9. Vincent
Nie chciał wystraszyć Pszczółki tym, że nadal był żonaty. Nie wiedział jeszcze do końca, jak ta sytuacja się rozwiąże, bo w sumie nie kontaktował się z Amandą. Z jednej strony, na samym początku, pragnął jedynie rozwodu i wolności; teraz jednak, gdy emocje nieco opadły, gdy ochłonął, zaczął się wahać.
Nawet w tej chwili, gdy szedł z Beatrice ramię w ramię, wsłuchując się w narastającą ciszę między nimi, nie był pewien, czy to spotkanie miało sens. Oczywiście nie nastawił się na nic wielkiego (miał nadzieję, że ona również), bo dopiero się poznawali i ich znajomość właściwie raczkowała.
Był jednak spragniony miłości. Ta myśl uderzyła mu mocno do głowy, bo uświadomił sobie, że tak naprawdę został sam. Rodzice nie żyli, Mandy znajdowała się w Birmingham, a tutaj miał jedynie Sydney, ale ona zajmowała się już swoimi problemami.
Odchrząknął, bo przypomniał sobie, że jego milczenie zrobiło się podejrzane.
– Przykro mi, że tak się to wszystko potoczyło – wykrztusił z trudem. – Musiało być ci cholernie ciężko.
I znowu pomyślał, by objąć ją ramieniem, ale gdy spojrzał na Beatrice, uświadomił sobie, że trzymała się dobrą stopę od niego, jakby specjalnie unikała kontaktu fizycznego. Jak tak dalej pójdzie, ta randka zamieni się w zwykłe łażenie po ulicach Londynu, a na to chyba był już za stary. Może powinien zaproponować kolację?
– To prawda. Dlatego dzisiaj poprosiłam cię, żebyś mnie odprowadził, nie mam z kim zostawić Gwen i młoda właśnie siedzi sama w domu.
– Nie musisz mi się tłumaczyć, Pszczółko – rzucił miękko z mocno bijącym sercem. – Naprawdę to rozumiem. Opowiedz mi coś o Gwen.
Miał świadomość, że właśnie grał na czas, że chciał odwlec moment, w którym powie o żonie. Wolał jednak się z tym wstrzymać, bo naprawdę bał się reakcji Bee. Może wmówi sobie, że nie powinna niszczyć jego małżeństwa (choć tak naprawdę w tym momencie ten związek istniał najwyraźniej jedynie na papierze)? Albo stwierdzi, że była jedynie pocieszeniem, nic niewartym wyskokiem?
Traktował Beatrice poważnie. Nie zakładał oczywiście, że w ogóle wejdą w jakiś związek, że coś z tego wyjdzie. Natomiast absolutnie nie miał zamiaru jej krzywdzić ani porzucać. Wiedział, że jeśli zdecyduje się na budowanie relacji z Pszczółką, to będzie musiał w końcu ruszyć sprawę z Mandy.
I wtedy na pewno to zrobi.
Teraz jednak wolał więcej o tym nie myśleć. Chciał napawać się tym popołudniem w towarzystwie Beatrice. Lubił jej obecność, lubił dźwięk jej głosu, lubił sposób, w jaki się uśmiechała, lubił jej żarty i tajemnice, które miał zamiar odkryć, a które ona w sobie chowała. To właśnie liczyło się w tamtym momencie – obecność Bee, a nie natarczywe myśli o Amandzie.
– Jest bardzo bystra i inteligentna. – Głos Beatrice kazał Vincentowi wrócić wreszcie na ziemię. – I wiem, że każdy rodzic mówi tak o swoim dziecku i że to wydaje się sztampowe, ale przysięgam, Vince, że ona jest genialna – zaśmiała się, a na widok jasnych iskierek w jej szarych oczach Vincent nie mógł się powstrzymać i też się uśmiechnął szeroko. – Jest przewodniczącą kółka astronomicznego i ciągle powtarza, że kiedyś poleci w kosmos.
– Widzę, że jest ambitna.
– Oj, jest. – I znowu się zaśmiała, a wyglądała przy tym pięknie i przejmująco spokojnie, jakby nie istniała ta spięta i milcząca wersja Bee. – Marzy jej się teleskop i praca w tajnym laboratorium. Mogłaby rozwiązywać zadania z fizyki na okrągło. – Machnęła ręką, a Vincent musiał się powstrzymać, by w tej chwili nie złapać jej za dłoń. – Przynosi same piątki i czwórki. Jestem z niej naprawdę dumna, ale jednocześnie boję się, że może za dużo od niej wymagam albo nie wykorzystuję w pełni jej potencjału. Sam rozumiesz, z jednej strony nie chciałabym zmarnować jej talentu, a z drugiej wiem, że Gwen stać na wiele.
Sapnęła, przekładając bukiet do lewej ręki, a prawą opuściła wzdłuż ciała, jakby tym nieświadomie zachęcając, by Vincent wykonał jakiś czuły gest. Zacisnął mocno szczękę na ten widok, postanawiając, że odczeka kilka chwil, by nie wystraszyć Bee.
– Jest też bardzo dzielna. Śmierć taty zmusiła ją do tego, by szybciej dorosła, ale radzi sobie świetnie. Nie boi się zostawać sama w domu, rozumie, że muszę dużo pracować... – Zamilkła na moment, marszcząc brwi. Wyglądała przy tym niezwykle uroczo. – Gadam jak potłuczona, co nie? Jestem typową mamuśką zakochaną po uszy w córce. Przepraszam, zawsze powtarzałam, że taka nie będę, a gdy przyszło co do czego, to zachowuję się jak wszyscy.
Zaśmiała się – szczerze i lekko – a Vincent uznał to za świetną okazję do tego, by wreszcie wziąć ją za rękę (żeby ten spacer wreszcie przybrał formę randki). Gdy jednak wyciągnął już dłoń z kieszeni, gotowy do akcji z mocno bijącym sercem, Beatrice przerzuciła bukiet do drugiej ręki i tyle zostało z jego planu.
A więc w ten sposób.
– To nic takiego. – Pospiesznie ją uspokoił. – Przyznam, że nie mam dzieci, więc nie znam się na błędach czy urokach rodzicielstwa, ale wcale mnie to nie nudzi ani nie odstrasza. – Szturchnął ją od niechcenia łokciem, ale Beatrice zrobiła dziwną minę, więc od razu profilaktycznie się odsunął. – Pewnie teraz Gwen jest całym twoim światem.
Kiwnęła powoli głową.
Na moment odwrócił od niej wzrok, by spojrzeć na zatłoczone jak zwykle o tej porze ulice Londynu. Ludzie wracali do domu albo zaszywali się w okolicznych knajpach na kufel piwa czy smaczną kolację. Na niebie co prawda kłębiły się ciemnoszare chmury, jednak przebijało się przez nie zachodzące słońce. Listopadowa pogoda wyjątkowo dopisywała – i całe szczęście, że nie musieli moknąć; zresztą Vincent nie widział nic romantycznego w pocałunkach w deszczu.
– Mam wrażenie, że w swoim macierzyństwie zatraciłam trochę siebie – przyznała niepewnie, przygryzając wargę. – Że za bardzo skupiłam się na Gwen. A kiedyś miałam mnóstwo zainteresowań, które porzuciłam.
– Jakie?
– Matematyka – przyznała bez bicia, patrząc na Vincenta kątem oka. – Studia i ogólnie nauka, bo uwielbiałam się uczyć i przychodziło mi to z łatwością. Dużo biegałam, gdy byłam nastolatką, a teraz zupełnie wypadłam z formy. Czytałam mnóstwo książek, a teraz zasypiam, gdy zaczynam drugi akapit. Pisałam swego czasu wiersze, a teraz nie jestem w stanie nawet myśleć o poezji.
Zauważył, że chyba trochę niesłusznie ocenił Beatrice. Wcześniej miał ją za nieco spiętą, tajemniczą kobietę unikającą nawet kontaktu wzrokowego; teraz wydawała się całkiem swobodna (najwyraźniej potrzebowała trochę czasu, by się oswoić), wygadana – bo mówiła zdecydowanie więcej niż on, szczera – co wywoływało nieprzyjemny ścisk w dole brzucha, gdyż Vincent musiał się w końcu przemóc i chociaż napomknąć o Mandy.
Och, no tak. Mandy.
Prawie o niej zapomniał, a i tak wracała jak bumerang w jego myślach, jej imię odbijało się od ścian czaszki głośnym echem.
– Nic nie mówisz, Vince. Wszystko w porządku?
– Tak, jasne, po prostu... – Podrapał się po głowie. – Po prostu się zasłuchałem.
Spojrzała na niego z troską, która roztopiła jego serce. Wstrzymał oddech, pozwalając, by jakieś dziwne ciepło rozlało się po jego wnętrzu, a było to bardzo przyjemne.
Na sekundę przez myśl przeszło mu, że chyba zaczął się zakochiwać.
Ale potem to wrażenie szybko minęło.
– A ty? Co robisz w wolnym czasie? Poza pracą i piciem kawy w mojej cukierni. – I znowu ten delikatny uśmiech, który tak mu się podobał.
Wtedy uświadomił sobie, jak nudnym był człowiekiem.
– Czytam – przyznał po chwili namysłu. – Lubię książki fantastyczne, science-fiction, kryminały...
– Dogadałbyś się z moją Gwen, ale tylko pod warunkiem, że recytujesz „Harry'ego Pottera" z pamięci – zaśmiała się uroczo, a na jej policzkach pojawiły się różowe rumieńce.
– Może nie recytuję, ale znam parę dobrych cytatów. W końcu dorastałem z tą książką, jak chyba większość mojego pokolenia. I nigdy nie zrozumiem, dlaczego Rowling tak skrzywdziła Rona. – Zaśmiali się do siebie. Nagle Vincent zauważył, że prawa ręka Beatrice znowu swobodnie zwisa wzdłuż ciała, więc bez namysłu chwycił jej dłoń, splatając delikatnie ich palce ze sobą. – Polubiłem ćwiczenia. Kiedyś miałem sporą nadwagę, ale, o dziwo, siłownia okazała się nie być taka tragiczna i spędzałem na niej sporo czasu. To znaczy ostatnio nie, bo planuję przeprowadzkę i siedzę przyjaciółce na głowie, ale jeszcze dwa miesiące temu ćwiczyłem cztery dni w tygodniu.
Beatrice przyjrzała mu się uważnie, nie zabierając dłoni, co go bardzo ucieszyło.
– Widać, że ćwiczysz, masz potężne ramiona.
Zastanowiło go słowo „potężne", ale tego nie skomentował.
Przez moment szli w przyjemnym milczeniu; Vincent skupiał się na cieple dłoni Pszczółki, idąc dumnie przez londyńską ulicę. Miał obok siebie kogoś, kto się go nie wstydził, kto zgadzał się na jego bliskość, na jego obecność. Wiedział, że myślał jak naiwny nastolatek, ale rozpaczliwie szukał jakichkolwiek znaków, że jeszcze komuś na nim zależało...
– Słucham też muzyki – dodał w końcu nieco zachrypniętym głosem. – Uwielbiam jazz, Chopina i Abbę.
– Ja też słucham jazzu, ale nigdy nie przepadałam za Chopinem, jest dla mnie trochę niezrozumiały. Chyba wolę Liszta, ma znacznie romantyczniejsze utwory, są bardziej w moim stylu.
Spojrzał na nią zaintrygowany. Beatrice coraz bardziej go zaskakiwała – zdawał sobie sprawę, że podświadomie wpisał ją w jakiś schemat, ale nie przypuszczał, że niepozorna kasjerka z uroczą przerwą między jedynkami może okazać się zdolną matematyczką posiadającą wiedzę na temat muzyki klasycznej. Co ciekawe, ich zainteresowania się zazębiały – przecież mogli wspólnie słuchać jazzu podczas joggingu.
Czy on zwariował? To dopiero pierwsza randka, pierwsze trzymanie się za dłonie – nie powinien na nic się nastawiać.
– A Abba?
– „Mamma mia" zaśpiewam o każdej porze dnia i nocy, Vince.
Znowu zaśmiali się do siebie.
Rozmowa płynęła swobodnie – Beatrice opowiedziała, jak nauczyła się piec ciasta (to matka zaszczepiła w niej miłość do tego zajęcia), jak wygrywała większość konkursów matematycznych w liceum i jak wyobrażała sobie najlepsze wakacje życia (tak jak Vincent – polecieć na miesiąc do Nowej Zelandii i zwiedzić każdy zakątek tego kraju).
Vince opowiedział jej natomiast o Sydney (Beatrice śmiała się dobre pięć minut, bo była na początku pewna, że Sid to jego dziewczyna), o nowym mieszkaniu, jakie znalazł na Fulham (spytał, czy nie chciałaby mu towarzyszyć w jego oglądaniu, a ona na szczęście się zgodziła) i o rekordach, jakie bił w podnoszeniu ciężarów jeszcze za czasów studenckich.
Nawet nie wiedział, kiedy minął ten czas. Trochę zaskoczyło go, gdy Pszczółka nieoczekiwanie zatrzymała się, przygryzając wargę i patrząc na niego niepewnie spod rzęs. W świetle ulicznych latarni wydawała się wtedy zupełnie inna, niż ją zapamiętał – oczy jej błyszczały, na ustach błąkał się delikatny uśmiech, a kosmyki nieokiełznanych loków opadały na zaróżowione policzki i musiał się mocno powstrzymać, by nie odgarnąć ich z twarzy i nie pocałować jej mocno.
Przez chwilę bił się z myślami, czy nadszedł na to czas, bo naprawdę chciał zasmakować jej ust. Beatrice wtedy jednak puściła jego dłoń (zrobiło mu się natychmiast dziwnie i nieprzyjemnie zimno) i odsunęła się o krok, a ten dystans kilkunastu cali wydał się nagle Vincentowi odległością nie do pokonania.
– To tutaj. – Machnęła niedbale ręką, wskazując na budynek obok.
Na niebie zdążyły już rozbłysnąć gwiazdy, mrok rozpraszały światła ulicznych latarni, a Vincent nie chciał jeszcze kończyć spotkania. Było mu tak dobrze, choć się tego nie spodziewał. Zniknęło skrępowanie, zniknął strach, zniknęły obawy, bo przed nim stała kobieta, która chyba nieświadomie mąciła mu w głowie.
Beatrice zwyczajnie go zauroczyła, mimo że rozmawiali na tak przyziemne tematy.
A potem uświadomił sobie, że nie powiedział jej o Mandy.
Już otwierał usta, ale zaraz pojął, że byłoby to najgorsze zakończenie randki w dziejach. Gadanie o przyszłej byłej żonie? Pszczółka by mu tego nie wybaczyła.
– Zaprosiłabym cię na herbatę, ale Gwen ma jakiś projekt do zrobienia i nie chciałabym jej przeszkadzać. – Nieoczekiwanie zaczęła się tłumaczyć; widocznie się speszyła tym, że milczał kilka chwil, uparcie wpatrując się w jej usta. – Przepraszam, że tak to wyglądało...
– Nie masz za co. – Położył jej dłonie na ramionach, ale Bee zadrżała, więc szybko się odsunął.
Wyraźnie się zestresowała, dlatego puścił w niepamięć pomysł o pocałunku. Przyjdzie jeszcze na niego czas.
– Dziękuję, Beatrice. Mam nadzieję, że ci się podobało.
– Jasne. – Uśmiechnęła się lekko. – Liczę, że jeszcze to powtórzymy. – Przechyliła głowę, wpatrując się w niego intensywnie.
– Odezwę się. A jutro na pewno wpadnę na kawę z rana.
– Trzymam cię za słowo, Vince.
Pożegnali się, nawet nie dając sobie buziaka na dobranoc. Vincent próbował nie pokazywać po sobie, jak go to zawiodło, ale widział, że Beatrice na nowo zaczęła się denerwować (może obawiała się, że Gwen zobaczy przez okno, że rozmawia z mężczyzną, który nie jest jej ojcem?). Zadowolił się więc tylko jej niepewnym uśmiechem i obietnicą, że to powtórzą.
Do mieszkania Sydney wrócił autobusem. Po drodze myślał o Beatrice i Mandy, o tym, że właściwie okłamał Pszczółkę. Ona od razu przyznała się do bycia matką (co naprawdę mu nie przeszkadzało, nawet zaczął się zastanawiać, czy nie zaproponować pewnego dnia, że chciałby poznać Gwen), do męża, który zmarł, a on...
On nie powiedział nic.
Może zrobił to dlatego, że tak naprawdę niczego nie był pewien? Nie był pewien ani Beatrice (bo gdy go bliżej pozna, zapewne ucieknie jak większość ludzi), ani Amandy (bo wciąż nie podjął ostatecznie decyzji, jak rozwiązać sprawę ich małżeństwa).
Ale było dobrze. Randka wypadła zaskakująco przyjemnie i już zaczął kombinować, gdzie mógłby zabrać Beatrice następnym razem. Może do jakiejś tajskiej restauracji? Albo bezpieczniej byłoby coś zjeść we włoskiej? No i musiałaby zapewnić Gwen opiekę, chyba że... chyba że przyprowadzi ją ze sobą.
Westchnął, bo wiedział, że za bardzo wyprzedzał fakty.
Mieszkanie Sydney było puste, co pojął od razu, gdy wszedł do środka – nie paliło się żadne światło, a na lodówce znalazł przyczepioną karteczkę z informacją, że Sid spędzi tę noc u Chelsea. Jak dobrze, może w końcu się wyśpi.
Wyciągnął piwo i paprykowe chipsy, które znalazł w szafce, po czym rozwalił się na swoim łóżku i zaczął szukać w Internecie jakichś ciekawych miejsc na następne spotkanie z Beatrice.
Z transu wyrwał go ostry dźwięk dzwonka. Zmarszczył brwi, patrząc na zegarek – dochodziła dziewiąta, nikogo się nie spodziewał, no chyba że to jakiś niespodziewany gość Sydney albo ona sama, bo może pokłóciła się z Chelsea i zapomniała kluczy do domu...
Niechętnie się podniósł i przeszedł do przedpokoju, wycierając tłuste palce o spodnie. Nie zastanawiając się, otworzył drzwi.
Zamarł.
Krew zaczęła szumieć mu w uszach, a serce galopować mocno w klatce piersiowej. Wstrzymał oddech, próbując się uspokoić, bo w progu mieszkania Sydney stała Amanda LaBrant.
~*~
Kochani, ponieważ uczelniane sprawy mocno mnie przytłoczyły, dodaję rozdział już teraz, bo następny pojawi się nie wcześniej jak w niedzielę (a niewykluczone, że dopiero po 20 maja). Oczywiście w przerwie od nauki będę Was odwiedzać i czytać wszystko, co napiszecie, ale muszę mocno ograniczyć swój czas na Watt przez najbliższe dni.
Wasza arrain <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro