, które kiedyś wyznaczały jej życie. Po raz pierwszy nie musiała mieć planu, nie musiała się dostosowywać do niczyich oczekiwań. Była wolna.

Zamknęła oczy, pozwalając, by wiatr tańczył wokół jej twarzy, łaskotał ją po skórze. To była jej chwila, jej nowy początek. Otworzyła oczy i spojrzała przed siebie, czując, że ten nowy rozdział ma smak przygody, jakiej nigdy nie zaznała.

- W takim razie jedźmy przed siebie.

Spojrzała na Kastiela, którego oczy błyszczały tym samym nieskrępowanym entuzjazmem.

- Przed siebie, co? Brzmi jak plan. Albo raczej jego brak. I o to chodzi.

Brianna poczuła, jak przez jej ciało przechodzi fala ekscytacji, kiedy Kastiel nacisnął na gaz, a czerwony kabriolet ruszył naprzód, zostawiając za sobą to miasto, przeszłość i wszystkie oczekiwania, które kiedyś ją przygniatały. Z każdym kilometrem, z każdym zakrętem czuła, jak jej serce bije szybciej - nie ze strachu, ale z czystej, nieposkromionej radości. Śmiali się razem, jak dzieciaki na ucieczce z lekcji. Po jakimś czasie wjechali na długą, pustą drogę, która ciągnęła się po horyzont. Brianna z zachwytem patrzyła na zmieniający się krajobraz - nieograniczoną przestrzeń, pola złocistych traw, malownicze wzgórza w oddali. Czuła się, jakby od nowa odkrywała świat.

***

Gdy robiło się ciemno, stwierdzili, że zatrzymają się gdzieś na noc. Padło na mały przydrożny hotel, w równie małym miasteczku, w którym było tylko kilka budynków na krzyż. Brianna wygrzebała się z auta, nadal w sukni ślubnej. Od razu zwrócili na siebie uwagę kobiety, która akurat zamiatała chodnik.

- Och, nie wierzę! Młoda para! Tak dawno już nie gościliśmy nowożeńców!

- My nie ... - chciał wytłumaczyć Kastiel, ale starsza pani nie pozwoliła mu zabrać głosu.

- Proszę nic nie mówić! Dostaniecie państwo nasz najlepszy pokój!

Kastiel i Brianna wymienili rozbawione spojrzenia, ale żadne z nich nie próbowało poprawiać kobiety.

Starsza kobieta, wciąż uradowana ich widokiem, poprowadziła ich do recepcji, trajkocząc po drodze o tym, jak "młoda miłość to najpiękniejsza rzecz na świecie" i że "ten hotelik widział już niejedną zakochaną parę". Po chwili wręczyła im duży, złoty klucz i wskazała schody prowadzące na piętro.

- A gdybyście potrzebowali czegokolwiek, moje gołąbeczki, jestem na dole! - zapewniła starsza kobieta, obdarzając ich uśmiechem pełnym serdeczności i chyba nieco zbyt bujnych wyobrażeń o ich "romantycznym" wieczorze.

- Dziękujemy bardzo - odpowiedziała Brianna, uśmiechając się z wdzięcznością, choć z trudem tłumiła śmiech. Kiedy weszli po schodach, a drzwi do pokoju zamknęły się za nimi z cichym kliknięciem, spojrzeli na siebie, nie mogąc powstrzymać wybuchu śmiechu.

Pokój, do którego weszli, wyglądał jakby zatrzymał się w czasie i przez dekady czekał na kolejną parę nowożeńców. Ściany pokrywała różowa tapeta w lekko już wyblakłe róże, a sufit zdobił duży kryształowy żyrandol, z którego zwisały małe plastikowe kryształki - kiedyś pewnie połyskujące, teraz pokryte warstewką kurzu. Na środku pokoju stało ogromne łóżko z zagłówkiem w kształcie serca, obitym czerwonym, welurowym materiałem, który wyglądał jak relikt z lat 80.

W kącie stała wanna z hydromasażem, obudowana lustrzanymi panelami - ślad ekstrawagancji, która kiedyś musiała robić wrażenie, ale teraz wywoływała raczej pobłażliwy uśmiech

Na stoliku obok łóżka ktoś ustawił bukiet sztucznych kwiatów, które miały udawać świeże - ich jaskrawy kolor i plastikowe liście kompletnie kontrastowały z otoczeniem. Na jednej ze ścian wisiał obrazek przedstawiający Kupidyna.

Kastiel rozejrzał się z rozbawieniem, rzucając klucze na blat.

- Co za klimat - mruknął, unosząc brwi.

Brianna roześmiała się, siadając na łóżku, które lekko zaskrzypiało pod jej ciężarem. Przez chwilę tylko wpatrywała się w to otoczenie, czując, że absurdalność tego miejsca idealnie pasuje do surrealistycznej przygody, w jaką właśnie wyruszyli.

- Mhm ... Zachęca do prokreacji - zażartowała, a Kastiel odpowiedział jej rozbawionym, ale równocześnie zaciekawionym spojrzeniem, przez co jej policzki delikatnie się zaczerwieniły.

- Więc ... Od czego powinniśmy zacząć na nowej drodze życia? - zapytał, uśmiechając się półgębkiem.

Brianna westchnęła, chwytając fałdy swojej sukni.

- Na początek? Chciałabym wreszcie się tego pozbyć - wskazała na białą kreację, która przez cały dzień ograniczała jej ruchy i nie pozwalała głęboko odetchnąć.

- Dobra. Zaraz znajdę ci coś wygodniejszego - odparł Kastiel, ruszając w stronę swojej niedużej torby, w której pewnie znajdowało się kilka ubrań na zmianę.

Brianna podeszła do dużego, ozdobnego lustra na ścianie. Próbowała samodzielnie rozpiąć guziki na plecach, które tego poranka tak pieczołowicie zapinała Rozalia. Bezskutecznie.

Westchnęła z rezygnacją, odwracając się do Kastiela.

- Pomożesz mi z tym? - poprosiła, lekko zawstydzona.

Kastiel podszedł do niej bez słowa, jego ruchy były powolne, niemalże pełne czułości, gdy zaczął odpinać guziki sukni. Jego palce co jakiś czas muskały jej skórę, sprawiając, że przez jej ciało przebiegały przyjemne dreszcze. Przypomniała sobie tamtą noc nad jeziorem, kiedy odczuwała to samo napięcie, tę samą pokusę, by zrobić coś szalonego. Wtedy powstrzymały ją rozsądek i zobowiązania, ale teraz... teraz już nic ich nie dzieliło

- Proszę. Gotowe - powiedział, kiedy odpiął ostatni z guzików.

Brianna powoli zsunęła suknię, aż materiał opadł, pozostawiając ją w samej bieliźnie - nieskazitelnie białym, koronkowym komplecie, wybranym z myślą o jej nocy poślubnej z Nickiem. Teraz jednak stała tutaj, z Kastielem, w kompletnie innym scenariuszu, niż kiedyś planowała. Odruchowo chciała odrzucić suknię na bok, pozbyć się jej jak najszybciej, ale wtedy coś błysnęło między fałdami tkaniny. Z kieszeni sukni wysunął się pierścionek z akwamarynem i spadł na podłogę.

Kastiel zauważył to i schylił się, by go podnieść. Przez chwilę tylko przyglądał się pierścionkowi, obracając go w palcach.

- Cały czas miałaś go przy sobie? - zapytał, unosząc zaciekawiony wzrok na Briannę.

Poczuła lekki rumieniec, wzruszając ramionami.

- To było moje „coś niebieskiego" - odparła.

Posłał jej uroczy uśmiech. Delikatnie chwycił jej dłoń i wsunął pierścionek na palec, na którym jeszcze kilka godzin temu był ten od Nicka. Na koniec podniósł jej dłoń do ust i czule ją ucałował. Tyle wystarczyło, żeby zadrżała.

- I co, przyniósł ci szczęście? - zapytał z nutką ironią, która jednak nie była uszczypliwa.

Brianna westchnęła, patrząc na pierścionek, który pasował jak ulał i tak szybko stał się częścią niej, jakby był na jej palcu od zawsze.

- Może nie szczęście w tradycyjnym sensie - odpowiedziała, spoglądając na niego z delikatnym uśmiechem - Ale... pomógł mi dostrzec, że byłam bliska zrobienia największego błędu w moim życiu.

Kastiel zmrużył oczy, uśmiechając się szerzej.

- Cieszę się, że nie musiałem czekać kilku dekad, żebyś to zrozumiała - rzucił żartobliwie, ale w jego głosie dało się wyczuć ulgę.

Brianna roześmiała się, wciąż jednak nie odrywając spojrzenia od jego twarzy. Te wszystkie lata wahań, decyzji, które miały ich oddalić - nagle wydały się niczym, bo oto stali teraz razem.

- Powinnam ci podziękować - zaczęła, nieco speszona. - Gdyby nie ty, byłabym teraz żoną Nicka ... a może raczej jego marionetką - dodała z niesmakiem.

- To była tylko iskra. Decyzję podjęłaś sama - powiedział cicho.

- Tak, ale gdybyś nie przyszedł... Nie wiem czy dałabym radę się przeciwstawić. A ty zawsze miałeś dar do przekonywania mnie do robienia złych rzeczy - dodała nieco żartobliwie.

Kastiel uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach pojawił się cień zamyślenia. Jego spojrzenie na moment zatrzymało się na jej dłoni, którą delikatnie trzymał w swojej.

- Dzisiaj miałem wrócić do Nowego Jorku - zaczął, a jego głos brzmiał głęboko i zamyślenie. - Próbowałem się pogodzić z tym, że cię straciłem. Że wybrałaś kogoś innego - zawiesił na chwilę głos, jakby to wyznanie było dla niego trudne. - Ale coś mnie powstrzymało. Nie potrafiłem znieść myśli, że wrócę do swojego życia, zostawiając cię tutaj... że zgodzę się na to, co widziałem w twoich oczach wczoraj wieczorem - spojrzał na nią przenikliwie, jego twarz wyrażała mieszankę troski i determinacji. - Wyglądałaś jak ktoś, kogo rano mają zaprowadzić na szafot, nie do ołtarza.

Brianna milczała, z trudem hamując emocje. W jego słowach była cała prawda, którą sama próbowała ukryć, nawet przed sobą. Zacisnęła lekko jego dłoń, nie mogąc wydobyć z siebie słów.

- I wiedziałem, że nie wybaczyłbym sobie, gdybym odpuścił i pozwolił ci w tym tkwić. Gdybym po prostu uznał, że wszystko jest w porządku, że powinienem wrócić do Nowego Jorku i żyć dalej, wiedząc, że ty... że nie jesteś szczęśliwa - kontynuował z cichą stanowczością.

Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy, w milczeniu, które mówiło więcej niż tysiąc słów. Brianna poczuła, jak narastająca fala emocji nie pozwala jej dłużej ukrywać, co naprawdę czuje. W końcu się odezwała, głosem pełnym wzruszenia.

- Cały ten dzień, każda minuta była dla mnie koszmarem. Czułam się, jakbym tkwiła w klatce, otoczona ludźmi, którzy patrzyli na mnie i powtarzali, jak wielkie szczęście mnie spotyka, jak pięknie wyglądam w tej sukni... A ja... ja nie czułam nic z tego. Jedyną myślą, która mnie trzymała, było pragnienie, żebyś nagle się pojawił i... i zabrał mnie stamtąd - mówiła, a jej głos raz po raz łamał się pod ciężarem emocji. - Kiedy cię zobaczyłam w drzwiach kościoła... byłam przerażona, nie wiedziałam, co będzie dalej, ale jednocześnie... poczułam, że ktoś otwiera tą klatkę i pozwala mi odlecieć - przyznała, a jej słowa brzmiały jak wyznanie, które od dawna czekało na tę chwilę. - I teraz... powinnam czuć się okropnie - wyszeptała, a jej głos brzmiał zaskakująco spokojnie. - Powinnam być przerażona tym, że uciekłam sprzed ołtarza, że zostawiłam wszystko, co miałam zaplanowane... ale ja... nie czuję ani odrobiny żalu. Czuję się wolna. Jakbym wreszcie mogła oddychać.

Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu, subtelny, ale prawdziwy, który rozświetlił jej oblicze. Podobny do tego, którego widział tamtego wieczora, gdy wskoczyli razem do jeziora. Kastiel, patrząc na nią z czułością, uniósł rękę i delikatnie dotknął jej policzka.

- Nie musisz czuć się winna, Bree. Zrobiłaś to, co czułaś. To była twoja decyzja, twój wybór, byś mogła być sobą, nie kimś, kim inni chcieli, żebyś była. Uciekłaś, bo zawalczyłaś o siebie - mówił, a w jego głosie brzmiała duma, jakby wiedział, że podjęła najtrudniejszą decyzję, ale dokładnie tę, której potrzebowała.

Brianna przymknęła oczy, czując ciepło jego dłoni na swojej skórze. Nawet nie wiedziała, że tak za tym tęskniła.

- Spaliliśmy za sobą wszystkie mosty. Co będzie teraz? - zapytała, ale w tym pytaniu nie było strachu i niepewności. Raczej ciekawość.

- Możemy zrobić cokolwiek, co tylko zechcemy - odpowiedział z pasją w głosie. - Możemy wrócić do Nowego Jorku i zacząć życie tam, jeśli to ci odpowiada. Ale możemy też zrobić coś zupełnie innego. Pojechać w podróż dookoła świata i odkrywać nowe miejsca. Możemy zamieszkać w Paryżu, albo znaleźć dom nad morzem, jak zawsze chciałaś - powiedział, patrząc jej głęboko w oczy, a ona była zaskoczona, że nadal o tym pamięta. - Opcji jest nieskończoność, ale najważniejsze z tego wszystkiego jest jedno... Chcę być z tobą. Chcę, żebyśmy byli razem, cokolwiek by się nie wydarzyło. Tak naprawdę. Bez niedomówień i niewypowiedzianych nadziei. Bo kocham cię, Bree. Zawsze cię kochałem.

- Kastiel... Tyle razy próbowałam się wyrzec tej miłości. Próbowałam sobie wmówić, że to, co jest między nami, to tylko przeszłość, którą mogę zostawić za sobą. Próbowałam o tobie zapomnieć, ale i tak widziałam cię w swoich snach - jej głos na chwilę się załamał, gdy przypomniała sobie tamto uczucie bezsilności. - I to uczucie za każdym razem wracało. Próbowałam żyć bez ciebie, ale... nigdy nie potrafiłam. Kocham cię, Kastiel. Kocham cię bardziej, niż jestem w stanie wyrazić.

W odpowiedzi przyciągnął ją do siebie i objął mocno, jakby nic na świecie nie mogło ich już rozdzielić. Marzył o tej chwili. Marzył, żeby wypowiedziała te słowa. I przez krótką chwilę, zaczął się nie zastanawiać, czy to przypadkiem to nie sen. Ale jej ramiona obejmowały go z taką samą siłą, z jaką on obejmował ją, jakby bała się, że wystarczy moment nieuwagi, by wszystko zniknęło.

- Już zawsze będziemy razem, Bree. Obiecuję ci to - wyszeptał, a w jego głosie słychać było siłę i pewność, że już nic ich nie rozdzieli.

Brianna uśmiechnęła się przez łzy i lekko odsunęła, by spojrzeć mu w oczy.

- Może jednak trochę zwolnimy? - zażartowała, przygryzając wargę. - W końcu dopiero co uciekłam sprzed ołtarza. Daj mi chwilę na złapanie oddechu, zanim mi się oświadczysz - dodała, a jej śmiech był lekki i szczery.

Kastiel zaśmiał się cicho, rozluźniając uścisk, ale nie odrywając od niej wzroku.

- Poważnie? - powiedział z udawanym rozczarowaniem. - Już miałem plan, żeby zabrać cię do Vegas i ożenić się z tobą w pierwszej przydrożnej kaplicy, którą znajdziemy. Moglibyśmy nawet wynająć sobowtóra Elvisa na świadka! - uniósł brwi, udając, że naprawdę rozważał ten pomysł.

- Masz zamiar nadal opowiadać słabe żarty, czy pocałujesz mnie w końcu? - Brianna spojrzała na niego z wyzwaniem w oczach, unosząc podbródek, jakby czekała, aż wreszcie odważy się odpowiedzieć na jej pytanie czynem.

- Słabe żarty? - zapytał, udając zranioną dumę, ale już w następnej chwili nachylił się do niej, skracając dzielący ich dystans. - Masz rację, powinienem przestać mówić... - szepnął, a jego głos stał się cichy, pełen czułości.

Jego usta delikatnie dotknęły jej warg. Początkowo pocałunek był delikatny, niemal nieśmiały, jakby oboje jeszcze sprawdzali, czy ta chwila jest rzeczywista i testowali, jak daleko mogą się posunąć. Ale szybko przerodził się w coś intensywnego, w pełne wyrażenie wszystkich emocji, które skrywali przez te lata.

Kastiel poczuł, jak dłonie Brianny przesuwają się po jego plecach, chwytając go mocniej, jakby bała się, że ta chwila mogłaby się rozmyć. Ich pocałunek pogłębiał się, jakby chcieli nadrobić wszystkie stracone lata, wszystkie niewypowiedziane słowa i niewysłane wiadomości. Było w tym coś dzikiego, pełnego pasji, coś, co trzymali w sobie przez zbyt długi czas. Wkrótce również poczuł, jak z jego ramion zsuwa się skórzana kurtka, a jej palce chwytają za rąbek jego koszulki.

Przerwał pocałunek, lekko się odsuwając, choć wciąż trzymał ją blisko w swoich ramionach

- Bree... nie musimy się spieszyć. To był dla ciebie trudny dzień i zrozumiem jeśli .... - zaczął szeptem, ale ona położyła palec na jego ustach, uciszając go.

- Przez ostatnie dwa lata robiłam to, co inni ode mnie oczekiwali - powiedziała cicho, lecz stanowczo. Powoli uniosła ręce, kładąc je na jego ramionach, a potem sunąc dłońmi po jego klatce piersiowej. Kastiel przymknął oczy, czując ciepło jej dotyku i pozwalając sobie na krótką chwilę zatracić się w tym uczuciu. - Dziś, teraz, jestem z tobą, bo tego pragnę. Nie ma już żadnych „muszę" ani „powinnam". Teraz liczy się tylko to, czego ja chcę. A ja chcę ciebie -wykorzystując okazję i jego uśpioną czujność, Brianna sprawnie zdjęła z niego koszulkę i rzuciła ją niedbale na podłodze.

Przyciągnął ją ponownie do siebie, tym razem mocniej, głębiej, z całą intensywnością.

Ich ruchy były pełne czułości, ale jednocześnie nieco dzikie i nieokiełznane. Brianna odchyliła głowę, zamykając oczy, pozwalając, by Kastiel całował jej szyję, jej obojczyk, przesuwając się wzdłuż jej skóry jak dotyk, który w końcu wypełniał wszystkie jej tęsknoty. W odpowiedzi, jej dłonie błądziły po jego ramionach, po jego plecach, badając każdy skrawek, jakby chciała zapamiętać każdy szczegół. Kastiel uniósł ją lekko, jakby była najcenniejszą rzeczą, którą chciał ochronić, jednocześnie pragnąc jej bez reszty. Położył ją na łóżku, a stare, wyrobione sprężyny zaskrzypiały, przez co kobieta zachichotała, łapiąc go za rękę i pociągając go za sobą. Kastiel uśmiechnął się szeroko, po czym uklęknął obok niej na łóżku, przez chwilę tylko patrząc na nią z zachwytem. Szybko zrozumiał, że wszystkie kobiety, z którymi był przez ostatnie lata, były tylko jej marnymi substytutami.

- Co? - zapytała, niepewnie odwzajemniając spojrzenie.

- Nic. Po prostu... wyglądasz... - zawahał się, a jego uśmiech stał się łagodniejszy. - Wyglądasz jak ktoś, kogo chciałbym widzieć przy sobie każdego dnia.

Brianna poczuła, jak jej serce zaczyna bić szybciej. Spojrzała na niego z czułością i sięgnęła, żeby delikatnie dotknąć jego twarzy.

- Jeśli oboje tego chcemy i każdego dnia będziemy siebie wybierać, to nic nie stoi na przeszkodzie - szepnęła, przesuwając dłonią po jego policzku.

Kastiel złapał jej rękę i przyłożył ją do swoich ust, składając na niej delikatny pocałunek.

- Wiesz, że dla ciebie jestem gotów na wszystko - powiedział cicho. - A teraz, gdy w końcu tu jesteś, nie zamierzam znów cię stracić.

Te słowa przypieczętował długim, namiętnym pocałunkiem. Chciał, żeby poczuła, jak bardzo jest dla niego ważna, jak głęboko zakorzeniona jest w jego sercu. Nie ograniczył się jednak tylko do słów czy pojedynczego gestu. Ta noc była tylko początkiem. Zamierzał jej udowodnić, że jest dla niego kimś wyjątkowym, jedyną osobą, dla której byłby gotów wywrócić całe swoje życie do góry nogami. Chciał, by zrozumiała, że przed nikim innym nie otworzyłby się tak całkowicie, nie odsłoniłby wszystkich swoich uczuć i tajemnic.

Kastiel wiedział, że ich decyzja niesie ryzyko i konsekwencje. Wiedział, że ludzie dowiedzą się, iż porwał kobietę, która była już zaręczona z innym, mężczyzną. Media wyciągną ich historię na światło dzienne, wytkną go palcami, a jego, i tak podejrzana, reputacja może zostać zniszczona. Nie będą patrzeć na to, jak intensywna była ich miłość, tylko na fakt, że Brianna była narzeczoną obiecującego prawnika z wpływowej rodziny. A jednak w tej chwili żadna z tych myśli nie miała znaczenia. Cała przyszłość, każde zagrożenie czy osąd, wydawały się bez znaczenia w porównaniu z tym, co czuł, kiedy trzymał ją w ramionach, kiedy dotykał jej jedwabistej skóry, i kiedy smakował jej pocałunki. Był pewien, że Brianna jest jego przeznaczeniem, jedyną osobą, z którą mógłby dzielić życie i dla której warto było stawiać wszystko na jedną kartę, nawet jeśli oznaczało to wojnę z całym światem.

Kastiel pozwalał, by jego wargi wędrowały po jej ciele, odkrywając każdy centymetr jej skóry na nowo, choć przecież zdawał się znać ją lepiej niż kogokolwiek. Jednak tej nocy każda linia jej ciała wydawała się jednocześnie znajoma i nieodkryta, a on chciał zanurzyć się w tym uczuciu, jakby doświadczał jej obecności po raz pierwszy. Jego dotyk był pełen czułości i uwielbienia, które stopniowo przeradzały się w coś głębszego, bardziej erotycznego.

- Bree... - wyszeptał między kolejnymi pocałunkami, a w jego głosie słychać było jednocześnie zachwyt i głęboką tęsknotę. - Tak cholernie mi ciebie brakowało.

- Myślałam o tobie każdej nocy - wyznała bezwstydnie.

Każdy jego ruch był przemyślany i niespieszny, jakby chciał, by ta noc trwała bez końca. Przesuwał dłonie po jej ciele, jakby wielbił jej obecność, jej piękno, każdy oddech. Z każdym pocałunkiem i każdym dotykiem dawał jej do zrozumienia, że jest dla niego najważniejsza - jedyną, którą był gotów wynieść na piedestał.

Złożył delikatny pocałunek na jej szyi, a potem na obojczyku, przesuwając się coraz niżej. Każdy jego gest mówił: „Jesteś wszystkim, czego pragnąłem". Gdy dotarł do jej dekoltu, z wprawą usunął koronkowy stanik, by móc swobodnie pieścić jej piersi. Kiedy jego usta dotknęły wrażliwej skóry, Brianna westchnęła głęboko, odchylając głowę i przymykając oczy, całkowicie oddając się tej chwili.

- Kastiel... - jęknęła cicho, głosem pełnym tęsknoty i ulgi, bez ani cienia wstydu czy poczucia winy. Przez niezliczone noce spędzone z Nickiem marzyła o tych dłoniach, o tych ustach, wyobrażając sobie dokładnie tę chwilę.

Kastiel, słysząc jej westchnienie, przyjął to jak nieme potwierdzenie. Z niemal demonicznym uśmiechem przesunął się niżej, całując jej brzuch i powoli kierując się w stronę ud. Przez chwilę bawił się tylko paskiem jej majtek.

- Masz coś przeciwko jeśli je ściągnę? - zapytał ze szelmowskim uśmiechem, jak na dżentelmena przystało.

- Wręcz przeciwnie. Zrób to.

Kastiel przez chwilę obserwował jej twarz, szukając w niej ostatniego potwierdzenia. Gdy dostrzegł pewność w jej oczach, wolno, niemal ceremonialnie zsunął koronkowe majtki.

- Jesteś piękna - powiedział, przesuwając ustami po jej biodrze, a potem niżej.

Brianna westchnęła, czując jego delikatne pocałunki przesuwające się po jej skórze. Nie chciała już zamykać oczu. Nie musiała sobie niczego wyobrażać ani uciekać w marzenia. Kastiel był tutaj, namacalny, prawdziwy. Dotykał jej, pieścił ją z intensywnością, jakby przez ostatni rok dryfował w samotności po pustyni, a ona była jego upragnioną oazą, źródłem życia.

Ale ta powolna, pełna czułości eksploracja była jednocześnie torturą. Wplotła palce w jego włosy i pociągnęła lekko, dając mu do zrozumienia, że teraz ona przejmuje inicjatywę.

- Kas...  wyszeptała - Nie chcę czekać, nie tym razem.

Pchnęła go lekko na plecy, a kiedy znalazł się pod nią, nie spuszczała z niego wzroku. Jej dłonie sunęły wzdłuż jego torsu, badając każdy mięsień, każdy ślad jego skóry. Było coś zmysłowego, ale i dominującego w jej ruchach, jakby wreszcie pozwalała sobie na to, czego zawsze pragnęła, ale nigdy wcześniej nie miała odwagi po to sięgnąć.

- Od tamtej nocy nad jeziorem ... - zaczęła cicho, z emocjami, których nie próbowała już kryć. - Wiedziałam wtedy, że nic już nie będzie takie samo. Byłam tak blisko, żeby... żeby przestać się oszukiwać. Żeby zapomnieć o wszystkich zasadach, które sobie narzuciłam. Zapomnieć, że jestem zaręczona. Że obiecałam coś innemu mężczyźnie - przerwała na moment, ale jej dłoń pozostała na jego klatce piersiowej, jakby chciała upewnić się, że Kastiel jest tu z nią, w pełni, ciałem i duszą, a nie jest tylko wytworem jej wyobraźni. - Nawet kiedy starałam się być lojalna wobec Nicka, w głębi serca wiedziałam. Wiedziałam, że prędzej czy później wrócę do ciebie.

- To już nie ma znaczenia, Bree. Jesteś tutaj ze mną i ... - zaczął cicho, ale ona pochyliła się nad nim i przyłożyła palec do jego ust, uciszając go.

- Nie mów nic - szepnęła. - Po prostu mnie kochaj.

Brianna przesunęła dłonie po jego torsie, pochylając się nad nim z taką intensywnością, że nie było już wątpliwości, czego pragnęła.

Pocałowała go, ale tym razem to ona prowadziła, z determinacją i uczuciem, które pozwalało jej w końcu być sobą. Kastiel poddał się jej dotykowi, czując, że Brianna w końcu zrzuciła wszystkie maski i bariery, stając przed nim całkowicie otwarta, wolna od przeszłości i gotowa, by przejąć kontrolę nad ich wspólną przyszłością. Przejmując inicjatywę, wyrażała całą swoją tęsknotę, ból rozłąki i pragnienie bycia z nim - na własnych zasadach i w pełni świadomie.

 Kobieta wręcz zerwała z niego spodnie i bokserki. Kiedy pozbyła się ostatniej bariery dzielącej ich ciała, chwilę trwała w bezruchu, patrząc na niego z mieszaniną zachwytu i zadziorności. Czuła, jak napięcie między nimi rośnie, jak każde muśnięcie skóry o skórę wzmacnia tę więź, której oboje pragnęli, ale której przez tak długi czas odmawiali sobie z powodów, które teraz wydawały się tak odległe i nieistotne. Kastiel ułożył dłonie w zagłębieniu jej talii. 

- Dalej, dziewczynko. Weź to, co do ciebie należy - rzucił z wyzwaniem, uśmiechając się zadziornie. 

Nie tracąc kontaktu wzrokowego, usiadła na nim, a ich ciała wreszcie połączyły się w pełni. Oboje westchnęli jednocześnie, jakby w tym jednym momencie wszystkie ich lęki, wątpliwości i ból rozłąki rozpłynęły się w nicości. Ruchy Brianny były płynne, rytmiczne, a jednocześnie pełne niecierpliwości, jakby chciała nadrobić każdą straconą chwilę. Kastiel chwycił jej biodra, pomagając jej poruszać się, ale pozwalając jej prowadzić. Ta noc należała do niej.

Odpowiedziała mu uśmiechem, odrzucając głowę do tyłu, a na jej ustach pojawił się cichy jęk rozkoszy. Czuła, jak każdy centymetr jej ciała pulsuje życiem, jakby tylko on miał moc ją ożywić w ten sposób. Ich ruchy stawały się coraz bardziej intensywne, ich oddechy splatały się w jedną melodię, a napięcie w powietrzu osiągało zenit. 

Brianna zacisnęła palce na jego ramionach, jakby próbując zakotwiczyć się w rzeczywistości, która zdawała się wymykać jej spod kontroli. Kastiel, wyczuwając jej intensywność, przesunął dłonie wzdłuż jej pleców, aż do karku, delikatnie ją przyciągając. Ich ruchy były teraz idealnie zsynchronizowane - każde westchnienie, każdy jęk, każdy drżenie było jak wspólny język, którego uczyli się razem, od nowa, tej nocy.

- Bree, spójrz na mnie - wychrypiał, a jego głos zdawał się przenikać jej ciało niczym ciepły, głęboki prąd. Jej spojrzenie, rozmazane przez falę emocji, spotkało jego oczy. Były ciemne, pełne ognia, i patrzyły na nią tak, jakby była jedyną kobietą na świecie. - Jesteś dla mnie wszystkim ... - przerwał, chwytając oddech, gdy Brianna poruszyła się jeszcze mocniej - ... Zawsze byłaś

Jego słowa były jak ogień, który jeszcze bardziej rozpalił jej zmysły. Pochyliła się, muskając ustami jego wargi, ale tylko na chwilę, drażniąc go, zanim zsunęła się niżej, całując linię jego szczęki, szyję, aż do obojczyka. Kastiel jęknął nisko, jego dłonie zsunęły się z jej bioder na uda, przyciągając ją jeszcze bliżej, jeszcze mocniej. Jej ciało było jak napięta struna, gotowa pęknąć pod naciskiem emocji, które między nimi pulsowały.

- Byłam głupia myśląc, że mogę od ciebie uciec - wyszeptała w końcu, przerywając ich ruchy na ułamek sekundy. Pochyliła się do niego, aż ich oddechy ponownie się zmieszały. - Potrzebuję tylko ciebie. Tylko ciebie. Teraz. I zawsze.

Jej słowa były jak iskra, ich ciała poruszały się szybciej, bardziej gorączkowo, jakby każda sekunda była walką o przetrwanie tej chwili. Pokój zdawał się kurczyć, wypełniony ich ciepłem, ich oddechami, ich imionami. Każdy dotyk był wyznaniem, każdy ruch obietnicą.

W pewnym momencie Brianna poczuła, jak napięcie w niej osiąga punkt krytyczny. Jak fala przypływu, która nieubłaganie zmierza ku brzegu, w końcu pochłonęła ją całą. Jej ciało znieruchomiało na chwilę, a potem eksplodowało w fali rozkoszy tak potężnej, że przez chwilę nie była pewna, czy wciąż oddycha. Kastiel był tuż za nią, jego imię na jej ustach, jego dłonie mocno trzymające ją w miejscu, jakby chciał upewnić się, że ta chwila należy do nich, że jest prawdziwa.

Brianna opadła na jego pierś, ich ciała wciąż splątane, ich oddechy nierówne. Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało, pozwalając ciszy zapanować między nimi. Ale to nie była zwykła cisza. Była pełna zrozumienia.

- Bree - powiedział w końcu Kastiel, łagodnie, przesuwając dłonią po jej plecach. Jego głos był miękki, pełen czułości. - Nigdy więcej cię nie puszczę. 

Brianna uniosła głowę, patrząc na niego z uśmiechem, który był bardziej pewny, bardziej szczery, niż kiedykolwiek wcześniej.

- Nie musisz - odpowiedziała cicho. - Bo ja też nie zamierzam odchodzić.

Złożyła delikatny pocałunek na jego ustach, a potem ułożyła się obok niego, wtulając się w jego ramię. Wiedziała, że jutro przyniesie pytania, komplikacje i wyzwania, ale teraz, w tej chwili, wszystko było proste. Byli tylko oni - Brianna i Kastiel, razem, dokładnie tam, gdzie zawsze powinni byli być.  

***

Obudzili się dopiero przed południem, oboje leniwie przeciągając się w miękkiej hotelowej pościeli. Słońce wdzierało się przez niedociągnięte zasłony, rzucając złote refleksy na pokój, który wciąż pachniał mieszanką ich perfum i wspólnie spędzonej nocy. Brianna leżała na brzuchu, wtulona w poduszkę, a Kastiel przyglądał się jej z tym charakterystycznym, zadziornym uśmiechem, który tak dobrze znała.

- Jeśli tak wyglądają wszystkie poranki poślubne, to chcę mieć ich więcej - mruknął, przeciągając rękę po jej nagich plecach, wywołując dreszcz na jej skórze.

- Och, zamknij się - odpowiedziała z lekkim uśmiechem, choć nie uniosła głowy z poduszki. - Zaraz umrę z głodu. Która to godzina? Dwunasta? Trzynasta? - westchnęła dramatycznie, co wywołało u niego śmiech.

Śniadanie, które zostawiła im na tacy miła pani recepcjonistka, leżało nietknięte na małym stoliku pod oknem. W końcu Brianna podniosła się leniwie, owijając się hotelowym ręcznikiem, i przysunęła tacę bliżej łóżka. Nie przejmowali się etykietą. Jedli naleśniki palcami, dzielili się jajecznicą z jednego talerza i pili kawę z jednego kubka. 

Kiedy wychodzili z pokoju, Brianna niosła swoją białą suknię, upchaną w plastikowej torbie na śmieci, niczym relikt przeszłości, którego chciała się jak najszybciej pozbyć. Przeszli zaledwie kilka kroków, zanim zauważyła pierwszy kosz na śmieci. Bez chwili wahania otworzyła pokrywę i wrzuciła torbę do środka, jakby symbolicznie wyrzucając z siebie ciężar dawnych zobowiązań.

- Koniec pewnego rozdziału - powiedziała cicho, otrzepując dłonie z wyimaginowanego kurzu.

- Początek czegoś znacznie lepszego - dodał Kastiel, obejmując ją ramieniem. Uśmiechnęła się na te słowa, pozwalając mu przyciągnąć się bliżej.

Dotarli do recepcji, gdzie starsza pani, która meldowała ich dzień wcześniej, spojrzała na nich z wyraźnym zainteresowaniem. Jej bystre, ciepłe spojrzenie mówiło, że już zdążyła wyrobić sobie zdanie na temat tego, co działo się za zamkniętymi drzwiami ich pokoju.

- Noc poślubna się udała? - zapytała z ciekawskim błyskiem w oku, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech.

Brianna i Kastiel wymienili szybkie spojrzenia, próbując zachować powagę. Jednak już po chwili ich usta wykrzywiły się w szerokich uśmiechach, które nie pozostawiały wątpliwości co do odpowiedzi.

- Tak, była bardzo owocna - odpowiedział Kastiel z typową dla siebie bezczelnością, unosząc brew w geście tryumfu. Brianna natychmiast szturchnęła go łokciem w bok, choć sama nie mogła powstrzymać śmiechu.

- Dziękujemy bardzo. Było naprawdę uroczo - powiedziała, próbując złagodzić jego słowa. Jej spokojny ton nie do końca ukrył rumieniec, który pojawił się na jej policzkach.

Starsza pani za ladą uśmiechnęła się szeroko, a w jej oczach pojawił się rozbawiony błysk.

- Domyślam się, że dobrze się bawiliście. A przynajmniej to sugeruję po dźwiękach, które wczoraj słyszał cały hotel. Było kilka skarg, ale co mi tam. Młodość ma swoje prawa!

Brianna poczuła, jak jej twarz robi się jeszcze bardziej czerwona, podczas gdy Kastiel wybuchnął głośnym śmiechem.

- Na pewno wpadniemy tutaj na pierwszą rocznicę! - dodał z rozbawieniem. - Koniecznie niech pani zarezerwuje dla nas ten sam pokój. Następnym razem wypróbujemy jacuzzi!

Starsza pani zachichotała, widocznie rozbawiona jego komentarzem.

- Och, no to bardzo się cieszę! - powiedziała z matczynym ciepłem w głosie. -Takie rzeczy się czuje, wiecie? Wy do siebie pasujecie... jak ulał. Myślę, że będziecie mieli przesłodkie dzieci.

Na te słowa Brianna na chwilę zesztywniała, a jej spojrzenie powędrowało ku Kastielowi. On zaś, jakby zupełnie nieporuszony, uniósł brew, a na jego twarzy pojawił się jeszcze szerszy, zadziorny uśmiech.

- Zobaczymy, co przyniesie przyszłość - odpowiedział nonszalancko, puszczając oko do recepcjonistki.

Kiedy w końcu wyszli z hotelu, Brianna odetchnęła głęboko i pokręciła głową, próbując powstrzymać śmiech.

- Ty naprawdę musisz wszystko zamieniać w przedstawienie, prawda? - rzuciła z udawaną irytacją.

- Przedstawienie? - odpowiedział, unosząc brew. - Kochanie, ja jestem artystą. To wszystko to sztuka.

- Sztuka, powiadasz? - Brianna spojrzała na niego spod przymrużonych powiek, ale jej usta wykrzywiły się w lekki uśmiech. - No to lepiej, żeby ta sztuka zawsze miała szczęśliwe zakończenie.

Kastiel zatrzymał się, splatając ich palce. Pochylił się lekko, patrząc jej prosto w oczy.

- Zawsze - powiedział cicho, ale z taką pewnością, że Brianna poczuła, jak coś ciepłego rozlewa się po jej sercu.

Cmoknął ją szybko w usta, zanim otworzył drzwi samochodu. Sam wrzucił torbę do bagażnika i zajął miejsce kierowcy. Przez chwilę w ciszy wpatrywał się w Briannę, która poprawiała pas bezpieczeństwa.

- Dokąd teraz, moja luba? - zapytał z uśmiechem, który sugerował, że dla niego świat był otwartą mapą, a ona była jego jedynym drogowskazem.

Brianna spojrzała na niego, a jej usta wykrzywiły się w lekkim, zadziornym uśmiechu.

- Z tobą mogę pojechać nawet na koniec świata.

Kastiel zaśmiał się cicho, przekręcając kluczyk w stacyjce. Silnik zamruczał, a on spojrzał na nią jeszcze raz, jakby chciał zapamiętać tę chwilę na zawsze.

- To dobrze, bo właśnie tam zmierzamy - odpowiedział, wciskając pedał gazu. Samochód ruszył przed siebie, a wraz z nim ich wspólna, nieprzewidywalna przyszłość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro