f o u r t e e n
Sześć miesięcy i dwanaście dni.
Dokładnie tyle czasu minęło odkąd zakończyłem związek z Luke'iem. Najgorszy czas mojego życia. Byłem kompletnym zerem, marnowałem tylko powietrze.
Spojrzałem na wewnętrzne części swoich rąk i zacząłem płakać. Było na nich tyle blizn, tych nowszych i starszych, w niektórych miejscach nie było czystej przestrzeni. Nie zawsze tak było. Owszem, miałem blizny, kiedy byłem z nim w związku, ale to on pomógł mi walczyć z tym nałogiem. To dla niego się starałem.
Spójrzmy prawdzie w oczy. Cięcie się to nałóg. Robię to, gdy jestem smutny, zły, zawiedziony, albo gdy nic nie czuję. Robię to by coś poczuć, coś, co by zabrało ból psychiczny, który nie opuszcza mnie od bardzo dawna. Coś, co zabrałoby ból z wewnątrz. Ból psychiczny to coś okropnego. Dusza boli cię tak bardzo, że się dusisz, boli cię każda tkanka, czujesz bardzo dobrze swoje mocno bijące serce, które rozdziera się za każdym razem, gdy wdychasz i wydychasz powietrze.
Moim lekarstwem był Luke, teraz zastąpiła go żyletka.
Smutne, prawda?
Jechałem z moim chłopakiem na obiad do jego mamy. W tle leciała wesoła muzyka, ale wcale nie czułem się radośnie. To był ten dzień, w którym miałem to zrobić. Miałem z nim zerwać.
Spojrzałem na blondyna, który uśmiechał się do mnie promiennie, podczas gdy ja skupiałem się na tym, by nie wybuchnąć płaczem.
- Mikey, wyjedźmy gdzieś.- powiedział przyciszając radio.
O nie.
- Gdzie chciałbyś wyjechać? - spytałem patrząc prosto przed siebie.
- Gdzieś. Gdziekolwiek Mike. - oparł się o szybę i westchnął.- Nie masz czasem takich marzeń, żeby wyrwać się stąd i po prostu uciec? Gdzieś, gdzie można zacząć żyć od nowa, zostawiając za sobą wszystkie problemy i zło, które cię spotkało?
Spojrzałem w jego piękne niebieskie oczy, które błyszczały wpatrując się w moje. Zastanawiałem się nad odpowiedzią i chodź była ona oczywista, nie umiałem skleić słów w całość. Myśli krążyły mi w głowie jak huragan.
Chciałem wyjechać, chciałem uciec z tego miejsca razem z moją miłością. Ale nie mogłem. Nie zasługiwałem na kogoś tak wspaniałego. Raniłem go, czułem to za każdym razem, gdy podczas załamania patrzyłem w jego oczy. Luke to najwspanialsza osoba na świecie i najcudowniejszy chłopak jaki mógł mi się trafić. Tylko, że on zasługiwał na kogoś lepszego, kogoś, kto będzie powodem jego uśmiechu, a nie na takiego śmiecia jak ja, który oprócz stresu i łez nie miał nic do zaoferowania.
- Mike, uważaj! - z natłoku myśli wyrwał mnie przerażony głos Luke'a, który patrzył przed siebie.
Spojrzałem na drogę i zamarłem, rozpędzona ciężarówka pędziła prosto na nas trąbiąc nieustannie, jednak w ostatniej chwili skręciłem kierownicą i znaleźliśmy się na poboczu. Oddech miałem płytki i cały się trząsłem.
- Uf, mało brakowało. - Luke zaśmiał się nerwowo, chcąc rozluźnić atmosferę.- Wszystko w porządku?
- Nie bardzo.
- Zamieńmy się, teraz ja poprowadzę.
Po pysznym obiedzie, który przygotowała Liz, zostaliśmy sami. Uznałem, że to już ten moment. Teraz albo nigdy.
- Luke?
- Tak, Mikey? - spytał obejmując mnie w pasie, lecz uwolniłem się z jego uścisku, powodując zmieszanie na twarzy blondyna.
- To koniec.
- Koniec czego? - zmarszczył brwi.
- Nas. - powiedziałem patrząc w podłogę.
- Co? To jakiś żart? - podszedł do mnie, lecz ja cofnąłem się krok w tył.- Mike, to nie jest śmieszne, powiedz, że żartujesz. - po głosie czułem, że walczył, by się nie rozkleić.
- To nie żart, Luke.
- Ale czemu, Mike kochanie. - próbował złapać mnie za rękę, lecz nie chciałem mieć z nim fizycznego kontaktu. To utrudniłoby mi zerwanie jeszcze bardziej.
- Po prostu. Luke zrozum, nie zawsze wszystko jest tak, jak byśmy chcieli. Rzeczy się zmieniają, ludzie odchodzą.
- Spójrz mi w oczy i powiedz, że to koniec. Pozwolę ci odejść, ale spójrz mi w oczy. - już nie walczył z łzami, które ciurkiem wylewały się z jego smutnych oczu.
Odetchnąłem głęboko i odważyłem się na kontakt wzrokowy. Patrzyłem jak moja miłość rozpada się na kawałki. Ale wiedziałem, że się pozbiera, jest silny, znajdzie kogoś lepszego. Zebrałem się w sobie i powiedziałem patrząc mu prosto w oczy.- To już koniec, Luke.
To naprawdę głupie, że zerwałem z kimś, kto uczył mnie żyć od nowa. Ale to trudne do wytłumaczenia. Związałem się ze swoim smutkiem tak bardzo, że gdy przez chwilę czułem się lepiej, to zaczynałem za nim tęsknić. Widziałem jak go to boli, dlatego nic mu nie mówiłem. Udawałem, że jest lepiej.
- Mikey, proszę nie rób tego. Kocham cię.- jego oczy przepełnione byly bólem i co chwile spływały z nich łzy.
Zacisnąłem mocniej powieki unikając jego wzroku i odwróciłem się w drugą stronę.
- Ale ja ciebie już nie. - słowa wyleciały z moich ust, a ja łapiąc za klamkę wybiegłem z pokoju nie odwracając się za siebie.
Skłamałem. Nikogo nigdy nie kochałem tak mocno jak jego.
Och Michael...
Smutno mi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro