prolog
czytając, włączcie sobie piosenkę podaną wyżej
słuchałam jej około 2 godziny, pisząc
nie odpowiadam za raka
Pierwszy raz zazwyczaj boli najbardziej.
I nie chodziło nawet o to, że byłem prawiczkiem (choć byłem, ale to naprawdę nie miało znaczenia). Po prostu niektóre rzeczy były dość ciężkie do zaakceptowania przez samego siebie i aby się na nie zdobyć, potrzeba było naprawdę wiele... odwagi? Samozaparcia? Pewności siebie? Desperacji? Tak czy inaczej, czasami nie było wyboru i trzeba było postawić ten pierwszy krok, przemóc się, zacisnąć zęby i pokazać, że jest się facetem. Oh, no dobra, źle to ująłem. Akurat o tym, że byłem facetem, będą tu wiedzieć bardzo dobrze, powiedziałbym wręcz, że z dokładnością do każdego szczegółu.
- Dzień dobry, czy to sala numer... 5? - zapytałem cicho, wchodząc do pomieszczenia i chcąc w jakikolwiek sposób zacząć rozmowę. O ile w ogóle ktokolwiek tutaj był, bo na pierwszy rzut oka wydawało się ono puste.
W sali przywitał mnie nieziemski burdel. Powietrze było przepełnione wilgocią, od środka wiało okropnym chłodem, a w promieniach słońca, które wpadały przez wielkie okna, widziałem unoszące się wszędzie drobinki kurzu. I ja miałem tu pracować? W takich warunkach? Nago? Ze swoją alergią na kurz? To były chyba jakieś pierdolone żarty. Po nowoczesnej akademii sztuki (a przynajmniej nowoczesnej z zewnątrz), spodziewałem się czegoś całkiem innego, a przede mną, zdawało się, roztaczała się kwintesencja speluny i miejsce zamieszkania żuli, czyli tak zwana przez zdecydowaną większość ludzi, melina. Na parapecie stało kilka pustych butelek po piwach, po podłodze walały się pety z wypalonych papierosów, przewrócona butelka po jasno-różowym winie wypluła większość swej zawartości na zewnątrz, tworząc naprawdę mało artystyczną kałużę, a wielki, metalowy kubeł na śmieci wypełniony był odpadami tak bardzo, że kilka z nich leżało nawet obok. Na środku sali stało jakieś dziwne podwyższenie, a wokoło niego kilka wysokich, drewnianych kombinacji, przypominających krzesła barowe, tylko znacznie większe i zapewne mniej wygodne. Na kilku z nich było coś dziwnego, owiniętego w brudną szmatę i strzępki jakiegoś foliowego worka. Po kątach walało się kilka sztalug, metalowych prętów, krzeseł i jeszcze milion innych rzeczy, których sensu i przeznaczenia nie znałem. Najbardziej zdziwił mnie jednak dość sporych rozmiarów stół w jednym z kątów sali, który przypominał miejsce tortur. Do jego brzegu przytwierdzonych było kilka wielkich imadeł, zdążyłem także dostrzec dwie wiertarki, szlifierkę, kilka par kombinerek, różnej wielkości młotki, siekiery, piły ręczne i brzeszczoty, wielki zwój miedzianego drutu, a pod stołem kowadło. Na sam widok dostałem ciarek. Po co wszystkie te przedmioty w pracowni do rzeźby? Mogłem mieć tylko cichą nadzieję, że rzeźbią ludzi, a nie w ludziach.
- Tak, to ta sala - usłyszałem po chwili. Wystraszyłem się, bo naprawdę sądziłem, że byłem tu sam- pani, z którą chwilę temu podpisywałem umowę, powiedziała, żebym się nie przejmował ewentualną nieobecnością kogokolwiek i choć nie wiedziałem dokładnie o co chodzi, na sam koniec dodała, że "zazwyczaj ktoś jednak przychodzi, więc nie mam się w razie czego o co martwić". - Jesteś tym nowym modelem? Poprzedni nie wytrzymał i się zwolnił, ciężko było znaleźć na jego miejsce kogokolwiek.
Dopiero po chwili zauważyłem powoli schodzącego ze schodków prowadzących na antresolę, dość młodego mężczyznę we włosach o jasnym i dość zimnym odcieniu mięty. Miał czarne okulary o grubych oprawkach, w dłoni, między dwoma palcami, trzymał papierosa, a na sobie miał czarny, stylowy sweter i luźne, jednak eleganckie spodnie. Jego wypastowane buty pokryte były jednak kurzem i nie świeciły się tak, jak zapewne świeciły się jeszcze zanim mężczyzna przyszedł w to miejsce.
- No tak, głupie pytanie. Po prostu chciałem się upewnić, że dobrze trafiłem - wytłumaczyłem się, choć musiałem przyznać, że facet od samego momentu, w którym się pokazał i odezwał, zaczął działać mi na nerwy i wiedziałem już, że nie za bardzo się polubimy. Jego głos, postawa, tempo, w którym się poruszał czy chociażby zbliżał dłoń z papierosem w stronę ust- wszystko to było dla mnie niesamowicie irytujące, a on sam wydawał się nawet nie próbować robić pozorów kogoś pozytywnie nastawionego do czegokolwiek. Przyświecała mi jednak zasada, która potrafiła rozwiać wszystkie problemy i niewygody, a którą ludzie zazwyczaj nazywali "potrzebą pieniędzy".
Ciężkie było życie w wielkim mieście. Od jakiegoś czasu byłem bezrobotny, bo z poprzedniej pracy wyrzucili mnie ze względu na moje spóźnialstwo. Cóż, nie ukrywałem, że byłem sam sobie winien, jednak pogodzenie pracy ze studiami dziennymi nie było szczególnie proste. Udało mi się w końcu na drugim semestrze przenieść manatki na cykl zaoczny, jednak faktu, że dostałem wypowiedzenie z firmy, nie dało się zmienić. Teraz nie dość, że potrzebowałem pracy aby się jakoś utrzymać, dodatkowo miałem jeszcze opłacać uczelnię, a w takim wypadku musiałem znaleźć sobie jakieś zajęcie, a najlepiej nawet dwa, aby móc to wszystko jakoś pogodzić. Od znajomego usłyszałem, że w Akademii Sztuki mają niedobór modeli, więc niewiele myśląc, podjąłem tę decyzję, a teraz, stojąc tu i zaciskając mocno zęby, mimo to starając się ślicznie uśmiechać, miałem ochotę po prostu rzucić podpisane przed chwilą dokumenty i kartę obecności na ziemię, po czym zatrzasnąć za sobą drzwi i nigdy tu nie wrócić. Bo choć facet przede mną był nieziemsko przystojny, a z twarzy wyglądał jak uroczy i dobrotliwy aniołek, z jego głosu, postawy i oczu biło takie skurwysyństwo, że ciężko było zawiesić na nim na dłużej spojrzenie.
- Nie ma sprawy - odpowiedział, strzepując popiół na podłogę w najbardziej irytujący sposób, jaki tylko potrafiłem sobie wyobrazić. Przyglądał mi się przez kilka sekund w milczeniu, a ja, nie wiedząc co mógłbym zrobić, po prostu zacząłem rozglądać się po sali, udając, że tego nie widzę. Jego spojrzenie miało w sobie coś, co nie tyle peszyło, co po prostu ogłupiało. Ciągle uspokajałem się myślą, że pracując tutaj, był pewnie przyzwyczajony do widoku nagich ludzi, jednak nawet mimo to coś mi nie pasowało. Nie chciałem jeszcze bardziej nakręcać swoich nerwów, więc z trudem, bo z trudem, ale spychałem tę myśl na dalszy plan.
- To co? Wyskakuj z ciuchów i zaczniemy myśleć nad pozą. Jak profesor przyjdzie, pewnie będzie narzekał, że nie pracujemy, więc postoisz chwilę i poudajesz. Ten stary zrzęda potrafi działać na nerwy... Za jakąś godzinę pewnie zaczną przychodzić studenci - oznajmił, po czym odwrócił się i wrócił na swoje miejsce na górze, po drodze gasząc peta o brudną, drewnianą poręcz przy schodkach. Wzruszyłem ramionami i rozgościłem się przy małym stoliku i zacząłem się rozbierać. W samych bokserkach usiadłem na krzesło, czekając, aż facet wróci i powie mi, co mam robić. Na nieszczęście, nie musiałem długo czekać.
- Akt? Pół-akt? - zapytał, stając przy podeście na środku sali.
Przypomniawszy sobie o stawkach za rodzaje pozowania i o tym, że za akty zgarniałem jakieś 10% więcej, bez zastanowienia ściągnąłem gacie i podszedłem do niego, starając się być w miarę wyluzowany, co jednak mi nie wychodziło. Pod naporem jego ciężkich oczu, które lustrowały moje ciało, miałem ochotę po prostu się zasłonić rękoma i uciec, ale mimo tego stałem wytrwale, czekają, aż ten coś powie. Zanim jednak się tego doczekałem, kolorowo-włosy wyciągnął paczkę miętowych gum, włożył sobie kilka z nich do ust i zaczął żuć, lustrując to mnie, to podest i udając, że się skupia. Miałem wrażenie, ba, byłem wręcz przekonany, że tak naprawdę się ze mnie zgrywa i robi sobie po prostu jaja z mojej niewiedzy.
- Stań sobie tutaj - powiedział, wskazując na podwyższenie. - A ja przyniosę ci zaraz jakąś podpórkę. Trzeba cię jakoś wyeksponować, z takim ciałem... Ostatnio były tu same stare dziady z nadwagą. Grupa się ucieszy, w końcu będą mogli poćwiczyć rysowanie mięśni - powiedział, szukając czegoś po sali i przewracając leżące po kątach pręty i metalowe stelaże. Zastanawiałem się czy uznać jego słowa jako komplement i czy osoba odpowiedzialna za zajęcia i bądź co bądź tworząca w jakiś sposób wizerunek uczelni, powinna sobie pozwalać na takie słowa i rzucanie ocen o innych pracownikach, jednak nie chciałem się w tym już zagłębiać.
Po kilku minutach przyniósł mi wysoką, metalową i zakurzoną konstrukcję do niewiadomych celów, jednak zważając na jego wcześniejsze słowa, oparłem się o nią najswobodniej jak potrafiłem, aby ukryć nerwy, jednak czułem, że moje starania spełzały na niczym. W tym czasie mężczyzna znów zaczął swoją krzątaninę po sali, po czym wrócił z małym, przenośnym grzejnikiem z nawiewem i podłączył go do prądu, ustawiając tak, aby ciepłe powietrze leciało na mnie.
- Beznadziejnie pozujesz. Prawą nogę daj bardziej do przodu... Nie stresuj się tak, przecież cię nie pobiję. Oprzyj się łokciami o stelaż - zaczął mnie instruować, jednak kiedy nic z tego nie wychodziło, chwycił mnie tuż nad kolanem i siłą pokazał, jak mam poprawnie zgiąć tę cholerną nogę i przesunął ją w przód tak, aby według niego było idealnie. Przeszły mnie ciarki, kiedy przyłożył swoje zimne dłonie do mojej skóry i skrzywiłem się, czekając, aż to nieprzyjemne uczucie minie, równocześnie walcząc z chęcią przyłożenia mu kolanem, które znajdowało się niebezpiecznie blisko jego twarzy, centralnie w nos.
Nie wiem, jak ten typ dostał pracę między ludźmi, bo nie znał chyba podstawowych zasad prywatności. Ale zaraz, zaraz, jakiej prywatności? Chyba próbowałem oszukiwać samego siebie, co na dodatek wychodziło mi z dość marnym skutkiem. Moja prywatność, za przeproszeniem, poszła się jebać w momencie, w którym przekroczyłem próg tej placówki.
- Zepnij brzuch. Musisz pokazywać to, co w tobie najlepsze - powiedział, a na jego ustach mignął uśmiech, który miałem ochotę zetrzeć mu z twarzy. Najlepiej papierem ściernym, albo szlifierką, o której nagle, z niewiadomych przyczyn, sobie przypomniałem. Nie byłem przyzwyczajony do traktowania mnie jako kawałka mięsa, choć czułem, że powinienem szybko do tego przywyknąć. Jego polecenia były coraz mniej logiczne, a coraz bardziej zawstydzające. Rozszerz nogi, wypnij się, wygnij plecy, odchyl głowę, w tył, w bok, pochyl się, to beznadziejne, usiądź na krześle. Spróbuj tak, tak i jeszcze tak, musisz się do tego przyzwyczaić, od dzisiaj jesteś naszym pięknym eksponatem. Nie ma co się obrażać, tutaj tworzymy sztukę.
Pierdolone artysty się znalazły, kurwa.
No trudno, musiałem się przemęczyć. Naprawdę potrzebowałem tej kasy.
umilam sobie ostatni miesiąc pozowania na ASP i piszę tego fanficka
większość z opisywanych rzeczy inspirowana doświadczeniem :")
ale przesiewajcie te informacje przez gęste sito, trochę to upiększam
a tak naprawdę, to polecam tę fuchę
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro