f o u r
Czułem się beznadziejnie. Smutek wypełniał mnie całego, jak jakaś trucizna. Czułem jak przemieszcza się wraz z krwią atakując moje, i tak podziurawione, serce. Ucisk na klatce piersiowej był nie do wytrzymania, więc zacząłem płakać. Słone łzy moczyły poduszkę, w której schowałem twarz. Wszystko wokół mnie wydawało się obce. Sam dla siebie czułem się nieznajomym.
Czasami odnosiłem wrażenie jakbym był zupełnie kimś innym. Tak jakby kontrolę nade mną brał ktoś obcy. I ten ktoś, albo to coś powodowało, że nie miałem ochoty żyć. I choć miałem powód do uśmiechu, nie mogłem zmusić się do pozytywnego myślenia.
Sięgnąłem do szafki po metalowy przedmiot. Chciałem zastąpić ten ból, bólem fizycznym. W tamtym momencie bolała mnie dusza i myśli, dokładnie to czułem. Przycisnąłem żyletkę do ręki i powoli przejechałem po niej tworząc równą czerwoną linię, z której powoli zaczęła sączyć się gęsta, czerwona ciecz.
I tak kilka razy, aż poczułem, że robi mi się lżej na sercu.
Mimo ulgi nie przestawałem płakać. Czułem się okropnie samotny, potrzebowałem czyjejś obecności. Chwyciłem za telefon, który leżał obok mnie i wykręciłem dobrze mi znany numer.
- A-Ash? - wychlipiałem do słuchawki.
- Mikey? Co się dzieje?
- Przy- przyjedź do m-mnie. N-nie chce b-być sam. - zacząłem płakać jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe.
- Zaraz będę. - powiedział stanowczo i zaraz potem rozłączył się.
Nie obchodziło mnie, że wyglądam jak totalny bałagan, czy zachowuje się jak ciota. Leżałem owinięty kołdrą i płakałem, nie obchodziło mnie również to, że pobrudziłem krwią nową pościel. Miałem wszystko w dupie, a przede wszystkim siebie. Czułem do siebie niechęć i nienawiść.
Pieprzony debil.
W progu mojej sypialni stanął Ashton. Jego wzrok był przepełniony strachem, który później złagodniał i zastąpił go żal. Zaraz potem czułem jak jego ręce oplatają mnie w pasie i przyciskają do piersi. Odwróciłem się twarzą do niego i nie przestając płakać wtuliłem się w jego tors. Jedną ręką masował moje plecy, a drugą głaskał po głowie, bym mógł się uspokoić i zrelaksować.
To nie był pierwszy raz, kiedy Ash widział mnie w takim stanie. Wiedział, że potrzebuje bliskości, kogoś, kto powie, że wszystko się ułoży. I tak właśnie zrobił tym razem. Kreślił wzory na moich plecach i szeptał, że niedługo będzie lepiej, podczas gdy ja moczyłem łzami jego koszulkę. Ufałem mu i wiedziałem, że ma rację. Wszystko zależało ode mnie.
Tylko dlaczego to musi być takie trudne?
- Wiedz, że możesz na mnie liczyć. Zawsze będę przy Tobie. - wyszeptał, gdy uspokoiłem się na tyle, by przestać płakać.
Spojrzałem mu w oczy i przytaknąłem - dziękuję.
Nie chciałem nic mówić. Dobrze czułem się milcząc i wiedziałem, że Ash'owi to nie przeszkadza. Po jakimś czasie, wycieńczony płaczem usnąłem.
*
- Mike, zjedz coś. Proszę. - Ash postawił na szafce obok kanapki.
- Za chwilę. - jęknąłem w poduszkę.
Naprawdę nie czułem głodu. Z jednej strony cieszyłem się, bo w końcu może pozbędę się zbędnego ciężaru, a z drugiej strony to było dość dziwne uczucie, bo kochałem jeść. Naprawdę, każdy kęs sprawiał mi wielką przyjemność. Kochałem smak jedzenia.
Sięgnąłem po kanapkę i z niechęcią ugryzłem kawałek. Wolałem stan, kiedy nie czułem głodu. Wtedy wydawało mi się, że mam kontrolę nad ciałem.
Była pyszna, lecz drugiej już nie zjadłem.
- Mikey, muszę już iść.
- Która godzina? - spojrzałem na okno, na zewnątrz było już ciemno.
- Dwudziesta pierwsza. - Ash poprawił koszulkę i schował telefon do kieszeni.
- W porządku.
- Jakby coś się działo... Mike proszę, zadzwoń. - spojrzał na mnie tym swoim zmartwionym wzrokiem i przeczesał palcami włosy.
- Wiem Ashy, dziękuję. - szepnąłem.
- Nie rób głupstw. - powiedział i zanim wyszedł pocałował mnie w czoło.
Musiałem nastawić się pozytywnie na następny dzień. W końcu miałem zajmować się chłopcami. Nie chciałem sprawiać wrażenia chłopaka z problemami, choć na to było pewnie za późno. Ale to dzieci, one czują i widzą więcej niż nam się wydaje.
Przekręciłem się na drugi bok. Zacząłem myśleć o chłopaku w blond grzywce. Tęskniłem za nim. Jutro miałem wysłać do niego list. Miało się wszystko ułożyć. Odnowiliśmy kontakt. Tak jakby, a to już coś. Miałem tylko nadzieję, że nie zastąpił mnie kimś innym.
Bo wciąż miałem nadzieję, że do siebie wrócimy.
Wrócimy Luke, prawda?
Niespodzianka! Dodaję rozdział na szybko, bo już idę spać.
Przeżywam teraz trudny okres, właściwie trwa on 4 lata, ale dopiero teraz odważyłam się sięgnąć po pomoc specjalisty.
Chciałam powiedzieć, że jeśli borykacie się z problemami, to nie jesteście sami. Jest tu też taka ja. Więc jeśli cokolwiek Was męczy możecie do mnie śmiało napisać.
Tymczasem kolorowych snów. Trzymajcie się Robaczki.
xxx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro