⊱ OSIEMNASTY ⊰
Nancy Harrell poinformowała o chęci zmiany terminu zaledwie dwa dni wcześniej. Wylewnie przy tym przepraszała i ze sto razy upewniała się, czy aby na pewno to nie przeszkadzało. Wizyta więc bardzo zaskoczyła Adriana, któremu to datę obwieszczono godzinę przed przybyciem pani psycholog.
Nie krył się, że było mu to nie w smak i nie omieszkał swoich żali wyrzucić matce. Naciskał przy tym na to, że nigdy nikt nie raczył się go zapytać o zdanie.
Serce waliło mu jak szalone, jakby pragnęło uciec z piersi i rozbić się o podłogę. Adrian nie lubił być nieprzygotowany, a dana godzina stanowczo nie wystarczyła. Siedział więc naprzeciwko Nancy, wyprostowany, w bezruchu. Leila wyjątkowo utkwiła mu w pamięci; jej niechęć do rozmowy obijała się w umyśle. Parę razy przedreptało przez głowę, by na spotkaniu powiedzieć coś pożytecznego.
Rozmowa przebiegała jak każda poprzednia przez to, że niczego nie zdążył przemyśleć, a teraz w przeciwieństwie do tamtych razów, chciał, by wyglądało to inaczej.
Kobieta żywiołowo wykonywała gesty, na które Adrian nijak nie reagował, nie przywiązywał do nich uwagi. Szczerze powiedziawszy, nic a nic nie wiedział, o czym rozprawiała Nancy, zbyt pochłonięty we własnych myślach. Nie zrażało to jednak pani psycholog, która doskonale zdawała sobie sprawę z braku zainteresowania chłopaka.
— Nie męczy to pani? — Adrian w końcu zdecydował się zabrać głos.
Nancy utknęła w połowie z dłońmi zastygłymi w niedokończonych słowach.
Harrell nie naciskała, zawsze nieprzejęta jego zachowaniem prowadziła swój niewysłuchany monolog, co zdawało się Adrianowi dziwne. Nie miał dużej styczności z psychologami, raptem przewinęło się ich pięciu czy sześciu. Każdy z nich próbował pociągnąć go za język. Zadawali pytania, a gdy zbywał ich milczeniem, przechodzili do kolejnych. Rzadko kiedy ciągnęli jakąś dłuższą wypowiedź. Widział później, jak wychodzili ze spotkania i kręcili głowami. W tej kwestii Nancy tak bardzo się od nich różniła.
— Co takiego? Bo nie rozumiem. — Między brwiami wykwitły zmarszczki.
— Rozmowa, a raczej jej brak. Ciągle coś pani mówi, a ja nie słucham.
Nancy chwilę zastanowiła się nad odpowiedzią.
— Płacą mi za czas spędzony z tobą — wyznała w końcu, co wcale nie było wielką tajemnicą. — Mogę mówić, co tylko chcę, bo i tak mnie nie słuchasz. Nie wiesz, czy czasami nie paplam kompletnych głupstw.
Uśmiechnęła się promiennie. Adrian zmarszczył brwi, co wywołało jeszcze szerszy uśmiech. W końcu jakaś reakcja z jego strony.
— Więc liczą się pieniądze?
— Gdyby tylko one się liczyły, nie siliłabym się na mówienie czegokolwiek. Siedzielibyśmy tu, a ja zadawałabym ci pytania. Jak się czujesz? Podejrzewam, że nie odpowiedziałbyś, więc przeszłabym do kolejnego pytania. I w ten sposób minęłaby nam cała wizyta.
Kącik ust Adriana nieznacznie drgnął. Na własnej skórze doświadczył podobnych wizyt.
— Więc co się jeszcze liczy?
Nie rozumiał, czemu ciągnął dalej temat. Nie ciekawił go na tyle, by koniecznie musiał go zgłębiać. Jednak należało przyznać, że odgrywanie roli pytającego odpowiadało mu. Nancy była... wyjątkowym przypadkiem. Zawsze cierpliwie udzielała mu odpowiedzi. Jej nigdy nieznudzona twarz, pogodne oczy i uśmiech często błąkający się na ustach. Z każdą kolejną wizytą odnosił wrażenie, że ciepłe usposobienie ducha kobiety dotykało go coraz bardziej. Coś w nim się kruszyło, mury oporu chwiały się coraz mocniej.
Ostatni podobny zryw siły, gdzie fakt, że nie słyszał całkowicie zniknął na drugim planie, poczuł, gdy samodzielnie opuścił ogrodzenie posesji. Może i zabrał się za to niezbyt dobrze. Wtedy też pierwszy raz spotkał Leilę. Płakała.
Stwierdził, że rozmowa mogłaby umniejszyć dźwigany ciężar, a sam się jej opierał. Uśmiechnął się blado.
— Najważniejsza jest w tym wszystkim chęć pomocy — powiedziała, a z jej oczu wylewała się czysta szczerość. — A ja każdemu bez wyjątku chcę pomóc. Wiadomo, bywają różne dni, czasami mam własne problemy, czasami wpływają na mnie problemy innych i choć pewnie nieraz wydawać się może inaczej, to nigdy nie zapominam, dlaczego zostałam psychologiem. Jesteśmy tylko ludźmi i to normalne, że nie zawsze radzimy sobie super w życiu.
Adrian pokiwał głową. Nancy ani razu nie zawahała się w wypowiedzi, gesty wykonywała pewnie.
— Mam nadzieję, że zaspokoiłam twoją ciekawość?
Ponowne kiwnięcie głową. Harrell nigdy nie unikała pytań, nawet tych niezwiązanych z jego problemem.
— Może teraz ty coś powiesz? Co u ciebie?
Adrian odchylił się na fotelu i przymknął oczy. Co mógł powiedzieć? W tak krótkim czasie, choć niewiele się wydarzyło, to czuł, że zmieniło się sporo. Szczególnie jego wnętrze. Obwiniał cały świat o swoje nieszczęście. Doszczętnie się w tym pochłonął i zamknął na wszystkich. Niedawne spotkanie z zewnętrznym światem ciut go przeraziło. Przez zwyczajną nieuwagę wpadłby pod samochód. Czy więc potrzebował kogoś do spacerów?
Było też coś jeszcze, coś, co głęboko się w nim zakotwiczyło. Strach. Strach, że ludzie go nie zaakceptują, że dla nich na zawsze pozostanie innym, że nieważne, jakby się starał, do grona znajomych nie będzie przynależał całkowicie, że będą go odpychać. Ten właśnie strach mieszał się z żalem i nienawiścią, tworząc duszącą mieszankę.
Ostatnio dotychczasowe postrzeganie rzeczywistości bladło. Opadało jak poranna mgła dotknięta promieniami budzącego się słońca. A powstałą powoli lukę musiał na nowo wypełnić swoim poglądem. I pragnął tym razem uczynić to właściwie.
— Praca z nową osobą wcale nie jest tak zła — odezwał się po dłuższej chwili.
Nie bardzo wiedział, od czego zacząć. Jak uporządkować myśli, jak je ubrać w słowa. I czy w ogóle któreś nadawały się, by się z nimi podzielić.
— Więc już dobrze idzie ci rozmowa z nimi?
— Nie powiedziałbym, że dobrze, ale... — Za każdym razem coś go powstrzymywało. Każdy gest, zawahanie, wszystko odbierał jako niechęć. Bał się, że dziewczyna nie spojrzy na niego zwyczajnie. — Rozmowa z panią jest inna. Nie czuje się pani skrępowana.
Nancy zmarszczyła brwi. Adrian wciąż drążył temat inności i skrępowania. Ilekroć omawiali ten temat, chłopak ciągle do niego powracał z taką samą niepewnością.
— Nie możesz mnie porównywać do innych. Jak już mówiłam i powtarzałam wiele razy — dla każdego nowe sytuacje, z którymi jeszcze nie miał styczności, są stresujące. Więc nie oczekuj, że każdy za pierwszym razem będzie: „Nie słyszysz? Okej". Dla niektórych sama rozmowa z nowo poznaną osobą jest na tyle stresująca, że zapominają języka w ustach. Ja po prostu mam szeroki wachlarz przeżyć, jeśli chodzi o ludzi, ponieważ poznałam ich wielu i z różnymi problemami.
Nancy spojrzała gdzieś w bok. Sekundy mijały, przeradzały się w minuty, a ona ani drgnęła. Adrian nie śmiał przerywać jej w milczeniu, czekał więc cierpliwie. I gdy w końcu na niego spojrzała, oczy i wyraz twarzy nie zawierały pogody. Przybrały bardziej ponurą naturę.
— Mój kuzyn w skutek wypadku jeździ na wózku — odezwała się niepewnie, a słowa wyrzuciła na jednym wdechu, jakby w obawie, że utkną w gardle. Długo myślała, czy powinna wkroczyć w strefę życia prywatnego. Czasami jednak opowiadała tę historię, by pacjent mógł poczuć, że też była człowiekiem w jakimś stopniu pokrzywdzonym, by ujrzał odczucia też drugiej strony — rodziny — autentyczne, podparte prawdziwym wydarzeniem. — Gdy wracał ze szkoły, kierowca samochodu stracił panowanie nad kierownicą i go potrącił.
Urwała. Ostrość widzenia zachwiały szklące się oczy. Potrzebowała chwili, by się opanować. Mimo że zdarzyło się to lata temu, uczucia wciąż były nader żywe, jakby miało to miejsce ledwie wczoraj.
— Zachowywał się podobnie do ciebie. Był zły na cały świat. A wiesz, jak my się czuliśmy? Też, jak on, musieliśmy zaakceptować rzeczywistość. Zadawaliśmy sobie pytania: „Dlaczego on?". W końcu kierowca równie dobrze mógł uderzyć w mur, drzewo, latarnie, cokolwiek.
Sięgnęła do torebki i wyciągnęła paczkę chusteczek. Starła zdradliwe łzy.
— Wszyscy mieliśmy prawo się smucić, złościć, krzyczeć i płakać. Ale życie trwa nadal. W końcu trzeba przełknąć gorycz.
Na moment zacisnęła palce na uchwycie torebki.
— Udało mu się — uśmiechnęła się, a łzy swobodnie popłynęły, tworzyły ścieżki na jej policzkach. — Ma przyjaciół, z którymi wychodzi, pracuje, jest szczęśliwy. Cieszymy się razem z nim. Dano nam czas, by spędzić go razem. Tamtego dnia przeżył i to jest najważniejsze.
Bez uprzedzenia podniosła się z fotela, a Adrian odruchowo uczynił to samo.
— Doskonale wiem, jak czuje się twoja rodzina i wiem też, że gdy uporasz się z żalem, złością i wszystkimi negatywnymi emocjami, będziesz wiódł szczęśliwe życie. Miej to zawsze na uwadze — żyjesz, masz na kogo liczyć, a bliscy bardzo cię kochają.
Adrian przełknął ślinę. Nie spodziewał się, że Nancy kryje taką przeszłość. Zamurowało go, aż nie wiedział, co powiedzieć ani jak się zachować. Zupełnie jak ludzie, którzy dowiadują się, że nie słyszę. Ich reakcja namacalnie się uzasadniła.
— Dziękuję, że podzieliła się pani tym ze mną — tylko tyle potrafił odpowiedzieć, każde inne słowa wydawały mu się nieodpowiednie, nie na miejscu.
Nancy Harrell uśmiechnęła się jak nigdy przedtem.
— Jesteś pierwszą osobą, która mi za to dziękuje.
Zastała Annę siedzącą w kuchni. Czoło miała wsparte na dłoniach.
— Dziś to by było na tyle.
Anna zareagowała dopiero po chwili. Spojrzała na Nancy z niezrozumieniem, jakby wybudzona z transu nie odzyskała jeszcze świadomości otoczenia.
— Och, już? — Zerknęła na zegarek. — Czas tak szybko płynie. Nawet nie wiem, kiedy zleciał. Odprowadzę panią.
— Nie musi się pani kłopotać. Trafię do drzwi.
Kobieta nie słuchała. Wstała, nim Nancy wypuściła ostatnie słowo, a wsparła się przy tym o stół. Przygarbiona ruszyła w jej stronę. Harrell nic nie mogła poradzić na to, że zobaczyła w Annie własną ciotkę. Wspomnienia odżyły na nowo po dzisiejszych wyznaniach.
— Dziękuję za wizytę. — Anna posłała ledwie widoczny uśmiech. Chwyciła za klamkę i otworzyła psycholog drzwi.
Nancy wahała się. Lustrowała pobladłą twarz pani Brown i dość mocne sińce pod oczami, które jasno krzyczały, że nie spowodowała ich tylko jedna nieprzespana noc.
Ostatecznie jednak przekroczyła próg. Pożegnała się machinalnie, bowiem myśli dryfowały daleko.
Drzwi zamknęły się za nią ze skrzypnięciem. Już chciała zejść z tych paru schodków, lecz nie potrafiła wykonać żadnego ruchu. Stopy przyrosły do podłoża i nie zamierzały puścić.
Przygryzła dolną wargę.
Zakończyła pracę. Nie powinna się mieszać, zwłaszcza że Anna nie prosiła jej o pomoc dla siebie. Jednakże widok kobiety nie opuszczał Nancy. Wiedziała, że jeśli teraz odejdzie, nie zazna spokoju, a widmo przygnębienia Brown zadręczy ją. Wcale nie musiałaby być to długa rozmowa, wystarczyłoby zwyczajne wysłuchanie bez wyczerpujących analiz.
Spojrzała na srebrny zegarek goszczący na nadgarstku. Prezent od przyjaciółki, dzięki której została psychologiem. Nie potrzebowała większej zachęty.
Kolejnego pacjenta przyjmowała za trochę ponad godzinę, więc zadzwoniła do drzwi. Anna otworzyła ze zdziwieniem.
— Zapomniała pani czegoś?
— Tak. Znaczy nie. Właściwie... — Delikatnie ścisnęła zegarek. — Chciałabym z panią porozmawiać.
— Coś nie tak z Adrianem? — Twarz kobiety okryła woalka niepokoju.
— Nie, wszystko z nim w porządku. Jak się umawiałyśmy: co tydzień zdam pani raport. Po prostu chciałabym z PANIĄ porozmawiać. Widzę, że jest pani przygnębiona.
Anna zmarszczyła brwi. Czas upływał, a ona nadal milczała. Nancy zaczynała się obawiać, że przesadziła z propozycją.
— Nie potrafię przejść obok cierpienia obojętnie — dodała na swoją obronę. — Sumienie nakazuje mi po prostu z panią usiąść przy kawie czy herbacie i panią wysłuchać.
— Aż tak marnie wyglądam?
Nancy nie odpowiedziała, skinęła tylko głową. Usta Anny wygiął grymas przepełniony smutkiem, który miał uchodzić za uśmiech.
— Nie chciałabym pani kłopotać — w głosie wybrzmiała nutka chęci przyjęcia oferty. Nancy bezbłędnie ją wyłapała.
— Dla mnie to żaden kłopot. I tak mam teraz wolny czas. Mogę wejść?
Zawahanie z wolna kurczyło się, aż ostały po nim jedynie resztki. Anna szerzej otworzyła drzwi, przepuszczając w nich Nancy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro