Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VII

Alec pewnym krokiem wszedł do klubu, rozglądając się wokół, za nim ostrożnie podążyła Clary.
HuntersClub, był to jedyny taki klub w Idrisie, gdzie wszyscy nocni łowcy mogli spędzać czas na rozrywce. Trzeba niestety było uważać, w czyim towarzystwie spędza się czas, gdyż zdarzało się, że do miasta zakradały się demony pod postacią nocnych łowców. W dodatku, nie każdy łowca miał dobre intencje. Clary czuła się bezpiecznie, skrywając się za umięśnioną sylwetka, odważnego Aleca.
- Myślisz, że ktoś będzie chciał rozmawiać o Magnusie ? - spojrzała na niego, lekko zaglądając zza jego pleców.
- To może być trudne, ale przyciśnie się kogo trzeba i zacznie sypać - powiedział pewnie, a jego wzrok skupił się na pewnym mężczyźnie przy barze. Był to tutejszy czarownik, który, pomagał łowcom w magicznych sprawach, oczywiście zawsze sobie czegoś za to rządał. Alec przysiadł się obok niego, nie patrząc w jego strone zapytał:
- Masz jakieś informacje o Magnusie Bane ? - dopiero po zadanym pytaniu spojrzał na czarownika.
- Zależy kto pyta - powiedział nieco ochryple.
- Nie uważam, że w tym momencie jest to istotne - Mów, co wiesz - ponaglił go
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem, co wyprowadziło Aleca z równowagi. Złapał go za czarny płaszcz i wyprowadził na zewnątrz, jak gdyby nigdy nic.
Popchnął go o ściane budynku, przyciskając go do niej z całych sił.
- Gadaj, za nim moja cierpliwość się skończy - powiedział przez zęby.
- Biedna Maryse nie byłaby dumna ze swojego syna - powiedział wyśmiewawczo, a ten złapał go za szyje pozbawiając dojścia do tlenu.
- Alec, przestań - zaprotestowała Clary, którą cała sytuacja zaczęła przerażać.
- Gdzie jest Bane? - powiedział jeszcze ostrzej, coraz bardziej dociskając mężczyzne do muru.
- Puść go ! - krzyknęła rozpaczliwie. Alec odsunął się od czarownika, a ten osunął się na ziemie, kiedy się ocknął zebrał się i uciekł, jak najdalej.
- Już go miałem, zepsułaś to - powiedział rozłoszczony.
- Miałeś? Prawie go zabiłeś - powiedziała niedowierzając.
- Jestem pewny, że mógł nam pomóc - powiedział, kopiąc kamyk na swojej drodze.
- Nie za wszelką cene.
Alec i Clary ponownie weszli do klubu, rozglądając się po nim. Postanowili na chwilę przysiąść przy barze i napić się czegoś mocnego. Rozkoszując się znakomita whisky nie zauważyli, kiedy tajemniczy mężczyzna stanął za nimi.
- Proszę, proszę, proszę... - powiedział, wtem dwójka przyjaciół automatycznie odwróciła się na swoich krzesłach.
- Niemożliwe - powiedział Alec zciszonym głosem.
- Valentine - powiedziała Clary.
- Szukałem Cię moja córeczko, czemu opuściłaś mnie i swojego brata? - powiedział swoim poteżnym tonem.
- O czym Ty pieprzysz? Ty nie żyjesz ! - Alec poderwał się z krzesła, stając twarzą w twarz z Valentinem.
- Jestem z wymiaru Clary, wróciłem po swoją córkę, by wraz ze mną i Jace'em rządziła światem nocnych łowców - powiedział, patrząc chłopakowi w oczy.
- Zapomnij - syknął przez zęby - Clary uciekaj ! - krzyknął do dziewczyny, a ta ruszyła pędem przed siebie.
- Za nią ! - krzyknął Val do swoich dwóch, nieogarniętych pomocników.
- Lightwoodowie zawsze tacy odważni - uśmiechnął się złowieszczo Valentine.
I tym razem Cię zniszcze - odpowiedział Alec złowrogo i pewny swoich słów.
- Tym razem ? - zaśmiał mu się w twarz - Nie masz najmniejszych szans w walce z najpotężniejszym Valentinem - powiedział z dumnym uśmiechem.
- Mam, zwłaszcza z wariatem mówiącym o sobie w trzeciej osobie - zakpił młody chłopak.
- Igrasz z ogniem młody Lightwoodzie i wkrótce obiecuje Ci, że się sparzysz - powiedział z groźną mina.
- Wcześniej Cię wykończę i będę cieszył się z twojej klęski - popchnął go, a ten mimowolnie poleciał w tył, łapiąc równowagę w ostatnim momencie.
- Tknij Clary, a pożałujesz - dodał, po czym minął go opuszczając klub, ruszył pędem w poszukiwaniu przyjaciółki.
Alec nerwowo szukał Clary w okolicy clubu, nie bał się, że wpadła w sidła ludzi Valentine'a, ale martwił się o to, czy nic jej się nie stało. Po drodze wypytywał napotkanych ludzi, czy nie widzieli rudowłosej dziewczyny. Niestety, ale nikt jej nie zauważył. Alec pożałował, że kazał jej uciekać, ale w tamtym momencie tylko tak mógł jej pomóc. Chłopak przez kilka godzin kręcił się w okolicy, ale nie znalazł żadnego śladu, ani informacji o przyjaciółce. Wykonał nawet telefon do domu, by sprawdzić, czy nie pobiegła do niego.
Komórka Clary nie odpowiadała.
Alec zrezygnowany usiadł pod jednym z drzew, zastanawiając się co zrobić. W tym czasie, jego telefon zaczął wibrować, na ekranie telefonu wyświetliła się wiadomość:
" Mamy Twoją przyjaciółkę, jeśli chcesz ją odzyskać to przyjdź na Walter Street o północy.". Niestety Alek nie wiedział czyj jest to numer, ponieważ wyświetlił się jako prywatny.
Chłopak zebrał się i pognał szybko do domu, chciał przygotować się na starcie z nieznanym wrogiem.
Zamknął się na dole w sali treningowej, gdzie na spokojnie postanowił przygotować broń oraz potrenować kilka ciosów.
Nie chciała martwić rodziców, ani nie chciał nikogo powiadamiać o napotkanym problemie. Postanowił, że sam stoczy tą walkę i spotka się twarzą w twarz z przeciwnikiem. Jedyne, o czym teraz myślał, to o Clary, aby nic jej się nie stało. Miał do siebie ogromny żal, że ją zawiódł i pozwolił na to, by ktoś chciał ją skrzywdzić. Włożył całą swoją złość i dererminacje w trening, który robił z myślą o dziewczynie. Wiedział, że teraz wszystko jest w jego rękach i nie może zawalić.
Kiedy do umówionego spotkania pozostało jeszcze zaledwie godzina, Alek przygotował swoją broń. Na plecy zarzucił torbę ze strzałami oraz przerzucił na nie swój łuk, w pas przy spodniach wepchnął miecz na wypadek, gdyby tajemniczym nieznajomym okazał się demon.
Przygotowany, zdeterminowany i pewny ruszył na Walter street. Wymknął się z domu po cichu, tak, aby nie zwrócić uwagi rodziców.
Po kilkunastu minutach doszedł do Walter Street, czekał w lekkim niepokoju na to, co się wydarzy. Wtem z jednego z zakułków wyszedł tajemniczy mężczyzna w czarnym, długim płaszczu i ciemnych okularach. Obok niego zjawiło się dwóch kolesi ubranych tak samo.
- Oddaj broń - wyszedł naprzeciw jeden z nich, wyciągając dłonie po broń. Alec nie chcąc zaprzepaścić misji uratowania Clary, przystał na warunki nieznanych mężczyzn. Oddał swój łuk i starzały oraz ostre narzędzie, trzymane za paskiem.
Gdy chłopak posłusznie oddał swoją broń, mężczyźni zaprowadzili go do opuszczonego magazynu.
Było dość ciemno, świeciły tylko dwie mocne lampy, które oświetlały krzesło, na którym siedziała rudowłosa dziewczyna, przywiązana liną do krzesła z zaklejonymi ustami.
- Clary ! - zawołał Alec, biegnąc w jej kierunku.
- Nie tak szybko - powiedział mężczyzna, stając mu na drodze. Był nieco niższy niż Alec, miał ciemne włosy i oczy. Jego czarna koszulka idealnie przylegała do ciała.
- Raphael - syknął przez zęby Alec.
- Jak miło, że mnie jeszcze pamiętasz - uśmiechnął się złowrogo.
- Czego chcesz? - rzucił złowieszczym tonem.
- Wiem, że Ty i twoja przyjaciółka poszukujecie niejakiego Magnusa Bane'a. Tak się składa, że też go szukam. - powiedział, przechadzając się wokół Aleca.
- Możesz jaśniej? - zapytał zdenerwowany chłopak.
- Chodzi mi o to, że macie go do mnie przyprowadzić, razem z Camile, inaczej twoja przyjaciółka przepłaci za to życiem - powiedział, stając teraz naprzeciwko niego.
- Tylko jeśli Clary pójdzie ze mną - zarządał.
- Waleczny chłopak z Ciebie, dobrze, ale pod jednym warunkiem - uśmiechnął się ukazując swoje kły.

Jaki jest warunek Raphela ?
Czy Alekowi i Clary uda się wybrnąć z tej całej sytuacji ?
Czy spotkają na swojej drodze jeszcze Valentine ?

Kolejny rozdział wyjątkowo ukarze się w środe ;)
Później już normalnie w poniedziałek.
Piszcie jak wam się podoba ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro