Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

o n e

Michael

Uchyliłem lekko powieki i od razu tego pożałowałem, kiedy smuga światła padła wprost na moje oczy. Westchnąłem ciężko przekręcając się na drugi bok. Już nie zasnę. Podniosłem się do pozycji siedzącej chowając twarz w dłoniach.

Kolejny dzień męki.

Udałem się do łazienki, wszedłem pod prysznic i odetchnąłem, kiedy ciepły strumień wody oblewał moje ciało. Poranny prysznic to moja ulubiona rzecz, zaraz po porannej kawie, która stawia mnie na nogi. Po kilku minutach dumania wyszedłem spod prysznica, po czym oplatając się wielkim ręcznikiem,  wyszedłem z łazienki. Od razu skierowałem się do kuchni i nastawiłem wodę na kawę. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał szóstą trzydzieści siedem, co oznacza, że miałem jeszcze niecałą godzinę na dojazd do pracy.

Pracowałem jako niania. I uwielbiałem to robić. W towarzystwie dzieci zapominałem o problemach, choć na chwilę. Te małe potworki umilały mi dzień.

Założyłem swoje czarne spodnie, a na górę zarzuciłem jakiś stary lekko rozciągnięty sweter. Był wygodny, a na tym tylko mi zależało. Spojrzałem w lustro i od razu się skrzywiłem. Wciąż zastanawiam sie dlaczego państwo Smith jeszcze mnie nie zwolnili. Wyglądałem jak narkoman na odwyku. Spuchnięte i podkrążone od płaczu oczy. Mimo ośmiu godzin snu czułem się niewyspany. Wciaż o Nim myślę, nie mogę zapomnieć. Nie umiem ruszyć dalej. I to mnie wyniszcza, sam do tego doprowadziłem.

Teraz cierp.

Przeczesałem palcami włosy, żeby chociaż jakkolwiek się prezentowały. Kiedy uznałem, że wyglądam w miarę dobrze ruszyłem w stronę drzwi po drodze chwytając za kluczyki od auta. Czarny suv stał na podjeździe, promienie słońca odbijały się od jego maski. Czasami czułem, że nie pasuję do takiego samochodu. Nie jestem zbyt wymagający, ale to prezent urodzinowy od ojca. Doceniam jego starania, ale cackami mojego zaufania sobie nie odbuduje. Długa historia.

Jechałem powoli między jakimiś domami, w tle leciała piosenka jednego z moich ulubionych zespołów, a mianowicie Drown - BMTH. Wsłuchiwałem się w słowa jednocześnie śpiewając pod nosem. Ta piosenka tak bardzo odzwierciedlała moje życie. I w głowie pojawił mi się znowu On. Czy dostał mój list? Nienawidzi mnie?

Jak myślisz żałosny durniu? Wpadnie ci w ramiona i powie, że nic się nie stało? Zostawiłeś go z dnia na dzień. Ty beznadziejny kretynie.

Głos w mojej głowie nie dawał mi spokoju. I tak od paru miesięcy. Każdego dnia pytam samego siebie dlaczego jeszcze ze sobą nie skończyłem. Może dlatego, że jestem żałosnym tchórzem. Tylko zadawanie sobie bólu przychodziło mi z łatwością. Zaczęły swędzieć mnie ręce, jakby domagały się kontaktu z czymś ostrym. Spokojnie, wieczorem sobie ulżę.

Podjechałem pod dom państwa Smith, a na podjeździe od razu zostałem przywitany przez dwie pary rączek oplatających mnie w pasie.

- Mikey! - krzyknął młodszy z braci, Sam.

- Cześć kolego, nadchodzi łaskotkowy potwór! - przywitałem się z nim,  łaskocząc go lekko po brzuchu, na co maluch zareagował chichotem.

- Hej Mikey. - Tom uśmiechnął się lekko.

- Michael, dzisiaj mogę przyjść do domu trochę później. Mam ważne spotkanie, którego nie mogę odwołać. Zostałbyś z chłopcami troche dłużej, to nie problem?- spytała w pośpiechu pani Smith.

- To żaden problem. - odpowiedziałem jej z uśmiechem na twarzy, na co ona zareagowała tym samym.

- Dziękuję Michael. - zniknęła w samochodzie.

Odwróciłem się w stronę domu i biorąc Sammiego na ręce udałem się do środka.

- Mikey, możemy obejrzeć jakiś film? - Tommy spytał się ciągnąc za krawędź mojego swetra.

- Taaak, Mikey proszę! - Sam zaczął wiercić mi się na rękach.

- W porządku, ale najpierw posprzątamy w waszym pokoju. - powiedziałem - I nie chcę słyszeć jęków, mieliśmy to zrobić wczoraj. - dodałem słysząc jak obaj zaczynają coś mówić pod nosem.

- Mikey? - Sammy podszedł do mnie, kiedy wycierałem dokładnie małe biurko.

- Tak?

- Czy smutni ludzie zawsze to robią?

Na początku nie miałem pojęcia o czym mówił, ale kiedy podążyłem za jego wzrokiem o mało co nie zemdlałem. Sam wskazywał na blizny na moim nadgarstku. Naciągnąłem szybko sweter i westchnąłem.

- Nie zawsze Sammie. Czemu pytasz?

- Bo ty jesteś smutny i to robisz, a Tom ostatnio też się smuci. Nie chcę by się ranił. - przysięgam, że w tamtym momencie myślałem, że się rozpłaczę. Spojrzałem na Toma, który układał w skupieniu swoją kolekcję samochodów.

- Porozmawiam z nim, dobrze? A Ty w tym czasie poukładaj wszystko na tej półce.

- Dobrze Mikey.

Podszedłem do niego i uśmiechnąłem się ciepło, kiedy jego wzrok spotkał się z moim.

- Tommie, twój brat martwi się o ciebie. Czy wszystko jest w porządku?

- Nie.

- Powiesz mi o co chodzi? - spojrzał na mnie niepewnie, lecz po chwili przytaknął.

- Jest taki jeden chłopak u mnie w szkole. Myślę, że go lubię. Chciałbym się z nim przyjaźnić, ale boję się, że zostanę odrzucony.

Wciągnąłem głośno powietrze, zastanawiając się, jak mu na to odpowiedzieć. Tom przypominał mnie w dzieciństwie. Jest dosyć nieśmiały i zbyt emocjonalnie podchodzi do porażek.

- Wiesz, myślę, że warto spróbować i z nim porozmawiać. Nigdy się nie dowiesz jak nie spróbujesz. A jeśli ten chłopiec Cię odrzuci to jego strata, jesteś bardzo inteligentnym i przyjaznym małym mężczyzną. - potargałem lekko jego blond włoski, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. - Sammie jak Ci idzie? - spytałem odwracając się w stronę stojącego z założonymi rękami chłopca. Zabawki na półce były równo ułożone.

- Film? - spytał.

- Film to jest to.

Gdzieś w połowie filmu słychać było równe oddechy śpiących braci. Nie zwracając zbytniej uwagi na to co dzieje się na ekranie, zacząłem bawić się telefonem. W głębi siebie błagałem o telefon od Niego. Tak bardzo tęskniłem za jego głosem. Bolała mnie każda tkanka. Starałem się o Nim nie myśleć, kiedy poczułem, że w kącikach oczu zbierają mi się łzy. Zastanawiałem się co teraz robi, czy jest szczęśliwy, czy ma kogoś. Choć to pewnie złamałoby mi serce, bo wciąż miałem nadzieję, że to ja będę tym jedynym.

Złamie Ci serce, jak ty złamałeś jego.

Przetarłem szybko oczy wierzchem dłoni. Musiałem zacząć coś robić, siedzenie w miejscu sprawiało, że myślałem. A myślałem za dużo.

Spojrzałem na zegarek i uznałem, że najwyższa pora przygotować obiad. Właściwie to tylko odgrzać, bo pani Smith zadbała o resztę. Zajrzałem do lodówki i od razu wyhaczyłem porcję naleśników z dżemem. Odgrzałem je i postawiłem na stole. Obudziłem chłopców i wszyscy udaliśmy się do kuchni na posiłek, który trwał dosyć długo, zwłaszcza, że Sammie postanowił pobawić się jedzeniem.

Około osiemnastej w progu domu pojawił się pan Smith, który stwierdził, że mogę już iść do domu. Pożegnałem się z chłopcami i ruszyłem do wyjścia. Chłodne powietrze owiało moją twarz, kiedy szedłem w stronę samochodu. Na niebie zebrały się ciemne chmury. Lubiłem taką pogodę. Przypominała mi mnie.

Raz.

Dwa.

Trzy.

Dwadzieścia jeden.

Tyle nacięć zrobiłem na lewej ręce. I czułem się z tym dobrze. Odetchnąłem. Wiedziałem, że choć poczułem ulgę, to nie będzie ona trwała wiecznie. To błędne koło.

Wpatrywałem się tępo na płynącą powoli czerwoną ciecz. Wytarłem ją po chwili papierem. Oparłem się o umywalkę i spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Czułem do siebie niechęć i wstręt. Nienawidziłem siebie tak bardzo. Znowu usłyszałem ten głos.

Potwór.

Potwór.

Potwór.

Dźwięk spadającego na podłogę listu wyrwał mnie z transu. Podszedłem do frontowych drzwi i podnosząc list zamarłem.

Odpisał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro