Rozdział 12
Głośne stukanie odbijało się echem od sklepienia jej czaszki. Zmarszczyła brwi, świadomość powoli powracała. Sophie czuła się zdezorientowana, wyrwana bestialsko z głębokiego snu. Usiadła i rozejrzała się po pokoju. Stukanie nie ustawało, dochodziło z przedpokoju.
Niemal natychmiast się rozbudziła. Żółć podeszła jej do gardła. Pomieszczenie rozjaśniało jedynie światło ulicznych lamp. Był środek nocy, a do jej drzwi ktoś się dobijał. Wyszła z łóżka. Drżenie nóg niemal uniemożliwiało jej wyprostowanie się, więc pochylona delikatnie do przodu podeszła do drzwi wychodzących na salon.
Przytrzymała się futryny i spojrzała w stronę wejścia. Chwiejnym krokiem poszła dalej, przełknęła gulę, która uformowała się w przełyku. Niepewnie dotknęła drzwi. Podrygiwały przy każdym uderzeniu.
Spojrzała przez wizjer. Zniekształcona twarz Min-jae widniała w niewielkim okręgu. Rozbiegane spojrzenie i wykrzywione w przerażeniu usta od razu zapaliły w jej głowie czerwoną lampkę.
Otworzyła drzwi, zanim w ogóle o tym pomyślała. Chłopak wpadł do środka, niemal ją taranując. Chwyciła go za rozedrgane ramiona.
– Minnie? – Próbowała zwrócić na siebie jego uwagę. Policzki miał mokre od łez.
– Eomma – jęknął. Głos mu się załamał na ostatniej sylabie.
Złapał ją za nadgarstek i pociągnął za sobą. Chłód korytarza sprawił, że na jej nagich nogach pojawiła się gęsia skórka. Min-jae skierował się ku schodom zamiast windy i ruszył biegiem na górę, nie zważając na to, czy Sophie za nim nadąża. Potykała się o własne nogi, starając się nie wywrócić na betonowych stopniach.
Dotarli do drzwi, znajdowały się w tym samym miejscu, co wejście do mieszkania Bennett. Park wstukał kod, a panel zaświecił się na czerwono. Jęknął przeciągle, ręce trzęsły się mu tak bardzo, że nie był w stanie trafić w odpowiednie cyfry. Sophie ścisnęła jego ramię, chcąc dodać mu otuchy. Drugie podejście zakończyło się sukcesem. Weszli do środka.
Wszystkie światła w mieszkaniu były włączone, w tle szumiał telewizor. Min-jae od razu pobiegł do salonu. Sophie wzięła głęboki wdech. Niepewnie ruszyła za nim.
Na podłodze przed telewizorem leżała starsza kobieta. Blada twarz, gałki oczne wywrócone do środka czaszki i na wpół otwarte usta świadczyły o tym, że nie jest dobrze. Chłopak pochylił się nad nią i potrząsnął jej ramieniem. Sophie zamarła, serce zacisnęło się mocno jak w imadle. Wodziła po twarzy i klatce piersiowej kobiety, chcąc dostrzec oznaki tego, że wciąż żyje.
– Min-jae, zadzwoniłeś po pogotowie? – zapytała. Chłopak tylko pokiwał głową.
Podeszła do niego i położyła rękę na jego ramieniu. Oddychał ciężko, płytko. Wpatrywał się w twarz matki, tak samo, jak Sophie, szukając oznak życia.
Rozległo się pukanie do drzwi. Bennett niczym w transie wróciła się i otworzyła je na oścież. Trzech ratowników weszło do środka. Gestem wskazała im miejsce, do którego powinni się udać. Poszła za nimi.
Czuła się jak robot. Miała wrażenie, że stoi za szybą, jest tylko obserwatorem i patrzy na wydarzenia, które się przed nią rozgrywały. Jeden z medyków, klękający przed mamą chłopca. Drugi, próbujący go odciągnąć. Trzeci, zapisujący coś pospiesznie na tablecie. Zwrócił się ku niej i o coś zapytał, a ona – nawet nie wiedziała, czy go zrozumiała – pokiwała mechanicznie głową.
Czas dla niej zwolnił. Podeszła do Min-jae i złapała go za ramiona. Trzymał się kurczowo koszuli matki i łkał, tak jakby już do niego dotarło, co się stało. Wiedziała, że jest zupełnie inaczej, pamiętała doskonale, jakie uczucia towarzyszyły jej samej, kiedy zmarł jej ojciec.
Zwróciła się do niego po imieniu. Nie słyszała swojego głosu, ale on najwidoczniej tak, bo spojrzał na nią zaszklonymi oczami. Czaiło się w nich mnóstwo bólu i niedowierzania. Coś ścisnęło ją w żołądku. Przyciągnęła go do siebie i dopiero wtedy poczuła, jak mocno drżał. Objął ją mocno w pasie. Bolesny szloch wydarł się z jego piersi. Sophie padła na kolana. Owinęła go szczelnie ramionami, przycisnęła do klatki jego głowę, by nie był w stanie się obrócić. Patrzyła na to, co działo się ponad jego ramieniem i sama miała ochotę zapłakać.
Ratownicy rozłożyli nosze, położyli na nim bezwładne ciało starszej pani, po czym jeden z nich wyciągnął z torby białe prześcieradło. Przykrył kobietę dokładnie, razem z twarzą. Jeszcze przez chwilę rozmawiali między sobą, jeden z nich wykonał szybki telefon. Wydał z siebie kilka bliżej nieokreślonych dźwięków, a następnie zwrócił się do Sophie.
Zrozumiała, że chodzi o kontakt, ale ona sama nie była w stanie mu odpowiedzieć.
– Przepraszam, słabo mówię po koreańsku – powiedziała zachrypniętym głosem. Czuła jak zbiera jej się na płacz, lecz musiała to powstrzymać. Jeśli się rozklei, nie będzie w stanie wesprzeć Min-jae.
– Z kim będziemy mogli się skontaktować później w tej sprawie? – zapytał medyk, patrząc znacząco na chłopca. Nie mówił płynnie po angielsku, ale wystarczająco dobrze, by mogła go zrozumieć.
Z braku lepszego pomysłu podała swój numer telefonu. Gdzieś w samym centrum jej umysłu zakiełkowała paniczna obawa, że ten człowiek wykorzysta później tę informację dla jakichś niecnych celów, ale jak szybko się pojawiła, tak szybko ją zdusiła. Po całej sytuacji najwyżej wymieni kartę na nową.
Medycy dźwignęli nosze i ruszyli ku drzwiom. Powiodła za nimi mętnym wzrokiem, wciąż przyciskając Min-jae do piersi. Nie wiedziała, jak długo jeszcze siedziała razem z nim na podłodze, ale była pewna, że nie zmruży tej nocy oka nawet na chwilę.
***
Han Ji-hoon spojrzał na zegarek, stojący przy łóżku. Wskazywał piątą czterdzieści osiem. Przetarł zaspaną twarz dłonią, po czym sięgnął po okulary, leżące na szafce. Dzwonek telefonu ucichł na chwilę, by za moment rozdzwonić się na nowo. Ktokolwiek to był, bardzo mocno się niecierpliwił.
Przez myśl przemknęło mu, że być może dzwonią ze szpitala w sprawie Soon-hei. Puls przyspieszył nieznacznie, kiedy podnosił się do siadu i brał urządzenie do ręki. Jeszcze większy szok dopadł go, kiedy na wyświetlaczu migało szaleńczo nazwisko jego uczennicy.
– Sophie? – Odchrząknął, jego głos wciąż był senny i zachrypnięty. Usłyszał, jak kobieta pociąga nosem i wypuszcza powoli oddech przez usta.
– Han, nie jest dobrze.
– Coś się stało? Miałaś atak paniki? – Przełożył telefon do drugiej ręki.
– N-nie – zająknęła się. Wyraźnie się wahała. – Czy to ty pomagałeś Min-jae w problemach rodzinnych?
– Tak. Jemu coś się stało?
Dotarły do niego nerwowe kroki Sophie, a potem szczęk zamykanych drzwi. Wierciła się jeszcze dobre kilka chwil, zanim westchnęła przeciągle. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech.
– Chodzi o jego mamę. Ona... – głos jej się załamał. Zaszlochała do słuchawki, ale nie musiała też nic dodawać. Domyślał się. Matka Parka Min-jae stoczyła się po śmierci ojca równie szybko i mocno, co on sam.
– Gdzie jest Min-jae? – zapytał, podnosząc się z łóżka. Zaświecił lampkę, stojącą przy fotelu do czytania, po czym otworzywszy szafę, wyciągnął z niej ubrania.
– Jest u mnie. Zasnął kilka minut temu, nie wiedziałam, co...
– Wyślij mi adres. Niedługo będę.
Nie czekał na odpowiedź. Rozłączył się, rzucił telefon na łóżko i pospiesznie naciągnął koszulkę przez głowę. Zatrzymał się na chwilę i przeklął w myślach. Przecież Sophie bała się wychodzić z domu, a co dopiero kogokolwiek do niego wpuszczać. Podejrzewał, że Park Min-jae mógł być wyjątkiem od reguły, ale znali się wystarczająco długo, by obecność chłopca nie stanowiła dla niej problemu.
Wziął urządzenie z powrotem do ręki i, ku swojemu zaskoczeniu, zobaczył na wyświetlaczu wiadomość od Sophie z dokładnym adresem. Nie wiedział, która emocja w nim kiełkuje bardziej; szok, że tak szybko się na to zdecydowała, czy duma, że zdążyła mu zaufać na tyle, że zrobiła to bez wahania.
***
Ji-hoon zmarszczył brwi, dostrzegając zwykły zamek w drzwiach Sophie Bennett. Już dawno nie widział tego systemu zabezpieczeń w koreańskich blokach. Dużo popularniejsze były kody i open-karty. Nie zamierzał jednak nad tym dłużej dywagować. Zapukał energicznie, po czym włożył ręce w kieszenie płaszcza.
Już chwilę później usłyszał nerwowe kroki, które ucichły tuż przy drzwiach. Po kolejnej chwili dźwięk przekręcanego klucza odbił się echem od korytarza. W szparze pomiędzy skrzydłem a futryną pojawiła się blada twarz Sophie. Otworzyła je szerzej i wpuściła mężczyznę do środka. Zamknęła drzwi, lecz tym razem ich nie zakluczyła. Sprytnie – pomyślał – w razie ewentualnego niebezpieczeństwa, pozostawiła sobie drogę ucieczki.
Sama Sophie wyglądała, jakby przejechał po niej walec drogowy. Zmęczenie i przepłakane godziny odbiły się wyraźnie na jej obliczu, sińce pod oczami nabrały niezdrowego szarego odcienia, tylko bardziej podkreślały przekrwione białka i błyszczący nos. Naciągnęła rękawy czarnej bluzy na dłonie i wcisnęła je pod pachy.
– Gdzie Min-jae? – zapytał, rozglądając się po obszernym salonie, skąpanym w półmroku.
– W mojej sypialni. Kiedy wychodziliśmy z jego mieszkania, już wiedziałam, że do ciebie zadzwonię. Nie chciałam, żeby słyszał, o czym rozmawiamy.
Han skinął głową. Kobieta gestem zaprosiła go do środka. Sama ruszyła w stronę aneksu kuchennego. Wzięła czajnik elektryczny i nalała do niego wody. Mężczyzna usadowił się przy wyspie, po czym oparł się o blat. Sophie odwróciła się w jego stronę z pytającym wyrazem twarzy.
– Kawa – odparł.
– No tak.
Nie dodała nic więcej. Przygotowała dwa kubki. Stała do niego odwrócona plecami, bębniła nerwowo palcem o blat ze wzrokiem wbitym w czajnik. Zdecydowanie nie czuła się komfortowo w towarzystwie Ji-hoona, szczególnie kiedy znalazł się w miejscu, do którego nigdy miał nie trafić. On natomiast rozejrzał się dyskretnie.
Oprócz kanapy i ławy, która stała chyba w każdym mieszkaniu do wynajęcia, zdecydowanie było widać, że Bennett włożyła w jego urządzenie całą masę czasu i własnego serca. Ilość zielonych kwiatów, rozstawionych w każdym możliwym miejscu sprawiała wrażenie dzikiej dżungli. Rozstawione między nimi lampki przywodziły na myśl wschodzące słońce. Pod ścianami starannie poustawiała różnej wielkości grafiki; nie widział takich w żadnym sklepie, a delikatny zapach farby, który wyczuwał w powietrzu, mógł wskazywać na to, że sama je namalowała.
Nie był do końca pewny, ale wydawało mu się, że podczas jednej z lekcji wspominała, że interesuje się sztuką i obrazami.
Pod stopami poczuł miękki dywan. Ciągnął się przez całą długość pomieszczenia, aż do niewielkiej komody, na której starannie było ustawionych kilka książek. Tytuły na grzbietach sugerowały, że to podręczniki traktujące o gramatyce i języku angielskim, ale dostrzegł też kilka mniej lub bardziej mu znanych tytułów koreańskiej literatury obyczajowej.
Walczył z mimowolnym uśmiechem, który cisnął mu się na usta. To nie był czas na to, by chwalić Sophie za wytrwałość i pracę ponad miarę.
Postawiła przed nim kubek i usiadła po drugiej stronie. Opuściła ramiona, wzrok wbiła we własne dłonie. Wyglądała tak, jakby znów walczyła sama ze sobą, by nie uronić chociaż jednej łzy.
– Oni jej nawet nie zbadali, Han. – Jej głos był piskliwy, starała się mówić szeptem, ale emocje brały górę. – Nie wiem, jak długo tam leżała, ale sama wizyta ratowników trwała bardzo krótko.
Ji-hoon zacisnął usta.
– Matka Min-jae od lat chorowała na marskość wątroby. Odmówiła przeszczepu. Jej śmierć to była kwestia czasu, szczególnie przy takich ilościach spożywanego alkoholu – powiedział, starając się zachować neutralny ton. Sophie zamrugała, jej oczy zaszkliły się ponownie. Odwróciła się w stronę okna, usta miała lekko rozchylone.
– Nie wiem, co dalej. – Zignorowała jego słowa. – Myślę, że on wciąż liczy na to, że ona żyje. Nie wiem, kogo powiadomić, że Min-jae został sam, ani...
– Zajmę się tym – przerwał jej. – Mam kontakt do jego dziadków i siostry ojca.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się smutno. Objęła palcami kubek z parującą herbatą. Wzięła głęboki wdech i wypuściła go powoli przez nos.
– Świetnie sobie poradziłaś, Sophie. – Podniosła na niego wzrok. – Postawiłaś Min-jae ponad swoim strachem. To duży krok.
Czuł, że powinna to usłyszeć właśnie od niego. Zresztą, naprawdę tak uważał. Sophie była w stanie wyłożyć masę pieniędzy tylko po to, by nie znalazł się w miejscu, w którym właśnie siedział, a mimo to, sama go zaprosiła, tylko i wyłącznie ze względu na ważnego dla niej człowieka. Odsunęła strach na bok, upchnęła demony do szafy i zastawiła drzwi ciężką komodą, by nie wylazły z niej w najmniej oczekiwanym momencie.
Dopiero teraz widział, jak silną kobietą była panna Bennett. Mimo zapuchniętej od płaczu twarzy i urywanego oddechu siedziała naprzeciwko niego i jedyne, o czym myślała, to dobro chłopca, dzięki któremu ich drogi się przecięły.
Statystyki dla freaków:
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro