Rozdział 23
– Długo się będziesz jeszcze stroić, Sophie? – zapytał zniecierpliwiony Min-jae. Minuty mijały, a on powoli spływał z kanapy na podłogę, szukając odpowiedniej pozycji. Czekał, aż jego przyjaciółka ogarnie się do wyjścia. Zaczynał się powoli nudzić. – To tylko papierniczy, a nie pokaz mody w Seulu!
– Minnie, nawet jeśli, to nie mogę wyjść w takim stanie – odparła, stając w drzwiach łazienki. Włosy miała już ułożone, makijaż niemal skończony, wystarczyło jedynie rozczesać rzęsy. Zniknęła z powrotem w bieli łazienki. – Już kończę!
– Jak mam obsadzić jeszcze tę twoją choinkę dzisiaj, to musimy się pospieszyć. Wiesz, że ciocia nie lubi, kiedy wracam późno do domu. A jest późno.
– To zrób to, zanim się ogarnę.
Min-jae westchnął przeciągle i spojrzał na wciąż zapakowanego iglaka. Obok leżała torba ze stojakiem. Według tego, co mówił nauczyciel Han, wystarczyło jedynie go założyć i postawić drzewko w pionie. Bułka z masłem – pomyślał.
Wyciągnął potrzebne rzeczy z torby i usiadł obok po turecku. Sprawnie zamontował okrągły stelaż, przykręcił śrubki z trzech stron i uśmiechnął się do siebie zadowolony. Rozejrzał się po salonie. Właściwie Sophie nie powiedziała, gdzie powinno stać drzewko, więc uznał, że sam znajdzie dla niego miejsce.
Od razu rzucił mu się w oczy kąt między ścianą, na której stały obrazy Sophie, a ogromnym oknem, wychodzącym na miasto. Przesunął odrobinę kanapę do przodu, ostrożnie przestawił kwiaty, które stały w tym miejscu. Część postawił na wyspie kuchennej, inne znalazły nowy roślinny dom po drugiej stronie okna. Stanął w niewielkiej odległości od rogu pomieszczenia, oparł się o zagłówek sofy i przyjrzał mu krytycznie.
– To idealne miejsce, Minnie. – Był tak zaabsorbowany swoim zadaniem, że nie usłyszał, jak Sophie wyszła z łazienki. Podskoczył, przestraszony nagłym dźwiękiem, ale zaraz doprowadził się do porządku i uśmiechnął przyjaźnie.
– Tak myślisz? – Teatralnie położył kciuk na brodzie i przyjrzał mu się raz jeszcze.
– Tak. – Poklepała go po ramieniu. – Ustaw ją, bo sama jej nie zatargam i możemy iść.
Bez dodatkowych słów, zaciągnął drzewko w przygotowane miejsce i ustawił je w nieznacznej odległości od ścian. Rozplątał starannie zawiązane kokardki ze sznurka, po czym ściągnął szary papier, w który iglak był zapakowany.
Uderzył w nich ostry zapach żywicy i świerku. Soczyście zielone gałęzie rozłożyły się na wszystkie strony, część igieł osypała się na jasną podłogę, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk.
Sophie niemal podskoczyła z ekscytacji. Przebierała nogami z uśmiechem na ustach, a oczy błyszczały, jakby zobaczyła najpiękniejszą rzecz na świecie.
– Jutro ją ubiorę – żachnęła się radośnie, ściskając Min-jae za ramię.
– Chciałbym ci pomóc, ale wiesz, że mam randkę – odparł nieco zawstydzony. Spuścił głowę w dół, chcąc ukryć wychodzące na twarz rumieńce i delikatny uśmiech.
– Wiem, Minnie. – Sophie puściła mu oczko. – Chodźmy! Bo ciocia zdzieli nas ścierą przez łeb, jeśli wrócisz zbyt późno!
***
Śnieg rozpadał się w najlepsze, grube płatki osiadały na włosach i ubraniu Sophie, część opadała na rzęsy i dziękowała sobie w duchu, że któregoś dnia dała się namówić Emmie na zakupy w Olive Young. W Korei wszystko było wodoodporne i długo się zastanawiała dlaczego.
Ulewy, jakich doświadczyła na początku swojego pobytu w Pusan, a potem wietrzne, mroźne dni, wyciskające łzy z oczu, natychmiast odpowiedziały jej na to nurtujące pytanie. Z drugiej strony panowały też niesamowicie wysokie standardy, jeśli chodziło o wygląd i trzeba było zawsze prezentować się idealnie. Początkowo dziwił ją procent przystojnych mężczyzn i przepięknych kobiet, lecz szybko odkryła smutną rzeczywistość ciemnej strony Korei.
Jeszcze tylko przez chwilę napawała się cudownym widokiem, wirującego w powietrzu śniegu. Odbijał światło świątecznych lampek, zwisających z okiennic sklepowych i rozwieszonych na drzewkach przy chodniku. Czuła już atmosferę nadciągającego Bożego Narodzenia, ludzie wokół uwijali się jak mrówki, wybierając prezenty dla bliskich, gdzieś w tle brzęczały dzwoneczki i cicha melodia znanego, świątecznego hitu.
Sklep papierniczy był niewielkich rozmiarów. Wciśnięty między dwa potężne domy handlowe mógł zostać łatwo przeoczony przez kogoś, kto nie orientował się do końca w adresach. Tak jak Sophie Bennett. Drewniane drzwi z wypolerowanym na błysk przeszkleniem zapraszało do ciepło urządzonego wnętrza w odcieniach brązu i grafitu. Za ladą stał jeden sprzedawca. Starszy pan w prostokątnych okularach uśmiechnął się do nich, kiedy przekroczyli próg, a dzwonek zawieszony u góry oznajmił przybycie kolejnych kupujących.
Sophie wzięła głęboki wdech. Już od jakiegoś czasu Min-jae przestał ją wyręczać w komunikacji z innymi, świetnie radziła sobie podczas zakupów spożywczych i dogadywaniu się z ochroną w ich apartamentowcu. Jednak teraz, kiedy spotkała ją nowa sytuacja, nie była tak pewna swoich umiejętności, jak dotychczas.
Przywitała się niezgrabnie. Wytarła spocone ręce w poły płaszcza, jednak sprzedawca w żaden sposób nie skomentował jej potknięcia.
– Co mogę dla pani zrobić? – zapytał uprzejmie i oparł się o oszklony blat.
– Potrzebuję metalowego pióra wiecznego – powiedziała już trochę śmielej. Usłyszała za plecami, jak Min-jae wciąga powietrze do płuc.
– Na prezent? – dopytywał z poważną miną. Czuła, że starszy mężczyzna zna się na rzeczy.
– Tak.
Staruszek pokiwał głową w zamyśleniu, po czym ruszył w stronę drzwi na zaplecze. Do Sophie docierały strzępki krzątaniny, jakby czegoś szukał. Niecierpliwiła się. Nie dlatego, że sprzedawca był powolny, ale dlatego, że chciała mieć już ten zakup za sobą. Dotrzeć jak najszybciej do domu, zapakować upominek i wręczyć go Hanowi przy najbliższej okazji.
Mężczyzna podszedł do lady z kilkoma eleganckimi opakowaniami. Rozłożył je w równej linii przed Sophie. Otwierał po kolei wieka, a jej z każdym kolejnym oczy świeciły się coraz bardziej. Sześć misternie wykonanych, metalowych piór wiecznych ze srebrną skuwką wprawiały ją w zachwyt równy temu, który towarzyszył jej podczas jarmarku bożonarodzeniowego.
Kochała tego typu gadżety, były nieodłącznym elementem jej pracy, ale sama nigdy nie pokusiła się o sprawienie sobie takiego pióra, choć bardzo chciała. Nie było okazji, czasu i chęci. Miała jednak okazję podarować je komuś innemu, kto na co dzień dużo pisał ręcznie, dlatego bez zawahania przyklasnęła sama sobie, gdy wpadła na ten pomysł.
Jedno z nich wybitnie przykuło jej uwagę. Proste, czarne z trzema złotymi obręczami zdawało się krzyczeć do niej z aksamitnej poduszeczki w odcieniu głębokiego granatu. Eleganckie, skórzane etui również nie pozostawało dłużne i śmiało zgłaszało swoją kandydaturę.
Sophie uśmiechnęła i wskazała właśnie te, które niemal do niej krzyczało.
– Parker to świetny wybór, proszę pani – stwierdził staruszek, kiwając głową z aprobatą. – Dziś już jedno takie sprzedałem.
Uśmiechnęła się. Nie była do końca pewna, czy dobrze zrozumiała, ale nie miało to większego znaczenia. Z wypiekami na twarzy odebrała podarunek od sprzedawcy. Pożegnała się i choć chciała życzyć starszemu panu wesołych świąt, w żaden sposób nie udało jej się tego poprawnie wymówić.
***
Sophie pożegnała się z Min-jae już w windzie. Kategorycznie zabronił jej jechać na górę, zapewniał, że ciocia nie wypuściłaby jej najpierw bez porządnej reprymendy, a potem zjedzonego całego obiadu.
Na myśl o posiłku żołądek kobiety zawiązał się w ciasny supeł. Nie wiedziała, czy to z emocji, jakie się w niej kotłowały, czy przez ostatni atak paniki, ale kiedy myślała o tym, by cokolwiek w siebie wcisnąć, oblewały ją zimne poty. Ledwo dojadła ryż, który Min-jae przyniósł jej po południu.
Weszła do mieszkania. Od razu przywitał ją przyjemny zapach świerku i żywicy. Rozejrzała się po pomieszczeniu leniwie. Salon już nabrał tej specyficznej, świątecznej aury, mimo że drzewko nie było jeszcze przystrojone.
Zdjęła ubranie wierzchnie i odwiesiła je do szafy. Zawahała się, zanim zasunęła skrzydło. Miała zgłosić jeszcze maila na policję, ale już było późno i nie miała na to siły. Nie chciała znów o tym myśleć. Obiecała sobie, że z samego rana zadzwoni na komisariat.
Ruszyła w głąb mieszkania. Papierową torbę odstawiła na blat w kuchni i wzięła się za sprzątanie bałaganu, który zostawili, wychodząc.
Włączyła cicho muzykę. Starannie zmiotła z podłogi igły, pozbierała kawałki szarego papieru, po czym złapała za torby z kiermaszu i usiadła na kanapie. Wyciągała delikatne ozdoby, owinięte starannie folią i papierem, by nie potłukły się podczas transportu. Oglądała każdą po raz kolejny, dokładnie, z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Przypominała sobie każdą sytuację, w której wybrała te konkretne wzory. Część z nich wzięła, bo niesamowicie jej się podobały. Przy kolejnych uważnie obserwowała spojrzenie Ji-hoona, wodzące po ozdobach i moment, w którym jego wzrok zatrzymywał się na dłużej. Była spora szansa, że nawet bez tego wybrałaby właśnie te. Pasowały do jej gustu wyśmienicie.
Wyciągnąwszy wszystkie na stolik kawowy, oparła się o zagłówek kanapy i wzięła telefon do ręki. Tak się spieszyła, by pójść z Min-jae do sklepu, że zapomniała sprawdzić, czy Han w ogóle jej odpisał.
Zawahała się, zanim odblokowała ekran. A co, jeśli nic nie odpisał? Co, jeśli jej słowa sprawiły, że stwierdził, że nie chce w to dalej brnąć, odetnie się i już więcej się z nią nie skontaktuje? Może była zbyt śmiała i pospieszyła się, a powinna zachować swoje myśli dla siebie?
Nieprzyjemne uczucie zdenerwowania osiadło na jej żołądku. Wzięła kilka głębokich wdechów, nie mogła przecież odwlekać tego w nieskończoność. Prędzej czy później fala emocji wylałaby się z niej nieokiełznanym strumieniem, wolała zrobić to wtedy, gdy miała nad tym jakąkolwiek kontrolę.
Policzyła do trzech i wpisała szybko kod drżącymi dłońmi. W okienku wiadomości widniała informacja, że ma jedną, nieodczytaną. Nerwy powoli zaczęły odpuszczać, zwalniając miejsce innemu, równie niepożądanemu uczuciu. Obawie.
Bała się odrzucenia. Bała się zaangażowania, choć bardzo go pragnęła. Stała na skrzyżowaniu swoich myśli i miotała się raz w jedną, raz w drugą stronę, niepewna tego, co ma wybrać. I czy w ogóle powinna wybierać. Czasem miała wrażenie, że lepiej było zostać na środku i tkwić w zawieszeniu. Łatwiej uniknąć zranienia i poczucia straty.
Mimo że od tygodni nie widziała się z terapeutką, doskonale wiedziała, co by jej powiedziała. Nie możesz stać w miejscu, Sophie. Inaczej nigdy nie pozbędziesz się demonów. – Tak właśnie zwykła mówić, kiedy Sophie po raz kolejny wyznawała, jak bardzo się boi.
Teraz też się bała. Bała się jak nigdy dotąd. To był inny rodzaj strachu, którego nigdy nie doświadczyła.
Otworzyła skrzynkę z zaciśniętym gardłem. Nacisnęła na ikonkę nieodczytanych wiadomości. Przeleciała wzrokiem po tekście.
Czuła, jak z każdą sekundą wszystkie emocje, którymi się otoczyła, odpuszczają. Zalała ją fala ulgi. Uśmiechnęła się i przeczytała wiadomość po raz kolejny. Zamachała nogami w powietrzu, z jej ust próbował się wyrwać niemal nastoletni pisk, dlatego chwyciła za poduszkę i przyłożyła ją do twarzy, by móc się wykrzyczeć.
Gdyby tylko miała odwagę, wytańczyłaby swoją radość na ulicy, pośród migających przyjemnym, żółtym światłem lampek choinkowych.
Statystyki dla freaków:
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro