Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🥀

Smak krwi zmieszanej z piachem, był oględnie mówiąc dziwny . Ni to gorzkie, ni to słodkie a chropowatość tekstury wywołuje dziwny dyskomfort. Gwendolyn miała nadzieję że nigdy nie dołączy do grona osób które go poznały. Niestety ,jak mawiała jej kochana, siwa babunia życie nie zawsze tańczy jak mu zagrasz. Gwen wciągneła głęboki oddech, w coś co kied
yś było płucami i  zebrała cała siłę, która pozostała w jej ulegających powolnemu rozkładowi ramionach ,przesuw
ając gipsową płytę. Po chwili z grobu opatrzonego dumnym epitafium ,, tu spoczywa Gwendolyn Rosewell-Mindercroft ; ukochana siostra i córka", rozległ się głośny zgrzyt i wyłoniły się z niego pokryte ziemią,przegnite dłonie. Sam marmurowy pomnik został dokładnie zabezpieczony przed złodziejami zwłok lecz nikt nie pomyślał by uniemożliwić opuszczenie grobu samej denatce.W przeciwieństwie do Rumunów z czasów Vlada Palownika nikt nie otaczał nagrobków  kratami w strachu przed strigoi i  dzięki Bogu ,bo jeśli by to zrobiono dziewczyna nie miałaby możliwości wykonania roboty tych pajaców ,którzy nawet nie mogą wypełnić jej jedynego życzenia. Gwen prosiła o jedną rzecz .J e d n ą . Ale dla tych pieprzonych patałachów nawet pochowanie jej w tym samym grobie ze zmarłym niedawno w niewyjaśnionych okolicznościach mężem  Arnoldem, było niewykonalne . Teraz po dwóch miesiącach , czterech dniach i dwunastu godzinach sama o to zadba . Tak długie oczekiwanie było spowodowane tym że tylko w Halloween (za obchodzenie którego za młodu zwykle dostawała lanie szmatą i dodatkową modlitwe ale to nie jest teraz ważne ) przestrzegane opowieściami proboszcza dzieciaki nie przesiadywały na cmentarzu pijąc tanią wódke i rzucając jabłkami w groby . Gdyby, któreś z tych rozpieszczonych bachorów zobaczyło zmarłą, jak gdyby niegdy nic opuszczającą swój grób, pewnie wyrzygałoby swoje płuca i potem połknęło z powrotem. Gwen z trudem wyczołgała się z mogiły i podniosła się do pozycji stojącej . Z uwagą otrzepała z sukienki ziemię i pukle włosów, które przez zaawansowany stan rozkładu opuściły jej głowę . Powolnym krokiem wyruszyła w stronę jednej z cmentarnych alejek. Rozbrzmiewającą spokojem nocną ciszę, rozdrapywały histeryczne śmiechy i lament innych trupów . Widać nie tylko ona z okazji tego najbardziej przerażającego ( i popieprzonego) czasu w roku zdecydowała się na małe odwiedziny w świecie żywych. Drugim powodem ,dla którego wybrała tę właśnię noc na swoją eskapadę, była absurdalna cienkość granicy między światem żywych a zmarłych, którą w Samhain mógł sforsować choćby najmniej zręczny rzezimieszek.  Nie zważając na opuszczających coraz liczniej swe groby zmarłych ,kontynuawała poszukiwania .  Gdy kontynuowała swoje poszukiwania jej umysł nawiedziła zabawna anegdota . Przypomniała sobie że jednym z jej głównych przekonań z lat dziecięcych była pewność że groby to specyficzne windy dzięki którym zmarły trafiał na inny poziom a pogrzeb to uroczyste wciśnięcie guzika ,,zamknij" , i teraz tylko od zmarłego zależalo czy pojedzie w górę czy w dół. Po kilku latach intensywnego myślenia dotarło do niej że nagrobki nie lewitują więc jedyną opcją jest trafienie pod ziemię i ustawienie ogrzewania na najwyższy poziom by dopełnic obrazu palenia się w ogniach piekielnych.
Po chwili go odnalazła. Nawet samo jego imie wyryte na płycie nagrobnej ,wystarczało by tysiące małych stworków w jej sercu zaczęło wykonywać energiczny taniec. Szybkim ruchem chwyciła leżacą nieopodal zardzewialą łopatę i wbiła ją w grób. Po trzech godzinach kopania( i przysłowiowego rzucania kurwami) , Gwen dobiła się do ukochanego . Odrazu gdy zobaczyła wystającą poza trumnę stopę ,obutą w ulubione jej męża mokasyny,  wskoczyła do wykopanego dołu . Nim wzieła jego zwłoki ( właściwie szkielet ) na ramię i wyruszła w stronę własnej mogiły , wielokrotnie przestudiowała każdą kość jego ciała opuszkami palców a tam gdzie kiedyś znajdowały się usta Arnolda, złożyła soczysty pocałunek. Powoli przemierzając alejki, napawała się cieżarem jej męża i dobiegającym zewsząt , chrzęstem nocy gwałtownie zatrzymującej się na granicy z dniem . Jej uwagę zwrócił lament pokrytej trądem turbokuloidowym staruchy . Dramatycznie ciągnąc za swe siwe włosy ,waliła pięścią w zięmie i łkała co chwilę wyrzucając z siebie słowa ,, moja córunia " i ,, moja kochana" . Spoglądając na tą kobietę Gwen miała ochotę wydziubać sobie gałki oczne , sprawić im kąpiel w occie all inclusive , wylizac je i odłożyć na miejsce .Starając się nawet nie spojrzeć na staruszkę, kobieta ruszyła dalej. Powoli wyglądające za horyząt słońce, towarzyszło Gwen w drobiazgowym układaniu szkieletu jej męża i kładzeniu się obok niego. Ktokolwiek ich znajdzie, pewnie pomyśli że to sprawka jakiegoś nekrofila bądź innego przemierzającego w nocy cmentarz dziwaka. Po chwili jej powoli kładący się do wiecznego snu mózg, nawiedziła jeszcze jedna myśl.
- Cholera , tęsknie za byciem martwą - jękneła po raz kolejny wyczołgując się z mogiły .
Po chwili rozglądania się za czymś co pozwoli jej na dokonanie ostatniej rzeczy której podejmie się tej nocy ze zwierzęcym wręcz refleksem pochwyciła tuptającego przy ścieżce królika . Zwierzątko było przeurocze. Śnieżnobiałe futerko, różowiutki nosek i czarne oczka w których błyskał strach. Sama słodycz.
- Jaki śliczny króliczek - szepneła Gwendolyn, głaszcząc główke zwierzaczki - Nazwe cię Słodzinka.
Zawsze miała sładość do królików .Jeden zdecydowany ruch dziewczyny później, głowa Słodzinki toczyła się po cmentarnej alejce. Gwen zamoczyła palce w wypływającej z karku zwierzęcia posoce i podeszła do płyty nagrobnej. W akompaniamencie pierwszych promieni słońca przekreśliła krwią zwierzęcia napis na nagrobku i nabazgrała ,, Gwendolyn i Arnold Rosewell-Mindercroft ; kochające małżeństwo". Zadowolona z efektu swojej pracy kobieta, chwyciła jedno z udek Słodzinki i zaczęła je pochłaniać z wigorem. Gdy dokładnie oblizała palce( no i zajdła resztę Słodzinki), wskoczyla do mogiły. Umościła się wygodnie obok ukochanego i raz jeszcze podziękowała swojej niezłomnej woli, która zdołała na jedną noc wydrzeć ją z ramion Mrocznego Kosiarza i napełnić ją pośmiertną siła witalną.
- Nawet śmierć nas nie rozłączy - szepneła i przejechała palcem po białej kości jarzmowej Arnolda
.Ta ladacznica ,którą niby kochał, nigdy by tego nie zrobiła. Dobrze pamiętała dzień ,gdy jej mężuś cichaczem wybrał się do kaplicy by zmienić miejsce swojego pochówku i oddzielić się od niej . Tak samo dobrze pamiętała ile kości złamała Veronice Olemark gdy dowiedziała się że to obok niej chce spocząć jej ukochany. Gwen uśmiechneła się pod nosem. O godzinie szóstej trzydzieści moc miłości opuściła Gwendolyn by gnębić innych ludzi i ona sama bezpowrotnie zamknęła oczy.
Do snu tuliły ją szepty oszalałej po stracie córki kobiety. Kobiety ,na którą teraz nie mogła spojżeć, a do której kiedyś mówiła ,,mamo".
Po raz ostatni przejechała palcem po długiej skrytej pod sukienką poszarpanej ranie na boku, której zadanie było ostatnim co Arnold kiedykolwiek zrobił. Poza powieszeniem się ale to mało istotne.
Na wieki, wieków
Amen.
Chmara wron z wrzaskiem przeleciała nad plątaniną grobów.


Notka : hejj jest to pierwsze moje ,,dzieło" publikowane na watt choč jestem tu stałą bywalczynią odkąd dostałam telefon na pierwszą komunię. Nie jestem w pełni usatysfakcjonowana tym opowiadaniem ale pisanie go było miłą odskocznią od prób napisania prologu mojej książki ( dziwię się że akurat MNIE jest ciężko napisać scenę samobójstwa) i pisania pamiętnika emocji dla moje psychologa. Z góry przepraszam za interpunkcję która była sprawdzana przez jakiegoś podejżanego internetowego bota.

Ps. jeśli lubisz tematy makabry i dużo ironii zapraszam do zaobserwowaniu tego profilu bo na pewną będą się na nim pojawiač tego typu historię ( no poprostu mistrz autopromocji kurna)



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: