twelve
CO BY BYŁO GDYBY CAŁA TA SYTUACJA ZE "SPIDERMAN: NO WAY HOME" SKOŃCZYŁABY SIĘ, JAK SIĘ SKOŃCZYŁA?
Peter czuł, że został sam. Wujek Ben nie żył od dawna, teraz zginęła jego ciocia May, jego przyjaciel Ned o nim zapomniał, tak samo jego dziewczyna, Stella i jej ojciec, a jego mentor, Tony. Nawet Happy nie wiedział, kim był. Był sam, nie miał mieszkania, rodziny, znajomych... Czuł się tak źle, że nie potrafił sobie z tym poradzić.
Ale z drugiej strony cieszył się, gdy dowiedział się, że jego ukochana otwierała muzeum w dawnej siedzibie Avengers, gdzie niegdyś ją zabrał, gdy ktoś ją postrzelił, gdzie pierwszy raz poczuł, że nie była jedynie przyjaciółką. Dawała sobie radę i naprawdę był z niej dumny, ale tak bardzo żałował, że nie mógł w tym uczestniczyć.
Tamtego dnia szedł sobie spokojnie przed siebie, wracając wspomnieniami do wszystkich sytuacji, które z nią spędził. Dlatego też zdziwieniem było dla niego, gdy kogoś przez przypadek potrącił, przez co oboje upadli na ziemię. Natychmiast się otrząsnął i spojrzał na swoją ofiarę, która zaczęła zbierać papiery z ziemi. Serce zabiło mu mocniej, gdy dostrzegł, kto tak naprawdę przed nią stał.
- Wybacz, zagapiłam się. - powiedziała dziewczyna, wreszcie podnosząc się na równe nogi i patrząc na chłopaka przed sobą.
- Nie, to ja... To ja powinienem przepraszać. Zamyśliłem się i cię nie widziałem. - powiedział pospiesznie, drapiąc się po karku ze zdenerwowania. Czuł się dziwnie, stojąc naprzeciwko niej, ale musiał porozmawiać z nią choćby chwilę. Dla własnej ulgi.
- Każdemu się zdarzy. Uznajmy, że to niczyja wina, żadne z nas nie będzie się za to obwiniać. - stwierdziła z uśmiechem, po czym wystawiła do niego swoją dłoń. - Stella jestem.
- Peter. - przedstawił się, a przez jego ciało przebiegły dreszcze, gdy tylko dotknął jej dłoni. Była taka, jaką zapamiętał. Zawsze była zimna, chłodna. - Może dałabyś się zaprosić na jakąś kawę, co? W ramach rekompensaty za to...
- Mieliśmy o tym zapomnieć. - oznajmiła z powagą, patrząc w jego stronę, przez co bał odezwać się ponownie. Była stanowcza, taką ją zapamiętał. - Ale okey. Możemy iść, jeśli tak bardzo ci zależy. Tylko nie teraz, trochę się spieszę, mam masę rzeczy na głowie w ostatnim czasie. - dodała, poprawiając papiery w swoich dłoniach.
- Może cię odprowadzić? I tak nie mam nic do roboty.
Stella przez chwilę patrzyła na niego, zastanawiając się, czy mu na to pozwolić. Co miała do stracenia? Nic tak naprawdę, więc mogła zaryzykować.
- Zgoda. Tylko masz nie przychodzić tam za każdym razem, dobra? Uznam, że jesteś jakimś zbokiem. - zaśmiała się, patrząc na niego znacząco. Nie wydawał się jej taki, ale wolała mieć pewność.
- Nie będę, obiecuję. - zadeklarował, kładąc dłoń na ramieniu. Sam nie wiedział, ale pragnął, żeby mu wierzyła. Tak ja te kilka lat temu, kiedy zaufała mu w każdej możliwej sytuacji.
- Dobra, chodźmy już, bo zaraz będę spóźniona na spotkanie z architektem.
Peter z radością podążył za nią, naprawdę nie mając nic lepszego do roboty. I tak w ostatnim czasie zbyt często siedział w hotelowym pokoju, bo jego mieszkanie było w gruzach i nie miał się gdzie podziać. Z resztą, lubił jej słuchać, uwielbiał jej głos, jej towarzystwo... Kochał ją i zamierzał zrobić wszystko, by do niego wróciła. By ich relacja trwała dalej, jak najdłużej.
~*~
Parker zaczął spotykać się ze Stellą częściej, co bardzo go cieszyło. Był tylko jeden mały problem, kończyły mu się pieniądze na dalszy pobyt w hotelu, a na mieszkanie nie miał ich wystarczająco dużo. Był w potrzasku i choć nie chciał naciągnąć dziewczyny na straty, musiał od niej pożyczyć trochę gotówki, by móc z czego żyć, szczególnie że z bycia barmanem niewiele zarabiał.
I dlatego też szedł wtedy w stronę dawnej siedziby Avengers, gdzie zazwyczaj ją spotykał. Wierzył, że tam była, widywał ją tam praktycznie codziennie w ostatnich tygodniach, wiedział, że muzeum nabierało charakteru muzeum. Niedługo też miały przyjść eksponaty.
Wszedł do budynku z szybko bijącym sercem, w nadziei, że ją tam znajdzie. I znalazł.
Stella miała wtedy na sobie ogrodniczki, białą koszulkę do pępka i swoje ulubione trampki. Włosy miała związane w warkocza, a w dłoniach trzymała pędzelek. Wokół niej było mnóstwo puszek z farbą i porozkładane gazety, by niczego nie ubrudzić.
Uśmiechnął się na jej widok, była w swoim żywiole, wiedział to. Wyglądała świetnie, bardzo podobała mu się w tamtym wydaniu i nie mógł oderwać od niej wzroku. Zrobił to dopiero wtedy, gdy ona odwróciła się w jego stronę, zdziwiona jego widokiem.
- Cześć, Peter. Coś cię tu sprowadza? - zagadnęła, odstawiając pędzelek na jedną z pokrywek od farb. Nie ruszyła się jednak z miejsca.
- Hej. Właściwie to... Właściwie to tak. Mam do ciebie pewną sprawę. - zająknął się, bo zdawał sobie sprawę, jak blisko był poproszenia jej o pomoc. Nie chciał tego robić, a z drugiej strony musiał, bo było coraz gorzej.
- Słucham.
- Wiem, że to głupie i że nie znamy się za długo. Głupio mi też pytać... - zaczął, za wszelką cenę unikając jej wzroku. Nie był w stanie spojrzeć w jej oczy, bo wiedział, że mógłby już więcej się nie odezwać bądź wyznać jej prawdę, a tego nie chciał.
- Przejdź do rzeczy, Peter. - zarządzała, krzyżując ręce na piersi. Patrzyła na niego, oczekując wreszcie tamtego pytania, którego tak unikał. Chciała wiedzieć, o co chodziło.
- Pożyczyłabyś mi trochę gotówki?
Przez chwilę patrzyli na siebie w ciszy. Chłopak wiedział, że się zbłaźnił i zaczynał żałować, że w ogóle o to spytał. Choć kiedyś pomogłaby mu bez zawahania, nawet się nad tym nie zastanawiając, zdawał sobie sprawę, że wtedy tak nie było, bo czasy się zmieniły, a ona o niczym nie wiedziała. Miał ochotę zapaść się pod ziemię, gdy patrzyła na niego tymi swoimi brązowymi tęczówkami, które tak bardzo kochał.
- Mam lepszy pomysł, wiesz?
Zdziwił się, czy dostrzegł na jej ustach uśmiech. Dziewczyna prędko do niego podeszła i złapała za dłoń, ciągnąć w jakimś kierunku. Weszli do windy, ona wcisnęła odpowiedni guzik, po czym ruszyli ku górze, obserwując siebie nawzajem. Peter czuł się dziwnie, gdy tak na niego patrzyła. Nie wiedział, co to znaczyło, ale gdzieś nieświadomie łapał się na tym, że może ona jednak wiedziała.
Wreszcie wyszli z windy, a on stanął, jak wryty, widząc, jak bardzo wszystko było już tam urządzone. Zdziwił się, bo nie podejrzewał nawet, że mogłaby tam zamieszkać.
- Nie mówiłaś, że chcesz tu zamieszkać. Myślałem, że wracasz do rodziny. - powiedział cicho, rozglądając się wokoło. Naprawdę podobało mu się tamto wnętrze, sam chciałby tam zamieszkać. Z nią.
- Od dawna o tym myślałam i doszłam do wniosku, że Nowy Jork zawsze był moim domem i nie będę mogła tego tutaj zostawić.
Stali tam przez chwilę, aż w końcu dziewczyna znów złapała go z dłoń - przez co ponownie przeszły go dreszcze, bo tak dawno nie trzymał jej za rękę - po czym pociągnęła w jakimś kierunku. Dał się jej ciągnąć, bo nic innego mu nie zostało. I tak już nie miał nic do stracenia, dosłownie i w przenośni.
- Nie mówiłam ci tego, ale kiedy byłeś tutaj ostatnim razem zgubiłeś pewną kartę. List. Przeczytałam to, z resztą był zaadresowany dla mnie. - powiedziała już chwilę później, kiedy wróciła do niego ze swojego tymczasowego pokoju, który specjalnie wykończyła szybciej wraz z ojcem. - I wiedz, że wszystko pamiętam. Od dawna. Od samego początku wszystko wiem. Zostawiłam sobie liścik, zdjęcie z naszymi podpisami. - wyjaśniła, pokazując mu ów zdjęcie, które ze sobą wzięła. Miała je przez cały czas, by nie zapomnieć.
- Czemu nic nie... - zaczął, podchodząc do niej bliżej. Złapał jej dłonie w swoje, po czym przeniósł swój wzrok na jej twarz. Jej oczy świeciły lekko. - Myślałem, że straciłem cię na zawsze. - wyszeptał, nie przejmując się swoim szybko bijącym sercem. Ekscytacja i radość były silniejsze.
- Chciałam zobaczyć, czy spełnisz swoją obietnicę i powiesz mi i Nedowi, kim jesteś. Ale ty zwlekałeś, aż w końcu na siebie wpadliśmy. A później to już poszło szybko. - wyjaśniła, wzruszając ramionami. Choć była spokojna, jej również serce waliło w piersi z emocji.
- Chciałem ci powiedzieć, ale sama rozumiesz. Nie wiedziałem, jak zareagujesz, z resztą widziałem, że wszystko u ciebie w porządku i żyjesz sobie dalej szczęśliwa.
- Byłam szczęśliwa z tobą, Peter. Zawsze i wszędzie. Niezależnie od sytuacji, miejsca... - powiedziała, zbliżając się do niego jeszcze o krok. Ostrożnie złapała jego twarz, trochę nie wierząc, że znów to robiła. - Kocham cię, dobrze o tym wiesz. Cokolwiek by się nie działo i jakkolwiek bym zareagowała, powinieneś mi powiedzieć. Prawdę.
- Jesteś na mnie zła? - spytał cicho, kładąc dłonie na tych jej. Tak bardzo biło mu serce, tak bardzo mu jej brakowało, tak bardzo ją kochał. Nie mógł uwierzyć, że pamiętała, że to działo się naprawdę.
- Może trochę zawiedziona, Pajączku. - odparła zgodnie z prawdą, cmokając go w głowę, jak nigdy wcześniej. Wydawał się jej wtedy tak kruchy, że bała się zrobić cokolwiek gwałtownie. - Ale jestem w stanie ci to wybaczyć, jeśli tylko mnie pocałujesz. - dodała, a on natychmiast wykonał jej polecenie i pocałował ją czule, z tęsknotą. Od dawna o tym marzył. - I możesz tu ze mną zamieszkać. Nasz pokój jest jakiś pusty bez ciebie, Pete.
- Przepraszam za wszystko. - powiedział zgodnie z prawdą, nie wiedząc w swoją głupotę. Gdyby powiedział jej od początku, może nie cierpiałby aż tak bardzo, może wszystko by się jakoś ułożyło, może nie musiałby tak udawać.
- Po prostu mnie pocałuj i nie myśl o tym więcej.
Wtedy Peter już się nie wahał. Pocałował ją ponownie, czule, namiętnie... Z miłością, którą darzył ją od lat. Bo ona wiedziała, wiedziała wszystko, pamiętała go, kochała.
- Może wypróbujemy ten materac, co? Póki co spałam na nim sama.
Wziął ją na ręce i zaprowadził do sypialni. Nie wyszli z niej aż do rana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro