Rozdział XIV
- Ciel, idziemy pobiegać. - zadeklarowałem, potrząsając chłopakiem, który przez dobry kwadrans mnie ignorował, nie unosząc wzroku znad książki.
- Jeszcze ci się kostka nie wyleczyła, idioto. Przydałoby ci się nie bieganie, tylko niańka, taka która by pilnowała, żebyś sobie krzywdy nie zrobił. - prychnął, odkładając przedmiot na szafkę nocną.
Za każdym razem, kiedy mówił cokolwiek, co mogło wyglądać jak troska, musiał być przy tym opryskliwy. Po czasie mnie to jedynie bawiło.
- Tylko chwilę, nie można wychodzić z formy. - odparłem, łapiąc go za ręce i przeciągając po dywanie, na którym już dawno nie było tęczowej taśmy. W końcu już jakiś czas temu zakończyliśmy początkowy bój.
- Dobra, ale pamiętaj, że nie będę ci potem pomagał w doczołganiu się do pielęgniarki. - przewrócił oczami, po czym podniósł się, decydując na przemieszczanie o własnych siłach.
Po chwili stanęliśmy przed lasem znajdującym się niedaleko miejsca, w którym rozstawiono namiot. Było ciepło i słonecznie, a korony drzew szumiały przez lekki wiatr. Odetchnąłem cicho, czując, że jestem pełen energii. Kiedyś też biegałem, było to wtedy, kiedy trenowałem akrobatykę. Czułem się tak, jakbym wrócił do tamtych czasów.
Z początku niechętny Ciel postanowił zachęcić mnie, z całej siły waląc w plecy i krzycząc ''berek'', a następnie gnając przed siebie. Nie chciałem być gorszy, więc pobiegłem za nim, aby zgodnie z duchem zabawy go ''odklepać''. Niestety, już po chwili zaczęło brakować mi siły. Zapomniałem już, że same chęci i wiedza nie wystarczą. Wreszcie, nieźle zziajany, dostrzegłem pomiędzy drzewami sylwetkę Ciela. Siedział na trawie, wyrównując oddech.
Uśmiechnąłem się podstępnie i zacząłem skradać, uważając przy tym na zdradliwe, trzeszczące pod nogami gałązki. Wreszcie klęknąłem za nim, obejmując go z zaskoczenia i przyciągając do siebie.
- Mam cię! - oznajmiłem, dzięki czemu przestał się wyrywać, co z początku robił. W pierwszej chwili zareagował tak, jakbym był jakimś porywaczem.
- Nie rób tak, dupku.
- Wybacz. - odparłem, mimo to go nie puszczając. Usiadłem jedynie, z rękami wciąż oplecionymi wokół jego talii. Czułem przez to, jak szybko unosi się jego klatka piersiowa. Chyba serio go przestraszyłem.
- Kiedyś dostanę przez ciebie zawału.
- Za młody jesteś. - odparłem, również ciężko oddychając, tyle że z wysiłku.
Będę musiał dużo ćwiczyć, żeby wrócić do dawnej formy, a co za tym idzie akrobatyki. Warto byłoby również zmienić rutynę, nie palić, dobrze spać i należycie jeść. To będzie trudne.
- Nie jestem za młody, za to ty jesteś za stary, żeby wykopać dół na zwłoki siedemnastolatka, więc na twoim miejscu bym uważał.
- Za stary?
Pokiwał głową, a ja ciaśniej go objąłem i zacząłem łaskotać. Chłopak przez to znów zaczął się wyrywać i wydawać z siebie różne dźwięki, najczęściej coś pomiędzy piskiem, a mało wyraźnym ''zostaw''.
- Jak ja cię nienawidzę! - wydusił z siebie i dopiero wtedy go puściłem. Wyglądał po wszystkim tak, jakby był o krok od zejścia z tego świata.
- Tak, wiem o tym, coś mi się chyba kiedyś obiło o uszy. - zaszczebiotałem, wstając i wyciągając do niego rękę, aby i jemu pomóc się podnieść. - Jeszcze jakieś zażalenia?
- Dużo. - prychnął poirytowany, jednak żadnego nie wymienił.
W drodze powrotnej obaj milczeliśmy, jedynie szturchając się czasem łokciami w ramach okazania wzajemnej sympatii.
***
- Ciel wydaje się weselszy, od kiedy się pojawiłeś.
Alois podzielił się w ten sposób ze mną kolejnym ze swoich dziwnych, z pozoru wyssanych z palca obserwacji na temat mojego współlokatora.
- Być może. Ma w końcu kogoś, na kim może się wyżywać dwadzieścia cztery godziny na dobę. Na jego miejscu sprawiłbym sobie kupon w Lotto, mając takie szczęście. - odparłem, wzruszając ramionami z rozbawionym uśmiechem.
Siedzieliśmy na łóżku blondyna, oglądając film. Nie miałem już nic przeciwko mieszkaniu z Cielem, jednak czasem dobrze od siebie odpocząć. Dzięki opuszczaniu przyczepy miałem również okazję lepiej poznać resztę ekipy, w tym Aloisem, który szczególnie przypadł mi do gustu. Nie tylko mi zresztą, według moich obserwacji był on ogólnie lubianym członkiem trupy.
- Na pewno nie tylko o to chodzi.
Karty, które trzymał, przemieszczały się z jednej ręki do drugiej, następnie mieszały, aby chwilę później znów stać się klasycznym stosikiem. Widziałem przy tym w jego oczach coś na wzór radości małego dziecka na widok nowej zabawki. Fascynacja i ciekawości, pomiędzy którymi można było dostrzec cień satysfakcji, gdy znów udało mu się poprawnie wykonać sztuczkę.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Widać, że jest weselszy. Weselszy niż wcześniej. Być może po prostu brakowało mu towarzystwa, a może brakowało mu towarzystwa kogoś takiego jak ty. - powiedział, następnie rzucając czymś, co pasowałoby bardziej do wróżki, która miga się od podatków i zdziera kasę z ludzi, którzy powierzają swoje działania i wybory kartom. - Być może całe życie czekał na kogoś takiego jak ty. Przeznaczenie i te sprawy. Wierzę, że na świecie jest określona ilość pokrewnych dusz i to wielkie szczęście spotkać choć jedną z nich, bo nie zawsze ich drogi się przecinają.
- Ja dzielę z nim tylko przyczepę, Alois, a ludzie mają różne humory. Może skoro ma złe okresy, to teraz ma jeden z lepszych. Nie przypisywałbym temu większej filozofii.
- Adrian nigdy niczego nie robi przypadkowo, Sebastianie. Mówiłem ci już. - odparł, troszkę już zniecierpliwiony, choć przy tym wciąż miły i uśmiechnięty. - Nie lekceważ jego wyborów.
- Wziął mnie, bo miałem dobre wykształcenie, a u Ciela w przyczepie było miejsce. - odparłem, wciąż sceptycznie nastawiony do jego teorii.
- Jestem pewien, że wiedział, co robi. Zawsze wie. - w oczach chłopaka przygasła radość, którą zastąpiła melancholia. - Zatrudnia ludzi z ,,tym czymś''. Ilu z nas wyciągnął z beznadziei? Dał nam dom w postaci cyrku i rodzinę w formie trupy. Dba o nas i troszczy się, mimo że w teorii jesteśmy jedynie jego pracownikami. Ja... Szanuję go i wiem, że jeśli cokolwiek robi, robi to dla nas.
Chłopak przygryzł dolną wargę, a w jego oczach pojawiło się coś niespodziewanego - łzy. Wstał z łóżka i powiedział krótkie ,,przepraszam, zaraz wracam'', po czym wyszedł z przyczepy, ocierając twarz rękawem swetra.
Nigdy nad tym nie myślałem. Nie zastanawiałem się, dlaczego Alois i Ciel mimo tak młodego wieku podróżują wraz z trupą i czemu reszta wydaje się momentami bardzo smutna, mimo wiecznego uśmiechu na twarzy.
Przede wszystkim czemu w tych wściekle zielonych, przysłoniętych przez szarą grzywkę oczach kryje się tyle żalu?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro