1. Zjazd absolwentów
Obudził się z okropnym bólem głowy. Nie powinien wczoraj tyle pić. Ale jak inaczej można było świętować zdobycie nagrody za rockowy album roku niż wprowadzenie się w stan, w którym zapominał jak się nazywa i kim jest?
Kastiel powoli otworzył oczy, próbując dostrzec coś więcej niż zamazane kontury pokoju. Nie był u siebie. Cholera wie, gdzie właśnie jest. Światło poranka wpadało przez żaluzje, kładąc na pościeli cienkie, złote linie. Kobieta obok niego spała spokojnie, z twarzą wtuloną w poduszkę, jej blond włosy rozsypane po białej pościeli. Chciałby pamiętać, jak miała na imię, ale każda myśl zdawała się odbijać od ścian jego czaszki, wprawiając ją w bolesne wibracje.
Przycisnął dłoń do skroni i jęknął cicho, czując jak zawroty głowy atakują go na nowo. Z trudem podniósł się na łokciach, ignorując protesty swojego ciała. Przekręcił się, szukając telefonu na stoliku nocnym, ale leżał na podłodze, obok jego spodni. Wstał powoli, ostrożnie, by nie obudzić kobiety. Wiedział, że będzie lepiej, gdy wyjdzie teraz, zanim się obudzi i pojawią się niewygodne pytania. Nie miał zamiaru tłumaczyć się ani odpowiadać na spojrzenia pełne oczekiwań. Właściwie, nie miał pojęcia, co w ogóle mógłby jej powiedzieć.
Ku jego zadowoleniu, okazało się, że nadal jest w Nowym Jorku. To było jak małe, niespodziewane błogosławieństwo, że jego zamroczony umysł nie zawlókł go na drugi koniec kraju. Mając do dyspozycji prywatny odrzutowiec, nie byłoby to wcale takie trudne. Teraz, z głową ciężką od kaca, skierował się w stronę centrum miasta, zmierzając w stronę swojego apartamentu w jednym z najwyższych drapaczy chmur.
Po drodze sięgnął po telefon, sprawdzając powiadomienia, choć bateria była już na wyczerpaniu. Spośród wielu wiadomości, tylko jedna przyciągnęła jego uwagę: seria irytujących wiadomości od Rozalii, pełnych wykrzykników i napastliwych tonów: „Nadal nie potwierdziłeś przybycia! Nie zmuszaj mnie, abym odwiedziła cię osobiście! Wiem, gdzie mieszkasz!". Przewrócił oczami, uśmiechając się pod nosem. Rozalia zawsze była nieustępliwa i zaborcza, ale tym razem jej determinacja zdawała się przekraczać granice.
Przez moment zastanawiał się, czy w ogóle warto jej odpisywać. Przypomniał sobie, jak dokładnie miesiąc temu otrzymał to zaproszenie na zjazd klasowy. Od tamtej chwili konsekwentnie ignorował każdą kolejną wiadomość przypominającą o wydarzeniu. Dla większości osób to spotkanie jest okazją do nostalgii, wspomnień i wymiany plotek. Dla niego było tylko przypomnieniem tego, co stracił.
Pomyślał o niej. O jedynym prawdziwym powodzie, dla którego ten zjazd wywoływał w nim jakiekolwiek emocje.
Czy ona tam będzie?
Jakie to miałoby znaczenie?
Czy traktowałaby go jak powietrze?
A może chociaż przez ułamek sekundy spojrzałaby na niego?
Czasem, późno w nocy, w chwilach kiedy nie potrafił zasnąć (a które zdarzyły się wyjątkowo często), wyobrażał sobie, jak wygląda teraz jej życie. Czy jest szczęśliwa? Czy znalazła kogoś, kto potrafił dać jej to, czego on nie mógł? Każde takie pytanie było jak ukłucie szpilki, bolesne i nie do zniesienia, ale mimo to nie potrafił przestać ich sobie zadawać. Był jak masochista, który nie mógł oprzeć się pokusie dręczenia samego siebie.
Mimowolnie przypomniał sobie tamtą noc sprzed pięciu lat - noc, w której wsiadł do samochodu, przejechał setki kilometrów do Chicago i stanął przed drzwiami domu jej rodziców.
***
- Bree! Wiem, że tam jesteś! Otwórz te cholerne drzwi! - krzyknął z rozpaczą w głosie, po raz kolejny uderzając pięścią w drzwi.
Deszcz zdążył już przemoczyć go do suchej nitki, ale to nie miało znaczenia. Nawet fakt, że jej ojciec groził wezwaniem policji, nie powstrzymał go. Nie mógł stąd odejść bez niej. Kochał ją. I wiedział, że musi jej to powiedzieć. Musiał błagać ją o wybaczenie. Ostatnią szansę. Bez niej nie potrafił żyć.
W końcu usłyszał cichy dźwięk klucza przekręcanego w zamku. Drzwi otworzyły się powoli, a po drugiej stronie stanęła Brianna. W blasku przyćmionego światła wyglądała na wyczerpaną. Twarz, którą tak kochał, nosiła ślady bólu i cierpienia. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, poczuł, jak gula rośnie mu w gardle.
- Bree... - zaczął, choć ledwo słyszał własny głos. - Proszę cię... Wiem, że zawiodłem. Wiem, że nie byłem w stanie cię ochronić. Żałuję wszystkiego, co się stało. Straciliśmy dziecko, a ja... - Zawahał się na moment, patrząc jej w oczy. - Ja cię nie ochroniłem. To moja wina. Gdybym mógł cofnąć czas... - urwał, próbując złapać oddech.
W jej oczach dostrzegł cień emocji, ale były one przytłumione, zamknięte za chłodnym, nieprzeniknionym murem, który wybudowała przez ostatnie tygodnie. Nie odpowiedziała od razu. Jej twarz pozostała niewzruszona, a cisza, która między nimi zapadła, była nie do zniesienia.
- Kastiel... - zaczęła cicho, jakby każde słowo sprawiało jej trudność. - To już nie ma znaczenia. Straciłam nie tylko dziecko. Straciłam ciebie... I siebie. Próbowałeś... ale to za mało. Proszę... idź stąd. Nie chcę cię więcej widzieć. Nigdy.
Jej słowa spadły na niego jak ciężar, którego nie był w stanie unieść. „Nie chcę cię więcej widzieć". Nie było w nich gniewu ani wyrzutu, a jednak miały moc, by zakończyć wszystko na zawsze. Kastiel stał jak sparaliżowany, patrząc na nią z niedowierzaniem. Brianna, nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i zamknęła drzwi, zostawiając go samego, mokrego od deszczu i złamanego. Dopiero teraz, stojąc w samotności, zrozumiał, że jej słowa były ostateczne. Były wyrokiem. Koniec ich historii nie przyszedł z krzykiem, ale z cichym, wyważonym szeptem, który odebrał mu wszystko.
***
Przygnieciony ciężarem przeszłości, schował telefon do kieszeni, ponownie zostawiając Rozalię bez żadnej odpowiedzi.
***
Do studia dotarł dopiero koło czwartej po południu. Już z daleka widział, że Lea czekała na niego, oparta o framugę drzwi, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Jej spojrzenie było zimne jak stal, a zmarszczki gniewu przecięły jej czoło, gdy tylko go zobaczyła. Kastiel westchnął cicho, wiedząc, że zaraz zacznie się kolejna tyrada. Miał ochotę zawrócić, ale wiedział, że to tylko pogorszyłoby sprawę.
- Znowu się spóźniłeś! - rzuciła w jego stronę, gdy tylko znalazł się w zasięgu jej głosu, choć "rzuciła" to może zbyt delikatne określenie. Jej słowa były jak ciosy, wbijające się w jego umęczony umysł z tą samą siłą, co rzucone złością młotki.
- Ciebie też cudownie widzieć, Lea - odparł jej atak czarującym uśmiechem, który tylko bardziej ją rozwścieczył.
- Gdzieś ty był, łachudro?! - podniosła głos o kilka tonów.
- Tu i tam - odpowiedział lakonicznie, wzruszając ramionami, jakby to wyjaśniało wszystko. Wiedział, że to tylko ją jeszcze bardziej wkurzy, ale nie miał zamiaru się tłumaczyć.
Lea wybuchła śmiechem, ale to nie był śmiech rozbawienia, tylko pełen złości i frustracji.
- Tu i tam?! - powtórzyła, jej oczy zwężone w wąskie szparki, jakby próbowała przebić go wzrokiem. - Tu i tam to możesz sobie być, kiedy masz wolny dzień, a nie kiedy cała ekipa czeka na ciebie, bo musimy kończyć materiał! Przez ciebie znów jesteśmy w tyle!
Zamachnęła się ręką, jakby chciała coś dodać, ale ostatecznie zacisnęła pięści, z trudem powstrzymując kolejne słowa. Kastiel patrzył na nią spokojnie, z twarzą niewzruszoną, ale zdecydowanie nie lubił, kiedy ktoś mu rozkazywał, zwłaszcza w taki sposób. Wiedział, że Lea miała rację, ale nie chciał tego przyznać.
- Dobra, Lea, przestań dramatyzować - westchnął, jakby był znużony całą sytuacją. - Jestem tutaj, możemy zacząć.
Jej twarz ściągnęła się jeszcze bardziej, ale nie powiedziała już nic. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę kabiny nagraniowej. Jej kroki były szybkie i zdecydowane, każde uderzenie stóp o podłogę było jak wyraz jej frustracji. Kastiel wiedział, że dzisiejsza sesja nie będzie łatwa, ale nie przejmował się tym. Właściwie nic go już nie obchodziło, a przynajmniej próbował wmówić sobie, że tak właśnie jest.
***
Po zakończeniu owocnej pracy cała ekipa zgodnie ruszyła do pobliskiego baru, żeby odprężyć się przy piwie. Kastiel jednak wolał zostać w studiu. Dla niego nic nie mogło się równać z chwilą, gdy zostawał sam na sam z muzyką. Komponowanie w samotności było jego najlepszym sposobem na ucieczkę od świata - od ludzi, problemów, a przede wszystkim od natrętnych wspomnień.
Wieczór zapowiadał się obiecująco - tylko on, jego gitara i puste studio, które tylko czekało, by wypełnić je dźwiękami. Na stoliku obok spoczywała butelka wypełniona bursztynowym trunkiem oraz pusta szklanka, która czekała na moment, żeby ją napełnić.
Poczuł znajome mrowienie w palcach, które zwiastowało, że jest gotów do tworzenia. Mógłby tu siedzieć godzinami, tracąc poczucie czasu, aż w końcu udałoby mu się osiągnąć ten stan, w którym każda nuta wydaje się mieć sens. Ale w tej idealnej chwili ciszy, jego spokój przerwał nagły dźwięk kroków na korytarzu.
Metaliczne stukot obcasów rozbrzmiewał coraz głośniej, z każdym krokiem narastał, zbliżając się do drzwi studia. Kastiel skrzywił się, czując narastającą irytację. To był jego czas, jego przestrzeń, nienaruszalna enklawa, której nikt nie powinien zakłócać. Zanim zdążył się zastanowić, kto śmie mu przeszkadzać, drzwi otworzyły się gwałtownie z charakterystycznym skrzypnięciem.
Spojrzał w stronę wejścia, próbując opanować gniew. W półmroku dostrzegł smukłą sylwetkę kobiety w wysokich butach. Cień przesłonił jej twarz, ale nie miał wątpliwości, kim była.
- Wiedziałam, że cię tu znajdę - odezwał się znajomy głos. To była Priya, jego prawniczka, a może i przyjaciółka, choć nigdy nie wiedział, gdzie kończyła się jedna rola, a zaczynała druga.
Kastiel westchnął ciężko, przeciągając dłonią po twarzy, jakby próbował strząsnąć resztki frustracji.
- Gdzie indziej mógłbym być? - odpowiedział z nutą ironii, którą posługiwał się niemal tak dobrze, jak swoją gitarą.
Priya przekroczyła próg i zamknęła za sobą drzwi, jej obcasy stuknęły o drewnianą podłogę, zanim stanęła naprzeciwko niego.
- Nie wiem... Może zajęty kolejną naiwną dziewczyną, która kupiła ten twój cały wizerunek „księcia mroku i ciemności"? - odpowiedziała z kąśliwym uśmiechem na ustach.
Kastiel wzruszył ramionami, nie dając się sprowokować.
- Może to by było lepsze niż marnowanie czasu na spotkania z upartą prawniczką, która nie daje mi spokoju nawet o tej porze?
Priya przewróciła oczami, ale jej uśmiech nie zniknął.
- Wiesz, że cię lubię, Kastiel, ale czasem naprawdę chciałabym cię porządnie kopnąć.
- Dołącz do klubu razem z Leą - mruknął, uśmiechając się pod nosem.
- Przemyślę to, ale jestem tutaj w innej sprawie. Fanklub ,,Kastiel Veilmont to najbardziej irytujący typ na świecie" musi poczekać - Priya wyprostowała się i przyjęła tą postawę pewności siebie, co znaczyło tyle, że zaraz przejdzie do swojego prawniczego bełkotu. - Udało mi się anulować twoje mandaty. Nie stracisz prawa jazdy. Ale Kas ... przestań tak szarżować! Dla dobra własnego i całego społeczeństwa!
Nie chciał się wdawać na pogadanki na temat bezpieczeństwa, więc uciął to krótkim:
- Dzięki, Priya. Doceniam to.
Hinduska spojrzała najpierw na butelkę, stojącą obok, a potem na niego z wyrazem troski, który nie pasował do jej zwykle ciętego tonu.
- Wiesz, ostatnio naprawdę się o ciebie martwię. Głównie dlatego, że starasz się ukrywać swoje problemy w butelce whisky.
- Uwierz, że butelka whisky nie wystarczy, żeby wszystkie się tam zmieściły - próbował obrócić sytuację w żart lecz kobieta pozostawała skupiona.
- To nie jest zabawne, Kas - zbeształa go. - Zauważyłam też, że odcinasz się od znajomych. Lea skarży się, że spędzasz z zespołem mało czasu, jedynie wtedy, kiedy trzeba nagrać piosenkę. Nie przyszedłeś na ślub Lysandra, a teraz ignorujesz zaproszenie Rozalii na zjazd klasowy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio się spotkaliśmy poza tym studiem - bezlitośnie wyliczała wszystkie jego przewinienia. - Dlaczego tak się zamykasz na nas wszystkich? Co sprawia, że odrzucasz tych, którzy chcą być blisko ciebie?
Jej pytanie zawisło w powietrzu, wymuszając na Kastielu moment refleksji. Czuł, jak jego obronne mechanizmy powoli zaczynają się rozpadać pod wpływem szczerego zaniepokojenia Priya. Słowa, które były zbyt długo stłumione, zaczęły się wyłaniać z jego wnętrza, ale on wciąż nie był gotów na całkowite otwarcie się przed nią.
- Jestem ... zajęty? - odpowiedział Kastiel, starając się brzmieć obojętnie, choć w jego głosie brzmiała nutka niepewności.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie, Kas. To tylko wymówka. Z jakiejś przyczyny próbujesz się odizolować. Ale nie możesz tak żyć! - Priya wyprostowała się, przechodząc do bardziej zdecydowanego tonu. - A wiesz, co będzie pierwszym krokiem do odbudowania twoich relacji? Musisz pojawić się na tym zjeździe klasowym!
- Nie - odpowiedział od razu, z pełnym przekonaniem.
- Tak! Nie masz innego wyjścia. Jeśli będzie trzeba, zaciągnę cię tam siłą - Priya spojrzała na niego z determinacją, gotowa zrobić wszystko, co w jej mocy, aby pomóc przyjacielowi. - A jeśli to nie nic nie da, to poproszę Rozalię o pomoc - dodała z wrednym uśmieszkiem.
Kastiel westchnął ciężko, a jego wzrok błądził po podłodze studia, jakby starał się znaleźć w niej odpowiedzi na wszystkie swoje pytania.
- To nie jest takie proste, Priya. - jego głos brzmiał zmęczonym tonem. - Nie mam ochoty na to wszystko, co się z tym wiąże.
- I właśnie dlatego musisz to zrobić! - powiedziała zdecydowanym tonem. - Odizolowałeś się, zamknąłeś w sobie, a to tylko pogarsza sytuację. Musisz się przełamać!
Muzyk spojrzał na nią z rezygnacją, a jego wyraz twarzy zdradzał, jak bardzo jest przytłoczony. I desperacja doprowadziła go do tego, że zadał pytanie, które męczyło go już od miesiąca.
- Czy ... ona tam będzie?
Priya uniosła brwi, a jej wyraz twarzy złagodniał, gdy zrozumiała, co naprawdę martwi Kastiela.
- Tak. Brianna potwierdziła swoją obecność. I ona ... - przerwała na chwilę, kalkulując, czy aby na pewno powinna to mówić. W końcu odważyła się. - Brianna przyjdzie ze swoim narzeczonym.
Kastiel poczuł, jak jego serce na moment przestaje bić. Jego ciało zesztywniało, jakby nagle otoczyła go lodowata mgła. Ta wiadomość była niczym cios w samo serce - nagła, brutalna i nieoczekiwana. Kobieta, która kiedyś uważał za swoją drugą połówkę, bratnią duszę i miłość swojego życia, jest zaręczona. Zostanie żoną kogoś innego.
- Jest zaręczona... - wyszeptał, jakby testował, jak to słowo brzmi na jego języku, wciąż nie mogąc pojąć jego pełnego znaczenia. - Nie... Nie mogę tam pójść. Zapomnij - dodał nagle, jego głos stwardniał, wypełniony desperacją i bólem, a w jego słowach dało się wyczuć nutę rozpaczy.
Priya westchnęła, odwracając na moment wzrok. Widok Kastiela tak złamanego i zagubionego wywołał w niej mieszankę irytacji i współczucia. Znała go od lat i wiedziała, jak wielki ciężar niósł na swoich barkach, ale jego upór tylko ją drażnił.
- Okej! Poddaję się! Rób jak uważasz. Ale wiedz, że nie możesz wiecznie uciekać przed przeszłością. I uważam, że to spotkanie było idealnym miejscem, żebyś zobaczył, że życie nie zatrzymało się pięć lat temu.
- Może nie jestem gotowy, żeby to wszystko zobaczyć... - wymamrotał w końcu, jego głos zmiękł, jakby ciężar, który nosił w sobie, nagle stał się jeszcze większy. - Żeby JĄ zobaczyć.
- Gdybyś zmienił zdanie, będziemy na ciebie czekać. Wiedz, że jesteś mile widziany i będzie na ciebie czekało miejsce przy stole.
***
Nie potrafił pojąć, jak to się stało, że znalazł się w tym miejscu. Jakby w stanie hipnozy wziął prysznic, ułożył włosy i wybrał z szafy starannie wyprasowaną, elegancką koszulę. Użył też perfum, które pamiętał, że lubiła. Każdy ruch był mechaniczny, jakby ktoś inny kierował jego ciałem, chociaż rozum i serce krzyczały, żeby odpuścić. Nawet chwila, gdy wsiadał do jednego ze swoich sportowych samochodów i wprowadzał adres z zaproszenia do nawigacji, wydawała się nie do końca rzeczywista.
A teraz stał tu, przed drzwiami eleganckiej sali, czując, jak jego serce bije jak oszalałe, a oddech jest płytki i nierówny. Zastanawiał się, co właściwie go tu przywiodło - czy to była ciekawość, żal, czy może niewypowiedziana nadzieja na coś, czego sam nie umiał jeszcze nazwać.
Przez chwilę miał ochotę odwrócić się na pięcie, wsiąść do samochodu i po prostu odjechać. Ale coś, jakiś wewnętrzny impuls, trzymało go w miejscu, zmuszając do zmierzenia się z tym, co czekało po drugiej stronie drzwi.
Więc wszedł. Gdyby miał opisać, co to teraz widział, powiedziałby, że cofnął się w czasie i drugi raz przeżywał studniówkę. Wszędzie, gdzie się nie spojrzał, wisiały balony w złocie i czerni, błyszczące girlandy zdobiły ściany, a w samym centrum, na dużym banerze, widniał napis: "Zjazd Absolwentów". Sala była pełna ludzi, niektórych rozpoznawał od razu, innych musiał identyfikować dopiero po chwili. Twarze, które zmieniły się z upływem lat, lecz wciąż nosiły te same znajome rysy. Wokół panował radosny gwar rozmów, śmiechu, powitania. Ale dla niego, wszystko zdawało się być nieco przytłumione, jakby znajdował się pod wodą, gdzie dźwięki brzmią inaczej, a każdy ruch jest spowolniony.
Czuł się jak widz w teatrze, obserwujący z dystansu scenę pełną życia. Jego myśli były dalekie od tych roześmianych ludzi. Jego wzrok nieustannie skanował salę, gorączkowo szukając tylko jednej osoby. Tej o blond włosach, które zawsze lśniły w słońcu. Tej oczach koloru orzechów laskowych, w których kiedyś mógł się zatracić. Tej, o ujmującym uśmiechu, którym zawsze potrafiła go przekupić.
Ktoś dotknął jego ramienia, a serce omal nie wyskoczyło mu z piersi.
- Jednak moje groźby poskutkowały! - Rozalia posłała mu uśmiech. Tyle samo słodki, co przerażający.
- Groźby? - zapytał w końcu, by jego głos zabrzmiał lekko, choć wciąż czuł, jak wewnętrzny niepokój tli się w nim jak żar pod popiołem. - Nie pamiętam żadnych gróźb, tylko delikatne sugestie.
Rozalia roześmiała się krótko, dźwięcznie, jakby właśnie usłyszała dobry żart.
- Cieszę się, że jednak przyszedłeś. Chyba wszyscy są w szoku, że się tutaj pojawiłeś. Zaczęli nawet robić zakłady! - dodała z przytykiem.
- Dlaczego miałbym nie przyjść? - rzucił z udawaną beztroską, krzyżując ramiona na piersi. - Przecież to zjazd absolwentów. A tylko skromnie przypominam, że jestem najlepszym absolwentem tej szkoły.
Rozalia zmrużyła oczy, przyglądając mu się uważniej. Była bystra i zawsze potrafiła dostrzec więcej, niż inni. Kastiel wiedział, że długo nie uda mu się ukrywać przed nią prawdziwych powodów swojego przybycia.
- A może po prostu szukasz jej ... - wyszeptała, jakby próbując zaskoczyć go tą nagłą bezpośredniością.
Na dźwięk tych słów poczuł, jak serce znowu zaczyna mu walić. Jej. Tak, oczywiście, że jej szukał, nawet jeśli wmawiał sobie, że to nieprawda. Przez ostatnie pięć lat szukał jej w każdej napotkanej osobie. Nieważne, czy stał w sklepowej kolejce, siedział na lotnisku, czy przemykał przez tłum na koncertach - zawsze jej szukał.
- Nie wiem, o czym mówisz - odpowiedział, wzruszając ramionami i próbując uciec przed jej spojrzeniem, które wydawało się przenikać go na wskroś. Odwrócił wzrok, udając zainteresowanie inną częścią sali - O, załatwiłaś nawet bar! Jesteś cudowna, Rozalio! Jakby co wiesz, gdzie mnie szukać.
Wyminął ją sprawnie, tak jak to robił z natarczywymi fankami i po prostu uciekł, zanim kobieta zdążyła go zatrzymać.
Dotarł do baru i zamówił drinka, ledwo rejestrując, co wybrał. Potrzebował czegoś, co choć na chwilę zagłuszy chaos w jego głowie. Kelnerka, młoda kobieta o rudych włosach, uśmiechnęła się do niego szeroko, ale on ledwie to zauważył. Oparł się o bar, zajmując strategiczne miejsce, z którego mógł dyskretnie obserwować całą salę. Starał się wyglądać na zrelaksowanego, ale wewnętrznie jego umysł pracował na najwyższych obrotach. Przeglądał tłum, twarze pojawiające się i znikające, jakby w nadziei, że wśród nich znajdzie tę jedyną, która od dawna zajmowała wszystkie jego myśli.
Minęło pół godziny. Kolejny drink. Nadzieja, że ją zobaczy, zaczęła gasnąć, aż w końcu, kiedy przymierzał się, by po cichu stąd wyjść i wrócić do domu, drzwi do sali otworzyły się i zobaczył osobę, o której śnił każdej nocy.
Ona.
Brianna Lorren.
Weszła do środka z tą samą gracją, która zawsze przyciągała jego uwagę. Miała na sobie prostą, ale niezwykle elegancką czerwoną sukienkę, która idealnie podkreślała jej smukłą sylwetkę. Blond włosy, upięte w luźny kok, odsłaniały delikatne rysy jej twarzy, które zdawały się jeszcze bardziej piękniejsze, niż zapamiętał. Widział, jak uśmiecha się do kogoś tuż obok.
Obok niej, z lekko protekcjonalnym uśmiechem, szedł mężczyzna. Wysoki, przystojny brunet o przenikliwych niebieskich oczach. Miał na sobie idealnie skrojony garnitur, a każdy jego ruch emanował elegancją oraz pewnością siebie. Obejmował dłonią plecy Brianny, jakby chciał zademonstrować wszystkim, że to on jest teraz jej towarzyszem. Brianna obróciła się lekko, żeby szepnąć mu coś na ucho, a potem oboje się zaśmiali. Mimo że odległość między nimi była spora, Kastiel niemal mógł przysiąc, że usłyszał słodki dźwięk jej śmiechu. Poczuł, jak żal i zazdrość mieszają się w jego wnętrzu z nagłą falą gniewu. W jednej chwili miał ochotę po prostu odwrócić się na pięcie i wyjść, ale coś, może duma, może zwykła upartość, zatrzymało go na miejscu.
Przez chwilę stał tam, próbując zebrać myśli, ukryć swoje emocje. Ale wtedy stało się coś, czego najbardziej się bał. Kiedy tak się w nią wpatrywał, chłonąc każdą sekundę, utrwalając ten obraz w swojej pamięci, z myślą, że prawdopodobnie widzi ją po raz ostatni, kobieta podniosła wzrok i jakby instynktownie przeniosła wzrok na Kastiela. Tak po prostu. Nie szukała go, tylko od razu spojrzała, jakby wiedziała, że tam jest.
Muzyk spanikował. Nie oderwał swoich szarych tęczówek, od jej orzechowych, ale poczuł w swoim organizmie tysiące przeróżnych reakcji. Od tęsknoty, poprzez motylki w brzuchu, dalej żal, a nawet radość. Odruchowo podniósł dłoń do góry, niemo witając się nią. Odwzajemniła to małym uśmiechem i skinięciem głowy i mógłby przysiąc, że gdyby miał teraz umrzeć, umarłby szczęśliwy, tylko z powodu tego uśmiechu, który był przeznaczony tylko dla niego.
Chciał, by ta chwila trwała wiecznie, ale wtedy mężczyzna położył rękę na jej ramieniu, delikatnie, ale stanowczo pociągając ją w kierunku stołu. Kastiel widział, jak Brianna odwraca głowę, by spojrzeć na narzeczonego, a jej uśmiech zamienia się w ten sam, uprzejmy wyraz twarzy, który miała wcześniej.
Kastiel zacisnął ręce w pięści.
***
Całe szczęście, że Rozalia, znana ze swojej umiejętności strategicznego myślenia, przydzieliła mu miejsce między Priyą a Lysandrem. Dzięki temu udało mu się uniknąć wysłuchiwania niekończącej się paplaniny Amber czy dziwacznych teorii Armina. Miał też dobry widok na Briannę. Większość wieczoru spędził na obserwowaniu jej. Analizował każdy jej ruch, spojrzenie, uśmiech. Nawet to w jaki sposób kroiła steka na swoim talerzy. Jakby te szczątkowe informacje miały mu dać obraz tego, kim jest teraz Brianna Lorren. Czy jest tą samą dziewczyną, którą kochał?
Czasami przyłapywał ją na tym, jak ukradkiem na niego spoglądała, ale gdy tylko ich oczy się spotykały, ona szybko spuszczała wzrok na talerz przed sobą, jakby szukała tam odpowiedzi na swoje własne, niewypowiedziane pytania.
Lysander, siedząc tuż obok niego, szturchnął go lekko łokciem.
- Mam nadzieję, że masz naprawdę dobry powód, żeby wytłumaczyć, dlaczego nie pojawiłeś się na moim ślubie - rzucił Lysander, niby żartobliwie, ale w jego głosie dało się wyczuć lekki wyrzut
Usta czerwonowłosego rozciągnęły się w uśmiechu, choć w środku odczuwał pewien dyskomfort. Przetarł dłonią kark, jakby zastanawiał się, jak najlepiej odpowiedzieć.
- Wiesz, jak to jest... Cały czas w trasie. Koncert za koncertem, nowe miasta, mało snu... - westchnął, udając przepracowanego, choć wiedział, że to nie była cała prawda.
- Wiem, wiem, życie rockmana - parsknął Lysander, ale jego oczy nadal śledziły twarz Kastiela, jakby szukały w niej czegoś więcej. - Ale myślałem, że dla starego przyjaciela mógłbyś zrobić wyjątek.
Kastiel poczuł, jak coś go ściska w żołądku. Wiedział, że unikał tego ślubu celowo. Nie z powodu koncertów czy podróży, ale dlatego, że nie był gotowy na konfrontację z własnymi uczuciami. Wiedział, że Bree tam będzie. Nie ominęłaby ślubu przyjaciela z liceum. A jej obecność na tej uroczystości sprawiłaby, że wszystko, co czuł, stałoby się jeszcze bardziej skomplikowane i przytłaczające.
- Będziesz miał okazję się zrewanżować - rzucił nagle Lysander. - W przyszłym miesiącu mam urodziny. Organizuję je u siebie, na farmie. Dodam, że to impreza z noclegiem. Co ty na to?
Podczas, gdy Lysander czekał na jego odpowiedź, myśli Kastiela znowu podryfowały do Brianny, która zaczęła opowiadać coś o swojej pracy w muzeum sztuki. Starał się dosłyszeć cokolwiek, ale docierały do niego tylko pojedyncze słowa, które nie mówiły mu nic.
Lysander, jakby wyczuwając jego rozkojarzenie, nachylił się bliżej.
- Hej, Kastiel, jesteś ze mną? Ziemia do Kastiela!
- Co? - muzyk wyrwał się z zamyślenia, odwracając wzrok od Brianny. - Przepraszam, Lys... Po prostu... - potarł kark, szukając odpowiednich słów.
Lysander uśmiechnął się półgębkiem, jakby już wszystko zrozumiał.
- To skomplikowane, co? - rzucił lekko, ale w jego oczach pojawiła się szczera empatia.
Kastiel westchnął, czując ciężar sytuacji. Spojrzał w stronę Lysandra i zdecydował się na odrobinę szczerości.
- Bardziej niż myślałem - przyznał cicho, po czym dodał, starając się zmienić temat: - Co do twoich urodzin... Spróbuję się pojawić - tyle mógł mu obiecać.
Lysander kiwnął głową z zadowoleniem, a jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- To wszystko, czego oczekuję.
Tymczasem partner Brianny przejął kontrolę nad rozmową przy stole. Z entuzjazmem opowiadał o swojej kancelarii prawniczej - o sukcesach, o nowych, prestiżowych klientach, o ostatniej sprawie, którą wygrał z niebywałym zaangażowaniem. Każde zdanie było jak wystrzał z fajerwerku, wybuchające samouwielbieniem i samozadowoleniem. Kastiel widział, jak ręka Nicholasa spoczywa na udzie Brianny, pozornie w geście swobody, ale w rzeczywistości było w tym coś kontrolującego, coś, co ją unieruchamiało, jakby chciał jasno zaznaczyć swoje terytorium.
Brianna nie wyglądała jakby czuła się komfortowo. Jej twarz zdradzała pewne napięcie. W pewnym momencie postanowiła mu przerwać. Nachyliła się lekko do narzeczonego i z uśmiechem, który miał złagodzić słowa, powiedziała:
- Nick, kochanie, myślę, że zjazd absolwentów to nie jest odpowiednie miejsce na rozmowy o kancelarii prawniczej. Daj szansę opowiedzieć innym, co zmieniło się u nich od czasów liceum.
Nicholas obrócił głowę w stronę Brianny, a jego uśmiech lekko przygasł, jakby próbował zrozumieć, dlaczego ona w ogóle odważyła się mu przerwać. Kastiel mógłby przysiąc, że przez ułamek sekundy zobaczył w jego oczach błysk irytacji. Jednak równie szybko, jak się pojawił, zniknął, ustępując miejsca uprzejmości i sztucznemu, wyćwiczonym uśmiechowi.
- Oczywiście, skarbie, masz rację - odpowiedział Nicholas, jednak ton jego głosu zdradzał, że nie lubi, gdy mu się przerywa. - Wybaczcie mi, ale prawnicy mają to do siebie, że lubią dużo mówić - zażartował, próbując rozładować napięcie.
- Jakoś ja potrafię się przymknąć - rzuciła kąśliwe Priya, a Kastiel obiecał sobie, że zaprosi ją na piwo przy najbliższej możliwej okazji.
W końcu, jakby nie mogąc już wytrzymać dłużej tego przedstawienia, Brianna przeprosiła towarzystwo, mówiąc, że musi udać się do łazienki. Nicholas na moment zacisnął szczękę, jakby próbował powstrzymać jakąś złośliwą uwagę, ale ostatecznie skinął głową z wyuczonym uśmiechem. Brianna wstała od stołu, a Kastiel poczuł, jak jego serce przyspiesza. To była jego okazja. Wiedział, że nie będzie miał wielu takich szans. I jakby mało było znaków od losu, poczuł jak dłoń jego przyjaciela zaciska się na jego ramieniu w geście pełnym wsparcia.
- Idź - Lysander powiedział tylko tyle.
Kastiel kiwnął głową, nie tracąc czasu na zbędne uprzejmości. Jego spojrzenie wróciło do drzwi, za którymi zniknęła Brianna. Wstał i zaczął iść, a z każdym krokiem, czuł, jak serce bije mu coraz szybciej. Nie mógł jej stracić z oczu. Nie teraz, kiedy w końcu miał okazję. Wyszedł na korytarz i rozejrzał się, próbując ocenić, w którą stronę mogła pójść.
Kilka minut później zauważył uchylone drzwi prowadzące na taras. Zawahał się na moment, ale w końcu ruszył w ich stronę. Wychodząc na zewnątrz, poczuł zimny podmuch wiatru, który otulił jego twarz. Taras był oświetlony, jedynie kilkoma latarniami.
I wtedy ją zobaczył. Stała samotnie, oparta o kamienną balustradę, patrząc przed siebie, jakby była gdzieś daleko, myślami oderwana od rzeczywistości. Jej ramiona były lekko zgarbione, jakby nosiła na nich niewidzialny ciężar. Również jej włosy, wcześniej starannie ułożone, teraz były całkowicie rozpuszczone, a niektóre pasemka blond włosów powiewały na wietrze.
Podszedł powoli, starając się, by jego kroki były ciche, niemalże niewidoczne. Zbliżył się do niej na tyle, by poczuć delikatny zapach jej perfum, które dobrze pamiętał. Odetchnął głęboko, a potem, nie chcąc jej przestraszyć, odezwał się cicho:
- Bree.
Ona drgnęła, jakby wybudzona z transu, i obróciła głowę w jego stronę. Jej oczy, jeszcze przed chwilą pełne zamyślenia, teraz patrzyły na niego z wyraźnym zaskoczeniem.
- Kastiel? - powiedziała cicho, a w jej głosie brzmiała nuta zaskoczenia i czegoś jeszcze, czego nie potrafił do końca odczytać. - Co ty tutaj robisz?
- Widziałem, że wyszłaś... - odpowiedział i wskazał palcem na puste miejsce obok niej. - Mogę? - upewnił się czy jego obecność nie będzie jej przeszkadzała.
Brianna zagryzła wargę, jakby walczyła ze sobą, rozważając odpowiedź
- Możesz - odparła w końcu, skinąwszy lekko głową.
Kastiel podszedł bliżej i podobnie jak ona oparł się na łokciach na kamiennym murku. Zapanowała między nimi cisza, pełna niewypowiedzianych emocji. Słyszał tylko szum wiatru i bicie własnego serca.
- Wszystko w porządku? - odważył się przerwać to milczenie.
- Tak - odpowiedziała niemal natychmiast, jakby był to już jakiś wyuczony odruch. Na potwierdzenie swoich przelotnie na niego spojrzała i posłała mały uśmiech.
- To dobrze... - wymamrotał, nie zastanawiając się nad słowami. Jego wzrok przyciągnęła jej dłoń, na której widniał złoty pierścionek z dużym szmaragdem w kształcie łzy, otoczony małymi diamentami. Bez wątpienia kosztował majątek, ale zupełnie do niej nie pasował - do jej subtelności i delikatności. Wybrałby dla niej coś zupełnie innego, może akwamaryn w odcieniu jej ulubionego błękitu. Nie, nie powinien o tym myśleć. Mimo wszystko, z lekką ironią w głosie rzucił:
- Ładny pierścionek.
Brianna zerknęła na pierścionek, który Kastiel wskazał, a jej twarz natychmiast przybrała wyraz zakłopotania. Jej palce nieświadomie poruszyły się, jakby miała ochotę schować dłoń, ale w końcu postanowiła zostawić ją na balustradzie. Odpowiedziała nieco napiętym uśmiechem, choć jej oczy zdradzały, że ta uwaga trafiła w czuły punkt.
- Dzięki - odpowiedziała, próbując brzmieć lekko, jakby to był tylko błahy komentarz. - Nick ma... dobry gust.
Kastiel poczuł, jak jego serce zaciska się nieprzyjemnie na dźwięk jego imienia. Wbrew sobie, wbrew temu, co powinien czuć, ogarnęła go fala zazdrości. Patrzył na ten pierścionek, jak na symbol czegoś, czego już nigdy nie będzie miał.
- Jesteście zaręczeni? - zapytał idiotycznie, mimo, że znał odpowiedź.
Brianna spuściła wzrok na pierścionek, obracając go lekko na palcu. Jej głos, gdy w końcu odpowiedziała, był spokojny, ale cichy, jakby chciała, by te słowa zniknęły w szumie wiatru.
- Tak - spojrzała na niego szybko, jakby chciała sprawdzić jego reakcję. - Zaręczyliśmy się w tamtym roku.
Kastiel kiwnął głową, starając się zachować obojętną twarz, ale jego serce biło jak szalone.
- Gratuluję - powiedział, starając się, by jego głos brzmiał szczerze. Choć wiedział, że nie brzmi. Nie mógł, kiedy w jego umyśle kłębiło się tyle emocji, tyle wspomnień o tym, co kiedyś mieli.
- Dziękuję... - Brianna uśmiechnęła się słabo, choć wyraz jej oczu był nieco smutny.
- Nick to szczęściarz, mając cię za narzeczoną - dodał Kastiel, tym razem szczerze. Może aż za bardzo.
- Nie jestem pewna, ale... skoro tak myślisz - odparła Brianna, opuszczając wzrok, jakby nie chciała, by widział, co kryje się w jej oczach.
Między nimi znowu zapanowała niezręczna cisza, której tym razem Kastiel nie odważył się przerwać. Czuł się zbyt zraniony, żeby dopytywać się o więcej szczegółów. Gdyby powiedziała mu o dacie ślubu, nie jest pewny, czy nie zrobiłby czegoś głupiego, na miarę ikonicznej sceny ze Shreka pod tytułem: ,,Nie zgadzam się!".
Na całe szczęście, to blondynka zmieniła temat.
- Wiesz... - zaczęła niepewnie. - Byłam na twoim koncercie. Zeszłego lata, kiedy graliście w Cleveland - powiedziała i zerknęła na niego dyskretnie, chcąc sprawdzić jego reakcje.
- Poważnie? - uniósł brew, szczerze zaskoczony. - Trzeba było mi powiedzieć. Załatwiłbym ci wejściówkę do strefy VIP. Nie powinnaś płacić za moje koncerty.
- Może nie chciałam, żebyś wiedział, że tam jestem? - spojrzała na niego, trochę prowokacyjnie. - A poza tym pomyślałam, że dorzucę się na twoje po koncertowe piwo. Zasłużyłeś na napiwek - zażartowała, uśmiechając się lekko, a Kastiel mógłby przysiąc, że jakiś niewidzialny ciężar, który przygniatał jego barki, nagle zniknął, widząc jej uśmiech i słysząc cichy chichot.
- Co taki skromny grajek, jak ja, może powiedzieć oprócz ,,dziękuję"? - wykrzywił usta w półuśmiechu.
Brianna uśmiechnęła się szerzej, nieco bardziej swobodnie, jakby ten drobny żart pozwolił jej zapomnieć o wcześniejszej niezręczności.
- Byliście świetni, naprawdę. Zespół, energia, wszystko. Nie myślałam, że zdołasz mnie jeszcze zaskoczyć, ale... zrobiłeś to. - jej głos zadrżał lekko, jakby miała ochotę dodać coś jeszcze, ale zatrzymała się w ostatniej chwili.
Kastiel spojrzał na nią uważnie, szukając w jej twarzy czegoś więcej, czegoś, co mogłoby zdradzić, co tak naprawdę chciała powiedzieć. Czuł, że ich rozmowa balansuje na cienkiej linii, że każde słowo ma znaczenie.
- Cieszę się, że ci się podobało. - jego głos był miękki, nieco niższy i zanim zdążył to przemyśleć, odruchowo powiedział: - Zawsze chciałem, żebyś była dumna z tego, co robię.
Brianna spuściła wzrok, a jej dłoń nieświadomie sięgnęła po złoty pierścionek, który jakby zaczął jej przeszkadzać.
- Jestem... - odpowiedziała w końcu cicho. - Zawsze byłam.
Kastiel poczuł, jak ciepło rozlewa się po jego wnętrzu. Te proste słowa, tak nieoczekiwane, uderzyły go mocniej, niż mógł się spodziewać. Przez chwilę walczył z sobą, nie wiedząc, czy powinien pociągnąć za tę nitkę, rozwijać ją, czy też lepiej pozostawić wszystko tak, jak jest. Nie chciał wracać do przeszłości, ale czuł, że między nimi wciąż tli się coś, czego nie da się tak łatwo zgasić.
I kiedy otworzył usta, żeby coś powiedzieć...
- Brianna, skarbie? Co tutaj robisz?
Kastiel nieświadomie zacisnął pięści, a Brianna spięła się lekko, jakby została przyłapana na czymś, czego nie powinna robić. Odwróciła się, a w ich kierunku szedł już Nicholas. Spojrzenie mężczyzny zatrzymało się na Kastielu, a przez krótką chwilę atmosfera wydawała się jeszcze bardziej napięta.
- Nick... - Brianna uśmiechnęła się nieco nerwowo. - Właśnie rozmawiałam z Kastielem. Dawno się nie widzieliśmy.
Nicholas obrzucił Kastiela spojrzeniem pełnym chłodnej, uprzejmej ciekawości, jakby oceniał rywala, ale jednocześnie nie dawał po sobie poznać, że cokolwiek go trapi.
- Nie mieliście okazji się poznać - kontynuowała. - Kastiel, to mój narzeczony Nicholas. Nick, to Kastiel, mój ... przyjaciel z liceum.
„Przyjaciel?". Kastiel poczuł, jak to słowo boleśnie osiada w jego głowie. Z tego, co pamiętał, ich relacja była czymś znacznie głębszym. Był kimś więcej niż tylko przyjacielem. Był jej chłopakiem, jej pierwszą miłością, tym, z którym przeżyła swój pierwszy raz, i z którym dzieliła każdy najdrobniejszy sekret.
Nawet później, kiedy ich drogi znowu się skrzyżowały podczas studiów, relacja zyskała zupełnie nowy wymiar. Oboje byli starsi, dojrzalsi, ale wciąż czuli do siebie tę samą, niemal magnetyczną więź, która przekształciła się w burzliwy romans, który na chwilę przywrócił dawną namiętność i dawne marzenia.
Przez jeden, krótki moment, przez jego umysł poszybowała ta gorzka myśl, że przez krótki moment był nawet ojcem jej dziecka, dopóki wszystko się nie spierdoliło i podjął najgorsze możliwe decyzje w swoim życiu, ale natychmiast odepchnął tą myśl w czeluści swojej pamięci.
Teraz, stojąc w obliczu Brianny i jej narzeczonego, czuł się, jakby był tylko cieniem przeszłości, zdegradowanym do roli „przyjaciela z liceum". Jego spojrzenie było pełne wyrzutu i bólu, lecz Brianna, choć również zmieszana, dyskretnie pokiwała głową, dając mu znak, by się nie odzywał. I Kastiel, choć pełen był sprzecznych emocji, uszanował jej prośbę.
Nicholas wyciągnął rękę w stronę Kastiela, uśmiechając się profesjonalnie.
- Ach, Kastiel. Słyszałem o tobie. Muzyk, prawda? - rzucił lekko, jakby to słowo miało nieco umniejszyć znaczenie kariery Kastiela.
Kastiel uścisnął dłoń Nicka, choć z wyraźną rezerwą.
- Tak, to ja - odpowiedział spokojnie, nie pozwalając sobie na cokolwiek więcej. W powietrzu wisiała niepisana rywalizacja, której obaj mężczyźni byli świadomi, nawet jeśli nie wyrażali tego wprost.
Brianna stała między nimi, jej uśmiech był sztuczny, jakby próbowała zatuszować niewygodną sytuację.
- Rozmawialiśmy właśnie o zespole Kastiela - wtrąciła szybko, próbując zapanować nad rozmową. - Pamiętasz, jak mówiłam ci o ich występie w Cleveland?
- Tak, tak, coś o tym wspominałaś - odparł Nicholas, choć widać było, że nie było to dla niego szczególnie interesujące. Skupił całą uwagę na Briannie. - Kochanie, powinniśmy już wracać. Dostałem właśnie telefon od klienta i musimy wracać do Chicago. Jeśli wyjdziemy teraz, załapiemy się na ostatni lot.
- Możesz wrócić sam - zaczęła ostrożnie. - To zjazd absolwentów, nie widziałam tych ludzi od lat. Chciałbym spędzić z nimi trochę czasu. Wrócę jutrzejszym lotem.
- Nie żartuj. Nie zostawię cię samej w Nowym Jorku - zbył ją, co najwyraźniej nie spodobało się jego narzeczonej.
- Nie pytałam cię o pozwolenie - odpowiedziała stanowczo, patrząc mu prosto w oczy, jakby rzucając mu wyzwanie. Jej ton był spokojny, ale w tym spokoju kryła się siła, której Nicholas najwyraźniej się nie spodziewał.
Kastiel, obserwując tę wymianę zdań między narzeczonymi, poczuł, jak na jego twarzy pojawia się nieświadomy, subtelny uśmiech. Nie mógł go powstrzymać - widok Brianny stawiającej czoła Nicholasowi przywiódł mu na myśl jego dawną Bree. Nie Briannę. Bree. Jego dziewczynkę. Tę, która na pierwszy rzut oka wydawała się delikatna, urocza i łagodna, ale jeśli ktoś przekroczył jej granice, potrafiła stanowczo się bronić. Zawsze miała w sobie ten ogień, który nawet teraz, po latach, potrafił poparzyć. A Kastiel uwielbiał z nim igrać.
Nicholas zmarszczył brwi, jego spojrzenie na chwilę stężało. Atmosfera gęstniała z każdą sekundą, a napięcie między dwójką stawało się niemal namacalne.
- Co masz na myśli, kochanie? - zapytał zimnym, kontrolowanym tonem, jakby chciał, by każde słowo odbiło się od ścian.
Brianna wzięła głęboki oddech. Widać było, że jej ręce lekko drżały, choć starała się tego nie pokazywać.
- Nick, jestem dorosła. Potrafię sama podjąć decyzję o tym, co robię ze swoim czasem - odpowiedziała z naciskiem, starając się utrzymać pewność siebie. - To tylko jeden wieczór. Przecież nie musimy wszędzie chodzić razem.
Nicholas uniósł brwi, zaskoczony jej stanowczością, ale szybko odzyskał panowanie.
- Oczywiście, że jesteś dorosła - odparł spokojnie, chociaż jego ton zdradzał lekką irytację.- Ale jesteś moją narzeczoną, a ja nie czuję się komfortowo z tym, żebyś zostawała tutaj sama... zwłaszcza w towarzystwie starych "przyjaciół" - ostatnie słowo wypowiedział z ledwie dostrzegalną nutą ironii, a jego wzrok na chwilę spoczął na Kastielu, jak gdyby wiedział, że kobieta nie powiedziała mu całej prawdy na temat ich przeszłości. - A teraz, proszę cię, chodźmy już. Bez scen. Taksówka czeka.
Brianna przez chwilę walczyła ze sobą, jej oczy płonęły determinacją, jakby gotowa była sprzeciwić się jego słowom. Ale po chwili wahania, po krótkiej wewnętrznej walce, wzięła głęboki oddech, ulegając.
- W porządku, niech ci będzie - westchnęła przeciągle, a Kastiel poczuł ukłucie rozczarowania. Zbyt łatwo się poddała.
- Widzisz? To nie było takie trudne, prawda? - Nicholas rzucił z wyraźnym sarkazmem, a na jego twarzy pojawił się chamski uśmieszek, który sprawił, że Kastiel musiał opanować nagłą chęć uderzenia go. - Pożegnaj się z "przyjacielem" i ruszajmy - dodał z wyraźną nutą złośliwości, bardziej zwracając się do Kastiela niż do niej.
Brianna, po kolejnej chwili wahania, spojrzała na Kastiela, jakby chciała mu coś powiedzieć, ale zamiast tego uśmiechnęła się delikatnie, sztucznie, starając się zatuszować emocje, które jeszcze chwilę wcześniej były na granicy wybuchu.
- Miło było spotkać się po latach. Do zobaczenia, Kastiel - powiedziała tylko, zbyt oficjalnie jak na wspólną przeszłość, którą dzielili, ale musiał przyznać, że sposób w jaki wypowiedziała jego imię, przyjemnie połaskotało coś wewnątrz niego.
- Tak ... Dobrze cię było zobaczyć, Bree - odpowiedział uprzejmie, podobnie jak ona akcentując imię.
W tej ostatniej chwili, wiedząc, że to może być jedyna szansa, wyciągnął rękę w jej stronę, oferując uścisk dłoni na pożegnanie. Brianna spojrzała na jego dłoń, przez moment wahając się, czy ją przyjąć. W końcu, delikatnie, jakby obawiając się własnych emocji, ujęła jego rękę, ich palce na krótko się zetknęły, a ten dotyk wydawał się o wiele bardziej znaczący, niż prosta formalność, na jaką miał wyglądać.
Patrzył, jak Brianna kładzie dłoń na ramieniu Nicholas, a ten obejmuje ją pewnym ruchem, prowadząc w stronę wyjścia. Kastiel nie mógł oderwać wzroku od jej sylwetki, a gdy dotarli do drzwi, stało się coś, czego się nie spodziewał.
Brianna, stojąc już przy wyjściu, nagle się odwróciła. Jej spojrzenie spotkało się z jego. Przez ten krótki moment obecna rzeczywistość zniknęła , a czas przestał płynąć. W jej oczach dostrzegł mieszankę smutku i tęsknoty, coś, czego nie dało się ukryć ani przed nim, ani przed nią samą.
Nicholas tego nie zauważył. Był zbyt zajęty sprawdzaniem czegoś na telefonie. Brianna, wiedząc, że ma zaledwie kilka sekund, uniosła kącik ust w uśmiechu, który wydawał się być przeznaczony tylko dla niego - ulotny i nieco melancholijny. A potem, jakby tego nigdy nie było, odwróciła się z powrotem i zniknęła za drzwiami.
Kastiel stał w miejscu, niezdolny do ruchu. Był jak sparaliżowany. Ten jeden krótki moment zadziałał na niego jak uderzenie - wybudził go z letargu, w którym trwał od lat. Po raz pierwszy od dawna poczuł coś, co zbliżało się do prawdziwej determinacji. Ten uśmiech, to spojrzenie... To nie mogło być ostatnie słowo. Nie teraz. Nie tak.
Zacisnął dłonie w pięści, czując, jak w jego wnętrzu rośnie coś nowego - potrzeba, by nie pozwolić tej chwili tak po prostu minąć. Wiedział, że musi zrobić coś więcej. W końcu, po raz pierwszy od bardzo dawna, nie chciał po prostu stać z boku i patrzeć, jak wszystko wymyka mu się między palcami.
- ,,Do zobaczenia" - zacytował jej słowa, uśmiechając się lekko do siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro