Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20


– Dlaczego nie chcesz mi nic powiedzieć? – zapytał z wyrzutem Han, wciągając choinkę do windy. Zastanawiał się przez całą drogę, gdzie Sophie zamierza postawić tak ogromnego krzaka.

– Bo to nic ważnego. Takie tam wiesz, babskie sprawy. – Próbowała go dojrzeć zza iglaka, jednak zasłaniał jej cały widok. – Nie zmieszczę się z tymi torbami. Na górze jest Min-jae i prawdopodobnie Emma, choć miała wyjść niedługo po mnie. Przyjadę zaraz za tobą.

– W porządku.

Posłała mu zmęczony uśmiech, choć wiedziała, że go nie dostrzeże. Drzwi windy zamknęły się i już po chwili dźwig zasygnalizował, że ruszył w drogę na wyznaczone piętro. Sophie odstawiła torby na podłogę. Było stosunkowo późno, więc część świateł w hallu została wyłączona. Nacisnęła guzik przywołujący. Oparła się o ścianę i wyciągnęła z torebki telefon, żeby zabić czas.

Weszła w skrzynkę mailową. Szybko odczytywała po kolei wiadomości, kilka z nich oznaczyła jako ważne, by nie umknęły jej w natłoku innych maili. Jeden przykuł jej uwagę wyjątkowo mocno, nieprzyjemne uczucie zaległo na żołądku, lecz dalej uparcie sprawdzała inne, jakby bała się treści tej wiadomości. Zignorowała przyjazd dźwigu i weszła w końcu w plik.

Po plecach przeszedł dreszcz, czuła, jak kark robi się mokry od potu. Usta zadrżały, a gardło zacisnęło się, odcinając dostęp powietrza. Wzięła głęboki wdech, a mimo to miała wrażenie, że się dusi. Drżącym kciukiem nacisnęła na ikonkę. Telefon ładował wiadomość, wydawało jej się długie minuty, zanim zrobiła się całkowicie wyraźna i możliwa do odczytania.

DW: [email protected]

TO: [email protected]

Gdzie się podziewasz, moja sarenko? Szukałem cię w mieście, ale przepadłaś. Harper też nie chce mi nic powiedzieć, dlatego ładnie bym prosił, byś podała swój nowy adres. Przecież wiesz, jak bardzo za tobą tęsknię, cu...

Obraz przed jej oczami zaczął rozmazywać się niebezpiecznie, zanim skończyła czytać. Żółć podeszła do zaciśniętego gardła, a ramiona zesztywniały. Próbowała wypuścić z płuc oddech, ale te nie chciały współpracować. Lawina ponurych myśli zaczęła staczać się z niebotyczną prędkością i uderzyły w mury, które tak skrzętnie budowała wokół swojego umysłu.

Osunęła się po ścianie. Nie miała siły dłużej stać. Nogi odmówiły posłuszeństwa. Podkuliła je i objęła szczelnie ramionami. Starała się z całych swoich sił zacząć normalnie oddychać, lecz atak paniki uderzył w nią z mocą, której się nie spodziewała. Straciła czucie w palcach, telefon wysunął się z jej ręki i padł z głuchym tąpnięciem na podłogę. Ten dźwięk poniósł się echem po wysokim sklepieniu hallu.

Jednak Sophie słyszała go, jakby dochodził zza szklanej ściany. Obraz przed oczami zawężał się coraz bardziej, gęsta czarna mgła sunęła leniwie do przodu, pokrywając powoli całą dostępną przestrzeń. Brakowało jej powietrza. Miała wrażenie, że się dusi, że wiruje i spada powoli w dół. Szum krwi i coraz szybsze bicie serca dawały jej znać, że organizm jeszcze walczy. Nieudolnie.

Oparła czoło o kolana. Jej powieki opadły ciężko, a świadomość zebrała swoje rzeczy i zaczęła odchodzić powoli gdzieś w głąb jej czaszki. Nie chciała zdradzić, dokąd się wybiera, choć Sophie błagała ją całą sobą, by została. Nie miała siły, by walczyć o utrzymanie się na powierzchni. Jej ramiona opadły powoli na podłogę, czuła, że przechyla się na bok i tylko sekundy dzielą ją od zderzenia z marmurową posadzką.

Silne szarpnięcie wyrwało ją z odmętów bezkresu. Poczuła na nadgarstku chłodne palce, zaciskające się mocno. Pociągnęły ją do góry, ustawiły do pionu. Przesunęły się nerwowo wyżej, na ramiona i przyciągnęły do czegoś twardego i miękkiego jednocześnie. Przyjemny, korzenny zapach wdarł się do jej nosa, pieścił delikatnie zakończenia nerwowe. Owinął się wokół jej umysłu niczym stalowa żyłka, chwycił poły świadomości, która nie zdążyła ulecieć całkowicie i pociągnęła w przeciwną stronę, by usadzić ją na właściwym miejscu.

– Oddychaj, Sophie. – Dotarło do niej niewyraźnie niczym głos prowadzącego z radia ustawionego na złym kanale. Świat wciąż wirował wściekle. Próbowała wziąć wdech, ale płuca miała zaciśnięte jak w imadle.

Niespodziewanie poczuła na swoich wargach coś miękkiego, przyjemnego jak chmurka. Ciągnął się za tym kawowy posmak, wymieszany z korzenną wonią. Jej usta i przełyk wypełnił haust powietrza. Zachłysnęła się nim i szarpnęła się do tyłu, ale silne ramiona trzymały ją mocno.

Wpuściła do płuc tak niezbędny do życia dech. Zaciągnęła się nim mocno, a jej klatka piersiowa rozszerzyła się, dając niesamowite uczucie ulgi. Zadrżała niespodziewanie, a z jej ust wydarł się niekontrolowany szloch.

– Dobrze, jeszcze jeden wdech. – Bez zająknięcia wykonała polecenie. Miała wrażenie, że wzięcie kolejnego oddechu sprawia jej ogromną trudność, lecz świat już nie wirował jak szalony, jedynie kołysał się nieśmiało, jakby zawstydzony swoim wcześniejszym wybrykiem.

Poczuła na twarzy chłodne dłonie. Pachniały świeżym świerkiem i żywicą. Zamrugała, chcąc odzyskać ostrość widzenia, jednak kształty wciąż były niewyraźne.

– Jeszcze jeden – powiedział głos, kiedy nie radziła sobie z tak prostym zadaniem, jak oddychanie. Był znacznie bliżej niż wcześniej, jakby szeptał jej wprost do ucha.

Nie miała zbyt wiele czasu, by się nad tym zastanawiać. Miękkość znów objęła jej usta, tym razem delikatniej, dużo subtelniej niż poprzednio. Skupiła się na tym doznaniu, przymykając powieki. Poczucie odrealnienia ulatywało z każdą kolejną sekundą, a ona powoli zaczynała rozróżniać kształty i dźwięki. Dotarło do niej, że miękkość ma kształt wąskich warg i posmak słodkiego espresso, tak doskonale jej znanego. Przejechała po nich językiem, by zatrzymać esencję tego, co właśnie miało miejsce.

Uniosła nieśmiało powieki. Jej mętne spojrzenie odbijało się w szkłach okularów korekcyjnych Ji-hoona. On natomiast wpatrywał się w jej oblicze z rezerwą i pewnego rodzaju obawą, której nie potrafiła określić w żaden sposób. Usta miał lekko rozchylone, a oddech płytki, nierówny, jakby stoczył właśnie walkę na życie i śmierć.

– Oddychasz... – Z jego gardła wydarło się westchnienie ulgi. Oparł czoło o jej własne. Kciuk mężczyzny potarł delikatnie chłodny policzek Sophie, tak bardzo kontrastujący z ciepłem jego skóry. – Dobrze.

Sophie brała ostrożnie kolejne wdechy, powoli przypominając sobie, co się stało. Przechyliła się do boku, ręce opadły bezwładnie na podłogę, telefon wypadł jej z dłoni, położyła głowę na kolanach, przymknęła powieki, przyciągnęła nogi do klatki piersiowej, osunęła się po ścianie, przeczytała wiadomość.

Wiadomość. Dostała maila. Maila od niego...

Broda Sophie ponownie zadrżała. Poczuła, jakby miała pod powiekami piasek, a chwilę później świat na nowo stracił ostrość przez napływające łzy.

– Nie, Sophie, nie. – Głos Hana był ostry, chłodny. Uniósł jej głowę do góry i spojrzał w oczy z determinacją. Złożył na ustach kolejny, szybki pocałunek, czym odwrócił jej uwagę od napływających myśli. – Tu, na mnie się skup, słyszysz?

Kobieta pokiwała głową, nie była w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Głos Ji-hoona nijak nie pasował do delikatności, którą ją obdarzył. Mówił do niej prostymi, krótkimi zdaniami, tak, by nie traciła koncentracji. Powoli podniósł ją z podłogi i, obejmując jednym ramieniem, poprowadził do winy. Nogi miała jak z waty, czuła ich drżenie. Bała się, że jeśli mężczyzna poluźni uścisk chociaż odrobinę, jej ciało spłynie z powrotem na podłogę.

Przyciągnął Sophie do siebie, objął mocno obiema rękami i położył brodę na czubku jej głowy. Oparła dłonie o tors, ukryty pod delikatnym materiałem golfa. Jechali na górę w ciszy, przerywanej subtelnymi zapewnieniami mężczyzny, że wszystko będzie dobrze i nic jej nie grozi. Że jest obok i ją obroni, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Głaskał ją delikatnie po plecach, jakby bał się, że jeśli naciśnie mocniej, to ciało Sophie pęknie i pokruszy się niczym delikatna porcelana.

Zapach drogich perfum otulał jej umysł niczym ciepły koc. Miała ochotę utopić się w tej woni. Zakopała się w niej najgłębiej, jak tylko mogła, nie tracąc przy tym wszystkich zmysłów.

Miała wrażenie, że ramiona Hana zaciskają się na niej coraz mocniej, jakby czytał jej w myślach. Nie zastanawiała się nad tym, co to oznacza. W tej chwili jedyne, o czym marzyła, to pozostanie w tej korzennej bańce, mającej posmak słodkiego espresso. 


Statystyki dla freaków:

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro