Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16


Sophie zdjęła okulary i przetarła zmęczone oczy. Zamknęła laptopa. Oparła się o fotel i zabębniła palcami w plastikowy podłokietnik. Dochodziła osiemnasta. Normalnie o tej porze otwierałaby już swój notatnik i czekała gotowa na lekcję. Podekscytowana, pełna zapału i motywacji.

Właściwie tak było lepiej. Wiedziała, na czym stoi i że nie powinna się angażować bardziej, niż to było konieczne. Han Ji-hoon pozostanie tylko nauczycielem, nie muszą przenosić tego na inny poziom, zresztą on sam najwidoczniej nie miał takich zamiarów. Niepoprawnie odczytała jego intencje, pomyliła sympatię ze zwykłą uprzejmością i jedyną osobą, do której powinna mieć pretensje, była ona sama.

Nie zmieniało to faktu, że najzwyczajniej w świecie było jej przykro. Coraz lepiej radziła sobie z nową rzeczywistością i kiedy myślała, że wyjdzie z tego kołowrotka natrętnych myśli i nie do końca przepracowanych traum, one wracały jeszcze większe i bardziej przerażające.

Nocami koszmary goniły jeden za drugim. Budziła się zlana potem i zasypiała przestraszona, by za godzinę przechodzić tę samą gehennę. Cieszyła się, że wyjście do pobliskiego marketu nie sprawiało jej aż tak dużego kłopotu, jak wcześniej. Odważyła się nawet wymienić kilka zdań z ekspedientką. Sophie zrobiło się ciepło na sercu, kiedy starsza kobieta powiedziała, że jest z niej dumna, że po tylu tygodniach w końcu się z nią przywitała inaczej, niż skinieniem głowy.

Bennett podeszła do okna balkonowego, po czym otworzyła je na oścież. Owinęła się szczelniej swetrem i wyjrzała przez barierkę. Oparła się o oblodzony rant i uśmiechnęła szeroko. Nam-gu wyglądało cudownie wieczorową porą, szczególnie odkąd spadł śnieg.

Przez całą długość ulicy ciągnęły się sznury lampek bożonarodzeniowych, przyjemnie oświetlając chodniki i ulice. Niemal każde drzewo ozdobione było światełkami i, jak na jej gust, nieco zbyt dużymi bombkami, lecz mimo to był w tym jakiś urok, który roztapiał serce Sophie za każdym razem, kiedy im się przyglądała. Okna sklepowe, przystrojone w bożonarodzeniowe ozdoby, krzyczały zawzięcie, że ten czas nastąpi już niedługo. W witrynie jednej z kawiarni stał nawet kalendarz, który odliczał dni do Wigilii. Sophie bardzo się podobał, miał w sobie coś takiego... magicznego, jakby naprawdę co noc przychodziły elfy i przekładały kolejne kartki, a kiedy tylko ktoś przeszedł obok, zamierały w zabawnych pozach.

Sophie spojrzała w niebo. Było podobne do tego w Sydney, a jednocześnie tak zupełnie inne. Miało o ton ciemniejszy odcień granatu. Zaczynał prószyć śnieg. Wyciągnęła rękę, by złapać pierwsze spadające płatki. Poczuła przyjemne zimno roztapiającej się śnieżynki. Obserwowała w ciszy, jak wirujący biały puch spada na pozbawione liści drzewa. Mimo później pory na dole wciąż spacerowało mnóstwo osób. Pusan tętniło życiem nie tylko w ciągu dnia, ale także nocą. Sophie wciąż nie mogła się nadziwić temu, że w tym miejscu sklepy i restauracje są otwarte do bardzo późnych godzin.

Zaczęły drętwieć jej koniuszki palców. Wypuściła z ust obłoczek ciepłego powietrza, było naprawdę zimno. Wróciła do środka i zasunęła za sobą drzwi. Jej uwagę przykuł świecący się ekran telefonu. Podniosła urządzenie z biurka i odczytała wiadomość.

Han Ji-hoon: Śpisz?

Bennett przekrzywiła głowę, a jej brew uniosła się mimowolnie. Od dwóch dni Ji-hoon nie wysłał do niej żadnej wiadomości, a z tego, co pamiętała, tego dnia miał być na spotkaniu ze znajomymi. Uczucie niepokoju zagościło gdzieś w okolicy mostka, lecz szybko je odpędziła.

Sophie B: Nie. Mam zrobić na jutro jakieś dodatkowe zadanie?

Usiadła na łóżku i oparła się o wezgłowie. Przyciągnęła kolana do piersi i zamarła w oczekiwaniu, aż trzy poruszające się kropeczki zamienią się na pełną wiadomość.

Han Ji-hoon: Nie... Chciałem tylko zapytać, jak się masz. Nie odzywasz się od... no wiesz.

Sophie B: Pomyślałam, że spoufalanie się ucznia i nauczyciela jest mało taktowne, więc przestałam to robić 🙂

Oblało ją gorąco w momencie wysłania wiadomości. Zacisnęła usta w wąską linię, serce zabiło mocniej, a puls zaszumiał w uszach. Już miała odłożyć telefon, gotowa na to, że więcej Han nie napisze, ale zanim to zrobiła, urządzenie ponownie zawibrowało w jej dłoni.

Han Ji-hoon: Nie to miałem na myśli wtedy. Użyłem złych słów. Nie to chciałem powiedzieć.

Sophie B: Tak? W takim razie co chciałeś powiedzieć?

Sophie przycisnęła łokcie do boków w oczekiwaniu na odpowiedź. Nie bardzo wiedziała, czego się spodziewać. W ciągu tych dwóch dni pogodziła się już, że w Hanie nie znajdzie sprzymierzeńca, a ich relacje pozostaną czysto służbowe. Z jednej strony nie chciała mącić sobie w głowie, natomiast z drugiej była bardzo ciekawa tego, co tak naprawdę miał do powiedzenia ten mężczyzna.

Ze zniecierpliwieniem przyglądała się trzem migającym kropkom na wyświetlaczu. Miała wrażenie, że poruszają się zbyt wolno i zdecydowanie za długo.

Han Ji-hoon: Chciałem wtedy powiedzieć, że zachowałem się wobec ciebie okropnie i tamto zdanie nie powinno nigdy paść z moich ust. Ani żadne inne, które w jakikolwiek sposób ci umniejszało. Naprawdę świetnie sobie radzisz, Sophie. Lubię twoją zaciętość.

Sophie B: Lubisz moją zaciętość?

Han Ji-hoon: Tak.

Han Ji-hoon: Ciebie też lubię. Nie złość się na mnie już.

Nieznane dotąd uczucie zawiązało supeł na żołądku Sophie. Wpatrywała się w trzy ostatnie wiadomości Ji-hoona i nie dowierzała temu, co widziała. Była pewna, że trzeźwy Ji-hoon w życiu by jej czegoś takiego nie powiedział.

Sophie B: Han, jesteś pijany.

Han Ji-hoon: Nie jestem

Han Ji-hoon: Może trochę

Han Ji-hoon: Odrobinę tylko.

Han Ji-hoon: Dalej jesteś na mnie zła? Jeśli tak to przyjdę i jeszcze raz przeproszę.

Sophie przygryzła kciuk, chcąc powstrzymać uśmiech cisnący się na usta. Nietrzeźwy Ji-hoon to była dla niej nowość. Pijany Han to rozgadany Han – przemknęło jej przez myśl. Zupełnie się tego nie spodziewała. Sądziła, że w towarzystwie raczej będzie stronił od korzystania z telefonu.

Ciepło rozlało się po jej klatce piersiowej. Wiedziała, że w momencie, w którym mężczyzna wytrzeźwieje i sprawdzi swoją skrzynkę, będzie żałował tej rozmowy, ale teraz nie miało to dla niej większego znaczenia. Po raz pierwszy mogła przestać zastanawiać się nad tym, czy coś wypada napisać bądź nie.

Sophie B: Jestem jeszcze trochę zła.

Han Ji-hoon: W takim razie wyruszam w drogę.

Sophie B: Nie! Zostań tam, gdzie jesteś! Z przyjaciółmi. Porozmawiamy innym razem.

Han Ji-hoon: Chciałbym cię zobaczyć.

Sophie zgasiła wyświetlacz i odłożyła telefon. Wpatrywała się w bliżej nieokreślony punkt przed sobą. Oddychała coraz szybciej, miała wrażenie, że jej płuca skurczyły się tak mocno, że tylko niewielka ilość powietrza do nich trafia. Wyprostowała się, po czym nerwowo wygładziła włosy. Znów wzięła telefon do ręki i odczytała wiadomość.

Nie przywidziało jej się, rzeczywiście tam była. Naprawdę to napisał.

Bennett przyłożyła rękę do ust, chcąc powstrzymać piśnięcie. Nie, nie, nie. Bardzo źle się działo. Przecież Han musiał być tak bardzo pijany, że nie wiedział, co wygaduje. Nie wiedziała, co powinna na to odpisać i czy w ogóle powinna. Han będzie tego żałował.

Zamarła, kiedy w okienku znów pojawiły się trzy kropeczki, skaczące jak szalone.

Han Ji-hoon: I nie jestem aż tak pijany, jak może ci się po tych wiadomościach wydawać. Wypiłem tylko dwie lampki wina.

Zacisnęła usta. Zastanawiała się nad odpowiedzią. Czuła, że powinna się odnieść do jego słów, ale miała totalną pustkę w głowie. Cała się spięła, aż rozbolał ja kark. Starała się opuścić ramiona, jednak nie przyniosło to pożądanego efektu; wciąż wracały na swoje miejsce. To nie był stres. Nie ściskało jej w żołądku w znajomy sposób. Ogarnęło ją zupełnie inne doznanie. Przygniotło ją, a jednocześnie czuła się lekka jak piórko.

Pukanie do drzwi sprawiło, że podskoczyła na łóżku. Puls przyspieszył niespodziewanie, a z gardła wydarł się bliżej nieokreślony dźwięk. Zerwała się z miejsca niczym oparzona. Ostrożnie przeszła przez pokój i salon, po czym stanęła na palcach, by zajrzeć przez wizjer.

Gula podeszła jej do gardła. Przekręciła zamek i niepewnie uchyliła skrzydło. Han opierał się o futrynę tak jak dwa dni wcześniej. Ręce miał ukryte w kieszeniach płaszcza. Zaparowane okulary wciąż siedziały twardo na nosie, choć zdecydowanie niżej, niż zwykł je nosić. Pochylił nieznacznie głowę, by móc na nią spojrzeć znad zaparowanych szkieł.

Sophie zamrugała zdezorientowana. Jak blisko musiał być, że dotarł tu tak szybko?

– Dobry wieczór, Sophie. – Kącik jego ust uniósł się nieznacznie.

– H-han – zająknęła się. Szok odebrał jej zdolność mówienia.

On sam sprawił, że nie była w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Przywykła do tego, że Ji-hoon nosi się bardzo oficjalnie. Idealnie wyprasowane koszule i spodnie na kant to coś, co uznała za charakterystyczny znak mężczyzny, lecz tym razem prezentował się zupełnie inaczej.

Czarny golf był idealnie dopasowany do sylwetki, niemal zlewał się z równie ciemnymi jeansami. Płaszcz w kolorze kawy perfekcyjnie układał się na ramionach, świetnie kontrastował z chłodnym złotem oprawek i czarnymi włosami zaczesanymi do tyłu.

Wyprostował się i wyciągnął ręce z kieszeni.

– Mam nadzieję, że nie jest zbyt późno, by zaprosić cię na nocny spacer po Pusan?

***

Bennett naciągnęła mocniej czapkę na uszy i ostatni raz przejrzała się w lustrze. Na jej policzkach wykwitły sporych rozmiarów rumieńce, mimo że nie wyszła jeszcze na zewnątrz. Na widok Hana zrobiło jej się tak gorąco, że nie mogła tego opanować. Poczuła się jak nastolatka, którą zaprosił najfajniejszy chłopak w szkole na bal maturalny. Niemal podskoczyła z radości, gdy usłyszała o spacerze po Pusan. Bardzo chciała zobaczyć miasto. Han nie mógł wpaść na lepszy pomysł.

Poprosiła go o piętnaście minut na ogarnięcie się, w tym czasie miał zorganizować coś ciepłego do picia, a kiedy zamknęła za nim drzwi, zaczęła się wahać. Ukłucie strachu uderzyło ją w pierś, lecz nie tak mocno, jak się spodziewała. Pierwsza myśl, jaka ogarnęła jej umysł, nie sprowadzała się do Davida tak jak wcześniej. Nie drżała z powodu strachu przed ludźmi, ciemnymi zaułkami i demonami, które mogły się w nich czaić. Odeszły, schowały się na dnie kufra, na którym postawiła ciężką, marmurową rzeźbę w kształcie koreańskiego alfabetu. Targały skrzynią od środka, próbowały się wydostać, jęczały przeraźliwie, jakby w agonii, chcąc objąć Sophie szerokimi, cienistymi ramionami, lecz wszystkie ich starania spełzały na niczym.

Jej obawa przyjęła nową, zupełnie inną formę. Ewoluowała w przystojną, pociągłą twarz z ciemnymi oczami w kształcie migdałów, ukrytych pod szkłami okutymi w złote oprawki. Sophie bała się, że Ji-hoon znów powie coś, co sprawi, że zacznie boleć ją dusza. Przedostatnia rozmowa z Hanem uderzyła w nią bardziej, niż potrafiła sama przed sobą przyznać i ostatnie, czego chciała, to przeżyć to po raz kolejny.

Przekręciła klucz w zamku dwa razy i ruszyła ku wyjściu. Spojrzała niepewnie na windę, ale nie wywołała w niej niepożądanych emocji. Odetchnęła z ulgą i zjechała na dół. Stanęła w przeszklonych drzwiach i nie była w stanie powstrzymać leniwego uśmiechu, wypływającego na jej usta.

Han stał oparty o barierki przy schodach. Z lekko rozchylonych ust wydobywały się maleńkie obłoczki pary. Łączyły się z tymi tańczącymi nad pokrywkami dwóch kubków, które trzymał w rękach. Sophie podeszła do niego z pewną dozą nieśmiałości. Już dawno nie miała okazji wyjść z nikim na spacer. Przechadzki z Min-jae były zupełnie czymś innym, kolejnymi kamieniami milowymi do odhaczenia. Zawsze mieli do wykonania jakieś zadanie po drodze i nie skupiała się na widokach dookoła, a na tym, by przetrwać.

Tym razem było inaczej. Miała po prostu się przejść. Toczenie bitew odłożyła na później, nie miała pojęcia skąd, ale wiedziała, że może czuć się przy Hanie bezpieczna. Otaczała go aura typowa dla obrońców, miał w sobie coś ze strażnika. A może to sposób, w jaki się poruszał lub mówił o swojej siostrze? Nie potrafiła tego określić i modliła się w duchu, by miała rację.

Ji-hoon dostrzegł Sophie, zanim zdążyła się przed nim zatrzymać. Wyprostował się i wyciągnął rękę z kubkiem w jej stronę.

– Wybacz za brak kultury – mruknął, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Sophie wiedziała, że podawanie i odbieranie czegokolwiek od drugiej osoby jedną ręką było uważane za niegrzeczne, dlatego przyjęła napój zgodnie z tutejszymi zwyczajami.

– Nic się nie stało – odparła ciszej, niż by chciała. Stres mimo wszystko wkradł się do jej wnętrza, a niektóre demony wyciągały mroczne macki, chcąc zaburzyć dobry nastrój, w jaki popadła. – Co to takiego?

– Zielona herbata z yuja. – Sophie zmarszczyła brwi, dlatego poczuł się zobowiązany, by wyjaśnić, czym jest ów dodatek. – Yuja to napój na bazie syropu z miodu, cukru i owocu o tej samej nazwie. Coś pomiędzy grejpfrutem i mandarynką. Zwykle nie miesza się go z herbatą, ale jest zimno, więc pomyślałem, że to będzie dobry pomysł.

Wyglądał na skonsternowanego, że nie zapytał jej o zdanie, ale Sophie sama nie sprecyzowała, co chciałaby wypić.

– W porządku. – Uśmiechnęła się. – To dokąd idziemy?


Statystyki dla freaków:

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro