n i n e t e e n
Trzy dni minęły, odkąd ostatni raz widziałem Ash'a w progu mojego domu. Od tamtej pory milczał, a ja czułem się bardziej samotny niż wcześniej. Straciłem chłopaka, a teraz czuję, że również przyjaciela, wszystko z mojej winy.
Przychodzi taki moment, w którym masz ochotę krzyczeć z bólu, ale żaden dźwięk nie opuszcza twoich ust. Rwałem sobie włosy z głowy, chodząc w kółko i próbując się rozpłakać, ale nawet nie byłem w stanie. Nie miałem już siły. Czułem się strasznie pusto w środku, było mi wszystko jedno co się ze mną i w okół mnie działo. Równie dobrze mogłem ze sobą wtedy skończyć, jednak ruszyłem do łazienki w poszukiwaniu małego, metalowego przedmiotu.
Była tam, czekała na mnie. Patrzyłem na nią z ekscytacją, nie mogąc doczekać się widoku krwi. Nazwijcie mnie wariatem, ale uwielbiałem na to patrzeć, czułem jakby wraz z nią spływały wszystkie problemy. Czułem się lepiej, chociaż na chwilę.
Pierwsze cięcie za mną, przyszedł czas na kolejne. I wtedy znowu usłyszałem ten głos. Jakby z tyłu mojej głowy, jak echo odbijał się od ściań łazienki.
Kochanie, proszę.
Mikey.
- Wyjdź z mojej głowy! - krzyknąłem przymykając mocno oczy i zatykając dłońmi uszy, jakby to miało zatrzymać dochądzący z wewnątrz głos.
Mikey, kocham cię.
Pamiętaj.
Zacząłem płakać. Wpadłem w jakiś szał tnąc raz koło razu skórę na lewej ręce i udach. Nie mogłem się pohamować. Nie wiem ile razy przeciąłem swoje ciało, ale było to wystarczająco, by krew pokryła większą część białego dywaniku pod umywalką. Rzuciłem, teraz już palący mnie w palce, metalowy przedmiot daleko od siebie i zanosząc się płaczem zakryłem twarz dłońmi.
Czemu ten głos tak bardzo przypominał głos Luke'a? Co się ze mną dzieje? Już kompletnie zwariowałem?
Czasami chciałem znaleźć się w szpitalu psychiatrycznym. Może tam, ktoś w końcu wyjaśniłby mi co się ze mną dzieje.
Może tam znalazłbym w końcu zrozumienie.
Czułem, że zemdleję. Chwyciłem za pierwszy lepszy ręcznik, by choć trochę wytrzeć się z wciąż płynącej z ran krwi. Było mi wszystko jedno, czy umrę, czy nie. Wstałem z podłogi i to był błąd, bo po chwili straciłem panowanie nad ciałem i upadłem na ziemię. Obraz mi się zamazał, a ja wciąż słyszałem ten głos, który powtarzał w kółko moje imię. Potem była już tylko ciemność.
Miałem piękny sen. Widziałem uśmiechniętego Luke'a z małą dziewczynką na rękach. Patrzyli się na mnie, a ja poczułem się jak w prawdziwej rodzinie. Tak bardzo chciałem wychowywać z nim dziecko. Widok Luke'a z tą małą dziewczynką sprawił, że się wzruszyłem. Blond włosa dziewczynka wyciągnęła w moją stronę swoje drobne rączki, a ja wziąłem ją w swoje ramiona niczym najcenniejszy skarb na świecie. Miała piękne zielone oczy i dołeczki w policzkach.
- Kocham cię, tatusiu.
Przytuliła się do mnie, a ja zatopiłem dłoń w jej bujnych lokach wtulając ją w siebie. Spojrzałem na Luke'a, któremu uśmiech nie schodził z twarzy. Mały, złoty przedmiot zdobiący jego palec przykuł moją uwagę. Odruchowo spojrzałem na swoją dłoń.
Obrączka.
- Nigdy nie przestanę cię kochać, Mike.
Mikey, skarbie.
Czułem ciepło. Wiedziałem, że znajdowałem się w łóżku, lecz każda próba otworzenia oczu kończyła się niepowodzeniem. Pękała mi głowa, czułem jak ból rozsadzał mi czaszkę. Jęknąłem cicho zaciskając pięści. Wtem poczułem jak ktoś mnie przytula, obejmując moją głowę i wtulając ją w swoją klatkę piersiową.
- Ciii, spokojnie. Jestem tu. - poznałem, że to Luke.- Nigdzie nie pójdę. Śpij, kochanie.
Kochanie.
Odpłynąłem w ciemność, czując jak całuje mnie w skroń.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro