Część 2.
Tracy pov.:
Obudziłam się po jakimś czasie. Wszędzie ciemno.... i piach. Usiadłam i rozejrzałam się. Moje kolana były lekko pozdzierane, a ręce w ranach. W pewnej chwili zobaczyłam Poego. Wstałam i lekko zaczęłam biec. Uklękłam przy nim. Zauważyłam, że ma na brzuchu ranę, dość poważną i pół twarzy ma rozcięte.
- Szlag! Nie ma schronienia. - mruknęłam.
Wstałam i rozejrzałam się. Wokół tylko pustkowie. Nigdzie żadnego schronienia.
- Tracy.... - jęknął Poe. Odwróciłam się szybko.
- O co chodzi? - powiedziałam i uklękłam przy nim.
- Ja... chyba... umieram....
- CO?! Nie!! Proszę cię! - powiedziałam i poczułam, jak serce bije mi mocniej oraz w moich oczach zbierają się łzy. Poe dotknął mojej twarzy swoją zakrwawioną ręką, a potem zamknęły mu się oczy i jego ręka bezwładnie spadła na jego ranę. Obok nas, szła młoda dziewczyna z pałką. Uznałam, że warto spytać czy jest gdzieś miejsce, żeby się schować.
- Przepraszam! - zwróciłam się do niej.
- Tak? - odparła.
- Jest tu może gdzieś jakiejś schronienie?
- Najbliżej? To chyba mój dom. Tutaj jest pustkowie, tylko ja tu mieszkam.
- Jak daleko?- spytałam.
- Zaledwie kilometr stąd. A ten chłopaczek?
- No, jest ranny. Trzeba by było się nim zająć.
- No dobrze. Chodźmy.
Wzięłyśmy Poego za ręce i jakoś poszłyśmy.
- Hej, a jak masz na imię? - spytałam podczas marszu.
- Rey. A ty?
- Tracy.
- Miło mi poznać.
- Mi też.
Po jakimś czasie doszłyśmy do starej maszyny kroczącej.
- To twój dom?
- No, tak.
Rey zniknęła w otchłani jej „domu". Po chwili wyniosła starą apteczkę.
- Pudełko troszkę zardzewiałe, ale bandaże się nadają.- powiedziała i uklękła obok mnie.
Zaczęłyśmy powoli opatrywać rany Poego, ale mi było go żal. Nie wiem dlaczego, serce bije mi mocniej gdy go widzę. Za każdym razem jak owijałyśmy jego ranę, Poe lekko się wzdrygał i pojękiwał cicho.
- No, chyba jest dobrze.- powiedziała Rey, gdy skończyliśmy.- Chodź.
Poszłam za Rey do jej „domu"
Wyniosłyśmy stary koc, Rey zrobiła z niego hamak i położyłyśmy na nim rannego pilota.
-Dzięki za pomoc. - powiedziałam.
- A ty jak będziesz spać?- Rey spytała.- Nawet ja mam jakieś łóżko.
- Ja zawsze spałam na podłodze. - powiedziałam i wzruszyłam ramionami.- Ale na piasku jeszcze nigdy.
- Jak uważasz. - powiedziała Rey- Rano może mnie nie być, także dobranoc.
Rey poszła do swojego „domu" i zamknęła drzwi. Mi nie chciało się spać.
Martwiłam się o Poego, czy mówiąc, że umierał to była prawda...
Po jakimś czasie, zaczęłam przeraźliwie ziewać. Usiadłam i oparłam się plecami o ścianę starej machiny. Poczułam, że oczy zaczynają mi się mimowolnie zamykać.
Obudził mnie jęk. Szybko przetarłam oczy i zobaczyłam zbolałego Poego, który leży na piasku, a nie na hamaku.
- Ej... ty, jak tam masz na imię, pomóż mi, proszę! - powiedział do mnie.
- Żartujesz? - burknęłam.- Serio? Teraz będziesz udawał, że mnie nie pamiętasz? Pff. Tani chwyt.
- Ale ja na serio nic nie pamiętam! Przysięgam! - błagał mnie, i zobaczyłam, że w oczach ma łzy.
- Nie... nie wiesz kim jesteś?- spytałam nieufnie.
- Właśnie nie. - powiedział i próbował wstać. - Au! Ku**a....
- Czekaj! - powiedziałam i wstałam. - Pomogę Ci!
- Nie skrzywdzisz mnie? - spytał jak takie małe dziecko.
- Nie, nie zrobię ci krzywdy. -powiedziałam, lekko oburzona. Wyciągnęłam do niego rękę. Poe mi ją dał i pomogłam mu wstać.
- Teraz, powoli. Nic nie pamiętasz? - powiedziałam, otrzepując się z piasku.
- Tak. - powiedział smutno.
- Nic?! Kim jesteś, twoich rodziców, przyjaciół... mnie..? - mówiąc „mnie", głos mi zadrżał i poczułam, że w moich oczach zbierają się łzy.
- Czy powinienem cię pamiętać? - spytał i poczułam, jak w moim sercu coś jakby pękło.
W oczach miałam łzy, które mogły w każdej chwili runąć jak dwa wielkie wodospady. W końcu zaczęłam płakać. Nie mogłam w to uwierzyć. Poe stracił pamięć i wszystko zapomniał. Chciałam po prostu od niego uciec. Lecz domyśliłam się, że moim zadaniem jest przypomnieć mu wszystko.
- OK! Ja wiem kim jesteś. Ty,- dotknęłam czubku jego nosa.- ty jesteś Poe Dameron.
- Poe Dameron? - powtórzył.- Poe Dameron....
Zamknął oczy. Po chwili mnie odepchnął.
- Co to miało znaczyć?! - krzyknął.
- A... ale co?- spytałam, wstając.
- Te wizje! Powtórzyłem te niby moje imię, i potem miałem jakieś wizje!
- Co?! Ja nic nie zrobiłam!
- Mam dość! Zastanawiam się, czy nie popełnić samobójstwa.... - powiedział.
- W żadnym razie! Ty jesteś najlepszym pilotem w galaktyce!
- Naprawdę? - spytał mnie.
- Tak! - powiedziałam.
- Kiedy odzyskam pamięć? - spytał mnie smutny.
- Cóż, nie jestem mędrcem i niestety nie wiem. Ale napewno ją odzyskasz. Zapewniam cię. - pocieszyłam go i poklepałam po ramieniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro