Rozdział IX
- Dzwoń do Luke'a – powiedział Alec, mocno ściskając ręce na kierownicy. Clary posłusznie wyciągnęła telefon z kieszeni i wykręciła numer do swojego ojczyma. Telefon Luke'a nie odpowiadał, dziewczyna kilkakrotnie próbowała nawiązać połączenie, lecz nie przyniosło to żadnych rezultatów.
- Nie odbiera – oznajmiła, patrząc na przyjaciela.
- Trudno w takim razie sami ich znajdziemy – wzruszył ramionami, wpatrując się w drogę przed nimi.
Alec, Clary oraz Tomas wrócili do centrum Idrisu, gdzie znajdowała się wilcza knajpka, w której Luke wraz ze swoimi ludźmi zawsze spotykali się na obgadaniu ważnych spraw, będąc w centrum miasta. Na miejscu zastali jednego z watahy Jerry'ego, który chrząkał się po zapleczu kuchni. Słysząc nadchodzących gości, wyszedł na teren knajpy.
- Witaj Jer – powiedział Alec, wpatrując się w wilkołaka.
- Co was tutaj sprowadza? To nie miejsce ani dla nocnych łowców, a tym bardziej wampirów – ostatnie słowo wypowiedział z wyraźną złością na twarzy.
- Potrzebujemy waszej pomocy – powiedział otwarcie czarnowłosy chłopak. Jerry spojrzał na niego pytająco.
- Poszukujemy Magnusa Bane'a – wtrąciła zniecierpliwiona Clary.
- Co my mamy z tym wspólnego? – zapytał mężczyzna, unosząc jedną brew.
- Moglibyście go wytropić – odpowiedział Alec.
- Potrzebujemy do tego całej watahy i czasu na zebranie wszystkich. Wilkołaki są obecnie teraz w różnych częściach miasta, głównie większość z nas jest w Nowym Yorku. – odpowiedział, opierając się o ladę.
- Ile będziemy musieli czekać na jakiekolwiek informacje? – zapytał nocny łowca.
- Trudno mi powiedzieć, ale myślę, że w ciągu 3 dni uda nam się zebrać całą watahę. – zapewnił.
- Dobrze, niech Luke się ze mną na bieżąco kontaktuje, jeśli coś ruszy. – spojrzał na niego, po czym ten skinął głową i cała trójka opuściła wilczą knajpkę. Kiedy wyszli, telefon Aleca zaczął dzwonić, w słuchawce odezwała się jego roztrzęsiona matka, z którą zamienił kilka słów, po czym zaraz się rozłączył. Zaniepokojona Clary podeszła do Aleca, który odszedł na chwile, by odebrać telefon.
- Co się dzieje? – zapytała, wpatrując się w niego.
- Max zaginął – powiedział, nie patrząc na dziewczynę.
- Zaginął? Jak to zaginął? – zapytała, stojąc przed nim z pytającym wyrazem twarzy.
- Valentine – powiedział przez zęby.
- Musimy go ratować! – szarpnęła go.
- Wsiadamy do wozu – ponaglił, ruszając w stronę auta.
- Wiesz gdzie go szukać? – zapytała, próbując dotrzymać mu kroku.
- Obawiam się, że nie będzie to łatwe. Rodzice zawiadomili instytut. Izzy i Jace już są w drodze. Wracamy do domu i poczekamy na nich, później wspólnie obmyślimy plan działania i wtedy uderzymy – Powiedział dość spokojnym, jak na sytuacje tonem.
Po kilkunastu minutach dotarli pod dom państwa Lightwoodów, Alec i Clary ruszyli do posiadłości.
Łowca zatrzymał się i odwrócił do Toma, który podążył za nimi.
- Ty zostajesz na zewnątrz i czekasz na Izzy i Jace'a – powiedział, spoglądając na niego.
- Raphael kazał mi was pilnować – odpowiedział na rozkaz chłopaka.
- Na moim terytorium ja żądze – powiedział, po czym odwrócił się i wszedł do środka, zamykając mu drzwi przed nosem. W ogromny salonie na skórzanej, jasnej kanapie siedział Robert i Maryse, która wtulała się w swojego męża, głośno szlochając. Alec, widząc rodziców, przyspieszył kroku i usiadł obok matki, natychmiast ją do siebie tuląc. Ta wtulona w swojego syna opłakiwała zaginięcie najmłodszego ze swych dzieci, wycierając łzy białą, aksamitną chusteczką z wyhaftowanym herbem rodzinnym. Clary stała na uboczu, wpatrując się w kochającą się rodzinę, która przeżywa najgorszą z tragedii. Nie chcąc przeszkadzać, opuściła po cichu salon, zmierzając do kuchni, w której nalała sobie wody do szklanki. Oparta o blat kuchenny popijała zimną wodę. Niedługo potem w wejściu do kuchni ukazał się Alec. Clary odłożyła szklankę i podeszła do chłopaka, tuląc go do siebie.
- Tak mi przykro Alec... - powiedziała szeptem. Alec, milcząc, pogładził ją po plecach, wtulając twarz w jej rudę włosy.
- Uratujemy go, nie poddamy się, obiecuję – powiedziała, odrywając się od niego na moment i patrząc mu w oczy.
- Dziękuje Clary, jesteś dla mnie teraz największym oparciem – odpowiedział, również wpatrując się w jej oczy. Kciukiem pogładził ją po policzku. Ten uroczy moment przerwał Jace, chrząkający na wejściu do kuchni. Alec i Clary odskoczyli od siebie, po czym rzucili się na Jace'a i Izzy, aby ich uściskać. Po ciepłym przywitaniu cała czwórka udała się do salonu.
- Gdzie mama? – zapytał Jace, zauważając obecność samego ojca.
- Poszła do sypialni się położyć, nie czuje się najlepiej – wytłumaczył Pan Lightwood.
Wszyscy obecni w pomieszczeniu zajęli swoje miejsca.
- Gdzie ostatnio spotkaliście Valentine'a? – zapytała Izzy.
- W Hunters Clubie – odpowiedziała Clary.
- Jesteście pewni, że to on? Przecież dawno nie żyje... - spojrzał na nich Jace, nachylając się w ich kierunku.
- Jace, wszędzie poznam jego twarz – spojrzał na niego lekko gniewnym spojrzeniem Alec.
- Dobrze, załóżmy, że go spotkaliście. Jaką masz pewność, że to on porwał Maxa? – Jace uniósł jedną brew.
- To niby kto? Czerwony kapturek? – wywrócił oczami czarnowłosy chłopak.
- Raphael? – zapytała Izzy, która przechadzała się po salonie i w tym momencie zatrzymała się, by spojrzeć na nich.
- Odpada. Zależy mu na tym, żebyśmy znaleźli Magnusa, nie miałby powodu, by to robić – Alec pokręcił głową.
- Może stwierdził, że to przyspieszy wasze poszukiwania? Może Tom sypnął, że się ociągacie? – Izzy oparła rękę na swoim biodrze.
- Jace przyprowadź go – zarządził Alec, splatając dłonie, na których oparł swoją głowę. Jace na prośbę brata, udał się na zewnątrz i po kilku sekundach wprowadził do salonu Toma.
- Siadaj – powiedział Alec, kiedy Jace popchnął delikatnie wampira na krzesło.
- Czy Raphael może mieć coś wspólnego ze zniknięciem Maksa? – zapytał, nachylając się do niego i patrząc mu prosto w oczy.
- Nie, co wy. Po co? Jemu zależy tylko na Magnusie – wytłumaczył nieco wystraszonym tonem.
- Jesteś pewny? Jeżeli wiesz, coś więcej niż my to obiecuję, że stracisz tą swoją wampirzą głowę – Powiedział do niego poważnym tonem Alec.
- Mówi prawdę – powiedział Jace, puszczając chłopaka, którego dotychczas trzymał za kurtkę.
- Musimy dorwać Valentine'a – powiedział stanowczo Alec, patrząc na Izzy, Jace'a oraz Clary.
W tym momencie do drzwi rozległo się pukanie, wszyscy spojrzeli po sobie, nie mając pojęcia kogo się spodziewać. Jace ruszył do drzwi, które natychmiast otworzył.
- O wilku mowa – powiedział, widząc stojącego w drzwiach Valentine'a.
- Witaj Jace numer 2 – powiedział z kpiącym uśmiechem.
- O czym Ty gadasz? – rzucił zdenerwowany Jace.
- Jest z wymiaru Clary – wytłumaczył Alec, który znalazł się za Jacem.
- Oddawaj Maksa! – krzyknął zdenerwowany Jace, na co Val zaśmiał się szyderczo.
- No co się śmiejesz gnoju?! Oddawaj Maksa albo... - Jace już prawie wyskoczył z pięściami na mężczyznę, wtem Alec go powstrzymał.
- Albo co? – zaśmiał się – Nie potrzebuje waszego braciszka, źle szukacie – spojrzał na nich.
- On chce mnie – powiedziała Clary, stając między Jacem, a Alecem.
- Witaj córeczko, czas, żebyś wróciła do domu – powiedział Valentine, a za jego plecami wyłoniło się dwóch mężczyzn. Jace i Alec osłonili dziewczynę, czekając na kolejny krok swojego wroga.
I tak nastąpił kolejny rozdział! :) Przepraszam was, że musieliście tak długo czekać, obiecuję was więcej nie trzymać w takiej niepewności. Mam dla was niespodziankę, dziś na yt pojawił się druga część zwiastunu Claleca. Jeśli ktoś będzie chciał link, niech piszę podam :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro