2
Biedny, ah, biedy ja.
Niby minęły już cztery tygodnie i powinienem się przyzwyczaić, jednak byłem z tym całkowicie na bakier. Rozebranie się przy tych wszystkich studenciakach nie sprawiało mi może jakieś szczególnej trudności, wskazywanie palcami moich konkretnych części ciała przez profesorów i obgadywanie spiętych w bólu mięśni na nogach czy tyłku było dla mnie chlebem powszednim, a wahające się temperatury w sali od 18 do 30 stopni Celsjusza były normą. Jednak kiedy tylko Min, aka pan asystent Yoongi, hyung i władca wkraczał na salę, czułem się, jakby ktoś chlastał mnie mokrą ścierką po twarzy, albo robił mi ice bucket challenge. Dlatego po ostatnich zajęciach, kiedy okazało się, że miał bardzo ważny wyjazd i z wielką przykrością nie będzie mógł uczestniczyć w zajęciach, czułem się tak rześki, że wydałem swoje ciężko zarobione pieniądze na wieczorny alkohol z przyjaciółmi.
Wszyscy raczej wiedzieli, czum zajmuję się w czasie wolnym i nie mieli z tym problemów, za to wspierali mnie mocno w wewnętrznej walce pomiędzy zrezygnowaniem z tej nieszczęsnej, dodatkowej fuchy, a popełnieniem morderstwa, uświadamiając mnie w fakcie, że w sumie to nie mam wyboru i muszę to znosić i ciągnąć ile się da. Ba, powinienem być wdzięczny za tę pracę, bo inaczej mógłbym się pożegnać z nauką lub jedzeniem, bo stać by mnie było tylko na jedno albo drugie. A jako iż studia na AWF-ie były bardzo wymagające pod względem fizycznym, pieniążki na jedzenie były potrzebne. Dużo pieniążków na dużo jedzenia. Na następny rok powinienem uzyskać już stypendium, jednak te ostatnie miesiące musiałem się przemęczyć. Nie było wyboru.
Tak więc idąc w czwartek na okienku między zajęciami teoretycznymi o 11 i praktycznymi o 17, na niedaleko znajdującą się ASP, starałem się myśleć pozytywnie i uśmiechać do ludzi, obok których przechodziłem. Jest ok - mówiłem do siebie, starając się myśleć o trzech godzinach ćwiczeń, które czekały mnie później, bo wydawało się to dużo przyjemniejsze, niż 4 spędzone w jednym pomieszczeniu z tym wariatem. Bo zdawałem sobie sprawę, że szczęście nie trwa wiecznie i nie ma możliwości, by trafił mu się taki wyjazd dwa razy z rzędu. Nie miałem jednak pojęcia, że to, co miało się wydarzyć, przerośnie wszelkie moje możliwości, jeżeli chodzi o wyobraźnię, tudzież pomysłowość czy tak zwaną fantazję.
Pierwsze dwie godziny minęły naprawdę w porządku. Yoongi siedział sobie na ukochanej antresoli, przeglądając ukochanego laptopa, paląc ukochane fajki, pijąc ukochaną kawę i nie zwracał na mnie kompletnie żadnej uwagi, za co byłem mu dozgonnie wdzięczny. Miałem jednak to dziwne przeczucie, że wykorzystałem już chyba roczny limit swojego farta i właśnie nastała najprawdopodobniej ta nieznośna i znienawidzona cisza przed burzą. W sali było cicho, nikt nie rozmawiał, wszyscy skupiali się na pracy, nie licząc dwóch dziewczyn, które od kilkunastu minut majstrowały coś przy ławce, która nie wiadomo skąd pojawiła się w sali tego dnia.
Wszystko było naprawdę piękne, przynajmniej w moim mniemaniu. Temperatura nie przekraczała dwudziestu pięciu stopni i nie spadała poniżej dwudziestu, otwarte okno dostarczało świeżego powietrza, ptaszki pięknie świergotały, a jakaś stara babcia przechodząca obok okna dodała mi otuchy i posyłając mi skrępowany uśmiech odwróciła głowę, dając mi niemy znak, że jeszcze nie wszyscy mają w poważaniu moją nieistniejącą już i tak w tej chwili prywatność. I naprawdę prawie uwierzyłem w tę sielankę, póki drzwi nie otworzyły się nagle i nie wtoczył się przez nie gruby, stary profesor z drewnianą fajeczką w ustach i skórzaną, wiekową torbą przewieszoną przez ramię. Ubrany był w swoją standardową, obrzydliwą, musztardową marynarkę, białą koszulę i bezrękawnik w romby z dekoltem w serek. Jednak coś mi w tym obrazku nie pasowało, a z natury byłem dość bystry, więc szybko zorientowałem się, że mężczyzna ubrał dodatkowo bordową, udającą jedwab (choć bardziej obstawiałbym satynę) muszkę, która nijak pasowała do reszty jego stroju. Nie wiedziałem, o co chodzi, dopóki wszyscy nagle nie rzucili narzędzi swojej pracy i nie zaczęli śpiewać, nieco nieskładnie i lekko zaciągając fałszem, najbardziej znaną i popularną piosenkę. I nie chodziło mi o "Cichą noc", a zwyczajne "Sto lat!" do którego szybko, aczkolwiek cicho się dołączyłem. Profesor wydawał się zaskoczony, jednak zaraz wszyscy zaczęli się mu kłaniać i ściskać ręce, on odkłaniał się im i w ogóle powstał taki chaos i gwar, że zrezygnowany nie za bardzo wiedziałem co się dzieje, bo wszyscy o mnie zapomnieli. Nawet znienawidzony przeze mnie asystent zszedł z antresoli dołączył się do tego gwaru, całkowicie nie zwracając na mnie uwagi. Nie, żebym narzekał, ale nie wiedziałem co zrobić- pozować dalej, bo na sali był profesor i nie powinienem sobie robić żadnej partyzanckiej przerwy czy olać to wszystko i usiąść na swoim krześle, okrywając się szczelnie szlafrokiem, który zawsze tu ze sobą taszczyłem. Mimo wszystko, zabrakło mi odwagi, aby się o to zapytać, więc po prostu oparłem się wygodniej o stelaż i przyglądałem się całej tej sytuacji.
Jak się okazało, na ławce, której obecność tak mnie dziwiła, dziewczyny porozkładały ciasto, jednorazowe talerzyki i kubeczki oraz coś jeszcze, co z tej odległości nie za bardzo mogłem dostrzec, zapewne jakieś ciastka albo mochi. Niedługo potem do całego tego zastępu pyszności dołączyły również dwie butelki wina, które zaraz porozlewano do plastikowych kubków i wzniesiono toast. Wszyscy rozmawiali, śmiali się, gadali na tematy, o których nie miałem pojęcia albo nie potrafiłem ich dosłyszeć. Profesor, Min i jakiś student dyskutowali o najnowszej wystawie, którą organizował jeden z wykładowców malarstwa i śmiali się z jakiejś sałaty czy innej kapusty, czego w ogóle nie pojmowałem, ale mniejsza z tym.
Ciągle myślałem o tym czy powinienem zejść, czy jednak nadal stać. Moje lenistwo mieszało się ze zmieszaniem i lekką dozą strachu, a wszystko potęgował nieprzyjemny chłód wynikły z przeciągu, bo ktoś wychodząc do łazienki nie zamknął drzwi. Do tego na widok ciasta i ślicznych mochi mój żołądek zakręcał się w supeł i robił fikołki, więc kiedy w końcu zadzwonił budzik w moim telefonie, oznaczający przerwę, odetchnąłem z ulgą.
I wtedy poczułem kilka par oczu skierowanych w moją stronę, więc spojrzałem się na całe to zamilkłe nagle towarzystwo przerażony, wsłuchując się jednocześnie w cichą, regularną melodyjkę ustawioną jako budzik, która wydawał się być w tym momencie o kilka tysięcy decybeli za głośna.
- To ty jeszcze stoisz? Uh, usiądź sobie - odezwał się Yoongi, a wszyscy nagle zaczęli się śmiać. Zarumieniony zszedłem z podestu i wyłączyłem budzik, po czym okryłem się szczelnie swoim ciepłym szlafrokiem, starając się nie pokazywać po sobie, że mam focha. Włączyłem swoją ulubioną grę i zacząłem przestawiać kolorowe klocki, starając się nie myśleć o sytuacji sprzed chwili, jednak do głowy przychodziły mi tylko najgorsze przekleństwa, którymi miałem ochotę rzucać na prawo i lewo. Gnojki, smarkacze, niewyrachowani, nieczuli, pozbawieni empatii kretyni...
- Przepraszamy za tę sytuację, naprawdę. Tak jakoś wyszło, nie wiem dlaczego... - usłyszałem nagle obok siebie i spojrzałem w lewo, gdzie kucała przy mnie jedna ze studentek, podając mi talerzyk z kawałkiem ciasta, uśmiechającym się uroczo mochi i kubeczek w jednaj czwartej wypełniony winem. Pomimo iż miałem straszną ochotę się na to rzucić, pokręciłem tylko głową.
- Nic się nie stało, rozumiem. Urodziny to ważna rzecz - powiedziałem, kryjąc swoją wściekłość za pięknym uśmiechem, wyćwiczonym przez lata. Idioci, gamonie, tumany, nielotne istoty z ograniczoną pamięcią, kapuściane głowy, bezmózgie melepety... - Dziękuję, jestem na diecie. Nie mogę za dużo węglowodanów, zalecenie lekarza. Mam cukrzycę - skłamałem, zaciskając zęby, mając jednak nadzieję, że moja twarz wyraża wdzięczność, a nie chęć mordu. Wiedziałem, że będę żałował tego kłamstwa, jednak nie miałem najmniejszej ochoty zjeść nic z ich rąk. Fałszywe, podstępne, prymitywne istoty...
- D-dobrze. Jeszcze raz przepraszamy. Odłożę to tutaj, w razie gdybyś... zmienił zdanie, albo był głodny czy coś - powiedziała, kładąc talerz z kubkiem na stolik, obok którego siedziałem, po czym uciekła. Powiodłem za nią wzrokiem, a kiedy zerknąłem na resztę grupy, dostrzegłem spojrzenie Yoongiego, skierowane prosto na mnie. Miałem ochotę wystawić mu język i obrócić głowę, niczym obrażony pięciolatek, zamiast tego westchnąłem jednak ciężko i chwyciłem za kubek, jednym łykiem go opróżniając i starając się nie skrzywić, kiedy poczułem w ustach smak taniego, słodko-gorzkiego wina. Ignoranci z ptasimi móżdżkami, łachudry, szuje, ofiary losu...
A nie, to ostatnie to ja.
no, wróciłam do tego
myślałam czy nie wrzucić tego do one-shotów i śmieci, ale stwierdziłam, że napiszę jeszcze dwa, trzy krótkie rozdziały, bo szkoda mi tego ff trochę
to jednak wspomnienia :")
kiedyś miałam taką sytuację... nie tak hardkorową jak Hoseok co prawda
jeden z profesorów miał akurat b-day albo coś takiego i zaczęli jeść i chlać winiacza, a ja sobie siedziałam na tej twardej pufie w tym cholernym zimnie (akurat to było malarstwo, a nie rzeźba jeszcze wtedy) i wszyscy o mnie zapomnieli, dopóki nie stwierdziłam, że pierdolę i idę się ubrać i schować i fochnąć
kanalie, frajerzy, wypierdki, prostaki, przymulone buce, chore pojeby...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro