Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

Czwartek zbliżał się wielkimi krokami, a we mnie kłębiło się coraz więcej niepewności i dziwnego strachu przed powrotem do sali numer pięć, w której znów miałem pozować jako model na rzeźbie. Ostatnie zajęcia nie skończyły się tak źle. Kiedy przyszło kilkoro studentów, miętowowłosy asystent (którego imienia nadal nie znałem, na szczęście, bądź też nie), znów poszedł na górę, rozsiąść się w fotelu na antresoli i kurzyć swoje śmierdzące fajki. Nawet nie próbował ukryć tego, że wciąż się na mnie gapił, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie. Zarzuciłem grzywkę tak, aby wpadała mi na oczy i z wytęsknieniem czekałem na dźwięk budzika, który nastawiałem co czterdzieści pięć minut, aby wiedzieć, kiedy mam przerwę. Wtedy mogłem zejść z podestu, nałożyć swój wielki sweter i w spokoju zjeść jednego z miliona zbożowych batoników, które ze sobą brałem, aby nie umierać z nudów. Przerwy były jedynymi momentami, w których czułem się w miarę "bezpiecznie", przynajmniej dopóki wszyscy studenci nie wychodzili na lunch lub papierosa i nagle jakby temperatura w sali znów spadała i robiło się jeszcze bardziej niezręcznie, niż było, gdy zostawałem sam na sam z nieobliczalnym asystentem. W końcu jednak znów nadchodził koniec przerwy, znów musiałem się rozebrać i znów stanąć na swoim miejscu w chuj niewygodnej pozie, którą mi wybrali, twierdząc jednogłośnie, że w takim ułożeniu, mięśnie na moich nogach wyglądają pięknie. Co z tego, do kurwy nędzy, skoro moje biodro krzyczało o litość i zmianę, albo chociaż o szybką śmierć. Jednym ramieniem oparłwszy się o stelaż i wygięty jak parabola, złożywszy dłoń na biodrze, miałem ochotę strzelić w pyski wszystkim, którzy zamiast zajmować się przygotowywaniem do roboty, pili sobie spokojnie herbatkę i rozmawiali o moich mięśniach. Ale stać oczywiście musiałem, jak ten kołek, bo jeden rodzynek stwierdził, że chce zdać ten semestr i ciął pręty szlifierką, aby przygotować... cokolwiek. 

Ah, no tak. Zapomniałbym. Bo to nie tak, że dostajesz wielką bryłę gliny i sobie latasz z dłutkiem naokoło. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że najpierw trzeba zrobić całą podstawę z metalu i drewna, a później po kolei przylepiać do tych prętów glinę. Także czułem, że przez pierwsze trzy-cztery tygodnie po prostu sobie postoję, a oni będą latać naokoło sali z przyrządami tortur. Miałem tylko nadzieję, że komuś siekiera nie wypadnie niechcący z rąk nad moją stopą, albo, że schodząc ze swojego drewnianego piedestału nie nadepnę na jakiegoś gwoździa (lub szkło z rozbitej butelki po winiaczu). 

Tak czy inaczej, odstałem swoje i poszedłem do domu z myślą "Nie wrócę tam nigdy więcej!", a tydzień później, czyli teraz, siedziałem już w autobusie, który miał mnie zawieźć do akademii, na której znów będę musiał przeżywać swoją osobistą tragedię i zmierzyć się z samotnością pośród tak wielu ludzi (w sumie to najwięcej osób w sali w jednym momencie naliczyłem 10, wliczając w to mnie, dwójkę profesorów, asystenta i osobę z sąsiedniej sali, która przyszła pożyczyć wiertarkę). Nie traciłem jednak nadziei. Czekają mnie jeszcze tylko 3 miesiące pracy w tym przybytku. Z jednej strony- całkiem zajebiście i nie mogłem się już doczekać, aż nastanie koniec, z drugiej jednak- po tych czterech miesiącach musiałem znów znaleźć sobie coś dodatkowego i nikt nie powiedział, że będzie to jakieś przyjemniejsze zajęcie. 

Za oknem świeciło słońce, był to chyba pierwszy raz w tym roku, kiedy temperatura przekroczyła 20 stopni, z twarzy nie schodził mi uśmiech (choć wiedziałem, że prędzej czy później to się zmieni), swaggerskie okulary przeciwsłoneczne na nosie sprawnie uniemożliwiały promieniom rażenie mnie w oczy, a energetyk w mojej dłoni, wyjęty prosto ze sklepowej lodówki, idealnie schładzał ciało. Żyć, nie umierać. Brakuje tylko różowej, spiralnej słomki do drinków, którą mógłbym wsadzić w puszkę, rozłożenia nóg przed sobą i spędzenie dodatkowych sześciu, no, może dziewięciu godzin w swoim łóżku. Niestety, nie było mi to dane, nad czym okropnie ubolewałem.

Byłem już spóźniony na zajęcia dziesięć minut, jednak nie zwracałem na to większej uwagi, idąc spacerkiem  w stronę budynku, bo żaden ze studentów i tak nie przychodził nigdy na czas. Nie wiedziałem, że będę musiał tak słono płacić za korki na drogach, jednak przynajmniej miałem nauczkę na przyszłość, aby następnym razem obudzić się pół godziny wcześniej i wsiąść we wcześniejszy autobus, aby nie musieć się aż tak bardzo stresować. 

- Spóźniłeś się dokładnie czternaście i pół minuty, następnym razem nie podpiszę ci za to listy obecności. Dzisiaj dostajesz pierwszą i ostatnią szansę i będziesz mógł zostać piętnaście minut dłużej. 

- Dzień dobry - odpowiedziałem na nagły potok oskarżeń i gróźb asystenta. Nienawidziłem go chyba coraz bardziej i nie sądziłem, że tak ciężko będzie mi ukryć wszystkie te  p o z y t y w n e  emocje, które ogarniały mnie na jego widok, na szczęście jeszcze w miarę się kontrolowałem. - Przepraszam za spóźnienie. Autobus stał w korku, bo był wypadek na drodze. Oczywiście, odstoję ten czas i więcej się to nie powtórzy - powiedziałem grzecznie, nie mogąc ukryć rumieńców na twarzy. Fakt faktem, ogarnął mnie nieco wstyd przez tę sytuację, jednak bardziej miały w to wkład zdenerwowanie i stres. 

Mężczyzna chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak ograniczył się do zwykłego przewrócenia oczami, bo do sali wszedł właśnie jakiś zagubiony student, który chciał chyba stawić się na czas, ale mu nie wyszło, bo nadal ciężko dyszał, jakby przebiegł maraton.

- Brawo, Taehyung, przyszedłeś prawie na czas. Chyba naprawdę wziąłeś sobie do serca słowa profesora - rzucił sarkastycznie miętowowłosy, wchodząc na antresolę i, standardowo już, odpalając papierosa. 

- O tym, że mnie obleje, jak nie zrobię tego projektu? - odpowiedział, spoglądając na niego przez chwilę, po czym zaczął się rozpakowywać. - Niestety nie, przyszedłem wcześniej, aby móc dłużej podziwiać Hoseoka w pracy.

Mówiąc to, puścił mi oko, po czym z cichym "Patrz na jego minę.", zwrócił wzrok w stronę asystenta, próbując opanować wielki, zadowolony z siebie uśmiech, ciesząc się jak dziecko, kiedy udało mu się ustawić obok siebie trzy domki z kart. Mina mężczyzny była naprawdę komiczna, jednak szybko spuściłem wzrok, nieco obawiając się, że dostanę dodatkowe pół godziny do odstania lub, że jego cierpliwość się skończy i ostatecznie będę stał na pusto, bez podpisu za dzisiejszy dzień. Walcząc z uśmiechem, odwróciłem się jednak do nich tyłem i zdjąłem koszulkę, z nieprzyjemnością stwierdzając, że znów poczerwieniałem. Na szczęście byłem dość ciemnej karnacji, więc nie rzucało się to ludziom w oczy jakoś bardzo. Zbliżało się też lato, więc kiedy moja skóra podłapie więcej słońca, będzie jeszcze lepiej. 

Nie wiedziałem za bardzo, która z części wypowiedzi Taehyunga miała w sumie być żartem, jednak nie za bardzo mnie to obchodziło. Jedyne, co do czego miałem nadzieję, to to, aby jego "podziwianie" nie było sarkastyczne, bo usłyszenie dissu na temat ciała było dość bolesne dla mojego ego, kiedy wyciskałem kilka razy w tygodniu siódme poty, aby jakoś ono wyglądało. Pocieszałem się jednak faktem, że to w końcu miał być pojazd na miętowowłosego, a nie na mnie, więc trochę mnie to uspokajało. 

Pierwsze czterdzieści pięć minut wystałem bez większego problemu. Przy drugim- poprosiłem o otwarcie okna. Im bliżej południa, tym bardziej wzrastała temperatura, a w sali robiło się coraz duszniej.  Kolejne trzy kwadranse były już naprawdę trudne. Bolały mnie stopy i biodro, a w sali, mimo dwóch otwartych okien (przez które podglądały mnie jakieś dwie kobiety, podśmiechując się pod nosem, co niesamowicie działało mi na nerwy), było cholernie ciepło. Po dwudziestu minutach zaczęło mi się kręcić w głowie, więc chwyciłem się kurczowo stelaża i stanąłem bardziej stabilnie na nogach. 

- Przepraszam, czy mogę zrobić sobie chwilę przerwy? - zapytałem niepewnie, jednak nikt na sali nawet na mnie nie spojrzał, bo mój głos zagłuszył hałas włączonej właśnie szlifierki. Czując, że jeżeli postoję tutaj jeszcze chociaż minutę dłużej, nie skończy się to zbyt fajnie, zszedłem w miarę ostrożnie z podestu, jednak zatoczyłem się, stawiając pierwszy krok w stronę najbliższego krzesła. Zanim zdążyłem się przewrócić i przypierdolić głową o cokolwiek (bo na dobrą sprawę, jeżeli obiektywnie na to spojrzeć, w sali praktycznie wszystko było niebezpieczne), w pasie złapały mnie dwie silne ręce. Oparłem się o osobę, która mnie złapała i nie puściłem jej nawet wtedy, kiedy okazała się ona być tym nieszczęsnym, wkurwiającym asystentem. Dałem się odprowadzić na krzesło i zaraz zgiąłem się, opierając głowę na kolanach. 

- Nie rób nam więcej takich niespodzianek. Jak źle się czujesz, to po prostu usiądź, a nie czekasz, aż zemdlejesz. 

Mruknąłem coś niechętnie pod nosem, aby nie wyjść na niegrzecznego, choć tak naprawdę nie poświęciłem jego słowom większej uwagi, pragnąc chwili spokoju, a nie suszenia głowy. Po chwili przede mną pojawił się kubek z wodą, czym jednak nie pogardziłem i od razu wypiłem połowę. 

- Otwórzcie drzwi, aby był przewiew. I możecie zrobić sobie przerwę - powiedział, nadal przy mnie stojąc. Przez chwilę wydawało mi się, że poczułem jego palce w swoich włosach, jednak musiało mi się wydawać, albo po prostu sięgał po coś i zrobił to przypadkiem, bo była to tylko chwila. - Dasz radę jeszcze stać czy chcesz iść do domu?

Dopiero po dobrej chwili dotarło do mnie, że to mi zadał pytanie, więc wyprostowałem się i spojrzałem na mężczyznę z lekkim nieogarem wymalowanym na mordzie. Gapił się na mnie zza tych swoich okularów (dlaczego miałem wrażenie, że nosił je tylko po to, aby wyglądać na mądrzejszego?) wzrokiem nieco zmartwionym, ale tak intensywnym, że ciężko było dłużej utrzymać z nim wzrokowy kontakt. Do tego... uśmiechał się. Tak delikatnie i tak nieumiejętnie, że na pierwszy rzut oka trudno było określić ten grymas jako uśmiech, jednak po przemyśleniu stwierdziłem, że było to zdecydowanie to. Przydałyby mi się jednak z tego jakieś korki, wtedy wyglądałoby to może bardziej efektownie.

- Dam radę, to tylko jednorazowa sytuacja - zapewniłem go, dopijając wodę do końca i w końcu spuszczając wzrok. - Zjem coś, przejdę się po podwórku i mi przejdzie. Przepraszam za problemy - powiedziałem, zaczynając się szybko ubierać, aby jak najszybciej opuścić to pomieszczenie. 

- Nie ma za co, każdemu mogło się zdarzyć. Następnym razem informuj wcześniej, że potrzebujesz przerwy. Nie czytamy w myślach. 

Pokiwałem głową, po czym wyjąłem z plecaka dwa batoniki zbożowe, wziąłem telefon i wyszedłem z sali, aby się przewietrzyć, spodnie zapinając jeszcze w drodze. Jedząc batoniki na ławce przed akademią, czułem się dziwnie. Dopiero teraz mogłem przeanalizować sytuację a w tym fakt, jak bardzo blisko był ten mężczyzna. Niezbyt podobało mi się to, że znów mnie dotknął. Wiedziałem, że to irracjonalne, jednak kiedy tylko o tym myślałem, zaraz zaczęło mi się wydawać, że jego dłoń znajdowała się zbyt nisko, że to nie przypadek, że był tam akurat  w tamtym momencie, i że... eh, to było głupie. Powinienem się cieszyć, że nie przyjebałem głową (w najmniej drastycznym wypadku) o podłogę i być mu wdzięcznym za pomoc, a nie panikować. W tamtym momencie był naprawdę opiekuńczy, a z tym dziwnym uśmiechem wyglądał całkiem uroczo, więc... 

Było mi już zdecydowanie lepiej, więc powinienem dać radę na spokojnie wystać jeszcze te półtora godziny do końca. Wróciwszy do sali, rozebrałem się i właśnie wchodziłem na podest, kiedy po sali rozniósł się ten znajomy głos. Naprawdę ciężko było zapomnieć tę charakterystyczną, irytująco-subtelną barwę, więc nie musiałem nawet się obracać, aby wiedzieć, kto mówi.

- Dzisiaj nasz model pracuje jeszcze piętnaście minut po czasie, więc w podzięce za jego i swoje spóźnialstwo, będziecie mu dotrzymywać przez ten czas towarzystwa. I nie obchodzą mnie żadne wymówki, jeżeli ktoś wyjdzie, oznacza to, że liczy się z konsekwencjami w formie obniżonej oceny - powiedział Yoongi, zakładając na ramię pasek od dużej torby, po czym schował do etui swoje okulary, a w rękę wziął drugie, identyczne, jednak z ciemnymi szkłami. - A ja się będę już zbierał, w drugim budynku mamy zaraz radę. Wierzę, że jesteście na tyle dorośli, aby sami sobie poradzić. I nie radzę oszukiwać, na korytarzu jest monitoring.

Z tymi słowami wyszedł, a we mnie aż zagotowało się z nerwów. Czy ja naprawdę pomyślałem przed chwilą, że ten typ jest uroczy? 

Zmieniam zdanie. Całkowicie zmieniam zdanie. 

jakoś tak mam wenę na tego ff, a myślałam już, że pójdzie do kosza

ostatnio było tak gorąco, że zasłabłam na asp 3 razy w ciągu godziny :")

ps. jednogłośnie (sama ze sobą) podjęłam decyzję, że wdrożę w życie swój rakowy pomysł na to ff, więc czytacie na własną odpowiedzialność :)

pps. poza Hoseoka, jakby ktoś się zastanawiał (to chyba Hermes, ale nie wiem kogo?)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro