⊱ DWUDZIESTY DRUGI ⊰
Tamtego dnia otrzymał środki uspokajające. Odmówił rozmowy ze szpitalnym psychologiem, tłumacząc się, że regularnie spotyka się z własnym. Nie został też na obserwacji, wyszedł na swoje żądanie. O chwilowym zamknięciu kawiarenki nie chciał nawet słyszeć. Do znudzenia powtarzał, że nic mu nie było, czuł się świetnie, a atak paniki wywołał wyłącznie strach przed niedoszłym wypadkiem, który spowodował napływ wspomnień.
W nocy męczyły go koszmary. Budził się zalany potem, a gdy ponownie zasypiał, na nowo i na nowo przeżywał wypadek. Rano wstał z podkrążonymi oczami i poszarzałą cerą. Nieustannie ziewał przeciągle, aż w pewnym momencie nie kwapił się już, by zasłaniać usta dłonią.
Do kuchni zszedł przeżuty i wypluty. Zasiadłszy przy stole, nie zauważył nawet drobnej zmiany. Dopiero po chwili klejące się potrzebą snu oczy szeroko się otworzyły, gdy zarejestrowały dodatkową osobę spokojnie popijającą kawę.
Nie zdążył się jednak o nic zapytać, gdy zaraz pojawiła się Anna. Położyła dłoń na ramieniu męża i usiadła obok niego.
— Może jednak nie będziemy otwierać dziś kawiarenki? — pokazywała, jednocześnie mówiąc.
Adrian westchnął ciężko. Myślał, że tę kwestię mieli już za sobą.
— Rozmawialiśmy już o tym. Nic mi nie jest. Chcę dzisiaj iść do kawiarenki i pracować jak w każdy inny dzień.
Lucas Brown uniósł prawą brew. Przelotnie zerknął na małżonkę, po czym ponownie przeniósł spojrzenie brązowych oczu na syna. Ciemne włosy gdzieniegdzie przyprószyła siwizna, lecz wcale nie odejmowała mu tym od uroku. Nadal dobrze się prezentował.
W prawdzie słyszał od Anny, że Adrian zrobił postępy w komunikowaniu się, lecz mimo to zdziwił się, jakby dopiero co to odkrył. Umysł niczym zatrzymał się na niewzruszonej postawie chłopaka, uparcie piszącego na telefonie i niechcącego żadnych psychologów. Uświadczywszy jednego z owych faktów na własnej skórze, utwierdzał się w nich, a radość na nowo kwitła w sercu.
— Dobrze, jak uważasz. Ale dzisiaj będę pomagać, czy wam się to podoba, czy nie.
Kobiecie ciężko było się pogodzić, że syn tak lekko podszedł do swojego ataku, zażywszy że zdarzyło mu się to po raz pierwszy. Co jeśli się to powtórzy? Wczorajszy incydent mógł nadszarpnąć jego zdrowie i w kolejnych dniach nie musiałby się wysilać, by się powtórzył. Cały wieczór do niego zaglądała i skłonna już była spać u Adriana chociażby na fotelu, jednak stanowczo zaprzeczył pomysłowi słowami: „Twoje zachowanie tylko pogarsza moje samopoczucie. Czuję się niekomfortowo."
— Proszę bardzo. Ale zaznaczam: czuję się świetnie.
Adrian przeniósł spojrzenie na tatę. Ucinając kontakt z mamą, chciał jej dać do zrozumienia, że zakończyli temat. Starał się zrozumieć obawy kobiety, jednak głosik z tyłu głowy krzyczał, iż przesadzała. Z drugiej strony czym prędzej pragnął usłyszeć wieści od mężczyzny.
— Jak czuje się babcia? — zapytał. W końcu ojciec pojechał do swej matki, by się nią zaopiekować. Staruszka, poślizgnąwszy się na schodach, nie dość, że okropnie się potłukła, to złamała lewą nogę i prawą rękę. A jak na złość córeczka cioci, która zajmowała się kobietą, pochorowała się tak, że wylądowała w szpitalu.
Lucas wpatrywał się w syna nieprzytomny. Postępy, które ten poczynił podczas jego nieobecności, niesamowicie go dotknęły.
Adrian uniósł brew, gdy brak odzewu przedłużał się. Ostatecznie Anna trąciła męża ręką i coś szybko powiedziała.
— Przepraszam. Co mówiłeś? — pokazał niezgrabnie. Chłopakowi nie umknęło lekkie drżenie rąk.
— Jak się czuje babcia? — powtórzył. Zdecydował się jednak pominąć trzęsące się dłonie. Może za dużo kofeiny? Może z babcią było źle? A może zwyczajnie odwykł od migowego?
— Uparta jak zawsze — zaśmiał się. — Nie chce pomocy, twierdząc, że sama sobie poradzi. A poza tym czuje się dobrze.
— Nie lubię się narzucać, jak to mówi. — Adrian również się uśmiechnął.
Babcia była energiczna, wiecznie rozpromieniona i, no, właśnie — uparta niczym osioł. Wszystko robiłaby sama, nigdy nie prosiłaby o pomoc. Pamiętał dokładnie, gdy przywieźli jej zakupy. Zaparkowali na podjeździe przed domem, otworzyli bagażnik i wzięli się za wypakowywanie toreb, które do najlżejszych nie należały. Sophie wypadła z budynku jak strzała i bezceremonialnie chciała wyrwać siatkę z rąk wnuka. Długo się tak szarpali, a widok stanowił nie lada komedię. Jako że posesji nie miała ogrodzonej w żaden sposób, zebrało się paru gapiów. Adrian ostatecznie uległ sile kobiety przy akompaniamencie głośnych śmiechów. W pamięci zamajaczyły mu też te wszystkie razy, gdy nawet nie zdążył wstać od stołu, a babcia już porywała brudne naczynia, by włożyć do zmywarki.
Zdecydowanie była kochaną osobą, ciepłą i nie dało się jej nie lubić.
— Może wybierzemy się ją odwiedzić? — zaproponował Lucas. Szturchnięcia, które otrzymał od żony za słowa, tylko ślepy by nie zauważył.
Uśmiech przygasł na ustach Adriana. Sposępniał. Wszystkie miłe wspomnienia uciekły hen daleko przestraszone. Nie to, że nie chciał odwiedzić babci. Właściwie nie odwiedzał jej od trzech lat, to ona zawsze do niech przyjeżdżała. Teraz jednak, po świeżym incydencie z atakiem paniki, obawiał się, że podróż skończyłaby się w podobnym tonie. A pragnął oszczędzić tego nie tyle sobie, co innym. Nie wątpił, iż podejmie się kolejnej próby, lecz jak na razie potrzebował ciut więcej czasu.
— Oczywiście nie teraz, za jakiś czas — dodał i podrapał się niezręcznie po głowie. Kompletnie zapomniał o ataku syna.
— Czemu nie. Za jakiś czas, brzmi super — przystał. Adrian żywił nadzieję, że za jakiś czas będzie idealnie.
— No, to ustalone. — Anna klasnęła w dłonie. — Za jakiś czas.
⋅•⊱•⊰•⋅
Musiała wziąć wolne. Nie potrafiłaby przyjść kolejnego dnia do pracy, spojrzeć Adrianowi w twarz i zachowywać się, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. W obecnej chwili patrzyłaby na niego wyłącznie przez pryzmat ataku paniki. Strach pozostał w niej żywy, a na samo wspomnienie nogi robiły się miękkie niczym pozbawione kości.
Poprosiła więc o trzydniowy urlop — tyle uznała za wystarczające. Nikt nie dopytywał, powód przyjęli z milczącym zrozumieniem.
Dzień rozpoczęła od katowania się minioną sytuacją. Przywołała siedzącego na chodniku Adriana oraz chodzącego tam i z powrotem Seana. Czy mogłaby postąpić inaczej? Lepiej? Gdyby tylko się postarała i opanowała... Jednak już na samą myśl serce biło szybciej, dłonie się pociły, a ciało paraliżowało przerażenie. Co jeśli Adrianowi znowu się to przydarzy? Leila kolejny raz będzie bezradna, wpierw walcząc ze sobą?
Przygryzła dolną wargę. Nigdy nie chciała doświadczyć czegoś podobnego. Ale jeśli Adrianowi zdarzyło się to raz, to może zdarzyć się i drugi. Jak ona się wtedy zachowa? Znowu go tylko przytuli?
Obróciła się na bok. Przymknęła powieki. Pragnęła, by wszystkie myśli ją opuściły, ale nie potrafiła wyprzeć ich z umysłu. Wręcz przeciwnie — odnosiła wrażenie, że im bardziej starała się je wyrzucić, tym mocniej trzymały się dziewczyny.
Leilę rozbolał brzuch. I bynajmniej nie dlatego, że jeszcze nic nie zjadła.
Nazajutrz przebudził ją dzwonek do drzwi. Delikatnie uchyliła powieki. Cisza. Czyżby jej się przyśniło? Przekręciła się na drugi bok i wtuliła głowę w poduszkę. Senne widziadła powoli zaczynały ogarniać umysł, gdy ponownie przez budynek przewędrował dźwięk — dłuższy, niczym dla potwierdzenia swego istnienia.
Usiadła na krańcu łóżka. Serce biło szybko. Nie lubiła, kiedy ktoś dzwonił, a raczej nie lubiła otwierać drzwi nieznajomym. Pal licho nieznajomych! Gdy była sama w domu nie otwierała nawet sąsiadom, udając, że dom stał opustoszały.
Ten moment niepewności, kogo mogłaby ujrzeć w podglądzie, niezwykle ją stresował.
Wstała i przeciągnęła się, przeciągle przy tym ziewając. Schody pokonywała z ociąganiem, jakby przed każdym stopniem zastanawiała się, czy ten aby przypadkiem nie załamie się pod jej ciężarem. W międzyczasie zdążyła nawet przejrzeć media społecznościowe. Liczyła, że ktoś, znudzony czekaniem, zrezygnuje i pójdzie w swoją stronę.
Wzdrygnęła się, gdy będąc już prawie na samym dole, rozdzwonił się telefon. Niemal wypuściła urządzenie z ręki.
— Halo? — Zmarszczyła brwi. Zupełnie nie wiedziała, czego spodziewać się po dzwoniącej przyjaciółce o stosunkowo wczesnej porze.
— Obudziłam cię? — w słuchawce wybrzmiał niezwykle miły i łagodny głos.
Leila aż uniosła do góry brwi. Zaniemówiła na krótki moment. Samantha nigdy nie przymilała się w strefie budzenia dziewczyny. A raczej — nigdy nie przymilała się, gdy czegoś nie potrzebowała.
— Właściwie to obudził mnie dzwonek do drzwi. Idę zobaczyć, kto to, więc poczekaj chwilkę.
— Och... To tylko ja dzwoniłam.
Skruszone oblicze Samanthy samo wepchnęło się do wyobraźni Leili.
— C-co? — zakrztusiła się śliną. Przecież jeszcze wczoraj była u cioci! Co robiła przed jej domem? Bez namysłu porzuciła tępo ślimaka i pognała do drzwi, przekręciła kluczyk.
Przywitała przyjaciółkę z szeroko rozdziawionymi ustami.
— Jak się czujesz? — Samantha przyjrzała się dziewczynie, a miną okrzyczanego szczeniaczka niemo przepraszała za zakłócenie snu.
Leila jeszcze szerzej otworzyła oczy. Jak się czuje? Skąd takie pytanie? Czyżby napomknęła jej o incydencie z Adrianem? Niemożliwe. Pamiętałaby.
— A jak mam się czuć? — zaczęła niepewnie. Uważnie śledziła reakcję Samanthy. — Raczej dobrze.
Samantha lekko przechyliła głowę w lewo. Gdy Leila powiedziała wczoraj zmęczonym głosem, że wzięła urlop, bo się trochę pochorowała, spodziewała się zastać dziewczynę mniej żywą. W końcu kiedy Leilę już coś brało, to musiała wyleżeć cholerstwo przynajmniej jeden dzień. Natomiast, pomijając fakt, że dopiero się obudziła, prezentowała się niczego sobie.
— Lekkie przeziębienie? Może przepracowanie? — dopytała. Jednak widząc coraz większą konsternację na twarzy przyjaciółki, śmiało przypuściła, że Leila skłamała.
— O czym ty mówisz?
— O twoim urlopie. I tym, że powiedziałaś wczoraj, że jesteś trochę chora.
Leilę nagle olśniło. Owszem, skłamała o chorobie, gdyż zwyczajnie nie miała sił, by opowiadać o Adrianie. Właściwie to w ogóle nie zamierzała opowiadać. Odwróciła wzrok w przypadkowym kierunku.
— A, no, tak. Coś mnie brało, ale już mi przeszło. Fałszywy alarm.
Samantha prychnęła pod nosem. A tak się martwiła, że biedna choruje tam sama! Nalegała, by zabrać się z tatą, który musiał wracać do pracy. Pokłóciła się z mamą, która upierała się, że nigdzie jej nie puści, bo w końcu co będzie robiła sama w domu, jako że ojciec piastował stanowisko lekarza i częściej przebywał w szpitalu.
Wdech, wydech. Spokojnie. I tak dobrze, że wróciła. Nie mogła znieść dłużej płaczących bachorów.
Gdy złość w większej mierze opuściła umysł, zrozumiała, że Leila nie wzięła wolnego z byle powodu. Coś musiało się wydarzyć. Coś, co chciała ukryć. Czy powinna jej odpuścić? Jeszcze nie wiedziała. Wahała się.
— No, to chyba musimy sobie porozmawiać.
Bezpardonowo przepchnęła się obok przyjaciółki, lecz nie skierowała się do jej pokoju. Kroki powiodła do kuchni. Wpierw musiała zaliczyć zaległe śniadanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro