3. Mam ochotę, żeby zrobić coś głupiego
Kastiel szybko zorientował się, że sportowe cabrio nie było najlepszym wyborem na wiejskie, nierówne drogi. Każdy wyboj i koleina przypominały mu, że to auto stworzone jest raczej do śmigania po gładkich, miejskich ulicach. Gdy w końcu dotarł na miejsce, z ulgą zauważył, że mimo wszystko koła i zderzak wciąż były na swoim miejscu. Wysiadł, zdjął okulary przeciwsłoneczne i spojrzał na dom przed sobą. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętał, choć kwitnące rabaty wokół domu były nowym dodatkiem. Od razu poczuł, jak ogarnia go uczucie spokoju, coś, czego od dawna mu brakowało.
- Kas! - rozległ się znajomy głos zza rogu.
Z garażu wyszedł Lysander, wycierając dłonie o szmatkę, jakby właśnie skończył jakieś drobne naprawy. Jego oczy zabłysły, gdy zobaczył starego przyjaciela.
- Nie wierzę, Kastiel Veilmont zawitał na wieś! I to w czerwonym cabrio - zaśmiał się, zerkając z rozbawieniem na auto.
- Uważaj, bo zaraz zacznę żałować, że tu przyjechałem - odparł Kastiel z przekąsem, choć w jego głosie było więcej ciepła niż irytacji.
Lysander podszedł do niego i bezceremonialnie go przytulił, jakby lata rozłąki nie miały znaczenia. Kastiel na moment zesztywniał, nieprzyzwyczajony do takiej wylewności, ale po chwili odwzajemnił uścisk.
- Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że przyjechałem trochę wcześniej - powiedział Kastiel, nieco niepewnie. Coś w środku podpowiadało mu, że musiał być tu pierwszy, zanim pojawią się inni.
Lysander tylko machnął ręką, uśmiechając się pod nosem.
- Spokojnie, nie przeszkadza mi to - odpowiedział z lekkim rozbawieniem. - Poza tym nie jesteś pierwszym, który wpadł na pomysł, żeby przyjechać prędzej.
- Naprawdę? - spytał Kastiel, starając się ukryć swoje zaskoczenie, choć rozczarował się, że jego plan nie wypalił.
- Tak i tym lepiej! Będzie więcej rąk do pracy.
Lysander posłał mu tajemniczy uśmiech i otworzył drzwi, wpuszczając Kastiela do środka. Wnętrze domu idealnie oddawało styl jego gospodarza - ciepłe, przytulne, z rustykalnymi akcentami, ale jednocześnie eleganckie. Drewniane belki, ciepłe barwy ścian i duże okna, przez które wpadało mnóstwo naturalnego światła, tworzyły atmosferę spokoju i harmonii.
- Sporo się tu zmieniło - stwierdził Kastiel, rozglądając się po salonie. - Ale zachowało swój urok.
Lysander z dumą przytaknął, jego spojrzenie przesunęło się po znajomych ścianach.
- Olivia miała w tym największy udział - powiedział z ciepłym uśmiechem. - To ona wpadła na większość pomysłów. Ja tylko wcieliłem je w życie.
Gdy Lysander wspominał o żonie, w jego oczach pojawił się niemal marzycielski blask. Kastiel, mimowolnie, poczuł ukłucie zazdrości, które ciężko było stłumić. Ta stabilność i pewność Lysandra - jego związek, szczęście rodzinne, stanowiły kontrast dla chaosu, który Kastiel czuł wewnątrz siebie i w swoim życiu.
- Chodźmy do kuchni. Może załapiesz się na ciepłą kawę i ciasto - zaproponował Lysander, prowadząc Kastiela w stronę kolejnego pomieszczenia.
Kastiel wyczuł, że coś jest na rzeczy. Że przyjaciel ukrywa coś przed nim. I gdy zbliżyli się do drzwi, prowadzących do kuchni zrozumiał dlaczego. Usłyszał szmer rozmowy dwóch damskich głosów. Jeden należał do Olivia, natomiast ten drugi ...
- Patrzcie kto nas zaszczycił swoją obecnością! - Lysander oznajmił z entuzjazmem, a kobiety synchronicznie odwróciły się w ich kierunku.
Kastiel zamarł na ułamek sekundy, kiedy jego wzrok spotkał się z brązowymi oczami Bree. Przez chwilę bał się, jak zareaguje na jego obecność, ale jej lekki, niemal nieśmiały uśmiech szybko rozwiał wszelkie wątpliwości. Poczuł nieoczekiwaną ulgę, że chciała go tutaj. A może udawała?
- Cześć wam - powiedział i kurtuazyjnie kiwnął głową w kierunku dwóch kobiet.
- Kastiel, miło cię widzieć - powiedziała Bree spokojnie. Uśmiechnęła się, choć nieco melanchonicznie.
Olivia również uśmiechnęła się, choć w jej gestach dało się wyczuć pewien chłód. Przywitała się z nim uprzejmie, lecz bez wylewności. Kastiel domyślił się od razu, skąd bierze się ta ostrożność - jego nieobecność na ślubie jej i Lysandra. Chociaż tłumaczył to sobie na tysiąc sposobów, w głębi serca wiedział, że popełnił błąd.
Lysander wskazał mu puste krzesło przy stole, na przeciwko blondynki. Wszyscy zasiedli przy dużym, drewnianym stole. Olivia nalała kawy, a Lysander przyniósł talerz pełen ciasta. Na chwilę rozmowa zamarła, wypełniona jedynie odgłosami porcelany i łyżeczek.
- No, to może wróćmy do tematu - powiedziała Olivia, przełamując ciszę i spoglądając na Bree. - Jak idą przygotowania do ślubu?
Bree wyprostowała się na krześle. Jej dłonie nerwowo przesuwały się po filiżance. W oczy od razu rzucił mu się ten koszmarny pierścionek ze szmaragdem.
- Wszystko idzie zgodnie z planem - powiedziała cicho Bree, choć jej oczy nie błyszczały, tak jak powinny.
Kastiel nie znał szczegółów, ale od razu zauważył, że coś jest nie tak w jej zachowaniu.
- A Nicholas? Zaczyna się już stresować? - dopytywała Olivia, najwidoczniej nie zauważając tego, że temat jest niewygodny dla blondynki.
- Nick jest ... bardzo zaangażowany... Nie pozwoliłby, żeby coś poszło nie po jego myśli.
Kastiel dostrzegł, że Bree unika szczegółów, a w jej głosie dało się wyczuć coś więcej niż zwykły stres związany z przygotowaniami. Nie wyglądała na szczęśliwą przyszłą pannę młodą.
- Ale dosyć o mnie - rzuciła z wymuszonym uśmiechem, starając się rozluźnić atmosferę. - Opowiadajcie, co u was.
Rozmowa zeszła na luźniejsze tematy. Mówili o drobnych naprawach w domu, zakupie nowych roślin do ogrodu, a Kastiel, choć starał się słuchać, cały czas ukradkiem obserwował Bree. I ona go też, chociaż obydwoje udawali, że tego nie widzą.
- Powinienem już zabrać się do pracy - przerwał Lysander, wstając od stołu i delikatnie muskając policzek swojej żony. - Mam sporo do zrobienia przed wieczorem.
Kastiel, chcąc uniknąć niezręczności, a także z grzeczności, od razu zaproponował:
- Mogę ci jakoś pomóc?
Tak naprawdę bardziej zależało mu na tym, by nie zostać sam na sam z Bree i Olivią.
- Właściwie - Lysander zastanowił się na chwilę - mógłbyś przejść się do lasu po trochę drewna na ognisko.
Kastiel uśmiechnął się, czując ulgę, że dostał konkretne zadanie.
- Robi się, szefie - odpowiedział z lekkim rozbawieniem, wstając od stołu.
Zanim jednak zdążył zrobić krok, Bree nagle poderwała się ze swojego miejsca, jakby podjęła decyzję w ostatniej chwili.
- Pójdę z tobą - oznajmiła, zanim jeszcze przemyślała to, co chciała zrobić. - I tak na nic się nie przydam w kuchni.
Na moment zapadła cisza, a Kastiel poczuł na sobie spojrzenia wszystkich. Zaskoczenie malowało się na twarzy Lysandra, a Olivia z ledwością ukryła swoją dezaprobatę. Bree jednak stała już gotowa, jakby ucieczka do lasu była dla niej najlepszym sposobem na oderwanie się od rozmowy o ślubie.
- Okej ... Jeśli chcesz? - zgodził się Kastiel, nadal zszokowany jej propozycją, która całkowicie wybiła go z tropu.
Lysander spojrzał na Bree, ale tylko wzruszył ramionami.
- Bawcie się dobrze - rzucił z uśmiechem, choć jego spojrzenie było czujne, jakby coś podejrzewał.
***
Szli w milczeniu, a ich kroki szeleściły po liściach i gałęziach pod stopami. Kastiel utrzymywał dystans, kilka kroków za Bree, starając się sprawiać wrażenie, że jest zajęty szukaniem suchych gałęzi. W rzeczywistości jednak jego myśli błądziły, a atmosfera między nimi stawała się coraz dziwniejsza. Nagle blondynka przerwała ciszę.
- Boisz się mnie? - zapytała Bree cicho, nie odwracając się. Jej głos brzmiał niemal obojętnie, jakby nie do końca oczekiwała odpowiedzi.
Kastiel, zaskoczony jej bezpośredniością, na chwilę przystanął. Nie spodziewał się tego pytania. Przełknął ślinę, szukając odpowiedzi, która nie zdradzi jego niepewności. Zamiast tego, postanowił obrócić to w żart.
- Czy wyglądam na kogoś, kto boi się małej dziewczynki? - rzucił z lekkim uśmiechem.
Bree zatrzymała się, wciąż patrząc przed siebie. Kastiel przestraszył się, że przesadził, że jego żart był nietrafiony. Może za wcześnie, by próbować rozluźnić atmosferę w ten sposób. W ciszy, która zapadła, zdawało mu się, że czas zwolnił.
Nagle usłyszał to, czego się nie spodziewał - cichy śmiech. Na dowód tego, że naprawdę się śmieje, spostrzegł, że odrobinę trzęsą się jej ramiona. W końcu odwróciła się w jego stronę, a w jej oczach dostrzegł błysk rozbawienia.
- Teoretycznie nie - odparła, przekrzywiając głowę i patrząc na niego z lekkim uśmiechem. - Ale wiesz, że nie ugryzę... no chyba że zasłużysz.
- To dobra wiadomość - odpowiedział, próbując zachować lekki ton, choć wewnętrznie czuł ulgę. - W takim razie będę starał się ciebie nie prowokować - "a może wręcz przeciwnie".
- A więc zapraszam... - teatralnym gestem dłoni wskazała na miejsce obok siebie.
Kastiel uśmiechnął się z nutką ironii, a może i ulgi, gdy zobaczył jej gest. Zbliżył się do niej, stając tuż obok. Mimo tego lekkiego tonu, którym oboje operowali, między nimi czuć było dziwne napięcie - jakby ten żartobliwy dystans służył maskowaniu czegoś głębszego.
- No to, od czego zaczynamy? - zapytał, rozglądając się po lesie. Chociaż skupiał się na zadaniu, czuł, że jego myśli ciągle krążą wokół Bree.
Bree wzruszyła ramionami, schylając się, by podnieść kilka suchych gałązek.
- Może od tego, co jest pod nogami? - odpowiedziała, znowu żartując, ale tym razem ton jej głosu był bardziej naturalny, swobodny. Wydawało się, że ich wcześniejsza rozmowa naprawdę przełamała lody.
- Dobry pomysł - przytaknął z uśmiechem.
- Więc, co u ciebie słychać? - zapytała, zerkając na niego z boku. Jej głos był spokojny, ale w jej oczach pojawiła się ciekawość, może nawet troska, jakby naprawdę chciała wiedzieć, co się z nim działo przez te wszystkie lata.
- Trochę się dzieje... - zaczął powoli, starając się odpowiednio dobrać słowa. - Praca, sporo podróży, ogarnianie spraw zespołu... - zatrzymał się na moment, a potem dodał z półuśmiechem: - A, i Lea planuje moje morderstwo - rzucił lekko.
Bree, słysząc to, zaśmiała się krótko, a w jej śmiechu zabrzmiała nuta prawdziwego rozbawienia. Śmiech był jednak tylko chwilą, bo zaraz potem jej twarz złagodniała, a w jej oczach pojawił się cień nostalgii.
- Tęsknię za nią - powiedziała, na moment odwracając wzrok, jakby jej myśli odpłynęły gdzieś daleko, do wspomnień z dawnych lat.
Kastiel spojrzał na nią uważnie, zauważając, jak wiele emocji kryło się w jej prostym stwierdzeniu. Uśmiechnął się lekko.
- Jeśli kiedykolwiek będziesz w Nowym Jorku, wpadnij do nas - zaproponował, w jego głosie zabrzmiała szczerość. - Lea na pewno by się ucieszyła. Ja też - dodał zanim zdążył się zastanowić, a blondynka spojrzała na niego badawczo. Spanikował. - To znaczy ... Wszyscy by się ucieszyli, gdybyś nas odwiedziła.
- Hmm ... Może - odparła raczej bez przekonania.
- Mogę nawet zaspoiolerować ci nowy album- powiedział z lekkością, unosząc brew w wyzywającym geście. Wiedział, że lubiła jego muzykę.
- Naprawdę? Zrobiłbyś to dla mnie? - zapytała, udając zaskoczenie, ale jej ton zdradzał, że była bardziej zainteresowana, niż chciała to przyznać.
- Zrobiłbym dla ciebie znacznie więcej.
Te słowa wyszły z niego bez zastanowienia. Czuł, jak na ułamek sekundy powietrze między nimi zgęstniało. Bree spojrzała mu prosto w oczy, a przez jej twarz przemknął cień emocji, których nie potrafił do końca odczytać.
- Kastiel... - zaczęła, jakby chciała coś powiedzieć, ale zmieszała się i spuściła wzrok. - Chyba powinniśmy wracać. Rozalia, Leo i Thia pewnie zaraz przyjadą.
Spojrzał na nią, próbując zrozumieć, co kryje się za jej niepewnym wyrazem twarzy. Z jej oczu zniknęła ta wcześniejsza beztroska, zastąpiona czymś bardziej złożonym, jakby walczyła z własnymi myślami. Zamiast jednak naciskać, postanowił dać jej przestrzeń.
- Tak, chyba masz rację - odpowiedział cicho, kiwając głową. Jego głos był spokojny, ale w środku czuł pewną frustrację, jakby coś, co miało się wydarzyć, zostało nagle przerwane. - Powinniśmy.
Bree odwróciła się i ruszyła powoli w stronę domu, a Kastiel podążył za nią w ciszy.
***
- CIOCIA BREE! - rozległ się wesoły wrzask małej dziewczynki.
- THIA! - a Bree odpowiedziała na to podobnym entuzjazmem.
Dziewczynka ruszyła w jej stronę, a Bree, nie zważając na nic, porzuciła trzymane gałęzie na trawę i sama pobiegła w jej kierunku.
Gdy się spotkały, Bree nachyliła się i objęła dziewczynkę mocno, unosząc ją lekko w powietrze. Thia zaśmiała się głośno, trzymając ją za szyję. Bree kręciła się wokół, co tylko wywoływało więcej śmiechu. Kiedy postawiła dziewczynkę na ziemi, obie nadal się śmiały. Thia chwyciła ją za rękę, opowiadając coś szybko i z entuzjazmem, podczas gdy kobieta słuchała z pełnym zaangażowaniem, jakby każdy słowo było dla niej najważniejsze. Była w Bree jakaś niezwykła lekkość, naturalność w kontakcie z Thią, jakby po prostu wiedziała, jak sprawić, by dziecko czuło się wyjątkowe i kochane.
"Byłaby cudowną mamą" przemknęło mu przez głowę i nieoczekiwanie uderzyło. Wyobrażał sobie, jak radziłaby sobie z własnym dzieckiem. Z ich dzieckiem. Ile miłości i troski by mu podarowała, gdyby tylko miała szansę. Ta myśl przywołała znajome ukłucie poczucia winy, które jednak nie zagnieździło się na długo, dzięki małej istocie, która była mieszanką Rozalii i Leo.
- Ciociu, kim jest ten pan? - Thia bez cienia wstydu wskazała palcem na Kastiela, patrząc na niego z zaciekawieniem.
- To Kastiel. Jest przyjacielem wujka Lysandra - wytłumaczyła.
Kastiel skinął głową i uśmiechnął się do Thii, która zmierzyła go ciekawskim spojrzeniem. Nie wyglądała na przekonaną.
- On jest dziwny - stwierdziła bezceremonialnie, marszcząc czoło. - Ma śmieszne włosy!
Bree wybuchnęła śmiechem, widząc zakłopotaną minę Kastiela.
- Może trochę - przyznała nadal chichocząc. - Ale myślę, że Kastielowi bardzo pasują. - spojrzała na niego przez ramię i puściła oczko. Mężczyźnie wystarczyło to, żeby wybaczyć mini Rozalii.
***
Impreza urodzinowa Lysandra była całkiem inna, niż te do których przywykł. Może dlatego, że nie było półnagich kobiet, które w najbardziej wyuzdany sposób walczyłyby o jego atencję. Nie było też hektolitrów alkoholu i białego proszku rozsypanego na stolikach. Ale było miło. Niemal rodzinnie. A co najważniejsze była tam ONA. Bree. Roześmiana, swobodna, wolna. Była ubrana w zwiewną różową sukienkę w delikatne kwiatowe wzory. I niech go piekło pochłonie za takie myśli, zwłaszcza że była narzeczoną kogoś innego, ale nie mógł przestać. Była oszałamiająca.
Coś jednak szczególnie przykuło jego uwagę. Z jej palca zniknął pierścionek zaręczynowy. Ten, który zawsze wydawał mu się nie na miejscu, bo kompletnie do niej nie pasował. Zastanawiał się, czy zrobiła to świadomie, a może po prostu zapomniała go założyć?
Bree, rozmawiając z Rozalią, złapała jego spojrzenie. Uśmiechnęła się do niego lekko, subtelnie, jakby wiedziała, że ją obserwuje. Może to był zwykły przypadek, może nie chciała niczego sugerować, ale jego serce zabiło mocniej.
- Pora na ognisko - oznajmił Lysander. - Załóżcie coś ciepłego i zapraszam do ogrodu.
Zebrali się wokół płomieni, a atmosfera nabrała bardziej intymnego charakteru. Blask ognia tańczył na twarzach zebranych, a ciepło ogniska skutecznie odpędzało jesienny chłód. Bree usiadła naprzeciwko Kastiela z butelką piwa w ręce. Zaczął zastanawiać się jak zareagował by na to jej narzeczony. Intuicja podpowiadała mu, że nie przypadłoby mu to do gustu. Natomiast Kastiel był oczarowany tą naturalną, niewymuszoną wersją jej. Jego dziewczynki.
- Zaczniemy opowiadać historie o duchach? - rzucił Alexy, jak zawsze żartobliwie, starając się rozruszać towarzystwo.
- O ile w ogóle jakieś znasz - odpowiedziała z przekąsem Rozalia, patrząc na Alexy'ego z figlarnym uśmiechem.
- Oczywiście, że znam! I żebyś wiedziała, to prawdziwa historia! - odpowiedział z udawaną powagą, co wzbudziło śmiech wśród zebranych. Nawet Kastiel przyznał, że zaczyna się dobrze bawić w towarzystwie dawnych znajomych.
- Chętnie ją usłyszę - dodała prowokacyjnie Priya.
Alexy wziął łyk piwa, po czym z tajemniczym uśmiechem nachylił się do ognia, jakby chciał, by płomienie podkreśliły dramatyzm jego historii.
- Dobra, skoro chcecie, to posłuchajcie tego - zaczął, a jego głos przybrał mroczny ton. - To wydarzyło się w małej wiosce, w domu na skraju lasu, wcale niedaleko stąd. Kilkanaście lat temu... Pewnego dnia zniknęła tam cała rodzina. Matka, ojciec, dwójka dzieci. Wszyscy. Dom znaleziono pusty, z zamkniętymi drzwiami i oknami, a wokół ani śladu, co mogło się z nimi stać. Sąsiedzi twierdzili, że noc przed zaginięciem słyszeli dziwne, przerażające dźwięki dobiegające ze środka. Ktoś nawet opowiadał, że widział w oknie ciemną postać w kapeluszu, ale nikt nie odważył się wtedy podejść bliżej.
Alexy przerwał na chwilę, dając sobie czas na pełne napięcia spojrzenie w stronę zebranych. Płomienie ogniska rzucały migotliwe cienie na twarze słuchaczy. Olivia wtuliła się do Lysandra, natomiast Bree przesunęła się nieco bliżej Rozalii, jakby nagle zrobiło się chłodniej. Kastiel, obserwując to, żałował, że nie siedziała obok niego.
- Przez lata dom stał opuszczony. Nawet najodważniejsi omijali go szerokim łukiem, twierdząc. Wszyscy sądzili, że to miejsce jest przeklęte, że duchy zaginionych rodziny błąkają się po jego pokojach, czekając na kogoś, kto przyjdzie i uwolni ich od mrocznej klątwy.
Bree i Rozalia wpatrywały się w niego szeroko otwartymi oczami. Cień strachu przemknął przez ich twarze.
- Ale pewnego dnia - dodał, tym razem ciszej, bardziej konspiracyjnie - do wioski przyjechała nowa rodzina. Mąż, żona i mały chłopiec. Byli zdesperowani i zdecydowali się zamieszkać właśnie w tym domu, ze względu na śmiesznie niską cenę. Mieszkańcy próbowali ich ostrzec, opowiadając o zniknięciu poprzednich lokatorów, o dźwiękach i przerażających widmach, które ponoć widywano wokół, ale ci nie chcieli słuchać. Początkowo wszystko wydawało się w porządku. Rodzina szybko się wprowadziła, a sąsiedzi z niepokojem obserwowali, czy coś się wydarzy. Nic jednak nie działo się przez pierwsze dni, potem tygodnie. Życie płynęło dalej, a plotki powoli cichły. Niektórzy nawet zaczęli wierzyć, że może to były tylko stare przesądy, bajki, którymi straszy się dzieci.
- A potem...? - głos Priyi drżał z ciekawości i niepokoju.
- Potem... zaczęły się dziać rzeczy, których nie da się wyjaśnić. Pewnej nocy chłopiec powiedział, że widział w swoim pokoju kogoś stojącego w kącie. Opowiadał o cieniu, który poruszał się po ścianach, ale kiedy rodzice przychodzili, nikogo tam nie było. Potem zaczął słyszeć szepty, ciche głosy, jakby coś z niego kpiło, wołając go po imieniu. Rodzice początkowo myśleli, że to jego wyobraźnia, że dziecięce koszmary po prostu wynikają z przeprowadzki do nowego miejsca, ale potem sami zaczęli słyszeć dziwne dźwięki. Odgłosy kroków, gdy byli sami w domu. Zamykające się drzwi, okna otwierające się w nocy bez wyraźnej przyczyny.
- Co się z nimi stało? - zapytał ktoś drżącym głosem.
- Pewnej nocy, podobnie jak tamta rodzina... zniknęli. Dom znów pozostał pusty, a we wsi nastała jeszcze głębsza cisza niż wcześniej. Nikt nie odważył się więcej zbliżyć do tej posiadłości. Bo kto by chciał skończyć tak samo? Do dzisiaj dom stoi pusty. Można go znaleźć. Nikt już tam nie mieszka, bo każdy, kto spróbuje... znika. Więc jeśli kiedykolwiek natkniecie się na opuszczony dom blisko lasu...
- Dość! - przerwała Rozalia, podnosząc ręce w górę. - Już mnie przerażasz!
Bree przytaknęła, śmiejąc się nerwowo, ale jej twarz zdradzała autentyczny lęk.
- Ej, no! Chciałem usłyszeć zakończenie! - zaprotestował Armin, jednak inni byli zdecydowanie mniej chętni na kontynuowanie strasznych historii.
Lysander, jak zawsze spokojny, uśmiechnął się do towarzystwa.
- Może to dobry moment, żeby zmienić atmosferę - zaproponował. - Kastiel, co powiesz na to, żeby zagrać coś dla nas na gitarze? Jeszcze trochę opowieści Alexa, a dziewczyny uciekną do domu.
Lysander wskazał na swoją gitarę, która stała oparta o drzewo
Kastiel zawahał się. Choć był znanym wokalistą, śpiewanie przy grupie przyjaciół było czymś zupełnie innym.
- Sam nie wiem ... Zwykle nie robię tego poza sceną.
- Nie daj się prosić, Kas! - Alexy, w swoim stylu, nie dawał za wygraną.
- Tak, Veilmont! Nie stać mnie na twoje koncerty! Zagraj coś teraz! - a jego bliźniak mu w tym pomagał.
- Dobra, niech wam będzie - Kastiel westchnął, ale w końcu sięgnął po gitarę.
Delikatnie przetarł struny palcami, sprawdzając dźwięk, a potem zaczął grać spokojną melodię. Wybrał piosenkę, którą napisał lata temu. Melodię, która miała na zawsze należeć do Bree. Każdy akord, każda nuta przywoływały wspomnienia. Choć śpiewał, nie odważył się na początku spojrzeć w jej stronę. Bał się, co mógłby zobaczyć w jej oczach, ale z każdą nutą wiedział, że to nieuniknione. W końcu, w trakcie refrenu, uniósł wzrok. Nie uśmiechała się, ale też nie była smutna. Tylko wsłuchiwała się w słowa i rozpoznawała każdy wers, każde uczucie, które zawarł w tej piosence.
Kiedy skończył, wokół panowała cisza. Alexy pierwszy zaczął klaskać, inni dołączyli, a Kastiel skinieniem głowy przyjął owację. Bree delikatnie uśmiechnęła się do niego, ale w jej oczach było coś więcej. Coś, czego nie chciał teraz interpretować. Więc tylko odwzajemnił jej uśmiech.
***
Kastiel nie mógł zasnąć. Może to przez nieustanne cykanie cykad, może przez chrapanie Armina, które niosło się przez cienkie ściany. A może to wina dźwięków, jakie wydawał stary, skrzypiący, drewniany dom, przypominając mu o głupiej historyjce, którą opowiedział Alexy przy ognisku. Niezależnie od powodu, kiedy po godzinie przewracania się z boku na bok nadal nie zmrużył oka, westchnął z frustracją. W końcu nie wytrzymał - zaklął cicho, wstał z łóżka, narzucił na siebie bluzę i wsunął na stopy buty. Chwycił paczkę papierosów leżącą na stoliku i wsunął ją do kieszeni, po czym wymknął się na zewnątrz.
Zszedł na niewielką werandę za domem, wyciągnął papierosa i zapalił, zaciągając się głęboko. Czuł, jak nikotyna koi jego skołatane nerwy. Oparł się o barierkę, próbując uspokoić myśli, gdy nagle zauważył coś - a raczej kogoś - przechadzającego się po altance w ogrodzie, nieopodal.
I gdy już prawie uwierzył w duchy, spostrzegł długie blond włosy opadające na ramiona i szczupłą sylwetkę opatuloną swetrem. Bree.
Stała z ramionami skrzyżowanymi na piersi, jakby chroniła się przed chłodem, patrząc gdzieś w dal. Kastiel od razu poczuł, że to nie może być przypadek. Może wszechświat podsuwał mu ten moment.
Zaciągnął się papierosem raz jeszcze, nie spuszczając jej z oczu. Przez chwilę się wahał, ale w końcu zdecydował się podejść. Kroki na wilgotnej trawie były ciche, ale Bree usłyszała je i obróciła się w jego stronę. Na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie, które szybko przerodziło się w łagodny uśmiech.
- Też nie możesz zasnąć? - spytał, wydmuchując dym z ust.
- Nie mogłam - odpowiedziała cicho, podchodząc bliżej. - Ta historia Alexego trochę mnie przerosła - przyznała z delikatnym uśmiechem.
Kastiel uniósł brew, rozbawiony, choć starał się to ukryć.
- Zawsze byłaś łatwa do wystraszenia - powiedział, a jego głos zabrzmiał lekko, z charakterystyczną dla niego nutą sarkazmu.
Bree zmrużyła oczy, próbując udawać oburzenie, choć kąciki jej ust wyraźnie drgnęły w uśmiechu.
- Widziałam twoją minę, panie Nieustraszony! - odparła, a w jej głosie zabrzmiał figlarny ton. - Też się bałeś.
Zbył tą uwagę jedynie wywróceniem oczu i chamskim uśmieszkiem.
- Znowu palisz? - spytała, wskazując na papierosa, którego trzymał między palcami. W jej głosie pojawiła się nuta troski.
- Czasem - odpowiedział niedbale, choć w rzeczywistości palił znacznie częściej, zwłaszcza gdy dzień był wyjątkowo ciężki. Ale nie zamierzał się do tego przyznać.
Bree westchnęła, spoglądając na niego z mieszaniną troski i irytacji.
- Nie powinieneś - powiedziała, jej głos był delikatny, ale stanowczy. - To okropny nawyk, Kastiel. Poza tym chyba nie planujesz wylądować pod respiratorem w wieku 45 lat?
Uśmiechnął się kpiąco, wzruszając ramionami, jakby próbował zbagatelizować sprawę.
- Na coś trzeba umrzeć - odparł, próbując obrócić to w żart, choć Bree mogła wyczuć, że za jego słowami kryje się coś głębszego. Może nie do końca wierzył w te swoje prowokacyjne odpowiedzi, ale używał ich jako tarczy.
- To nie jest śmieszne, Kastiel - odparła cicho, przyglądając mu się uważnie.
Na chwilę zapadła cisza, podczas której Kastiel spojrzał w stronę ciemnego ogrodu, zaciągając się po raz ostatni papierosem. Potem bez słowa zgasił go o barierkę i wyrzucił niedopałek na trawnik.
- Skoro obydwoje nie możemy spać ... Co powiesz na małą wycieczkę? - zapytał nagle, zmieniając temat, jakby chciał uniknąć dalszych rozmów o swoich destrukcyjnych nawykach.
Kastiel spojrzał na Bree, a w jego oczach pojawiła się iskierka tego samego buntu, który pamiętała z dawnych lat. Gdy rzucił tą propozycję, nie musiała długo się zastanawiać. Znała ten ton - to był Kastiel, który chciał uciec, choćby na chwilę, od wszystkiego. I może ona też właśnie tego potrzebowała.
- Pewnie - odpowiedziała, odwzajemniając jego spojrzenie, w którym błyszczała nuta dawnej beztroski.
***
Kilka minut później siedzieli już w jego czerwonym cabriolecie, które było odrobinę zadziornie, trochę ekstrawaganckie, trochę za głośne, ale idealnie pasujące do Kastiela. Silnik zaryczał, gdy ruszyli z podjazdu, a wiatr natychmiast wpadł do środka, rozwiewając jej włosy.
Kastiel, z rękami na kierownicy, rzucił jej krótki, rozbawiony uśmiech.
- Wybierz muzykę - rzucił nonszalancko, jak za starych dobrych czasów. Zawsze jej na to pozwalał.
Bree z ochotą sięgnęła po telefon, a kiedy w końcu wybrała piosenkę, która rozbrzmiała z głośników, Kastiel szybko tego pożałował.
- Serio? Taylor Swift? - zapytał z niedowierzaniem.
Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się złośliwie, gdy zaczęła śpiewać.
- I knew you were trouble when you walked in... - wyśpiewała, wyraźnie kierując słowa w jego stronę, z figlarnym uśmieszkiem na ustach.
Kastiel wywrócił oczami, z nieco zrezygnowaną miną, ale było widać, że bawi go cała sytuacja. Rzucił jej krótkie spojrzenie, jakby próbował się obronić, ale Bree nie dała mu na to szansy. Z każdą kolejną linijką śpiewała coraz głośniej, wyraźnie podkreślając te fragmenty, które pasowały do ich historii.
- Trouble, trouble, trouble! - Bree przeciągnęła, patrząc na niego wymownie, jakby chciała powiedzieć „to o tobie".
Kastiel zatrząsnął głową, w końcu nie wytrzymując i śmiejąc się krótko.
- Zaraz cię wyrzucę z samochodu - mruknął, ale ton jego głosu zdradzał, że nie zrobiłby tego za nic w świecie.
Bree jedynie zaśmiała się w odpowiedzi, wyraźnie zadowolona ze swojego wyboru. Gdy piosenka zaczęła nabierać tempa, Bree uniosła się z siedzenia i wychyliła się przez otwarty dach cabrio. Jej ramiona rozpostarły się na boki, a głowa odchyliła do tyłu, jakby chciała wchłonąć całe to uczucie wolności i beztroski.
Kastiel, z rękami pewnie trzymającymi kierownicę, spojrzał na nią kątem oka, z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Uważaj, żebyś nie wypadła - rzucił, pół żartem, pół serio, ale w jego głosie nie było zmartwienia, bardziej subtelna nuta troski.
Gdy piosenka dobiegła końca, Bree usiadła z powrotem na siedzeniu, z policzkami zarumienionymi od wiatru i emocji.
- To było niesamowite! - zawołała.
Kastiel pokręcił głową, jakby nie wierzył, że właśnie to zrobiła, ale na jego twarzy gościł uśmiech.
- Yhm. Dobrze, że nie skończyło się dekapitulacją twojej głowy przez przypadkową, zwisająca gałąź - skomentował, nie mogąc oprzeć się drobnej docince.
Bree zignorowała jego komentarz, wciąż rozpromieniona, wpatrzona w drogę przed nimi, która zdawała się prowadzić gdzieś w nieznane.
- Dawno nie czułam się tak... tak... - zaczęła, szukając odpowiednich słów, by wyrazić to, co czuła w tej chwili.
- Wolna? - dokończył Kastiel, jakby dokładnie wiedział, co miała na myśli.
Bree spojrzała na niego zaskoczona, ale po chwili przytaknęła, jej uśmiech stał się nieco łagodniejszy, bardziej refleksyjny.
- Tak... wolna - odpowiedziała cicho, jakby to słowo miało teraz większe znaczenie, niż kiedykolwiek wcześniej.
Dotarli nad jakieś jezioro. Kastiel zaparkował samochód tuż przy brzegu, a chwilę później już siedzieli razem na pomoście, patrząc na spokojną taflę wody. Ich stopy bezwiednie zwisały nad wodą.
Kastiel poczuł, jak rośnie w nim pragnienie, by przerwać tę ciszę, choć sam nie był pewien, czy to dobry pomysł. Zanim jednak zdążył się powstrzymać, słowa same wypłynęły z jego ust.
- Bree - zaczął cicho, niemal niepewnie. - Czy powinniśmy... czy chciałabyś... pogadać?
- O czym? - zapytała, tonem, który sugerował, że już wiedziała, dokąd zmierza ta rozmowa.
Kastiel poczuł ucisk w gardle, próbując zebrać myśli. Z jednej strony wiedział, że mówienie o przeszłości może być ryzykowne, ale z drugiej strony czuł, że coś między nimi wciąż pozostało niewyjaśnione.
- Nie wiem... o nas. O wszystkim, co się wydarzyło wtedy, pięć lat temu, i o tym, co przyszło później. Nigdy nie mieliśmy okazji tego naprawdę omówić.
- Ja ... Zastanawiam się nad tym, odkąd zobaczyłam cię na zjeździe absolwentów - przyznała. - Ale ... Oboje sobie z tym poradziliśmy, prawda? Chyba nie ma sensu tego rozdrapywać.
Kastiel z trudem przełknął jej słowa, czując dziwny ciężar w klatce piersiowej. Wiedział, że oboje na swój sposób próbowali iść dalej, ale czy naprawdę udało im się z tym pogodzić? W jej głosie było coś, co świadczyło o tym, że to nie do końca prawda. Ale Kastiel nie miał zamiaru naciskać.
- W porządku - odparł po chwili, starając się, by jego głos był spokojny, choć wewnętrznie poczuł zawód, może nawet ukłucie bólu. - Nie będę cię zmuszał.
- Dziękuję ... - powiedziała cicho, jej głos na moment zadrżał, ale szybko odzyskała panowanie nad sobą. - A skoro mówimy o przeszłości ... Ostatnio znalazłam pewne pudełko. Były w nim nasze zdjęcie, listy i ... teksty twoich piosenek ... Pomyślałam, że może chciałbyś je odzyskać?
Jej słowa brzmiały cicho, niemal nieśmiało, jakby wahała się, czy powinna o tym wspominać. Kastiel przez chwilę milczał, zaskoczony, że zachowała te pamiątki. Uśmiechnął się delikatnie, czując coś na kształt ulgi, że nie wyrzuciła tych wspomnień w kąt.
- Nie, nie potrzebuję ich. Znam te teksty na pamięć - odpowiedział z lekkim uśmiechem. - Niech będą pamiątką po twoim najprzystojniejszym chłopaku.
Bree uśmiechnęła się półgębkiem i nie zaprzeczyła, co dla Kastiela było kolejną małą wygraną, ale zaraz jej twarz rozjaśniła się figlarnym błyskiem.
- Są tam też różowe, futrzane kajdanki, które dałeś mi na Walentynki... Jesteś pewny, że nie chciałbyś ich odzyskać? - zapytała Bree, a w jej oczach błysnęła prowokacja.
Kastiel spojrzał na nią, jego uśmiech rozszerzył się w szeroki, psotny grymas. Zaśmiał się cicho, z lekka rozbawiony jej pytaniem, ale odpowiedział szybko, nie tracąc swojej pewności siebie.
- Nie. Zostaw je sobie. Za każdym razem, gdy ich użyjesz będziesz musiała pomyśleć o mnie.
Bree spojrzała na niego z niedowierzaniem, jej oczy szeroko otworzyły się w szoku. Ale tylko na chwilę, bo zaraz potem przygryzła wargę, próbując stłumić śmiech.
- Świnia - skitowała go krótko i trafnie.
Kastiel wzruszył ramionami, jakby jego prowokacyjna uwaga była najzupełniej normalną odpowiedzią. Bree pokręciła głową, wciąż się uśmiechając. Choć wiedziała, że rozmowy z nim zawsze były pełne przekomarzań, teraz, po latach, miały w sobie coś nostalgicznego. Mimo upływu czasu wciąż znajdowali wspólny język, choć wszystko inne w ich życiu się zmieniło.
Nagle wpadł na pomysł. Wyjątkowo głupi i trochę nieodpowiedzialny, ale nie mógł się oprzeć pokusie.
- Pamiętasz, jak kiedyś jeździliśmy nad morze? - zaczął, a jego głos nabrał nostalgicznego tonu. - Mogliśmy spędzać całe godziny na plaży albo w wodzie, zapominając o świecie. Nic nas wtedy nie obchodziło.
Bree uniosła brwi, zastanawiając się, dokąd zmierza ta rozmowa.
- Oczywiście, że pamiętam. Kto mógłby zapomnieć smaku gotowanej kukurydzy oblepionej piaskiem? Albo jak Demon wykopał ogromną dziurę, do której potem wpadła ta biedna staruszka.
Kastiel uśmiechnął się szerzej, widząc, że wspomnienia ożyły również w jej oczach.
- Właśnie o to mi chodzi - powiedział z psotnym błyskiem w oku. - Może powtórzymy to teraz? Tutaj?
Bree zmrużyła oczy, próbując odczytać jego zamiary.
- Chcesz powiedzieć, że powinniśmy wskoczyć do jeziora? Teraz? W środku nocy?
Kastiel skinął głową, jakby proponował coś całkiem zwyczajnego.
- Czemu nie? - odpowiedział, zdejmując buty, jakby decyzja była już podjęta. - Mam ochotę, żeby zrobić coś głupiego. Tak jak kiedyś - dodał, zerkając na nią z uśmiechem.
Bree zaśmiała się cicho, zaskoczona jego szaloną propozycją, ale nie mogła ukryć, że zawsze miał talent do namawiania jej na coś, czego normalnie by nie zrobiła.
- Nie jestem pewna, czy to najlepszy pomysł... - zaczęła, ale sama nie brzmiała przekonująco. Czuła, jak dawne uczucia beztroski zaczynają się w niej budzić.
Kastiel, widząc jej wahanie, ściągnął koszulkę, rzucając ją niedbale na bok, a zaraz potem jego spodnie wylądowały obok.
- Sama kiedyś powiedziałaś, że najlepsze wspomnienia to te, które tworzymy spontanicznie - przypomniał, patrząc na nią z tym samym zuchwałym uśmiechem, który zawsze wprawiał ją w zakłopotanie.
Bree spojrzała na niego, a jej serce przyspieszyło. Chłodny wiatr owiał ją, wzmacniając dreszcz emocji, a widok Kastiela, stojącego przed nią niemal nagiego, nie pozostawiał jej obojętną.
- No dobra! - zawołała, wstała i szybko rozebrała się do bielizny. Kastiel odwrócił wzrok, próbując nie dać po sobie poznać, że zerka na nią ukradkiem. - Ale jeśli dostanę hipotermii, obiecaj mi, że mnie stąd wyciągniesz!
- Deal! - odparł z szerokim uśmiechem. Zanim Bree zdążyła zastanowić się nad tym, co właściwie robi, Kastiel już skoczył do wody, a głośny plusk rozprysnął wodę wokół.
Kastiel wynurzył się na powierzchnię, śmiejąc się triumfalnie.
Bree wzięła głęboki oddech i nie dając sobie czasu na zwątpienie, wskoczyła za nim. Lodowata woda na chwilę odebrała jej oddech, ale natychmiast poczuła przypływ adrenaliny, która rozgrzała jej ciało. Wynurzyła się obok Kastiela, śmiejąc się w głos, zaskoczona, jak dobrze to zniosła.
- Nie wierzę, że to zrobiliśmy!
Kastiel, dryfując obok niej, wyglądał na zadowolonego z efektu swojego planu.
- A mówiłaś, że to zły pomysł - droczył się, zanurzając się nieco głębiej w wodzie, po czym znów się wynurzył, strzepując z włosów krople wody. - Zawsze kończysz po mojej stronie, dziewczynko.
Kobieta przewróciła oczami, nadal czując na sobie wpływ tej spontanicznej decyzji.
- Tak, tak... nie myśl sobie, że to zawsze będzie tak działać - odparła, choć ton jej głosu zdradzał, że wcale nie była tego taka pewna.
Przez chwilę oboje pływali w ciszy, ciesząc się spokojem otoczenia. Jezioro było tak ciche, że słychać było tylko szum wody poruszanej przez ich ruchy. Księżyc odbijał się w gładkiej tafli, tworząc delikatne fale świetlne wokół nich.
- Wiesz, co mi przyszło do głowy? - odezwał się nagle Kastiel, unosząc się na plecach, z rękoma za głową, jakby odpoczywał na niewidzialnym łóżku. - Ciekawe, czy ten nawiedzony dom z opowieści Alexy jest gdzieś w tej okolicy?
Bree skrzywiła się i fuknęła na niego z udawanym gniewem.
- Kastiel, nie zaczynaj! - upomniała go, ale w jej głosie pobrzmiewała nuta niepokoju. - Wiesz, że takie historie mnie przerażają.
- Tylko zastanawiam się ... Myślisz, że duchy też chodzą popływać dla zabicia czasu?
Bree otworzyła usta, by go skarcić, gdy nagle coś dotknęło jej nogi pod wodą. Serce podskoczyło jej do gardła, a panika błyskawicznie wypełniła jej umysł.
- Kastiel! Coś mnie dotknęło! - krzyknęła, zaczynając panikować. Jej głos podniósł się o kilka tonów, a oddech stał się płytki i chaotyczny.
Zanim Kastiel zdążył się odezwać, Bree gwałtownie machnęła rękami, próbując się unieść na wodzie, ale tylko bardziej się przestraszyła. Z bijącym sercem, w przypływie paniki, wskoczyła na Kastiela, owijając nogi wokół jego bioder i trzymając się go kurczowo.
- Zabierz mnie stąd! - krzyknęła, zaciskając ramiona wokół jego szyi. - Coś dotknęło mojej nogi!
Kastiel, ledwo utrzymując równowagę pod naporem jej ciała, wybuchnął śmiechem, choć próbował go stłumić, widząc jej przerażenie. Był na tyle wysoki, że sięgnął mulastego dna i stanął stabilnie, trzymając kobietę.
- Bree, to była tylko ryba - powiedział, próbując brzmieć poważnie, ale jego głos drżał od rozbawienia.
- Nie chcę wiedzieć, co to było! Po prostu mnie stąd zabierz.
Bree przycisnęła się jeszcze mocniej do niego, nadal rozdygotana, a jej oddech wciąż był nierówny.
- No dobrze, dobrze - powiedział łagodnie, starając się ją uspokoić. - Zabiorę cię stąd, rybko.
Kastiel owinął dłonie wokół jej ud i chyba dopiero zdał sobie sprawę z dwuznaczności tej sytuacji. Jej piersi, otulone tylko cienkim koronkowym materiałem, przyciskały się do jego torsu. Ich krocza stykały się przy każdym ruchu i wystarczyła sekunda, żeby własne ciało go zdradziło.
Powinien się tego wstydzić. Powinien przestać skupiać się na tym, jaka jej skóra jest jedwabista i miękka. Jak jej oddech przyjemnie łaskocze go w szyję. Ale nie zrobił tego.
Gdy woda zaczęła sięgać im ledwie do bioder, Bree spojrzała mu w oczy, jej twarz tak blisko jego, że Kastiel czuł ciepło jej skóry. Ich oddechy splatały się, a cisza, która zapadła między nimi, wydawała się bardziej wymowna niż jakiekolwiek słowa.
- Kas... - wyszeptała, ale jej głos zamarł, jakby sama nie była pewna, co chciała powiedzieć. W jej spojrzeniu pojawił się błysk czegoś nieuchwytnego - wahania, tęsknoty, może nawet czegoś więcej. Kastiel czuł, jak między nimi iskrzy, jakby czas przestał istnieć, a jedyne, co miało teraz znaczenie, to ta chwila.
Powoli pochylił się w jej stronę, ledwo zauważalnie, jakby czekał na jakiś znak od niej. Bree nie odsunęła się, wręcz przeciwnie - jej spojrzenie utkwiło w jego ustach, a on poczuł, jak serce bije mu szybciej. Delikatnie ruszyła biodrami, ocierając się o niego i wydała cichy, słodki jęk. Ich twarze były teraz tak blisko, że wystarczyłoby lekko pochylić głowę, żeby ich wargi się zetknęły.
Jednak nagle Bree zesztywniała. Kastiel zauważył to natychmiast, a jej dłonie, które wcześniej pewnie trzymały się jego szyi, powoli się rozluźniły. Odsunęła głowę od niego, jakby nagle przypomniała sobie coś ważnego.
- Nie mogę ... - szepnęła, a w jej głosie pojawił się cień paniki. Odwróciła wzrok, nie mogąc znieść jego intensywnego spojrzenia. -... ja... jestem zaręczona.
Wysunęła się z jego objęć i nie czekając na jego odpowiedź ruszyła w stronę pomostu, na którym zostały ich ubrania.
- Cholera, co ja robię ... - szeptała do siebie, jej słowa pełne rozpaczy.
- Bree! Poczekaj! - krzyknął, idąc za nią. - On ... nie musi się o tym dowiedzieć. - rzucił z desperacją.
Zatrzymała się i odwróciła się gwałtownie.
- Sugerujesz, że powinniśmy się ze sobą przespać i potem udawać, że nic się nie stało? - jej głos drżał, mieszając złość z bezradnością.
Kastiel uniósł brwi, jego wyraz twarzy był trudny do odczytania, ale w jego duszy wciąż iskrzyło coś, czego nie potrafił stłumić.
- Jeśli tego chcesz... - wymamrotał cicho, niemal jakby mówił do siebie. - Wiem, że mnie chcesz. I wiem, że ja chcę ciebie.
Słowa te zawisły w powietrzu, wypełniając przestrzeń między nimi ciężarem, który trudno było zignorować. Bree przygryzła wargę, walcząc z własnymi myślami. Każda część jej ciała chciała mu ulec, ale w głowie kłębiły się obrazy tego, jak Nick dowie się, co zrobiła i przeraziło ją to.
- A potem co? - wyrzuciła z siebie gwałtownie, jakby chciała go zranić słowami, ale bardziej raniła samą siebie. - Mam wrócić do Nicka, spojrzeć mu w oczy i udawać, że nie jestem okropną osobą, która go zdradziła? Nie jestem taka, Kas.
Na chwilę zapadła między nimi ciężka cisza. Kastiel stał przed nią, wpatrując się w nią, jakby ważył każde słowo, zanim zdecyduje się odpowiedzieć. W końcu, jego wyraz twarzy zmienił się, jakby podjął decyzję, której nie mógł już cofnąć.
- Nie musisz do niego wracać - powiedział z całą prostotą, ale i szczerością, która zdawała się przewiercać Bree na wskroś.
- Nie... - Bree zacisnęła pięści, jej głos stał się bardziej desperacki.
Kastiel nie zamierzał się cofnąć. Zrobił krok w jej stronę, a jego ton stał się bardziej stanowczy, jakby próbował ją przekonać do czegoś, czego nie chciała dopuścić do świadomości.
- Bree, przestań się oszukiwać - powiedział cicho, ale jego słowa niosły ze sobą ciężar prawdy. - Nie kochasz go. Nie jesteś z nim szczęśliwa. Oboje to wiemy.
Jej oddech przyspieszył, a w sercu poczuła mieszankę gniewu i strachu. Kastiel zawsze potrafił czytać w niej jak w otwartej księdze, a teraz te słowa, choć brutalne, odbijały się echem w jej myślach.
- To nie jest takie proste - szepnęła, jakby próbowała przekonać samą siebie, że może wszystko jeszcze wróci na właściwe tory. - Nie mogę po prostu tego wszystkiego zostawić.
- Dlaczego nie? - jego pytanie brzmiało niemal jak wyzwanie. - Trzymasz się czegoś, co cię nie uszczęśliwia. Żyjesz w kłamstwie, Bree.
- Nick jest dobrym człowiekiem. Za cztery tygodnie mamy się pobrać. Mamy plany na przyszłość. - usilnie szukała jakiegoś punktu zaczepienia. - Nie zrobię mu takiego świństwa. Nie mogę...
Kastiel przerwał jej, jego ton był spokojny, ale w jego oczach płonęła złość, którą ledwo potrafił opanować.
- Widziałem, jak on cię traktuje - powiedział cicho, ale z naciskiem. - Jak trofeum, jak ozdobę, którą można pochwalić się przed innymi, a potem odstawić na półkę i zbierała kurz. Jakbyś była czymś, a nie kimś. A ty na to pozwalasz. Udajesz, że to cię nie boli. Ale ja wiem, że to nie jest życie, którego chcesz.
Bree odwróciła wzrok, czując, jak słowa Kastiela przenikają głęboko do jej serca. Wiedziała, że ma rację, ale przyznanie się do tego oznaczałoby zaakceptowanie, że całe jej życie z Nickiem było błędem. Nie była gotowa na to, nie teraz.
- Nie znasz mnie, Kastiel. Nie wiesz kim teraz jestem. Pamiętasz Briannę, którą bawiłeś się podczas studiów. Której pozwoliłeś uwierzyć, że jest przez ciebie kochana i której pozbyłeś się jak śmiecia.
Kastiel spojrzał na nią z mieszaniną bólu i wyrzutów sumienia.
- Bree... - zaczął, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
- Nie, posłuchaj mnie! - jej głos się załamał, a łzy, które tak długo trzymała na uwięzi, zaczęły w końcu spływać po jej policzkach. - Tamta Brianna była naiwna. Uwierzyła, że może być częścią twojego świata, że może znajdziesz dla niej miejsce w swoim szalonym życiu. A kiedy to się nie udało, nauczyła się żyć dalej.
- To nie było tak... - próbował wtrącić Kastiel, ale Bree kontynuowała, jakby nie słyszała jego słów.
- Dziś jestem kimś innym - kontynuowała, a w jej głosie, mimo łez, zabrzmiała determinacja. - Zbudowałam życie z Nicholasem. Może nie jest pełne namiętności, jak kiedyś to sobie wyobrażałam, może nie mamy tej iskry, ale jest stabilne. Bezpieczne. I nie mogę tego wszystkiego porzucić dla czegoś, co... - urwała na chwilę, z trudem dobierając słowa. - Dla czegoś, co dawno umarło.
Kastiel wpatrywał się w nią, jego oczy pełne czegoś, czego Bree nie chciała zobaczyć. Nie dawał za wygraną.
- Jesteś tego pewna? - rzucił, jego głos zniżył się, stając się prawie szeptem, który jednak przebił się przez ciszę między nimi. - Kiedy na mnie patrzysz, naprawdę nie czujesz nic? Gdy cię dotykam, jest ci to obojętne? - zrobił krok w jej stronę, a jego głos, choć miękki, krył w sobie wyzwanie. - Założę się, że kiedy Nicholas cię pieprzy, myślisz o mnie.
Wiedział, że przekroczył granicę. Poczuł to natychmiast, gdy jej dłoń z impetem uderzyła w jego policzek, zostawiając za sobą gorący ślad.
- Jak śmiesz?! - syknęła, jej głos przepełniony wściekłością i... bólem. - To ty mnie zostawiłeś! Ty pierwszy kazałeś mi zniknąć z twojego życia! Dlaczego chcesz zrujnować, to co udało mi się zbudować z Nickiem?!
Kastiel, choć zaskoczony siłą jej reakcji, nie cofnął się. Jego policzek pulsował od uderzenia, ale spojrzenie nie odrywało się od Bree, pełne determinacji.
- Chcesz więc resztę życia spędzić w nieszczęśliwym małżeństwie? – zapytał, jego głos był cichy, ale słowa ostre. – Idealni mąż i żona na zdjęciach, a w domu... piekło? – podjął, wpatrując się w nią intensywnie. - Boisz się go, Bree. Widziałem to. Nigdy nie bałaś się powiedzieć mi, co myślisz. Nigdy nie wahałaś się, żeby wykrzyczeć mi prosto w twarz swoje uczucia. Robisz to teraz, bo wiesz, że nigdy cię nie skrzywdzę - powiedział miękko, ale jego słowa były pełne stanowczości. - Czy o Nicku możesz powiedzieć to samo? Naprawdę czujesz się przy nim bezpieczna? Kochana? Doceniona?
Bree wpatrywała się w niego, zamroczona jego słowami, które z każdą chwilą docierały do niej coraz głębiej. Jej oddech stał się nierówny, a w oczach pojawiło się coś więcej niż gniew - lęk i niepewność.
- Przestań mieszać mi w głowie! - krzyknęła, jakby chciała zagłuszyć te myśli, które zaczynały zagnieżdżać się w jej świadomości. – Żałuję, że w ogóle cię spotkałam! Niszczysz mi życie! Znowu!
Mimo, że te słowa doszczętnie go zabolały, nie przestał.
- Gdybyś naprawdę tego żałowała, nie byłabyś tu teraz - powiedział spokojnie, krok po kroku skracając dzielący ich dystans. - Prawie mnie pocałowałaś. Chciałaś tego. Gdybyś naprawdę była pewna swojego życia z Nickiem, nie czułabyś się rozdarta. A jednak jesteś. Boisz się przyznać, że to, co kiedyś między nami było, nigdy nie zniknęło. To wciąż tu jest, Bree. Może nawet głębiej niż kiedykolwiek.
- Zamknij się - wycedziła przez zaciśnięte zęby, jej głos drżący od tłumionej wściekłości. - I zawieź mnie do domu. Nie chcę przebywać z tobą ani sekundy dłużej niż jest to konieczne.
Kastiel, choć na moment zaskoczony jej wybuchem, nie odpowiedział. W ciszy wsiadł do samochodu, a Bree, równie milcząca, zajęła miejsce obok niego. Silnik zagrzmiał, a oni ruszyli w drogę, otoczeni ciężkim, nienaturalnym milczeniem.
Radio, które do tej pory cicho grało w tle, niespodziewanie wybuchło dźwiękiem, jakby próbując przerwać tę nieznośną ciszę. Rozbrzmiała piosenka "Don't Dream It's Over", a ironia tego momentu uderzyła ich jak obuchem. Bree zamknęła oczy, czując, jak łzy grożą, że w każdej chwili spłyną po jej policzkach. Nie mogła jednak pozwolić sobie na słabość, nie teraz. Nie przy nim.
Kastiel, trzymając kierownicę z zaciśniętymi palcami, patrzył przed siebie, choć jego myśli były przy Bree. Widział, jak walczy ze sobą, jak jej serce i umysł prowadzą wewnętrzną bitwę. Sam także czuł się rozdartym między pragnieniem, by po prostu zatrzymać samochód, chwycić ją za rękę i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, a świadomością, że tym razem ona musiała zdecydować.
W końcu dojechali pod dom Lysandra. Kastiel zaparkował na podjeździe, a Bree, jakby czekając tylko na ten moment, błyskawicznie odpięła pas i wyskoczyła z samochodu, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Biegła w stronę domu, jakby chciała uciec nie tylko od niego, ale od wszystkiego, co się działo w jej głowie.
- Bree! - krzyknął za nią, ale ona go nie słuchała. Każdy krok, każdy szybki oddech miały pomóc jej zagłuszyć to, co właśnie czuła.
A czuła, że Kastiel miał rację. I nienawidziła go za to.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro